Z okazji 100-lecia zakończenia pracy duszpasterskiej w Iłży ks. Władysława Miegonia Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe uznało za godne aby życie tej niezwykłej osoby stało się lepiej znane wśród lokalnej społeczności. Nasze zainteresowanie postacią Błogosławionego rozpoczęło się z inspiracji Pana Komandora Adama Bałucha, z urodzenia iłżanina, byłego oficera MW. Kilka razy w rozmowach wspominał o pierwszym kapelanie Marynarki Wojennej, który zanim znalazł się nad morzem pracował m.in. w Iłży. Bieżące wydarzenia odsuwały sprawę ks. Miegonia na dalszy plan. Pan Adam był jednak wytrwały i co jakiś czas przypominał nam o iłżeckim wikarym i kapelanie MW. W nadesłanym przez niego materiale znalazła się kopia listu ks. Miegonia do bp. Mariana Ryxa, napisanego w Iłży 28 listopada 1918 r., w którym prosił o zgodę na przejście z diecezji do kapelanii wojskowej. To właśnie ten list przesądził o zajęciu się sprawą i rozbudził naszą ciekawość co do iłżeckiego etapu życia ks. Miegonia. Ożyła w nas nadzieja, że o iłżeckim epizodzie Błogosławionego można powiedzieć znacznie więcej niż mówią dotychczasowe opracowania.
Sprawa ks. Miegonia zbiegła się z przygotowaniami Towarzystwa do obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Zaplanowaliśmy upamiętnić to wydarzenie ufundowaniem tablicy poświęconej żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej obwodu iłżeckiego. Tu kolejna niespodzianka, na wykazie członków POW sporządzonym przez Adama Bednarczyka znajduje się nazwisko Miegoń. Choć lista od dawna była znana dopiero teraz udało się skojarzyć nazwisko z postacią Błogosławionego. Fakt ten jeszcze bardziej rozbudził naszą ciekawość co do okresu posługi ks. Miegonia w Iłży. Ponieważ dotychczasowe publikacje zawierają niewiele informacji na ten temat należało przeprowadzić własne kwerendy w wybranych archiwach i muzeach.[1] Zdecydowanie największy zbiór dokumentów dotyczących ks. Miegonia posiada Archiwum Diecezji Sandomierskiej. Odnaleźliśmy tam ponad 80 jego listów, sześć z nich (plus jedna pocztówka) zostało napisane w Iłży. Dzięki temu zyskaliśmy znacznie szerszy niż dotychczas obraz pracy i życia Błogosławionego w naszym mieście.
Zanim jednak dotrzemy do Iłży rozpocznijmy wędrówkę od początku, czyli od Samborca, w którym Władysław przyszedł na świat 30 IX 1892 r. Jego rodzicami byli Stanisław i Marianna z d. Rewera.
Był najstarszym z siedmiorga rodzeństwa. Pierwsze nauki pobierał w domu. Rodzice dbali także o wychowanie patriotyczne, kultywując szczególnie pamięć Powstania Styczniowego. Dziadek Władysława omal nie został powieszony za pomoc powstańcom. Wielki wpływ na kształtowanie duchowe i patriotyczne chłopca miało dwóch duchownych, samborzecki proboszcz ks. Kajetan Kwitek, weteran walk powstańczych oraz ks. Antoni Rewera, brat matki. W latach 1902 – 1908 r. Władysław uczył się w sandomierskim progimnazjum. W czerwcu 1908 r. zdał egzaminy i został przyjęty do Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Podczas studiów używał nazwiska Miegoński. Nie był wybijającym się alumnem, ale ujawnił niezwykłe zdolności w pracy kulturalno-oświatowej. W 1911 r. po spaleniu się szkoły w Samborcu, z inicjatywy Władysława lekcje odbywały się w domu Miegoniów. W okresie adwentu przygotował wraz z samborzeckimi dziećmi jasełka, które zostały gorąco przyjęte przez lokalną społeczność, były aż czterokrotnie wystawiane.
Wszystkie niższe i wyższe święcenia otrzymał z rąk bp. Mariana Ryxa. Został prezbiterem 2 lutego 1915 r. Wkrótce, 24 lutego otrzymał nominację do parafii w Iwaniskach. Na tej placówce przebywał bardzo krótko gdyż z powodu choroby ks. Kotowskiego, proboszcza sąsiedniej parafii modliborzyckiej, przesunięty został na jego zastępstwo. W maju i czerwcu 1915 r. na ziemi świętokrzyskiej toczyły się frontowe walki między armiami Rosji i Państw Centralnych. W bliżej nieznanych okolicznościach ks. Miegoń odnalazł w okopach ciężko rannego austriackiego żołnierza: … dogaduje się z nim po francusku, jest to wiedeńczyk, katolik. Prosi o spowiedź. Że ks. Miegoń miał przy sobie konia, na którym jeździł wszędzie, zabiera go na niego do plebanii i udziela mu komunię świętą, ostatniego namaszczenia, zostawia na swoim łóżku, sam szuka doktora, którego znajduje we Włostowie, ten nie chce jechać.[2] Wraca bierze gospodarza i na furmance nocą dowozi go i oddaje w ręce lekarza. Ze łzami i wdzięcznością żegnany przez słabiutkiego wiedeńczyka.[3]
1 września 1915 ks. Miegoń translokowany został do parafii w Bodzentynie. Oprócz typowej działalności duszpasterskiej był bardzo aktywny na płaszczyźnie społecznej, patriotycznej i oświatowej. Wyróżniał się skromnością, zarówno w zachowaniu jak i od strony materialnej. Po ośmiu miesiącach przebywania w Bodzentynie nie posiadał własnych mebli i nie zamierzał ich kupować. Szczególnie lubił pracę z dziećmi. 3 maja 1916 r. zorganizował dla nich wycieczkę pieszą na Święty Krzyż i z powrotem. Do Bodzentyna wróciliśmy po zachodzie słońca. Dzieci pomęczone były ogromnie, lecz pomimo to ogromnie zadowolone.[4] Za sprawą ks. Miegonia bodzentyńskie dzieci prezentowały się oryginalnie podczas wizytacji duszpasterskiej biskupa Ryxa. Stworzył z nich oddział małego wojska, który wyćwiczył w musztrze, wyposażył w maciejówki, drewniany szable i lance z biało-czerwonymi proporczykami. Taka demonstracja patriotyzmu dla niektórych mieszkańców Bodzentyna była nieodpowiedzialna, obawiali się przykrych następstw ze strony Austriaków. Postarano się więc o szybką translokację odważnego wikarego. Od 12 lipca 1916 r. nowym miejscem pracy ks. Miegonia został Staszów. Szybko zdobył uznanie i zaufanie mieszkańców. Przy boku dr Stefana Niewirowicza zaangażował się w działalność ochronki, został wybrany na jej sekretarza. Środki na funkcjonowanie placówki były bardzo skromne. Ks. Miegoń podjął się pozyskania większych funduszy, organizując przedstawienia teatralne. Wystawiono „Wspomnienie” i „Kancelarię otwartą” , co zasiliło kasę ochronki o 150 rubli srebrnych. Na prośbę sędziego Malewskiego przedstawienia powtórzono, a dochód przeznaczony został tym razem na dar narodowy dla Warszawy i Łodzi (300 koron). W okresie Bożego Narodzenia dzieci od ks. Miegonia dwa razy wystawiły jasełka. Dochód z pierwszego przedstawienia przeznaczono na bibliotekę dla dzieci, a z drugiego dla biednych staszowian. W okresie karnawału grupa teatralna wystawiła dwie komedie „Z rozpaczy” i „Kleptomania”. Wpływy z tych przedstawień również miały wspomóc biednych.
Aktywność kulturalno-społeczna, sympatia i uznanie jakie zyskał sobie ks. Miegoń u parafian zaczęły „uwierać” księdza proboszcza, który przy najbliższej okazji pozbył się przebojowego podwładnego.
Od 9 czerwca 1917 r. ks. Miegoń został wikarym iłżeckim. Rozpoczął pracę w bardzo rozległej parafii, dotkliwie doświadczonej przez działania wojenne w latach 1914-1915. Ucierpiała szczególnie Iłża, z której ze względu na skalę zniszczeń przeniesiono urzędy powiatowe do Wierzbnika.
Iłżecki kościół parafialny był dla ks. Miegonia wyjątkową świątynią, dedykowaną Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny ale także św. Władysławowi. Jego obraz znajdował się w retabulum ołtarza głównego[5]. W tym czasie proboszczem parafii był ks. Franciszek Sobutka.[6] Ksiądz Miegoń zastąpił w Iłży ks. Prospera Malinowskiego i przez pół roku pracował razem z ks. Władysławem Korpikiewiczem.[7], a następnie z ks. Janem Pikiewiczem W pierwszym liście napisanym z Iłży do wuja ks. Antoniego Rewery, mówi niewiele o swojej nowej parafii: Czas w Iłży schodzi dość monotonnie. W kościele z powodu żniw zajęcia nie ma, i dlatego trochę się przykrzy.[8]Jedynie pierwszy akapit listu poświęcony został Iłży, reszta to relacja z odwiedzin Bodzentyna, który 20 czerwca 1917 r. prawie doszczętnie spłonął. Rzeczywiście w Iłży było niewiele zajęć, ks. Władysław w początku sierpnia mógł wyjechać na rekolekcje do Wierzbnika, a później spędził tydzień w Staszowie. Dopiero po wakacjach zaczął się czas intensywnej pracy. Na początku grudnia w liście do wuja (A. Rewery) przedstawił wydarzenia zaistniałe od poprzedniego kontaktu.
Życie w Iłży płynie mi dość pracowicie. Założono tu prywatne progimnazjum,
w tym roku jest tylko 1-sza klasa. Dwa razy w tygodniu chodzę na lekcje
religii. Owa organizacja młodzieży, którą mi Wuj poleca, ogromnie mi przypada
do gustu. Chętnych będzie wielu. Praca to będzie dla mnie miła, gdyż lubię
skupiać wkoło siebie młodzież. Do redakcji pism wyślę zamówienia.
Kościuszkowska uroczystość wypadła w
Iłży wspaniale, po nabożeństwie odbył się pochód religijno- narodowy.[9]
Na czele pochodu jechała banderia złożona z 20-stu krakusów. Za banderią
postępowały dzieci ze wszystkich szkół z
parafii w formacjach ósemkowych, później cechy, korporacje, orkiestra,
duchowieństwo, lud. Na rynku przemawiał p. rejent Kaleński. Nastrój panował
podniosły. Sunął pochód między ruinami, pogorzeliskiem … Sterczące mury, jakby
ironia wszystkiego patrzyły na tę nieodrodną siłę i moc narodu, który gnębiony
niewolą i nieszczęściami nie zginął, lecz jako feniks z popiołów do nowego
życia i walki nowej staje. Wieczorem odegrano sztukę [..?..] z Łobzowa „Dla
Ojczyzny”.[10]
Stało się w Iłży wielkie nieszczęście –
pochowaliśmy niedawno organistę.[11]
Był to człowiek zacny, cichy a wykształcony – skończył konserwatorium.
Prowadził orkiestrę, chór kościelny, świetnie grał na organach. Wszyscy tu brak
jego odczuwają i bardzo go żałują. Pozostawił 3-je bardzo drobnych dzieci.
Młody wikary zetknął się w parafii iłżeckiej z mariawitami. Wyznawcy kościoła starokatolickiego posiadali własną parafię w Iłży lecz z siedzibą w Prędocinie. Przewodził im były wikary iłżecki ks. Szokalski. [12]
Rozchwiane przez I wojnę światową postawy moralne i polityczna dezorientacja rzutowały na relacje między wiernymi i duchownymi. Jan Szczepański w swoich wspomnieniach opisuje wydarzenie, które oddaje ówczesny galimatias pojęć i poglądów w iłżeckim społeczeństwie. Pamiętam uroczysty dzień 3 Maja. Po nabożeństwie w kościele rusza ogromny tłum do pochodu. Na czele znajdują się różni przywódcy, a między nimi prefekt ze szkoły. Rozlega się w pochodzie pieśń 3 Maja. Gdy się skończyły jej zwrotki, ktoś zaczął na przedzie pieśń „Gdy naród do boju”. Wszyscy ją podchwycili, bo pieśń ta była znana. Wtedy staje się rzecz dziwna. Nasz prefekt wyskakuje do przodu, stara się zatrzymać pochód i krzyczy, aby tej pieśni nie śpiewać. Z czołówki występują działacze ludowi i socjaliści i zaczyna się sprzeczka między nimi. Oni się kłócą, a my młodzież i cały tłum pieśń dalej śpiewamy. Wtedy na znak protestu ksiądz występuje z pochodu i ucieka na swoją plebanię. Ale ludzie nie zważają na to, tylko maszerują i choć skończyły się słowa pieśni, od nowa ją zaczynają. Potem śpiewano pieśń „Na barykady ludu roboczy”, nawracano do tej pierwszej , a na końcu orkiestra te same melodie tylko grała.[13] Choć autor z nazwiska nie wymienia księdza, bohatera epizodu, to prawie z pewnością możemy stwierdzić, że chodzi o ks. Miegonia, który był prefektem progimnazjum. W tym świetle zrozumiała jest jego opinia wyrażona w liście do wuja w grudniu 1918 r.: Ruch narodowy bierze górę nad bolszewizmem w Iłży. Z pewnością w tym czasie ks. Miegoń swoją postawą zaskarbił już sobie iłżecką inteligencję. Nauczycielstwo, lekarz, aptekarz i inni obywatele miasta są przy jego boku. – tak relacje między bratem a iłżanami charakteryzuje Anna Stępień[14]. Ksiądz Władysław miał również wrogów, głownie wywodzących się lewicy. W 1918 r. przedstawiciele socjalistycznej organizacji robotniczej zwrócili się do proboszcza z żądaniem pozbycia się wikarego Miegonia z Iłża, zarzucając mu „nieoględne” wyrażanie się o nich.[15]
Z zachowanej korespondencji ks. Władysława wiemy, jak Iłża reagowała na ważne wydarzenia polityczne. Jednym z nich był sprawa pokoju brzeskiego, podpisanego przez Państwa Centralne z Rosją bolszewicką. Dokonano w nim podziału ziem polskich między obu sygnatariuszy bez uwzględnienia interesów polskich. Krzywda chełmska i u nas żywym odbiła się echem: był pochód, mowy, okrzyki itd. Zaczęło się jednak po bożemu, mszą św., miałem kazanie – podobno wrażenie wywarło. Dodatnią bardzo rzeczą jest coraz większe uświadomienie wsi.[16] Ks. Miegoń, tak jak w poprzednich parafiach i w Iłży włączał się aktywnie w lokalne życie społeczne. Założył amatorską grupę teatralną a dochód z przedstawień przeznaczał na potrzeby najuboższych. Przy kościele zawiązał towarzystwo śpiewacze „Lutnia”, którego sztandar zachował się do dziś w muzeum parafialnym.
Wychowanie patriotyczne
ks. Miegonia mocno rzutowało na charakter jego pracy duszpastersko-kulturalnej.
W Iłży jego patriotyzm objawił się radykalniej bo przez przynależność do
konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, która działała pod szyldem
Towarzystwa Gimnastycznego „Piechur”. Niewiele
wiemy o tym epizodzie jego życia. Nazwisko Miegoń (bez imienia) znajduje się na
liście iłżeckich członków POW, sporządzonej
przez regionalistę Adama Bednarczyka. Obecność księdza na tajnych
spotkaniach peowiaków potwierdzały także relacje Romana Sikory, żołnierza POW.[17]
Wielkim echem w lokalnej społeczności odbiły się wydarzenia z października 1918 r., których świadkiem musiał być ks. Miegoń. Wieczorem dnia 22 października podczas potyczki z żandarmami austriackimi śmiertelnie ranny został komendant iłżeckiej palcówki POW Maksymilian Jakubowski. Być może to ks. Miegoń jako duchowny związany z organizacją udzielił ostatnich sakramentów umierającemu. Tym bardziej, że tego wieczoru nie było w Iłży proboszcza. Tak się dziwnie złożyło, że właśnie w tym dniu opuścił parafię ks. Sobutka a nazajutrz (23 X) przybył nowy proboszcz ks. Nurowski.
Przeżycia związane z udziałem w konspiracji, śmierć Jakubowskiego i odzyskanie niepodległości na pewno wywarły wpływ na decyzję o wstąpieniu do duszpasterstwa wojskowego. Niewiele ponad miesiąc po śmierci Jakubowskiego (28 XI) ks. Władysław wysłał z Iłży list do bp. M. Ryxa, w którym prosi o zgodę na przeniesienie do kapelanii wojskowej.[18] Dopiero w styczniu 1919 otrzymał odpowiedź, która była odmowna. Na posłudze ks. Miegonia w Iłży odcisnęły się w znacznym stopniu wydarzenia I wojny światowej. Walki prowadzone w okolicach miasteczka w latach 1914-1915 spowodowały wielkie zniszczenia materialne i ubóstwo mieszkańców. Niedostateczne wyżywienie, prymitywne warunki bytowe i sanitarne doprowadzały do szerzenia się chorób, szczególnie tyfusu. Jedna z epidemii wybuchła w drugiej połowie 1918 r. Zachorowała także siostra ks. Władysława Marysia, która znajdowała się pod jego opieką i uczęszczała do iłżeckiej szkoły. Szczęśliwie przeżyła chorobę. Z powodu epidemii praca duszpasterska księży polegała głównie na odwiedzaniu chorych i odprawianiu pogrzebów, sami przy tym ryzykowali zarażeniem. W czerwcu 1919 r. zmarł na tyfus proboszcz iłżecki ks. Nurowski[19] a pod koniec tego roku ks. Jan Pikiewicz (pracował już w Radomiu).
W okresie iłżeckim ks. Władysław kilkakrotnie na dłużej opuszczał placówkę. Pierwszy raz prawdopodobnie na początku lipca 1917 r. Wyjechał wtedy na rekolekcje do Wierzbnika i odwiedził spalony Bodzentyn. W drugim tygodniu sierpnia 1917 r. przebywał w Staszowie i 15 sierpnia był na odpuście w Rytwianach. Kolejny wyjazd, którego daty nie znamy (na pewno po lutym 1919 r.) związany był z poszukiwaniem brata Jana, który według pierwotnej informacji miał zginąć na froncie lwowskim. Rodzina była zrozpaczona, szczególnie matka. Po jakimś czasie doszła wiadomość, że Jan żyje. Aby wyjaśnić sprawę, ks. Władysław wziął dwa tygodnie urlopu i wyjechał na wschód w poszukiwaniu brata. Odnalazł go i przywiózł do rodzinnego domu. Ostatnia dłuższa absencja w parafii związana było z miesięcznym (od ok. 22 kwietnia 1919 r.) wyjazdem do Poznania na kurs dotyczący stowarzyszeń katolickich. Oficjalne dokumenty podają, że ks. Miegoń pracował w Iłży do 30 listopada 1919 r. a od 1 grudnia stał się kapelanem wojskowym. Nie opuścił jednak w tym dniu parafii, przebywał w niej jeszcze przynajmniej do końca 1919 r., świadczą o tym wpisy w księgach parafialnych.[20]
Kapelan
Pomysł ks. Miegonia o wstąpieniu do wojska wynikał z trzech przesłanek: jego osobowości, przeżyć związanych z odzyskiwaniem niepodległości oraz ze znajomości z ks. Janem Pajkertem. Ks. Pajkert był starszym kolegą z Sandomierza, który na początku listopada 1918 r. został Naczelnym Kapelanem Wojsk Polskich. Planował on skierować Władysława na wakujące stanowisko kapelana garnizonu radomskiego, ale stało się inaczej.
Okoliczności przejścia ks. Miegonia do wojska wyjaśnia korespondencja między kurią sandomierską a kurią wojskową. W lutym 1919 r. bp Wojsk Polskich Stanisław Gall przesłał do bp. sandomierskiego Mariana Ryxa informację o formowaniu duszpasterstwa WP i prośbę o pomoc w doborze kapłanów odpowiednich do tak ważnego posłannictwa. Bp Ryx rozumiał potrzeby kurii wojskowej lecz sam borykał się z brakiem księży. Zaproponował aby ewentualni kapelani mogli równocześnie pełnić dotychczasowe obowiązki diecezjalne. Niestety ten pomysł nie zdał egzaminu gdyż nie dało się należycie sprawować obu funkcji. Jaskrawym potwierdzeniem tej niemożności była sytuacja w Radomiu.[21] Od 1 listopada 1918 do 22 maja 1919 r. w Wojsku Polskim służyło tylko pięciu księży pochodzących z diecezji sandomierskiej. W listopadzie 1919 r. bp Gall poprosił bp Ryxa o kolejnych kapelanów tym razem dla wojsk frontowych. Jeśli prośba nie zostanie spełniona zagroził powołaniem do służby wojskowej całego rocznika księży. W tej sytuacji ordynariusz sandomierski był zmuszony do bezzwłocznego wyznaczenia kapelanów. W piśmie z 15 listopada do dyspozycji kurii wojskowej oddał ks. Jana Kozińskiego na kapelana garnizonu radomskiego, a w piśmie z 20 listopada przekazał księży Adama Popkiewicza i Władysława Miegonia.[22] Rozkaz wewnętrzny nr 31 z 18 XII 1919 r. oddawał ks. Miegonia do dyspozycji Naczelnego Dowództwa (od dnia 1 XII 1919 r.). Mimo formalnego przeniesienia do kapelanii ks. Miegoń przebywał w Iłży do momentu uzyskania właściwego przydziału. Rozkazem z 5 I 1920 r. przeznaczony został na kapelana Batalionu Morskiego, który w tym czasie rozpoczął zajmowanie terenów Pomorza. W lutym, wraz ze swoim batalionem, wziął udział w uroczystości zaślubin Polski z morzem. W liście do wuja z dnia 12.III.1920 r. tak opisał to wydarzenie: Uroczystość objęcia morza wypadła wspaniale. Nastrój psuł tylko przykry deszcz. 9 lutego wyruszyliśmy z Torunia 2 pociągami, a przybyliśmy do Pucka przed południem. Różnemi drogami przybyły oddziały kawalerii – przyjechały delegacje wszystkich pułków frontu pomorskiego ze sztandarami, jak również wiele delegacji cywilnych z Gdańska, z Warszawy, nawet z Lwowa, posłowie z Sejmu i wielkie rzesze Kaszubów. Haller przybył koło g. 2/2. Powitano go okrzykami, orkiestra zagrała „Jeszcze Polska” i po krótkim przemówieniu jednego Kaszuby Haller dosiadł konia i olbrzymim wężem przy dźwiękach muzyki pochód ruszył ku morzu. Generał ze świtą wjechał kilka kroków w morze – wygłosił podniosłą mowę, wnosząc przy końcu okrzyk na cześć Kaszubów, który tysięczne rzesze powtórzyły. Przemawiali po nim min. Wojciechowski, admirał Porębski. Wręczono następnie Hallerowi pierścień złoty, który on wrzucił do morza. Generalicja podeszła do sztandaru. Nastąpiło poświęcenie bandery, a później podjęcie jej na wysoki maszt. Artyleria dała kilka salw – wojska obecne prezentowały broń. Nastąpiła teraz msza polowa, a później uroczyste „Te Deum” i dwa przemówienia księży. Zbliżające się ciemności zmusiły do powrotu – co też nastąpiło. Żołnierze znaleźli posiłek i odpoczynek w olbrzymiej szopie dla aeroplanów, a oficerowie w tak zw. „Kurhausie” czyli domu kąpielowym.
Gdy
ks. Miegoń przybył do Pucka, życie garnizonu było w fazie organizacji.
Obowiązki służbowe nie zabierały mu zbyt wiele czasu. Nie lubił być bezczynnym.
Wystąpił z propozycją organizacji dla dorosłych Kaszubów kursów języka
polskiego. Zgłosił się z tym pomysłem do puckiego księdza proboszcza i
komendanta batalionu. Wkrótce rozszerzył swoją propozycję także na dzieci
szkolne, które uczyły się tylko po niemiecku. Chciał codziennie poświęcić 3 godziny na lekcje języka polskiego. Propozycja została
życzliwie przyjęta lecz nie zapadły żadne decyzje zarówno czynników kościelnych
jak i wojskowych. Ks. Miegoń zniechęcony
bezużytecznością i postawą decydentów napisał pismo o przeniesienie.[23]
To poskutkowało, wkrótce powierzono mu zadanie utworzenia sieci bibliotek
polskich na całym wybrzeżu oraz wygłaszania odczytów na tematy, które uzna za
ważne.
Pracę w Pucku przerwała wojna polsko – bolszewicka. Ks. Miegoń obszernie opisał w niej swój udział dopiero gdy przeniesiony został do Lublina, więc już z ok. 10 letniej perspektywy. Świeższe spojrzenie na wydarzenia wojenne zachowało się w liście do ks. R. Śmiechowskiego napisanym z Pucka 13.I.1921 r.: (…)”Występy moje wojenne” były krótkotrwałe, gdyż na froncie znajdowaliśmy się przez miesiąc tylko. Walczyliśmy pod Roją gen. na polach historycznej Ostrołęki. Powodzenia zbytniego nie mieliśmy, siły były za słabe, żołnierz świeży, nie wytrzymywał należycie ognia, ogólne kierownictwo grupy (Roja) nie stało na wysokości zadania. Dość że po trzydniowych walkach musieliśmy cofać się ku Modlinowi, ciągle walcząc. Pod Ostrołęką nasz baon morski poniósł wielkie straty. Dowódca pułku dostał się do niewoli, 2 oficerów zranionych, 1 zabity – kilkudziesięciu ludzi kozacy usiekli i wzięli kilkunastu do niewoli. Kapitan Jacynicz po paru tygodniach zdołał umknąć bolszewikom . Ja w czem mogłem starałem się być pomocnym w tak ciężkiej i przykrej sytuacji, (dowódca przedstawił mnie do krzyża „dla walecznych”) Chodziłem na wywiady, raz byłem w ataku, pod m. Makowem dostałem granatem po głowiźnie ale tak delikatnie, iż bandaż nosiłem tylko kilka dni, nie oddalając się od oddziału zbierałem rozpierzchłych marynarzy, jak mogłem starałem się podnieść upadłego ducha w czasie cofania.[24] W jednym wypadku pułkownik, szef grupy będąc wielce podrażniony, zwymyślał mnie od „świń”, gdy mu zameldowałem, że żołnierze z prawego skrzydła uciekają z pozycji. W ogóle trzymałem się pierwszej linii, a czasem zastępowałem dowódcę oddziału, pełniłem służbę łączności no i wykonywałem obowiązki duszpasterskie przy rannych. Msze święte tylko kilka razy odprawiłem w czasie miesiąca. Po tygodniu pobytu na froncie nie poznawaliśmy jeden drugiego: twarze miedziane, obrośnięte, oczy błyszczące od ciągłego podniecenia. Straciliśmy zupełnie świadomość jaki jest dzień dziś i którego, tak iż kiedyśmy przyszli pod Maków, widząc ludzi postrojonych, pytaliśmy się co to znaczy, dopiero nas objaśnili, że to dziś niedziela. W ogóle wszystkich epizodów, wypadków, któreśmy w tym ciekawym czasie przeżyli, opisać niepodobna – ot kiedyś przy lampeczce wina i ciepłym kominku będziem sobie wspominać i opowiadać. Sądzę, iż Ty również niemało przygód doświadczyłeś i wielu emocji w tej kampanii doznałeś, będąc dłużej i może w cięższych walkach.(…)
Wycofany z frontu I batalion Pułku Morskiego powrócił do koszar w Toruniu (30 VIII 1920 r.) Wiedziano, że wkrótce pułk zostanie rozformowany a marynarze zostaną przydzieleni do nowo tworzonych jednostek. W październiku wojna polsko-bolszewicka wygasała, ks. Miegoń rozważał powrót do diecezji. Powstrzymywała go w armii sprawa Gdańska. Liczył, że wkrótce będzie świadkiem ważnego wydarzenia historycznego, przyłączenia miasta do Polski.[25] Odejście blokował także naczelny kapelanem ks. J. Pajkert. Podczas pobytu w Toruniu ks. Miegoń organizował kursy dokształcające dla marynarzy z języka polskiego, arytmetyki, historii i geografii. Po pomoce naukowe do Warszawy jeździł ze swoim współpracownikiem por. mar. Czesławem Wnorowskim, który tak zrelacjonował jeden z wyjazdów: W czasie naszych podróży do Warszawy, poznałem go jeszcze z innej strony. Miał pogodne usposobienie, lubił życie i wszelkie rozrywki nie kolidujące z jego kapłaństwem. Wówczas z jego inicjatywy, poszliśmy w Warszawie na miód do Fukiera, a potem, o zgrozo! Na operetkę „Róże ze Stambułu”. Operetka o niewinnej treści, bardzo melodyjna nie mogła zgorszyć nikogo. Po powrocie do batalionu ks. kapelan przyznał mi się, że na drugi dzień, gdy się z nim rozstałem, aby załatwić swoje sprawy, poszedł jeszcze raz do teatru na tę samą operetkę, ponieważ tak był zachwycony jej melodyjnością. Przyznał się potem, że jako kapelan popełnił grzech nieposłuszeństwa wobec swojej władzy, która zabraniała księżom chodzić na podobne imprezy. Ale dodał: postarałem się odpokutować swój grzech”.[26]
Pod
koniec listopada 1920 r I batalion Pułku Morskiego został rozwiązany i ks.
Miegoń wrócił do Pucka jako kapelan Dowództwa Wybrzeża Morskiego. Znów rzucił
się w wir pracy. Nie ograniczał się tylko do obowiązków służbowych, ale
wykonywał wiele działań z własnej inicjatywy. Na przykład, został przewodniczącym Komitetu Gwiazdkowego, który
przez koncerty, sprzedaż ozdób świątecznych zbierał fundusze na zakup prezentów
świątecznych dla marynarzy. W ten sposób wypracowano 20 000 marek. Matki
chrzestne z Warszawy przekazały 35 000 marek, od Białego Krzyża otrzymano
8 000 papierosów i 150 funtów czekolady. Dzięki temu mogliśmy dać naszym żołnierzom dosyć bogate podarki. Każdy
dostał: 20 papierosów, mydełko toaletowe, pastę do obuwia, paczkę toruńskich
pierników, ołówek, po 5 arkuszy papieru i tyle kopert, kalendarzyk, ćwierć
funta czekolady, pszenną bułkę z marmoladą, pocztówkę świąteczną. Od miejscowej
ludności dostaliśmy trochę darów w naturze, 2 prosiaki i 1-go barana. Więc też
w święta mieli żołnierze obfitsze życie. Podarunki były rozdane w wilję przy
choince – dzieliliśmy się opłatkami, były przemowy, śpiewaliśmy wspólnie
kolędy.
Gdy w 1921 r. powołano do życia Pucki Oddział Towarzystwa Krajoznawczego, wszedł w skład zarządu jako sekretarz.[27] Znalazł się również w Kole Przyjaciół Harcerstwa.[28] W nowym roku 1921 hucznie obchodzono 1 rocznicę zaślubin z morzem. Tym razem pogoda dopisała. 10 lutego rocznicę objęcia wybrzeża obchodziliśmy uroczyści. Odprawiałem mszę św. na rynku, a później odbyła się defilada. W czasie mszy i defilady nad naszymi głowami krążyły aeroplany. Dzień był wtedy prześliczny, słoneczny i cichy. Okręty w porcie postrojono różnorodnemi flagami. Miejscowa Polonia wdzięcznie ten dzień wspomina.[29] W maju 1921 r. ks. Miegoń był uczestnikiem innej doniosłej uroczystości, wręczenia odznaczeń dla marynarzy Pułku Morskiego za wojnę polsko-bolszewicką. Na monitorze rzecznym ORP Horodyszcze przycumowanym w Toruniu, wyróżnionych marynarzy osobiście dekorował marszałek J. Piłsudski. Na piersi ks. Miegonia zawiesił dwa krzyże – Srebrny Orderu Virtuti Militari i Walecznych.
Prawie
w każdym liście do wuja ks. Miegoń pisał kilka słów o polskich sprawach
morskich. Cieszył się z powiększania floty, budowy portu w Gdyni, opisywał
uroczystości marynarskie, smucił się wypadkami.
Flota nasza ciągle się zwiększa, mamy
już 6 okrętów, 6 zaś jest w drodze. Budowa portu stopniowo postępuje naprzód.
Przed dwoma tygodniami wobec komisji sejmowej, przedstawicielstwa wojskowego
odprawiłem mszę święta i dokonałem poświęcenia prac przy budowie portu w Gdyni.[30]
Flota nasza po trochu powiększa się:
przyszły do Gdańska 2 traulery, a wkrótce ma nadejść okręt szkolny, jeszcze dwa
traulery, oraz okręt „Haller”. Wszystkie prace przygotowawcze do budowy portu
wojennego w Gdyni postępują w przyspieszonym tempie.[31]
Po świętach byłem uczestnikiem okropnie
miłej uroczystości: poświęcenia pierwszego okrętu wojennego polskiego w
Gdańsku. Miałem msze św. na pokładzie, a później krótkie przemówienie, przy
podjęciu bandery. Był obecny generał Borowski i minister Biesiadecki. Okręt ten
nosi imię „Komendant Piłsudski” i choć nie podług mego gustu nazywa się jest
jednak śliczny. Zakupiony został w Finlandii, skąd jeszcze nadejdzie taki sam
okręt, który nazywał się będzie „Haller”.[32]
Mamy w najbliższym czasie otrzymać 6
torpedowców i 2 kanonierki, a wtedy podążylibyśmy znów ku morzu.
Przez miesiąc mają być dokonywane w
Gdyni próby lotów na aparatach bezsilnikowych. Do konkursu stanęły 33, a
jeszcze mają więcej przywieźć. W Pucku wykonano na lotnictwie 2 takie aparaty.
Ćwiczenia lotnicze są w tym roku wzmożone, ponieważ jednak aeroplany są nowe przeto
i wypadków mniej.[33]
W lipcu mieliśmy przykry wypadek – na
torpedowcu „Kaszub” wybuchnął kocioł w porcie gdańskim, wskutek czego okręt
zatonął i 3-ch ludzi straciło życie.
Przyczyna wybuchu nieustalona – przypuszcza się, że to zamach, ale udowodnić
trudno. Uszkodzenie jest tak poważne, iż jest wątpliwą rzeczą, aby „Kaszuba”
remontowali. We Francji zakupiono nowy (używany) transportowiec, nazywa się „Wilja”, ma pojemność 7000 ton, będzie
służył do przewożenia materiałów wojennych. Łodzie podwodne torpedowe zamówione,
ale dopiero nadejdą w 1927 – będą 2 razy większe od torpedowców – więc kiedy torpedowce mają 450 ton, to
łodzie podwodne będą miały 800 – do 1000 ton.[34]
Podczas prawie 6 letniego pobytu w Pucku ks. Miegoń mieszkał w klasztorze sióstr elżbietanek, W związku z przeniesieniem garnizonu do Gdynia, także i ks. kapelan musiał zmienić adres. Tak o swojej przeprowadzce pisał do wuja: W tych dniach przenoszę się do Gdyni. Już książki wszystkie popakowałem. Więcej majątku nie posiadam, to i kłopotu z transportem nie będzie.[35] Znaczenie Ks. Miegonia dla społeczności puckiej zostało streszczone w informacji prasowej, która ukazała się w Dzienniku Bydgoskim: Brak duszpasterza. Wobec przeniesienia tutejszego garnizonu Marynarki Wojennej do Gdyni, opuścił również nasze miasto powszechnie lubiany przez ludność kaszubską Kapelan Marynarki Wojennejks. Miegoń. Jako dzielny duszpasterz, wybitny Polak, był on tu poważany nie tylko przez osoby wojskowe, lecz także przez tutejsze społeczeństwo. Patriotyczne kazania, które ksiądz ten wygłaszał, skupiały każdorazowo dużo wiernych. Ubycie tego dzielnego duszpasterza wywołało ze strony tutejszego społeczeństwa żal. Miasto nasze straciło jednego z najwybitniejszych działaczy narodowych. Duszpasterzowi na nowej placówce „Szczęść Boże”.[36]
koniec cz. I
Paweł Nowakowski
[1] Najwięcej o pobycie w Iłży piszą ks. Z. Jaworski, D. Nawrot, Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP, s. 19-20.
[2] O koniu ks. Miegonia pisał ks. K. Kwitek w liście do ks. R. Śmiechowskiego w kwietni 1915 r..(…) – mój luzak Władzio – mając ślepą kobyłę ciągle na niej wyjeżdżał, a to do Chrobrzan – na tydzień, a to do Olbierzowic – Klimontowa, zaś wyjechał również na ślepej kobyle aż do Modliborzyc z ordynacji konsystorskiej, ponieważ tam proboszcz ks. Kotowskie jako chory na [?] wyjechał gdzieś na kurację. Rzeczonego konia ks. Miegoń sprzedał podczas pobytu w Iłży.
[3] Anna Stępień, Opis o moim bracie ks. Miegoniu Władysławie, Archiwum Diecezji Sandmierskiej (ADS), Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[4] Fragment listu do ks. A. Rewery z 9 V 1916 r. ADS, Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[5] W czasie posługi ks. Miegonia w Iłży w ratabulum
ołtarza głównego zasłonę obrazu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi
Panny stanowił obraz św. Władysława. Obecnie zawieszony
jest w południowej nawie kościoła.
[6] Ks
Franciszek Sobutka był proboszczem iłżeckim w latach 1914-1918. Następnie przeszedł na probostwo w Wierzbicy.
Zmarł 18 XI 1929 r.
[7]
Ks.
Władysław Korpikiewicz był wikarym w parafii iłżeckiej w latach 1916 – 15 II
1918.
[9] Uroczystości kościuszkowskie odbywały się w związku z 100 rocznicą śmierci T. Kościuszki.
[10] Być może chodzi o komedio-operę Augustyna Żdżarskiego pt. Akademik Krakowski czyli ofiara dla Ojczyzny.
[11] Henryk Domitr, organista i kapelmistrz strażackiej orkiestry dętej, zmarł 11 XI 1917 r.
[12] Ks. Miegoń w liście z 25 II 1918 r. do ks. A. Rewery pisał o zabiegach ks. Szokalskiego: Nie ma obawy aby zyskał sobie nowych adherentów, jakkolwiek szokalszczyzna („judaizantes”) między wiernymi kołacze się.
[17] Z relacji ustnej wnuczki R. Sikory, p.
Lucyny Lipczyńskiej.
[18]
List napisany został 28
XI 1918 r., w tym samym dniu Józef Piłsudski powołał do życia Marynarkę Wojenną
RP.
[19] Ks. Nurowski w latach 1916-1918 przebywał w guberni czernihowskiej jako kapelan wygnańców. Po powrocie krótko był proboszczem parafii Wierzbica a 1 X 1918 r. został proboszczem iłżeckim. Do Iłży przybył dopiero 23 X 1918 r. i objął stanowisko. Zarządzał parafią nieco ponad siedem miesięcy, 4 VI 1919 r. Ks. Miegoń wysłał z Iłży telegram do bp. Ryxa o treści Ksiądz Nurowski umarł.
[20] Po wyjeździe z parafii jeszcze w dwóch listach ks. Miegoń porusza wątek iłżecki. Jeden z nich mówi, o załatwieniu sprawy długu w Iłży (list do ks. Rewery z 12 III 1920 r. z Pucka), drugi informuje, że podczas wizyty w Radomiu w październiku 1920 r. był na ślubie dwojga iłżeckich parafian (list do ks. Rewery z Torunia, 11 X 1920 r.)
[21] Od IV 1919 r. kapelanem garnizonu radomskiego był ks. Dominik Ściskała, który równocześnie pełnił funkcję rektora kościoła pobernardyńskiego. Otrzymał on pisemną reprymendę od dowódcy garnizonu płk. Aleksandrowicza za zaniedbywanie obowiązków kapelana: Zawiadamiam księdza, że nabożeństwa w szpitalu nie było, a żołnierze już 4-ty raz przygotowywali ołtarz do nabożeństwa daremnie. Uważam to za smutny objaw – duchowieństwo radomskie zostaje głuche i obojętne na prośbę wojskowości o odprawienie nabożeństwa dla chorych.(…), ADS, Akta Duszpasterstwa Wojskowego kapelanów, k. 11.
[22] Pod koniec 1920 r. było już 20 kapelanów
pochodzących z diecezji sandomierskiej:
Jan Pajkert, Antoni Jaworski, Bolesław Sztobryn, Stanisław Rostafiński,
Władysław Miegoń, Jan Koziński, Stanisław Sędys, Eugeniusz Kapusta
(pomocniczy), Stefan Zagner, Marian Stankowski, Bronisław Danielewicz, Prosper
Malinowski, Leon Górski, Władysław Krawczyk, Romuald Śmiechowski, Antoni
Roszkowski, Bolesław Strzelecki, Zygmunt Kosobudzki, Franciszek Zbroja, Jan
Zieja.
[23] W Rozkazie Wewnętrznym nr 8 z 22 IV 1920 r. znajduje się informacja o (niezrealizowanym) przeniesieniu ks. Miegonia z dniem 5 IV 1920 r. do 1 pułku szwoleżerów.
[24] W opracowaniach dotyczących ks. Miegonia często przytaczana jest relacja
Mariana Stępnia, jego siostrzeńca. Według niej ks. Władysław jako ochotnik
poszedł na zwiad w przebraniu za bolszewika.
Spenetrował obóz wroga a następnie dostarczył cenne informacje własnemu dowództwu.
Wspomnienia osobiste ks. Miegonia nie
przytaczają tego epizodu.
Suplikacja Święty Boże wylicza cztery plagi nękające ludzką egzystencję: morowe powietrze, głód, ogień i wojnę. Z pewnością wojnę należy uznać za zjawisko najtragiczniejsze, które może pociągnąć za sobą pozostałe nieszczęścia, natomiast najpowszechniej człowiek doświadczany był i jest przez ogień. Żywioł ten z przyczyn naturalnych lub wskutek nieumiejętnego posługiwania się nim, mógł w każdej chwili unicestwić dorobek pokoleń i być przyczyną śmierci wielu ludzi.
Dla pomniejszenia groźby powstawania pożarów zaczęto tworzyć przepisy i zasady, których łamanie obwarowane było surowymi karami. W dawnej Polsce zarządzenia te określano terminem porządków ogniowych. Miały one szczególne znaczenie dla miast posiadających gęstą, drewnianą zabudową. Prawo magdeburskie z którego najczęściej korzystały miasta nie precyzowało działań przeciwpożarowych. Zalecało jedynie mieszkańcom: piece i kominy powinien każdy tak opatrywać aby iskry na sąsiada dom nie latały.[1]
Jednym z pierwszych polskich twórców przepisów przeciwpożarowych był Andrzej Frycz Modrzewski. W swoim dziele O naprawie Rzeczypospolitej wyjaśnił motywy zajęcia się tym tematem: Te niechaj będą prawa o pożodze, którem ja miłosierdziem ruszon napisał, bo widzę k wierze niepodobne lenistwo i niedbalstwo nie tylko pospolitego ludu ale też i zacnych ludzi około przestrzegania i gaszenia pożogi. Modrzewski za sprawę fundamentalną dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego uznał budulec, którym powinien być kamień bądź cegła. Oddalał zarzut, że koszty wznoszenia domów murowanych w stosunku do drewnianych są znacznie wyższe. Uważał, że wydatki ponoszone na częste rekonstrukcje tych drugich, niszczonych przez kolejne pożary w rzeczywistości przewyższały jednorazowy wydatek na dom murowany. Według Modrzewskiego rzadko można było spotkać drewniane budynki, które przetrwały dłużej niż 3o lat.
Wskazywał, że istotne znaczenie dla zachowania bezpieczeństwa przeciwpożarowego ma właściwy komin, który winien być wysoko nad dach wywiedziony i dobrze uszczelniony, zalecał: każdy mieszczanin niech się stara o to, aby piece, kominy, ogniska i wszystkie miejsca, do palenia ognia uczynione, były gliną i inszemi rzeczami dobrze obwarowane. Proponował by w domostwach po zachodzie słońca (od 1 maja do 1 września) nie palić ognia. Każdy kto zauważy pożar musi ogień obwoływać – wszcząć alarm. Do gaszenia pożaru zobowiązany jest każdy mieszczanin, a każde domostwo powinno posiadać drabinę, osękę (bosak) i siekierę. Dodatkowo przy domach powinny stać fasy napełnione wodą. Dla sprawnego przebiegu akcji gaśniczej władze miejskie powinny podzielić mieszczan na zastępy i ustanowić nad nimi starszych. Starsi natomiast mają kontrolować domostwa swoich podwładnych pod kątem wypełniania zarządzeń ogniowych.[2]
Wiele z postulatów przeciwpożarowych Modrzewskiego możemy odnaleźć w przywileju bp. Marcina Szyszkowskiego dla Iłży z 1618 r. Treść dokumentu określa szereg zagadnień dotyczących życie w siedemnastowiecznej Iłży: kompetencje sądownicze starosty i rady miejskiej, ważenie towarów, porządku w mieście, obyczajów, moralności, korzystania z lasu i zbierania chrustu, powinności młynarzy, garncarzy, browarników, smolarzy. Najwięcej jednak miejsca poświęca bezpieczeństwu przeciwpożarowemu.
Mieszczanie iłżeccy mieli obowiązek gaszenia pożarów nie tylko w mieście ale także w lasach należących do klucza iłżeckiego. Biskup uzasadniał ten przymus faktem, że iłżanie z borów czerpią materiał na budulec i opał, więc ochrona tych dóbr stanowi ich żywotny interes. Wezwanie do pożaru odbywało się za pomocą ratuszowego dzwonka. Mężczyźni zorganizowani byli w zastępach dziesiętnych kierowanych przez dziesiętnika. Nieobecny nieusprawiedliwiony przy gaszeniu pożaru obciążany był karą 6 groszy.
Ważne dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego miasta było ustanowienie przepisów dla rzemiosł, które w produkcji używały ognia. Dokument w pierwszej kolejności wymienia garncarzy, prawdopodobnie ze względu na powszechność tej profesji w Iłży i zakazuje prowadzenia wypału w piecach garncarskich od wieczora do północy. Dopiero po 12 w nocy można było rozniecić ogień i czuwać przy wypalanych wyrobach. W przypadku wcześniejszego rozpalenia pieca garncarz podlegałby karze 3 grzywien. Ograniczenie nocnego czasu wypału dawało większą pewność, że ogień będzie właściwie dozorowany.
Zarządzenia przeciwpożarowe dotyczyły także browarów i ozdowni (suszarni słodu). Co tydzień kominy w nich miały być sprawdzane przez sługi miejskie a czyszczone przez dziesiętników. Zarówno browary, ozdownie jak i piece garncarskie nie powinny znajdować się w pobliżu stodół.
Do powinności gospodarza posesji należało wyposażenie obejścia w określone narzędzia ogniowe: drabinę, osękę i naczynie do noszenia wody. Brak, któregoś z tych sprzętów skutkował karą 2 grzywien. Jednak w przypadku wybuchu pożaru, w posesji nie posiadającej zaleconych narzędzi, jej właściciel ukarany byłby na gardle. Gdyby nawet winny uratował się ucieczką nie mógłby już nigdy zamieszkać w dobrach kościelnych a jego majątek zostałby skonfiskowany. Dokument przywołuje tutaj przykład niejakiego Duchnika z Kielc.
Obowiązkiem każdego gospodarza była także dbałość o stan komina. Jeżeli okazało się, że wymagał on remontu, należało to jak najszybciej uczynić. Opieszałość w naprawie była karana 10 grzywnami. Przy wznoszeniu nowych budynków, piece w nich należy stawiać „na stolcach czterech” wkopanych w ziemię. Stolcami były drewniane drągi tzw. brożyny, które następnie oplatano wikliną i oblepiano gliną. Zdarzało się, że do budowy kominów używano także słomy przemieszanej z gliną. Były to konstrukcje zawodne, nietrwałe, wymagające ciągłego dozoru i remontów.
Iłża w swojej historii była wielokrotnie niszczona przez pożary. Pierwszy łączy się z napadem tatarskim w 1241 r.[3] Drugi pożar w 1412 r. wspomniany został w przywileju Władysława Jagiełły: (…), że one wyżej przytoczone miasto Iłża wskutek nieszczęśliwego wypadku, przez zachłanność ognia zupełnie się spaliło i obróciło w perzynę.[4]Trzeci wielki pożar zniszczył miasto w 1498 r.[5] Straty musiały być znaczne skoro osada została zwolniona z wszelkich podatków na okres 10 lat. Czwarty pożar z 1544 r. musiał przynieść miastu stosunkowo małe zniszczenia gdyż mieszkańcy uzyskali zwolnienie jedynie z podatku czopowego i tylko na okres sześciu miesięcy.[6] Szósta pożoga, która wybuchła 20 czerwca 1621 r. znowu całkowicie spaliła Iłżę.[7] Kolejne dwa pożary miały miejsce w tym samym 1656 roku, pierwszy z nich wywołany przez wojska szwedzkie, drugi przez wojska polskie dowodzone przez Krzysztofa Wąsowicza.[8] Dziewiąty wielki pożar wybuchł 25 kwietnia 1744 r. Jego skutki upamiętnione zostały na kamiennej tablicy wmurowanej w szkarpę kościoła parafialnego: (…) Iłża doszczętnie została spalona, kiedy palono gorzałkę na ogniu domowym, roku pańskiego 1744, w narodzenie Marka Ewangelisty. Ogniem rozgorzała południową porą, który miasto z ratuszem i świątynię Pańską zniszczył, dzwonnicę aż do dna wypalił, dzwony stamtąd donośne w popiół obrócił, w ciągu trzech godzin dzieła wieków zniszczył.(…)[9]. Ostatnim pożarem (dziesiątym), o którym wspomnę była pożoga wywołana ostrzałem rosyjskich armat 9 sierpnia 1831 r. Z zabudowy miejskiej ocalało wtedy 9 budowli z 312.[10] Henryk Bogdański żołnierz Legii Litewsko-Ruskiej, uczestnik bitwy wspominał … płomień szybko ogarnął i zniszczył kościół i prawie całe miasto. Ocalała tylko plebania, browar i niektóre domy. To nie tylko wstrzymało nasz pochód, ale utrudniło także połączenie się z naszymi za miastem; ulica którąśmy weszli była już całą w ogniu. Zwróciliśmy więc w bok, lecz niektórzy dla skrócenia drogi, puścili się płonąca ulicą i doszli wprawdzie do swoich, kilku jednak zniszczyło swoje mundury, a nawet poniosło rany od palących się i spadających gontów. W księgach parafialnych zachowało się 11 aktów zgonu mieszkańców Iłży, którzy ponieśli śmierć w tym pożarze.
Dlaczego wybuchało tak wiele pożarów, które obejmowały całe miasto lub znaczną jego część? Oczywiście główną przyczyną była drewniana zabudowa i jej gęstość. Duże znaczenie podczas walki z pożarem miały warunki pogodowe, a w szczególności wiatr. To właśnie za przyczyną silnego wiatru pożar w sierpniu 1831 r. rozprzestrzenił się na całe miasto. Akcje pożarnicze utrudniały także niewielka ilość studni i ograniczony dostęp do rzeki. Należy w tym miejscu powiedzieć o ówczesnej metodzie walki z żywiołem. Polegała ona przede wszystkim na usunięciu z jego drogi dachów a nawet domów, po których mógłby rozszerzać się i przenosić. Stąd w tłumieniu pożogi podstawowe znaczenie miały takie narzędzi jak siekiery czy osęki, służące do rozbierania drewnianych konstrukcji. Gaszenie przez zalewanie wodą, czy zasypywanie piaskiem skuteczne było jedynie w początkowej fazie pożaru. Polewano także profilaktycznie dachy budynków, na które mógł przerzucić się ogień.
Postulat Frycza Modrzewskiego o potrzebie wznoszenia domów murowanych, był stopniowo realizowany w Iłży dopiero od połowy XIX w. W dobie przynależności osady do dóbr duchownych miała ona zdecydowanie charakter drewniany, choć Andreas Cellarius już w pierwszej połowie XVII w. zwrócił uwagę, że miasto posiada domibus latericiis elegans – eleganckie murowane domy.[11] Do murowanych budowli w mieście należał m.in. kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Dzięki temu przetrwał kilka pożarów, prawdopodobnie podczas potopu szwedzkiego a potem dwukrotnie miał spalony dach w 1744 r. i 1831 r. lecz ogień nie wtargnął do wnętrza.
Łatwą dostępność drewna dla mieszkańców Iłży zapewniał przywilej biskupi. Pozwalał mieszczanom bezpłatnie pozyskiwać budulec z okolicznych lasów na potrzeby własne. Paulo Mucante przybywając do Iłży w 1596 r. napisał: Miasteczko drewniane, tuż rzeczka żywej wody”.[12] W 1789 r. gdy właścicielem miasta stał się skarb państwa, posiadało ono zaledwie 18,7 % budynków murowanych. W 1820 r. było ich 21 %. Odwiedzający Iłżę w tym samym czasie Julian Ursyn Niemcewicz zanotował ciekawy szczegół: Cała postać dawnego grodu zachowała się w tem mieście: domy o niższem i wyższem piętrze z przodu przynajmniej murowane (…) Z powyższego wynika, że klasyfikacja obiektu ze względu na budulec nie było jednoznaczna.
Powróćmy jeszcze do roku 1789 r., który był przełomowym w dziejach miasta. Nowy właściciel (skarb państwa) wysłał swoich przedstawicieli dla zdiagnozowania stanu posiadłości. Ogólnie rzecz ujmując, każda dziedzina życia w Iłży wymagała reform. Członkowie Komisji Rzeczypospolitej Skarbu Koronnego sprecyzowali działania naprawcze w 14 punktach. Aż cztery z nich dotyczyły bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Pierwszy punkt mówił o konieczności posiadania przez nowe budynki kominów nad dach wyprowadzonych, które będą miały murowane fundamenty. W puncie drugim Komisja zaleciła mieszkańcom usunięcie ze swoich domów kominów „lepionych” wychodzących bezpośrednio na ulicę. Zamiast nich mają zostać wzniesione kominy murowane i do domostw mają być dostawione sienie. Termin zakończenia tych modernizacji mijał w dniu św. Michała (29 września) 1790 r. Kto by nie dopełnił tego zarządzenia ukarany zostanie kwotą 18 zł. Jeżeli właściciel domu nie dostosuje się do przepisów w ciągu następnych 6 miesięcy, zostanie obciążony kwotą 36 zł a w przypadku dalszej obstrukcji jego dom zostanie wystawiony na licytację. Trzeci punkt nakazuje aby każdy gospodarz posiadał drabinę przystawioną do dachu. Miasto ze swojej strony ufundować ma cztery kadzie przytwierdzone do sań. Mają one być zawsze wypełnione wodą i stać przed ratuszem. Oprócz tego magistrat zakupi 8 bosaków z długimi drzewcami, umieści je w ratuszu i zabezpieczy przed kradzieżą.
Punkt czwarty mówił o zachowaniu mężczyzn w przypadku pożaru. Na dźwięk grzechotki[13] sługi miejskiego do pożaru muszą przybyć jak najszybciej wszyscy mężczyźni zamieszkali w mieście w wieku od 18 do 60 lat, powinni mieć ze sobą siekiery i konewki. Nieobecność usprawiedliwiała tylko choroba. Nieusprawiedliwiony podlegał karze 6 zł. Połowa z tej kwoty miała być przeznaczona na nagrodę dla tego, który do pożaru przybył pierwszy.
Novum w powyższych przepisach był obowiązek zakupienia narzędzi pożarowych przez władze miejskie. Do tej pory posiadanie narzędzi ogniowych spoczywało tylko na poszczególnych gospodarzach. Z biegiem czasu miasta i gminy będą stopniowo przejmować co raz więcej obowiązków ochrony przeciwpożarowej.
W 1819 r. rozporządzenie namiestnika Królestwa Polskiego nakazało zakupienie przez miasta i gminy narzędzi ogniowych. Ich rodzaj i ilość uzależnione były od liczby domostw. W owym czasie w Iłży znajdowało się 206 domów, dla których przypisano: sikawek zaprzęgowych 2, sikawek ręcznych 88, węborków (wiader) drewnianych 20, węborków skórzanych 206, osęków 40, stągwi 8, fasek 20, drabin przy dachach 206, drabin do wożenia 20. Z
wykazu wynika, że z dawniejszych przepisów utrzymano posiadanie przez każde
gospodarstwo drabiny i naczynia na wodę. Z roku 1826 pochodzi informacja, że władze
miejskie zakupiły 4 stągwie drewniane i sanie. Zostały one okute i pomalowane w
barwy narodowe.
Cały
wiek XIX jest okresem krystalizowania się instytucji, którą dzisiaj nazywamy
strażą pożarną. Pierwsza zawodowa straż ogniowa rozpoczęła służbę w Warszawie w
1836 r. W drugiej połowie XIX w.
nastąpił rozwój straży ochotniczych, w Radomiu działała już od 1877 r. Początek
ochotniczej straży ogniowej w Iłży sięga 1903 r.
W Iłży, d. 29-go z. m. [29 listopada] zorganizowano straż ogniową ochotniczą, do której zapisało się 83 członków rzeczywistych. Na założenie straży p. Walery Kiniorski ze Starosiedlic ofiarował rb. 1000. Członkowie rzeczywiści płacić mają rb. 2lub rb. 25 jednorazowo, ofiarodawcy rb. 5 rocznie lub rb. 50 jednorazowo, honorowi rb. 100 jednorazowo.Pierwszy zarząd nowej w kraju straży tworzą pp.: prezes zarządu – Walery Kiniorski, członkowie zarządu: Alfons Ochyński, Rajmund Witkowski, Antoni Pietrzykowski; zastępcy członków zarządu: Stanisław Wojciechowski, dr Felis Zbrożek i Julian Rauszer; naczelnik straży ogniowej – Józef Pogorzelski, pomocnik naczelnika – Michał Bocheński; zarządzający taborem Karol Gantner; członkowie komisji rewizyjnej: Ksawery Smoleński, Józef Dobiecki i Władysław Grabiński; zastępcy członków komisji rewizyjnej: ks. prałat Józef Bagiński, Stanisław Herniczuk i Stanisław Mausz. P. Kiniorskiego wybrano członkiem honorowym Towarzystwa jednomyślnie. Stałym członkiem zarządu jest wójt gminy Iłża p. Michał Trześniewski.[14]
Pod koniec 1903 r. wraz z powstaniem w Iłży straży ogniowej zakończył się okres dawnych porządków ogniowych.
Paweł Nowakowski
[1] Fr. Giedroyć, Porządek ogniowy w
Warszawie, s. 16.
[2] A. Frycz Modrzewski, O poprawie
Rzeczypospolitej, Księgi wtóre XIII. O uwarowaniu pożogi i gaszenia.
[3] J. Długosz, Roczniki czyli Kroniki
Sławnego Królestwa Polskiego, Księga VII, s. 13.
[10] J. Gacki, Wiadomości historyczne o
biskupich niegdyś dobrach zamku i mieście Iłży, „Pamiętnik Religijno-Moralny”,
R. XIII, nr 7, 1854, s. 395.
[11]A. Cellarii., Regni Poloniae Magnique Ducatus
Lituaniae, Amsterdam 1659, s. 190.
[12]Zbiór pamiętników historycznych o
dawnej Polszcze z rękopisów, T. 2, W-wa 1882,
s. 148.
[13] Grzechotki (klekotki, trajkotki, „chrząszcze”),
do XIX w. używana często przez stróżów nocnych,
narzędzie to spore drewniane, w
którym cienka deszczułka obracając się na walcu drewnianym pokarbowanym donośne
czyni terkotanie, tym głośniejsze im tężej jest deszczułka przymocowana (Z. Gloger)
Pierwsze
opracowanie dotyczące iłżeckiego harcerstwa powstało ponad 30 lat temu. Od tego
czasu pojawiły się nowe informacje, które zmieniają nieco i uzupełniają tamten obraz. W ostatnich latach opublikowano
drukiem kilka wspomnień osób, które w
dzieciństwie należały do iłżeckiego harcerstwa, stąd wzbogaciliśmy się o
świadectwa z pierwszej ręki.
Niniejsze opracowanie składa się z dwóch części. Pierwsza z nich dotyczy ogólnej historii iłżeckiego harcerstwa i oparta jest na artykule, który ukazał się w 2011 r, na portalu ilza.com.pl. Jego treść została skorygowana i uzupełniona o nowe fakty. Drugą część artykułu stanowią osobiste wspomnienia i doświadczenia autora związane z harcerstwem. Zostały one zebrane i napisane na prośbę dh. Mirosława Mazurkiewicza z Radomia., który przygotowywał ostatnią (jak mówił) swoją książkę. Miał to być zbiór świadectw wybranych osób o roli harcerstwa w ich życiu. Niestety dh Mirosław nie dokończył swojego dzieła, zmarł 27.10.2012 r. To jednak co powstało z Jego inspiracji postanowiłem włączyć do niniejszego artykułu ponieważ byłem członkiem iłżeckiego harcerstwa od końca lat 70. do połowy lat 80.
I
Zanim
przejdziemy do sedna tematu, należy przybliżyć nieco genezę harcerstwa, która sięga początku
drugiej dekady XX w. Inicjatorem nowej idei wychowania dzieci i
młodzieży był angielski generał Robert Baden – Powell. Nadał jej nazwę
skautingu. W istocie pierwotnym zamiarem twórcy było wychowanie żołnierzy i dopiero później doniosłość
narodowa nowych idei kazała zmienić się staremu żołnierzowi na żarliwego
apostoła wychowania.[1]Baden – Powell przez swoje bogate
doświadczenie bojowe zrozumiał, że model formowania żołnierza, który dotychczas
był proponowany nie spełnia już warunków współczesnego pola walki. Ważniejsze
od musztry, zwierzęcej tresury i sztywnych regulaminów jest rozwijanie w
rekrutach inicjatywy i spostrzegawczości,
biegłości w strzelaniu i ocenianiu odległości, umiejętności pieczy o swoje
zdrowie i wygodne urządzania się w obozie.[2]Oprócz posiadania wymienionych ściśle utylitarnych cech, Baden-Powell uważał, że podstawą wychowania dobrego
żołnierza jest moralność przejawiająca się w dzielności charakterów
indywidualnych, służbie społecznej i jedności patriotycznej. Nowy styl
wychowania oparł jednak na starym, sprawdzonym wzorze. W zamyśle twórcy, skauting
miał być nowym zakonem rycerskim, opierającym swoją działalność na własnym
prawie i służbie innym.
Andrzej
Małkowski, który należał do głównych propagatorów skautingu na ziemiach polskich uważał, że głównym jego celem
jest wychowanie dzielnego i bohaterskiego pokolenia, które pomoże w odrodzeniu
Polski. W ten sposób nowy ruch powiązał nierozerwalnie ze sprawą narodową.
20 marcu 1911 roku we Lwowie rozpoczął się pierwszy na ziemiach polskich trzymiesięczny kurs instruktorów skautowych. Wkrótce w wielu miastach Galicji przy szkołach zaczęły intensywnie działać grupy skautów. Żywiołowy rozwój nowej formacji zaskoczył austriackie władze szkolne. Organizacja była już na tyle silna, że Rada Szkolna Krajowa powstrzymała się przed wprowadzenia zakazu działalności w obawie, że znaczna część zrzeszonej młodzieży mogłaby przejść do konspiracji. Poza tym raporty, które napływały do władz mówiły o wyraźnej poprawie wyników nauczania i zachowania w placówkach gdzie działał skauting. Nie wszyscy jednak zadowoleni byli z rozwoju nowej organizacji. Grupa żydowskich posłów i polityków zwróciła się do rządu w Wiedniu aby wprowadzono zakaz jej działalności. Uważali bowiem, że skauting przyczyni się do ożywienia polskiego „nacyonalizmu” a taki nacyonalizm zwróci się prędzej czy później przeciwko żydom.[3]Mimo przeszkód, nowa organizacja nie tylko dynamicznie rozrastała się ale rozszerzyła działalność na zabory rosyjski i pruski, doprowadzając de facto do jednoczenia polskiej młodzieży.
W
Radomiu skauting pojawił się już w 1912 r. Przy szkole Marii Gajl, dh. Leokadia
Błońska założyła tajną drużynę skautek. W 1915 r. na obszarze byłej guberni radomskiej,
utworzono XIII Okręg Radomski Polskiej Organizacji Skautowej. W listopadzie
1916 r. na zjeździe w Warszawie organizacje skautowe połączyły się i powstał
Związek Harcerstwa Polskiego.
Obecny stan wiedzy wskazuje na rok 1917 jako datę powstania pierwszej drużyny harcerskiej w Iłży. Napisał o tym w swoich wspomnieniach Jan Szczepański: Już zimą 1917 roku, kiedy byłem w pierwszej klasie, zorganizowano w szkole drużynę harcerską. Opiekunką został młoda nauczycielka z Galicji. Zaczęły się zbiórki, ćwiczenia, nauka praw i przyrzeczenia harcerskiego. Organizację tę traktowaliśmy bardzo poważnie, tym bardziej, że miała posmak trochę konspiracyjny. Uczyliśmy się żołnierskich piosenek marszowych, przeważnie legionowych i urządzali dalekie wypady za miasto ze śpiewem. Z nastaniem wiosny zaczęły się intensywne ćwiczenia porządkowe i z bronią, którą zastępowały nam odpowiedniej długości laski drewniane. Potem przyszły ćwiczenia polowe dzienne i nocne, na których pojawili się również instruktorzy POW, a ich roli wojskowej myśmy się tylko domyślali. Kilkakrotnie przynosili prawdziwe karabiny i pokazali jak się z nimi obchodzić. Szkoła postarała się dla nas o tanie mundurki drelichowe i czapki rogatywki. Byłem ogromnie z tego zadowolony, że nareszcie wyglądam ja wszyscy i że nie muszę już nosić ubrania wiejskiego. Dzięki Adamkowi kupiłem od kogoś na wsi pas wojskowy, punkt ambicji każdego umundurowanego harcerza. Nic więcej do szczęścia nie było mi potrzeba. Na zbiórki chodziłem regularnie, a do domu na obiad przybywałem biegiem tam i z powrotem. Na Trzeciego maja obiecano nam wręczyć krzyże harcerskie, więc musztrę ćwiczyliśmy zawzięcie. Nareszcie nadszedł ten dzień. Był ciepły i słoneczny. Przemaszerowaliśmy wśród zebranych tłumów i ustawili się na rynku przed kościołem. Rano byliśmy na mszy i śpiewaliśmy „Boże coś Polskę”. Nastrój w mieście był bardzo podniosły, ale i napięty, bo patrole austriackie od rana po piętach nam deptały. Krzyż mi przypiął powstaniec z 1863 r, siwiutki już , ale żwawy jeszcze staruszek. (…)[4]Autor w innym miejscu objaśnia, że weteran- powstaniec był krewnym Maksymiliana Jakubowskiego, komendanta iłżeckiego POW, śmiertelnie rannego podczas utarczki z żołnierzami austriackimi 22.10.1918 r. Wraz z odzyskaniem niepodległości wielu druhów znalazło się w szeregach Wojska Polskiego.
W marcu 1919 r. działała
drużyna im. Hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Zachowana książka pracy drużyny
wskazuje, że główny nacisk położono na kształtowanie u harcerzy sprawności i
tężyzny fizycznej, cech nieodzownych przyszłym żołnierzom i obrońcom ojczyzny.
W tym celu prowadzono „ćwiczenia na zamku” stosując różnorodne
systemy gimnastyczne: gimnastykę
szwedzką (Linga), gimnastykę rzędową i gimnastykę z pałkami. Chłopcy musieli
być także zaprawieni w długich marszach. W dniach od 1 do 3 maja 1919 r. wzięli
udział w wędrówce z Iłży na Św. Krzyż i z powrotem dla uczczenia powtórnego
zasiedlenia klasztoru przez benedyktynów.
Nadszedł rok 1920, czas wielkiej próby dla młodej państwowości. Wobec bolszewickiego zagrożenia nastąpiła wielka mobilizacja polskiego społeczeństwa. Zbierano środki finansowe i ekwipunek wojenny, młodzi mężczyźni masowo wstępowali do armii. Tam gdzie byli obecni świadomi i aktywni obywatele tworzono Komitety Obrony Niepodległości. Jeden z nich powstał także w Iłży. Zachował się protokół z posiedzenia Lokalnego Komitetu Obrony Niepodległości z 30 VII 1920 r. Wskazuje on na wielkie zaangażowanie harcerzy w jego pracach. Oprócz zbiórki ekwipunku, którą z pewnością przeprowadzali sami druhowie, 20 z nich wstąpiło do wojska. Jednym z ochotników był późniejszy ksiądz Wacław Nadgrodkiewicz.
Z powodu małoletności nie został skierowany na front lecz do służby wartowniczej na radomskim dworcu kolejowym. Z protokołu posiedzenia Lokalnego Komitetu Obrony Niepodległości: (…) Na zakończenie przewodniczący składa szczegółowe sprawozdanie z przebiegu wyekwipowania miejscowej drużyny harcerskiej, która została powołana do szeregów. Harcerzy poszło 20 osób, wyekwipowanie w/g załączonych wykazów kosztowało 4847 Mk. Na pokrycie tej sumy zebrano w drodze dobrowolnych składek i zbiórki po mieście 4850 Mk (…)
Drużyna Harcerzy w Iłży
Nowy mały karabin rosyjski w dobrym stanie Nowy duży karabin austriacki w dobrym stanie Dwa karabiny rosyjskie, stare, zardzewiałe Szabla z pochwą, austriacka Szabla rosyjska, stara, popsuta Sześć bagnetów rosyjskich bez pochwy Jeden bagnet rosyjski z pochwą Cztery bagnety niemieckie z mosiężną główką Jeden bagnet niemiecki z drewnianą główką Cztery bagnety austriackie w pochwie i oprawie rzemiennej Dwa bagnety z pochwą bez oprawy Trzy pochwy do bagnetów austriackich Jeden rewolwer z jedną kulą 160 naboi rosyjskich 160 naboi austriackich 4 łopatki saperskie 3 strzemiona stare 6 manierek aluminiowych Trzy małe menażki do kawy Dwie małe menażki emaliowane 6 kubków do kawy emaliowanych Jedno naczynie do wody Pięć pasów żołnierskich skórzanych Cztery menażki emaliowane Cztery ładownice skórzane Czapka wojskowa Skarpetki 15 par Chustek do nosa 30 sztuk Łyżek 15 szt. aluminiowych Łyżka drew. żel. i 2 widelce 3 pudełka pasty – kawałek mydła Pas rzemienny bez sprzączki Jedna koszula, jedna torba Karabin z bagnetem
Powyższe przedmioty otrzymał Komendant Skauta Iłżeckiego do przewiezienia Inspektorowi w Radomiu kom. Dr. Har. Jan Jaklewicz [5]
Z lat 1924 – 1927 nie posiadamy żadnych informacji o działalności harcerstwa w Iłży. Wiemy natomiast, że w 1928 r. iłżeckie harcerki z drużyny im. Emilii Plater przebywały na obozie letnim w Jedlance k/Iłży. Opiekunką dziewcząt była nauczycielka Maria Peszyńska.[6]
Rok później, kierownik szkoły powszechnej Roman Peszyński wydał polecenie nauczycielowi muzyki Feliksowi Kolbiczowi zorganizowania drużyny męskiej, który tak wspomina początki swojej pracy harcerskiej: Drużynę podzieliłem na cztery zastępy i rozpocząłem szkolenie. Zgromadziłem kilkanaście książek o harcerstwie. Zapoznałem wszystkich z prawem i przyrzeczeniem harcerskim. Musztrę prowadziłem na boisku szkolnym: postawa zasadnicza, szyki, zwroty, marsze, ćwiczenia z laską harcerską (wówczas każdy harcerz miał laskę). Uczyłem harcerskich pieśni. Na zebraniu rodzicielskim prosiłem rodziców aby uszyli ubiory: harcerskie bluzy, krótkie spodenki, chusty. Po kilku miesiącach pracy cała drużyna była umundurowana, znała zasadniczą musztrę, umiała śpiewać kilkanaście harcerskich pieśni. Zapaliłem się do tej pracy. Po lekcjach dwa lub trzy razy w tygodniu miałem z drużyną różne zajęcia.
Dla podniesienia swoich kwalifikacji Kolbicz w wakacje 1930 r. wyjechał na kurs instruktorski. Mimo szkolenia jego harcerska praca nie zaspakajała potrzeb chłopców. Poza tym był osobą o sympatiach lewicowych i z tego powodu niektórzy z rodziców nie chcieli powierzać mu swoich dzieci. Na początku lat trzydziestych jeden z druhów, Henryk Szymański myślał o założeniu własnej drużyny, ale ten pomysł nie został zrealizowany. W 1932 r. Feliks Kolbicz zorganizował orkiestrę harcerską. Główny nacisk w pracy z chłopcami położył na naukę i doskonalenie gry na instrumentach. Zespół składał się z 5 skrzypków, 2 mandolinistów, klarnecisty, akordeonisty, kornecisty i perkusisty. W tym czasie stan osobowy iłżeckiego ZHP wynosił: 33 druhny, 30 druhów i 42 zuchów. Wśród druhen zaczyna się wybijać postać Stanisławy Cichosz jako przybocznej w drużynie żeńskiej, a w niedługiej przyszłości świetlany przykład instruktorki i patriotki. W 1932 r. wyjechała na obóz szkoleniowy. Wrażenia z pobytu na Buczu zarejestrowała w swoich zapiskach: Dzienniczku, po raz pierwszy nie umiem wydobyć z siebie słów na opisanie tego piękna jakie się przeżywa na obozie. Nigdy! Nigdy! Nie zapomnę życia obozowego. O to takie przyjemne ranne wstawanie, gimnastyka, sprzątanie w namiocie i słanie łóżek, mycie, śniadanie, później budowanie jakiegoś sprzętu do obozu lub praca w parku harcerskim na Buczu przy kwiatach. Potem obiad zgotowany przez zastęp służbowy, cisza w obozie, potem podchody lub trenowanie jakiegoś sportu – co jednak odbywało się przeważnie rano, potem zbiórka przy ognisku, gawęda, śpiewy, modlitwa wieczorna i zasypianie z uśmiechem na ustach na łóżku przez siebie zbudowanym pod namiotem w noce tak piękne jakie mogą być tylko najpiękniejsze. Pogoda sprzyjała nam.Tak, dziś wszystko to należy niestety już do przeszłości. Pozostały tylko bardzo miłe wspomnienia i żałość, że te trzy tygodnie obozu tak szybko minęły. Harcerki pozostałe były z wycieczką w Krakowie lecz im na pewno nie pozostało tyle miłych wrażeń przeżytych.Przywiozłam moc piosenek harcerskich, których teraz uczymy się na zbiórkach. Pani Kierowniczka często wyręcza się mną i dziwne że po przyjeździe z obozu radzę sobie jakoś na zbiórkach – sprawdzanie obecności, przyjmowanie i składanie raportu, jakaś gawęda i śpiew, jakaś gra i zabawa – wszystko to idzie mi tak składnie, że sama się sobie dziwię. (…)[7]
Jak wyglądała aktywność harcerska w latach trzydziestych? Zbiórki odbywały się dwa lub trzy razy w tygodniu. Poznawano na nich historię Polski, śpiewano piosenki, deklamowano wiersze. Harcerki brały udział w uroczystościach związanych ze świętami państwowymi (3 Maja, 11 Listopada) oraz imieninami Józefa Piłsudskiego (19 III).[8] Zawsze ważnymi spotkaniami były ogniska, które najczęściej organizowano na zamku. Trzeba podkreślić, że były to imprezy otwarte przyciągające wielu mieszkańców Iłży. Harcerze opiekowali się także grobem powstańców styczniowych, przy ul. Św. Franciszka. W pewnych okresach pracę drużynowych wspierali kapelani. W 1932 roku funkcję kapelana drużyny żeńskiej pełnił ks. P. Rajkowski. Rok 1933 okazał się trudnym czasem dla iłżeckiego harcerstwa żeńskiego. W wyniku konfliktu między Marią Peszyńską a Feliksem Kolbiczem, opiekunka druhen podała się do dymisji. Z powodu braku wykwalifikowanej osoby Główna Kwatera Harcerek rozkazem z 20 X 1933 r. zawiesiła działalność I Drużyny Żeńskiej im. Emilii Plater.
Maria Peszyńska choć formalnie nie była instruktorką przez podopieczne uważana była za prawdziwą przewodniczkę. Jako mądra i sprawna organizatorka uczyła dziewczęta zaradności i pogody ducha. Jej pomysłem było założenie hodowli jedwabników oraz posadzenie drzew morwowych w wielu miejscach Iłży. Wszystkie druhny wspominające Marię Peszyńską wyrażały się o niej z uznaniem i wdzięcznością za serce i wysiłek wychowawczy, które im ofiarowała. Także Komenda Chorągwi w swoich uwagach zwięźle i pozytywnie oceniła pracę harcerską Marii Peszyńskiej: Kierowniczka nie jest harcerką, utrzymuje kontakt z komendą, pracuje ze zrozumieniem.[9] Aby pozyskać nową „komendantkę“ potrzeba będzie roku. Dnia 5.X.1934 r., rozkazem L 38 Główna Komenda Harcerek reaktywuje drużynę żeńską z drużynową dh. Marię Bednarkówną. Tuż po zakończeniu roku szkolnego 34/35, od 27 do 29 czerwca harcerki zorganizowały biwak, na którym 6 druhen złożyło przyrzeczenie. Doniosłym wydarzeniem dla iłżeckich harcerzy był udział w Jubileuszowym Zlocie ZHP w Spale (10-25 VII.1935 r. ) z okazji 25-lecia harcerstwa.
Sytuację organizacji w roku szkolnym 1935/36 streszcza dokument przedstawiony na konferencji pedagogicznej. Drużyna żeńska liczy cztery zespoły. Przy drużynie działa dwie gromady zuchów. Celem wychowawczym drużyny było: wyrabianie karności, umiejętności życia w gromadzie, punktualności. Celem naukowym druhen było zdobycie stopnia ochotniczek a zuchów otrzymanie pierwszej gwiazdki. Stopień ochotniczki otrzymało 15 druhen., a pierwsze gwiazdki 15 zuchów. Drużyna brała udział we wszystkich obchodach państwowych. Zorganizowała wieczornicę i bal wspólnie z drużyną męską. Przygotowała pięć razy bufet na nauczycielskie konferencje rejonowe, zebrania i ogniska. Urządziła wspólnie z drużyną męską przedstawienie, z którego dochód przeznaczono na dzieci polskie za granicą. Obchodziła też święto patrona harcerzy św. Jerzego, biorąc udział w uroczystej zbiórce, w świetlicy szkolnej. Drużyna posiada fundusze ze składek miesięcznych i imprez 79 zł 57 gr., saldo 48 zł 54 gr.
Drużyna
męska – [im. Kazimierza Pułaskiego] Opiekunem i drużynowym jest nauczyciel
Feliks Kolbicz. Drużyna liczy 22 członków w dwóch zastępach. Pierwszy zastęp
tzw. „Grajków“ złożony jest z 10 harcerzy, z których każdy gra na jakimś
instrumencie, tworzy orkiestrę harcerską. Drugi zastęp wykonuje ważne prace
związane z życiem drużyny. Drużyna posiada własną biblioteczkę składającą się z
20 tomów. Prenumeruje trzy pisma harcerskie, prowadzi gazetkę harcerską i
wspólnie z drużyną harcerek świetlicę harcerską. Przy drużynie działa
introligatornia. Orkiestra harcerska grała na pięciu zabawach szkolnych.
Wystąpiła z koncertem na akademii 11.XI.1935 r. Dała koncert na rzecz
szkolnictwa polskiego za granicą i koncert dla biednych dzieci. Wystąpiła z
koncertami na uroczystych akademiach 1 lutego 1936 r., 3 czerwca z okazji
dziesięciolecia prezydentury [Ignacego Mościckiego] i 7 czerwca z okazji Święta
Spółdzielczego. Występowała również na dwóch konferencjach rejonowych. Ogółem
orkiestra harcerska wystąpiła w ciągu roku szkolnego 1935/36 23 razy i
wyćwiczyła 32 utwory muzyczne. Zbiórek zastępu odbyło się w ciągu roku
szkolnego 96, zbiórek drużyny 16. Uroczyste zbiórki drużyny: 11.XI.1935,
1.II.1936, 19.III.1936, 4.IV, 3.V., 3.VI. Wykonano następujące ważniejsze
prace: 9 pulpitów, ozdobienie świetlicy, prowadzenie biblioteczki harcerskiej,
gazetki harcerskiej, oprawianie książek i prace społeczne.
Zakres prac wykonanych przez drużyny wymagał dużego wysiłku zarówno ze strony młodzieży, dzieci jak i ich opiekunów. Mimo, że działania druhen nie miały takiego pogłosu i efektowności jak występy orkiestry dh. Kolbicza to właśnie w gronie żeńskim pełniej czerpano z bogactwa metod i środków harcerskiego wychowania. Druhny były lepiej zintegrowane. Swoje cele realizowały całą drużyną. Wspólne wypełnianie zadań , rozwiązywanie problemów wpływało na ich kreatywność i zaradność. Na przykład dh. Wanda Chodorowska w poszukiwaniu nowych sposobów zarobkowania zaszczepiła wśród dziewcząt wykonywanie techniką makramy różnego rodzaju pasków z kolorowych sznurków. Wszystko to wpływało pogłębienie relacji między druhnami. Ich zżycie przejawiało się także wspólnymi wymarszami na niedzielne msze święte. Bardzo ważnym zadaniem jakie wypełniały dziewczęta było prowadzenie zuchów. Ta działalność znacznie poszerzała możliwości oddziaływanie harcerstwa na iłżeckie środowisko dzieci i młodzieży. W drużynie męskiej był wyraźny podział na grających i na tych do ważnych prac związanych z życiem drużyny. Głównie, to doskonalenie „Grajków“ pochłaniało drużynowego (96 zbiórek zastępu). Z tego powodu drugi zastęp mógł pozostawać zaniedbany.[10] W lipcu 1936 r. w Sowińcu k/Krakowa wznoszono kopiec ku czci marszałka Józefa Piłsudskiego. W czynie tym brało udział czterech iłżeckich harcerzy (m.in. Józef i Grzegorz Cichoszowie).
Rok 1937 przynosi zmiany personalne.
Opiekunem harcerzy z ramienia szkoły został nauczyciel Zygmunt Kiepas,
późniejszy sławny partyzant AK „Krzyk”. Utrzymano dawny podział drużyny męskiej
na dwa zastępy. Pierwszym z nich kieruje Zygmunt Kiepas, który powraca do
typowych form metodyki harcerskiej zarzuconych przez dh. Kolbicza. Wiele
zbiórek organizuje w terenie. Chłopcy uczą się terenoznawstwa, czytania mapy,
posługiwania się kompasem. Jak po latach stwierdził druh Jerzy Zaborowski
nabyte umiejętności uczyniły z nich małe wojsko.
Drugi zastęp ( orkiestrę ) prowadzi dh Feliks Kolbicz. Z racji profilu grupy,
wiele czasu druhowie poświęcali nauce i doskonaleniu gry na instrumentach. To
już szósty rok działalności orkiestry, która liczy teraz 15 druhów. Chłopcy
grają coraz lepiej i ciągle wzbogacają swój repertuar. Wypływają na szersze
wody uświetniając liczne uroczystości w pobliskich miejscowościach. W 1937 r.
orkiestra brała udział w zlocie harcerskim w Ostrowcu Świętokrzyskim. W
Starachowicach (1 maja) przygrywała podczas manifestacji robotniczej.
Zaangażowanie młodzieży w tej uroczystości nie zyskało akceptacji władz
oświatowych, dh Kolbicz otrzymał upomnienie.
Harcerze swoje umiejętności muzyczne wykorzystywali także w celach zarobkowych. Wspólnie z harcerkami organizowali zabawy taneczne. Druhny były odpowiedzialne za „bufet“, druhowie za przygotowanie miejsca do tańca, sprzedaż biletów i oprawę muzyczną. Pamiętna dla wszystkich była zabawa na wzgórzu zamkowym w ostatnią niedzielę sierpnia 1939 r. Tańce zostały przerwane wiadomością o powszechnej mobilizacji. Po ogłoszeniu tej informacji nikt już nie myślał o dalszej zabawie. Popularne miejsce potańcówek i harcerskich ognisk za parę dni miało się stać sceną zaciętych walk.
Po wybuchu wojny harcerzy angażują się do zadań związanych z obroną przed dywersją a harcerki w służbach sanitarnych. Druhowie z Iłży pełnią dozór obiektów energetycznych , linii telefonicznych i mostów. Czynią to tylko w godzinach dziennych, między 6 a 20. Podczas godzin nocnych czuwają dorośli. Tuż po bitwie o Iłżę, od wczesnego rana 09.09.1939 r. wielu harcerzy zbierało z pobojowiska a następnie ukrywało broń i wojskowe wyposażenie. Po wkroczeniu Niemców harcerstwo męskie zaprzestało zorganizowanej działalności. Harcerki spotykały się do momentu aresztowania przez Gestapo swojej drużynowej Zofii Wieczorskiej (1941). Później wiele z druhen (m.in. Jadwiga Kowalska, Helena Sępioł, Zofia Ciepielewska, Barbara Zbrożyna, Michalina Leśnikowska) przystąpiło do konspiracji, pełniąc głównie funkcje łączniczek i sanitariuszek. Po aresztowaniach i rozstrzelaniu (29.VI.1940 r.) iłżeckich konspiratorów z organizacji Orzeł Biały młodzi członkowie ich rodzin, harcerze Janusz Szymański i Janusz Renner zawiązali w 1941 dziecięcą tajną organizację. Mieli swoją przysięgę i szyfr, obowiązywała ich tajemnica. Usiłowali nawiązać kontakt z ZWZ – AK i Szarymi Szeregami. Ze względu na bardzo młody wiek członków dowództwo lokalnej komórki AK poleciło rozformowanie grupy. Zaprzysiężeni zostali tylko dwaj najstarsi druhowie.
Podczas II wojny światowej
wielu iłżeckich harcerzy znalazło się w konspiracji, nie działali oni jednak w
ramach tajnych struktur harcerskich. Wyjątkiem
mogą być członkowie rodziny Cichoszów, z których Stanisława, Józef ,
Franciszek i Tadeusz w latach 1940-1942 współpracowali z konspiracyjną grupą harcerzy
skarżyskich dowodzonych przez Władysława Wasilewskiego „Oseta”.
Więcej należy powiedzieć o
samych Cichoszach, którzy z harcerstwem
mieli wiele wspólnego za sprawą głowy rodziny Stanisławy, harcerki z krwi i kości
i jej brata Józefa, który wspierał ją w
trudzie utrzymania i wychowania pozostałych braci. Stanisława pracowała w Skarżysku od 1938 r. Po wybuchu wojny postanowiła
ściągnąć do siebie wszystkich młodszych braci: Józefa, Franciszka, Grzegorza,
Tadeusza i Mariana, którym owdowiały ojciec nie potrafił zapewnić godnych
warunków życia. Ze starszych braci
Antoni mieszkał w Skarżysku, Stefan został zabity przez Niemców 8.09.1939 r. a
Ludwik zginął w sowieckiej niewoli
(25.03.1941 r.).
Rodzina zamieszkała na
Milicy pod nr. 145. Oprócz najmłodszego Mariana, pozostali pracowali zawodowo i
zaangażowali się w konspirację. W Skarżysku
znalazł się również dh Kazimierz Kwiatek kolega z Iłży Franka i Józia. W 1942 r. Cichoszowie wstąpili
do Gwardii Ludowej i przekazali
broń, którą ukryli po bitwie pod Iłżą.[11]
Rodzina kolportowała podziemną prasę, pozyskiwała broń i amunicję, materiały
opatrunkowe, ubrania, art. spożywcze dla potrzeb konspiracji, brała udział w
akcjach sabotażowych i propagandowych; na „Górce” (Milica 145) organizowano
odprawy, spotkania, kursy szkoleniowe, przechowywano „spalonych” i rannych. W
sierpniu 1944 r. Cichoszowie musieli opuścić dom i przenieść się do lasu. Do partyzantki nie poszedł tylko Marian, pozostali
przydzieleni zostali do obsługi dywizyjnej radiostacji. Po zakończeniu akcji
„Burza” rodzina znalazła się w II /3 pp
Leg. AK pod dowództwem Antoniego Hedy
„Szarego”.[12] W październiku w wyniku częściowej
demobilizacji z lasu wyszedł Tadeusz „Stef” . Podczas bitwy „Piekiełko” 05.11.1944
r. zginęli Józef „Bąk” i Grzegorz
„Bryś”, a Franciszek „Rekosza” kontuzjowany
opuścił oddział. Stanisława „Sława” pozostał w partyzantce do końca grudnia
1944 r. W 1945 r. „Sława” zorganizowała
ekshumacje i przeniosła ciała ukochanych braci z lasów niekłańskich na cmentarz w Iłży. Pogrzeb przekształcił się
w uroczystość patriotyczną. Pożegnanie nie
obyło się bez salwy honorowej, którą oddał przyjaciel poległych Kazimierz
Kwiatek „Śmigiełko”, wystrzelał cały
magazynek Visa. Niestety rok później sam „Śmigiełko” jako wróg nowej władzy
zostanie zastrzelony przez milicjanta i spocznie na zawsze obok swoich przyjaciół. Wtedy w imieniu iłżeckich harcerzy pożegnał
go dh R. Fox.
„Sława”
w konspiracji pozostała do marca 1947 r. pełniąc m.in. funkcję płatnika. Mimo trudnych
warunków nowego ustroju, inwigilacji ze
strony UB, rzuciła się w wir pracy
skarżyskiego harcerstwa. W 1946 r.
zorganizowała obóz w Małomierzycach koło Iłży, tam gdzie w 1928 sama
rozpoczynała swoją obozową przygodę. Może wybór miejsca był potrzebą związania
trudnej teraźniejszości ze szczęśliwą przeszłością? Dh. „Sława“ została
Komendantką Hufca Żeńskiego w Skarżysku równocześnie prowadząc drużynę i
szczep.
Po wyzwoleniu Iłży przez wojska sowieckie 16.01.1945 r. żywiołowo zaczęło rozwijać się harcerstwo. Od 01.03.1945 r. w iłżeckim gimnazjum rozpoczął pracę dh Henryk Kośla. Jeszcze w tym samym miesiącu wraz z dh. J. Wiąckiem organizuje drużyny harcerskie. Drużyna koedukacyjna z gimnazjum za patrona obrała króla Stefana Batorego, jej drużynowym został Piotr Pawelec. Powołano zastęp kadrowy – kierowany przez dh. Wiącka. Warunki odtwarzania organizacji są bardzo trudne. Braki materialne uzupełnia harcerska zaradność i entuzjazm. Mundurki zastąpiono biało-czerwonymi proporczykami z wyszytymi na żółto literami ZHP. Emblematy te noszono na kołnierzach płaszczy. Na przełomie czerwca i lipca 1945 r., w Małomierzycach odbył się pierwszy powojenny obóz. Ze względu na brak namiotów spano w stodołach. Na obozie miało miejsce przyrzeczenie. Okoliczności tego wydarzenia były niezwykłe. Przytaczam je za dh. R. Foxem: Dnia 30.VI. przy ognisku, późnym wieczorem za wsią na skraju lasu składaliśmy przyrzeczenie na biało-czerwoną flagę. Sceneria tej uroczystości byłą wspaniała. Niebo świeciło gwiazdami, iskry z ogniska strzelały wysoko a z lasu co pewien czas słychać było wyraźnie serie z broni maszynowej bądź pojedyncze strzały karabinowe. Kilka razy teren oświetlały kolorowe rakiety. Gdy wracaliśmy na kwatery do wsi za drzewami wysokopiennego lasu stali uzbrojeni ludzie. Był to bowiem czas kiedy w lesie pozostawały niektóre, nieliczne już oddziały partyzanckie, które jeszcze nie zdecydowały się na ujawnienie.
Powróćmy jeszcze na chwilę do czasów wojny. Wiele wydarzeń i poczynań tamtego okresu związanych z harcerstwem na ziemi iłżeckiej pozostaje nadal tajemnicą. Czasowo w mieście i okolicy działały harcerskie grupy konspiracyjne realizujące określone zadania. Między marcem a grudniem 1943 r. Szare Szeregi organizowały tutaj Pogotowie Harcerskiej Służby Krwi. Używali kryptonimów „Jędrusie“ i „Ropuha“ (Rozproszony Pułk Harcerski). Współpracowano ze szpitalami, lekarzami i studentami medycyny z Iłży i Starachowic. Na ziemi iłżeckiej odbył się także jeden z kursów „Szkoły za lasem“. W konspirację zaangażowana była także młodzież napływowa, którą wojenne losy rzuciły do Iłży Jedną z takich osób był wspomniany już dh Ryszard Fox. W marcu 1940 roku wraz z rodziną wysiedlony został z Kalisza. W 1943 r. został łącznikiem AK, współpracował z oddziałem „Potoka”. W czerwcu 1944 przekazał partyzantom samodzielnie zdobytą broń i 120 szt. amunicji. Dh Fox pochodził z patriotycznej rodziny. Jego ojciec był powstańcem wielkopolskim i kapitanem WP. We wrześniu dostał się do sowieckiej niewoli, przebywał w Starobielsku, skąd został wywieziony i zamordowany. Przed wojną służył w 29 pułku Strzelców Kaniowskich. Był bliskim kolegą kpt. Franciszka Dąbrowskiego, późniejszego zastępcy mjr. Sucharskiego na Westerplatte. W wakacje 1945 r., na początku sierpnia z Iłży wyjechało ok. 20 harcerzy na obóz Centralnej Akcji Szkoleniowej do Ossowca i Musuł. Pieniądze na wyjazd wypracowano organizując festyn na wzgórzu zamkowym. Po CAS-ie iłżeckie środowisko zyskało nowe kadry umożliwiające dalszy rozwój organizacji. We wrześniu w Pakosławiu powstała drużyna harcerska pod komendą dh. Foxa. Tym samym został spełniony warunek formalny utworzenia Hufca Iłża, który został powołany do życia rozkazem Naczelnik Harcerzy z dnia 26.09.1945 r. Pierwszym hufcowym mianowano dh. Henryka Koślę. Zawiązano także Radę Hufca składającą się z wszystkich drużynowych i funkcyjnych poszczególnych referatów: drużyn, wychowania fizycznego, szkolenia, gospodarczego i sprawozdawczego. Hufiec otrzymał izbę harcerską (dawna sala parafialna).
Aby zarobić na przyszłe wakacje zorganizowano zespół teatralny. Druhowie Fox i Kośla napisali scenariusz przedstawienia. Pierwsze dwie odsłony poświęcone były przeżyciom okupacyjnym, na trzecią składały się skecze, piosenki i scenki humorystyczne. Sztuka wystawiana była w remizie strażackiej i cieszyła się ogromnym powodzeniem. Harcerska trupa wyruszyła nawet w „tournée“ po okolicznych miejscowościach. W 1946 r. hufiec zorganizował „choinkę“ dla wszystkich harcerzy. Urządzano także zabawy, na których młodzież i dzieci bawiły się wspólnie z rodzicami. Cenną inicjatywą hufca były wycieczki turystyczno – krajoznawcze do Starachowic, Kielc, Radomia i Warszawy.
Komenda Hufca zdawała sobie sprawę, że letnia akcja obozowa nie może objąć większej części harcerzy. Dlatego dla tych którzy musieli pozostać w domach aby pomagać przy żniwach organizowano jednodniowe biwaki. Wielkim wydarzeniem w lipcu 1946 r. był obóz wędrowny po wybrzeżu Zatoki Gdańskiej. W pamięci druhów najbardziej utrwaliła się wizyta na Westerplatte i na ORP Żbik, który właśnie powrócił z internowania w Szwecji.
W
dniu 01.11.1946 r. na funkcję p.o. drużynowego II Drużyny Harcerzy im. St.
Batorego zostaje powołany dh R. Fox. W grudniu opuszcza Iłżę dh H. Kośla aby
rozpocząć pracę w Głównej Kwaterze Harcerzy. Komendantem Hufca mianowano dh.
Piotra Pawelca.[13]
W okresie ferii wielkanocnych ’47 r., w pobliskiej Lubieni hufiec zorganizował
kurs zastępowych. Jest to ostatnie duże przedsięwzięcie z udziałem dh. Foxa. W
dniu 1 maja harcerze wzięli udział w obchodach Święta Pracy. Następnego dnia
otrzymali zakaz organizacji uroczystych zbiórek i pochodów z okazji Święta 3-go
Maja. Niektórzy z druhów nie podporządkowują się zarządzeniu. Po zmroku
przemykając po ulicach miasteczka wznosili okrzyki „Niech żyje 3 Maja”. Dh Fox
na znak protestu występuje z ZHP. W przeciągu pół roku iłżeckie struktury tracą
dwóch energicznych działaczy. W 1947 r. władza komunistyczna czuje się na tyle pewnie, że już nie potrzebują maskować swoich prawdziwych
intencji. Programowo likwidują wszystko, co posiada związki z przedwojenną
Polską.[14]
Harcerstwo jest stopniowo ograniczane aż do całkowitej likwidacji. W 1950 r.
nastąpiło rozwiązanie ZHP. Na jego miejsce powołano Organizację Harcerską
wzorowaną się na ruchu pionierskim. Wychowanie zostaje zastąpione
indoktrynacją.
Odwilż październikowa 1956 r. przyniosła zmiany w działalności organizacji młodzieżowych. W grudniu na zjeździe w Łodzi reaktywowano ZHP. Podobnie jak po II wojnie światowej gwałtownie zaczęły powstawać drużyny harcerskie i zuchowe. Do organizacji wrócili dawni instruktorzy, uformowani jeszcze przed 1939 r. Komuniści jednak kontrolowali sytuację i nie pozwoliły na rzeczywisty powrót pełni tradycyjnego harcerstwa. W ciągu kilku kolejnych lat kształtowano nowe oblicze organizacji, które w efekcie cechowało się masowością i akcyjnością. W 1956 r. Iłża nie jest już siedzibą hufca. Harcerze z miasta i okolic skupieni są w Ośrodku Pracy Drużyn, należącym do Hufca Starachowice – Powiat. Pierwszym komendantem ośrodka został dh Piotr Pawelec, kolejnymi byli dh Andrzej Wojtal i Zenon Mroczkowski. Akcje obozowe organizowane były przez hufiec. Drużyny z iłżeckiego ośrodka należały do najliczniejszych dlatego z czasem jeden z turnusów obozu przeznaczony był głównie dla Iłży. W dniach 30.04. – 01.05.1957 r. na iłżeckim zamku odbył się zlot hufcowy połączony z przyrzeczeniem i biegiem na stopień przewodnika. W wydarzeniu wzięło udział 180 druhen i druhów. W wakacje iłżeccy harcerze wyjechali na obóz do Dołów Biskupich.
01.05.1958 r. – w Seredzicach odbył się Zlot Drużyn Harcerskich Rejonu
Iłża. Organizatorem zlotu była 2 D.H.
im. Płk. Dionizego Czachowskiego, a funkcję
komendanta zgrupowania pełnił dh Piotr Pawelec. W wakacje 1958 r. iłżanie
zorganizowali obóz wędrowny po Górach Świętokrzyskich. Komendantem był dh Stanisław Sadkowski, oboźnym i
kwatermistrzem dh Piotr Pawelec.
1965 r. do najliczniejszych drużyn w Hufcu Starachowice-Powiat należała drużyna działająca w iłżeckim liceum (49 harcerzy) i 54 Drużyna Zuchów w szkole podstawowej. Do nowego podziału administracyjnego w 1975 r. harcerze iłżeccy skupieni byli w Gminnym Związku Drużyn.[15] W szkole podstawowej działał 25 Szczep Drużyn, który tworzyło przynajmniej 2 drużyny (1969 r.) Drużyna Żeńska im. Małgorzaty Fornalskiej i 107 Drużyna Męska im. Dionizego Czachowskiego (werblistów i fanfarzystów) prowadzona przez dh. Władysława Jastalskiego. Na początku lat 70 działały również gromady zuchowe, prowadzone m.in. przez dh.dh. Ewę Jędrzejewską i Elżbietę Stompor.
Czym
charakteryzowało się harcerstwo iłżeckie
w latach 60 i 70 ubiegłego wieku. Było przede wszystkim organizacja masową. Raz
w roku organizowano duże przyrzeczenia, na których do organizacji wstępowało 200-300 uczniów. Z tego powodu większość dzieci miało przynajmniej
epizodyczny kontakt z ZHP. W pracy harcerskiej, zgodnie z wytycznymi struktur
nadrzędnych (chorągwi, KG ZHP) skupiano się na realizacji zadań określonych w
tzw. akcjach. Tradycyjna działalność harcerska prowadzona była przede wszystkim
na obozach letnich.
Niewątpliwie
największy wpływ na oblicze iłżeckiego harcerstwa miał dh Władysław Jastalski, który najpierw
kierował Gminnym Związkiem Drużyn, a od 15 stycznia 1976 r. był pierwszym komendantem reaktywowanego hufca. Oprócz
pełnienia kierowniczej funkcji Komendant
był inicjatorem powstania i opiekunem drużyny werblistów i fanfarzystów.
Dzięki jego zaangażowaniu, oryginalnym pomysłom, umiejętnemu pozyskiwaniu środków i
pomniejszania balastu politycznego iłżeckie harcerstwo było prężne i stwarzało
ciekawą ofertę dla dzieci. Dh Jastalski
wprowadził stałe punkty harcerskiej działalności. Na początku każdego roku
szkolnego odbywał się Harcerski Start, impreza skupiająca harcerzy z całego hufca
podczas której bawiono się i rywalizowano w różnych dyscyplinach sportowych. W 1983
r. dh Komendant zainicjował organizację festynów harcerskich. Odbywały się one
do 1995 r. i miały bogatą ofertę artystyczną i ludyczną.
W iłżeckim harcerstwie ważne miejsce zajmowała działalność na polu kultury fizycznej. Hufiec organizował turnieje w halowej piłce nożnej, tenisie stołowym, szachach i warcabach. Dh Wł. Jastalski ufundował puchary przechodnie dla chłopców, piłkarzy nożnych i dziewcząt grających w dwa ognie. W 1987 r. zaczęto organizować zawody w wieloboju sprawnościowym, a rok później odbył się pierwszy bieg przełajowy. Wakacyjnym dopełnieniem aktywności sportowej były tradycyjne olimpiady obozowe, które odbywały się na każdym obozie letnim od końca lat 70. Odpowiedzialnym za ich organizacje był dh Stanisław Cybulski.
W 1986 r. powołano do życia drużynę żeglarską, którą prowadził dh S. Jaroszek z pomocą dh. J. Milanowskiego. W sierpniu odbył się pierwszy obóz żeglarski – rejs. Przepłynięto trasę Ruciane-Nida – Giżycko. Korzystano ze sprzętu i pomocy żeglarzy z Klubu Żeglarskiego „Ikar” z Radomia. W następnym roku iłżecka drużyna otrzymała sprzęt po „Ikarze”, były to 4 „Optymisty”, 1 „Orion”, 1 motorówka, 2 łodzie typu „Bez 2”, 1 „Carina” i 1 „Kormoran”. W roku 1987 odbył się ponowny rejs po Krainie Wielkich Jezior (Ruciane –Węgorzewo – Giżycko), a w 1988 r. drużyna zorganizowała stacjonarny obóz żeglarski w Stykowie k/Brodów Iłżeckich.
W drugiej połowie lat 80 duże sukcesy odnosiła IX
DH (sportowa) dh Janusza Szmita. Jego podopieczni zajmowali czołowe lokaty w
zawodach centralnych i regionalnych: II miejsce dziewcząt w III Ogólnopolskim
Turnieju Piłki Nożnej w Warszawie (1986), I miejsce w Młodzieżowym Wieloboju
Sprawnościowym X Chorągwianych Manewrów Techniczno-Obronnych, I miejsce dziewcząt i chłopców w eliminacjach
strefowych w Wieloboju Sprawnościowym
podczas X Manewrów Techniczno-Obronnych (Zaklików 1986), I miejsce w
Wieloboju Sztafet (dziewcząt starszych) na X Centralnych M.T.O. (Orzysz 1986),
II miejsce dh. E. Wylotek w Letnim Trójboju Obronnym na X Centralnych M.T.O.
(Orzysz 1986), I miejsca w Wieloboju Pożarniczym i Wieloboju Sanitarnym na XI
M.T.O. (Nowe Miasto 1988). Z dużym powodzeniem iłżeccy harcerze startowali
również za granicą (ZSRR).
Kończąc podsumowanie działalności harcerzy na niwie sportowej, powróćmy do początków działalności reaktywowanego hufca. Jedną z pilniejszych potrzeb organizacji były pozyskanie siedziby. Za zgodą i pomocą dyrektora szkoły podstawowej Wł. Brodawki poddasze szkoły zostało zabudowane i przeznaczone na harcówkę. 23.03.1977 r. nastąpiło uroczyste oddanie izby harcerskiej. Obszerne pomieszczenie z kominkiem było jednocześnie miejscem zbiórek i izbą pamięci.
Przełom
rok 1980 w historii Polski, odcisnął się także w harcerstwie. Oddolnie i spontanicznie
powracano do tradycji przedwojennych. Odrzucano elementy wprowadzone do ZHP
przez komunistów i odwoływano się do idei narodowo-chrześcijańskich. Wyraźnym zwiastunem zmian stał się Zlot
70-lecia Harcerstwa, zorganizowany w Krakowie 18-20.09.1981 r. Chorągiew
Radomską reprezentowała 40 osobowa grupa iłżeckich harcerzy (zespół
fanfarzystów i 10 druhen z LO).
W Iłży na początku lat 80 wyłoniła się aktywna grupa harcerzy starszych przy Liceum Ogólnokształcącym. Początkowo tworzyli drużynę koedukacyjną pod kierunkiem dh. drużynowej Renaty Kiepas. Po wyłączeniu się z działalności dotychczasowej kadry (uczniów klas maturalnych), nowe kierownictwo zdecydowało o podziale drużyny. W ten sposób powstała 43 Starszoharcerska Drużyna Żeńska (drużynowa dh. K. Łoboda) i 44 Starszoharcerska Drużyna Męska im. płk. Władysława Muzyki.(drużynowy dh P. Nowakowski). Wiele harcerek i harcerzy starszych wzięło udział w wakacyjnych obozach szkoleniowych – Centralnej Akcji Szkoleniowej w Zarzęcinie (1981 r.) i Starszoharcerskiej Akcji Szkoleniowej koło Mirosławca na Pojezierzu Pomorskim (1982 r.). Pozwoliło to im na podniesienie kwalifikacji i uzyskania pierwszego stopnia isntruktorskiego. Wkrótce część z nich włączyła się aktywnie do bieżącej pracy harcerskiej jako kadra hufca. Pojawiły się nowe inicjatywy, powstał harcerski zespół muzyczny oraz wydano biuletyn informacyjny „Semaforek” (redkatorzy: S. Jaroszek i G. Tyrała).
17.12.1982 r. w iłżeckim hufcu dobyły się wybory, które ustanowiły nowe władze Z 15 osobowej Rady wyłoniono Komendę Hufca. Komendantem hufca został ponownie dh Wł. Jastalski, za-cą kom. dh S. Jaroszek, Kier. Ref. Harcerskiego dha E. Stompor, Kier. Ref. Zuchowego dha M. Adamus, Kier. Ref. Starszoharcerskiego dh. J. Kasiński, Kier. Ref. Nieprzetartego Szlaku dh T. Janiak. Jednym z najważniejszych zadań jakie postawiła przed sobą Komenda było nadanie hufcowi bohatera i ufundowanie sztandaru. 3.06.1984 r. Hufiec Iłża otrzymał imię Bohaterów Powstania Styczniowego i piękny sztandar. Uroczystość uświetniło szereg wydarzeń towarzyszących: zlot, festyn, odsłonięcie tablicy pamiątkowej, ognisko na zamku. Należy wspomnieć, że przed nadaniem imienia iłżeccy harcerze wzbogacili się o nową Harcówkę, którą urządzono w dawnym budynku mieszkalnym przy LO.
Rok 1984
przyniósł jeszcze dwa istotne wydarzenia. 26.10 przyłączony został do Hufca Iłża
Hufiec Rzeczniów, a 21.11 odbyła się IV konferencja sprawozdawczo-wyborcza na
której dokonano wyboru władz. Ponownie kom. hufca został dh Wł. Jastalski, za-cą.
kom. dh S. Jaroszek. W komendzie znaleźli się także: Z. Płucisz, T. Janiak, J.
Kasiński, M. Cieciora, H. Bajon. 16 XI 1988 odbyła się V Konferencja
Sprawozdawczo-Wyborcza, Komendantem został ponownie dh Wł. Jastalski,
Za-cą ds. programu – dh. Z. Płucisz,
Za-cą ds. organizacji – dh J. Szmit, członkami KH – dh J. Kasiński i dh S.
Jaroszek.
W marcu 1989 r. odbyła się XXVI Zjazd ZHP, który usankcjonował zmiany wprowadzane w organizacji od początku lat 80. Zmieniono Statut, Przyrzeczenie, Prawo Harcerskie, Zobowiązanie Instruktorskie. W zjeździe wzięli udział dh Wł. Jastalski i dh. Janusz Szmit, który wszedł do składu prezydium zjazdu. Niedługo po tym wydarzeniu dh Jastalski w Kronice Hufca napisał: „Zaczyna się wreszcie w naszym kraju coś dziać, zrywa się ze schematami, zaczyna się wychodzić z wytartych śladów , zaczynamy przecierać dawno zarosłe ścieżki – idzie nowe – jakie – zobaczymy” .
Zachodzące zmiany pozwoliły na realizację dawnych zamierzeń. Jednym z nich było przeniesienie z budynku harcówki przy LO na fasadę Magistratu tablicy pamiątkowej ufundowanej przez iłżeckich harcerzy w 1984 r., a poświęconej Powstańcom styczniowym i listopadowym. Pierwotnym zaplanowanym i uzgodnionym z władzami miejscem zawieszenia tablicy miał być Magistrat. Z powodów politycznych władze cofnęły pozwolenie i tuż przed odsłonięciem trzeba było szukać nowej lokalizacji. Pomocnym (odważnym) okazał się dyrektor Liceum Wł. Brodawka, który zgodził się na umieszczenie tablicy na swoim terenie. Dopiero 22.01.1990 r. odbyła się uroczystość odsłonięcia tablicy na właściwym miejscu.
Harcerze
iłżeccy zawsze dbali o pamiątki związane z walkami o niepodległość. Troska ta
przejawiała się głównie w porządkowaniu i upiększaniu miejsc pamięci narodowej.
Ich działalność została doceniona przyznaniem dla Hufca Iłża Srebrnego Medalu
Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej (8 IX 1989 r.)„Wychodzenie z wytartych
śladów” to także zmiana oficjalnego nastawienia ZHP do kwestii religijnych. Z
okazji przybycia do Radomia Ojca Świętego Jana Pawła II Chorągiew Radomska przeprowadziła
akcję zdobywania odznaki „Vaticanus” . Wzięło w niej udział 80 harcerzy z Hufca
Iłża, którzy 4 VI 1991 r. uczestniczyli we mszy świętej odprawianej przez dostojnego
gościa na radomskim lotnisku .
Czas
przemian politycznych od końca lat 80. to równocześnie czas chaosu
gospodarczego i kryzysu. Z roku na rok zaczyna brakować funduszy na dotowanie ZHP. Ograniczenia te odczuwalne się i w iłżeckim
środowisku. Z powodu braku środków na utrzymanie jachtów władze hufca w 1992 r.
podjęły decyzję o bezpłatnym wyczarterowaniu części sprzętu pływającego osobom
prywatnych, które w zamian maja przeprowadzać na swój koszt konserwacje i
szkolenia żeglarskie dla harcerzy. Natomiast
jachty „Carina”, „Kormoran” i 2 „Optymisty” zostały przekazane KH w Grójcu. W
związku z trudnościami finansowymi wyraźnie spadła liczba dzieci i młodzieży
wyjeżdżających na wypoczynek letni. „Zakłady
pracy nie pomagają, a rodzice nie mają na tyle pieniędzy aby pokryć cały koszt
pobytu na obozie. Chorągiew także nie ma pieniędzy, nie przydziela dotacji na
działalność programową Hufca. Tradycja
organizacji wakacyjnych obozów w iłżeckim hufcu była już ugruntowana. Corocznie
z tej formy wypoczynku korzystały setki harcerzy. W latach największej
popularności organizowano wyjazdy na 2
turnusy, każdy po 3 tygodnie.
Już wspomniano wyżej o kilku obozach letnich. Nie udało się ustalić miejsc organizacji wypoczynku letniego w latach 1959-1968. W 1969 r. iłżeccy harcerze wyjechali do Małogoszczy, w 1970 do Ćmielowa, w 1971 do Cedzyny, w latach 1972-1973 organizowano obozy w Borkowie. Od 1974 r. lokalizacje obozów wykraczają poza teren Chorągwi Kieleckiej. Przez 7 sezonów (1974-1980) miejscem obozowania stały się Siekierki k/Krynicy Morskiej. Przez dwa lata, 1981-1982 obozy rozbijano w Sromowcach Kątach przy przystani flisackiej. Były to pierwsze dwa obozy na których hufiec korzystał z własnej nowej bazy sprzętowej, wcześniej całe wyposażenie wypożyczano z innych ośrodków. W 1983 r. obozowano w Darłówku, w 1984 w Jarosławcu na Jeziorem Wicie, 1985-1987 w Unieściu k/Mielna.
W 1986 r. oprócz wyjazdu na obóz letni harcerze z hufca przebywali na wypoczynku w NRD, inna grupa na obozie żeglarskim a zuchy na kolonii w Przysusze. Podobna sytuacja miała miejsce w 1987 i 1988 r. W 1988 r. Hufiec Iłża ostatni raz samodzielnie zorganizował obóz letni w Łomnicy Zdrój. W kolejnych latach harcerze będą wyjeżdżać na obozy prowadzone przez inne hufce. W 1989 na obóz organizowany przez KH Sienno do miejscowości Chłopy, wyjechało 10 druhów z Hufca Iłża; na obóz w Wiciu zorganizowany przez KH Przysucha wyjechało 62 dzieci, w Przysusze na kolonii zuchowej przebywało 40 zuchów, do Białogóry z KH Białobrzegi wyjechało 15 dzieci, do Ostrowa Wielkopolskiego z KH Lipsko 42 dzieci i do NRD 32 osoby. W 1990 r. z wypoczynku letniego skorzystało jednie 20 osób (Białogóra i Łazy). W 1992 i 1993 dh Roman Przydatek zorganizował wyjazd letni do Smereku w Bieszczadach. W latach 1994-1997 dzieci i młodzież wyjeżdżały na obozy do Sztutowa, organizowane przez KH Grójec. Samodzielnym przedsięwzięciem KH Iłża był obóz w Czarnej (Bieszczady) w lipcu 2000 r. Wzięło w nim udział 57 druhen i druhów plus 10 osób kadry. Komendantem obozu był dh Robert Ciepielewski.
Kończąc wątek organizacji wypoczynku letniego powróćmy do chronologii wydarzeń. 4.06. 1994 r. uroczyście obchodzono X lecie nadania hufcowi imienia Bohaterów Powstania Styczniowego. Z tej okazji wielu instruktorów, harcerzy i sympatyków ZHP zostało odznaczonych pamiątkowymi medalami i odznakami ( Medal A. Małkowskiego, Odznaka Harcerska Służba Ziemi Radomskiej, Złota Lilijka 80-lecia ZHP, Srebrna Odznaka Rady Przyjaciół Harcerstwa) Impreza plenerowa – festyn z powodu deszczowej pogody nie udała się, rozegrano jedynie bieg uliczny „O błękitną wstęgę Iłżanki”.
9.11.1995 r. odbyły się kolejne wybory. Komendantem hufca pozostaje dh Jastalski, zastępcami – Róża Pastuszka i R. Ciepielewski. Niestety zauważalny staje się odpływ kadry instruktorskiej. Kolejne wybory odbyły się po dwóch latach, 7.11.1997 r. Po 21 latach przewodzenia Hufcowi Iłża ze stanowiska komendanta odchodzi dh Wł. Jastaslki pozostając jednak we władzach Komendy Hufca jako członek. Komendantką hufca została dha Barbara Głód, zastępcą dh Andrzej Wach. Ostatnie wybory hufcowe w XX wieku odbyły się 3.11.1999 r. Komendantem został dh. R. Ciepielewski, zastępcą dh Leszek Orczykowski, członkami KH dh: R. Bednarczyk, A. Wach, B. Głód.
II
Wiek czterdziestu paru lat zapewnia już pewną
perspektywę pozwalającą spojrzeć na swoje dzieciństwo i młodość. Ważne w tej
retrospekcji jest posiadanie własnych dzieci i troski o ich właściwe wychowanie.
Z punktu widzenia rodzica mogę dzisiaj docenić znaczenie i zasługi harcerstwa w
formowaniu młodego człowieka. Zatrzymując się nad własnym dzieciństwem i
młodością dostrzegam, że wiele pozytywnych cech i nawyków zostało
zaszczepionych we mnie dzięki temu ruchowi. Mimo, że nie działam już czynnie w
harcerstwie jednak jego idee są aktualne i obecne w moim życiu. Mogę
powiedzieć, że wciąż podążam w tym samym kierunku, idę do tego samego celu.
Jestem tylko nieco starszy. (…)
Urodziłem się i wychowałem w Iłży. W tej niewielkiej miejscowości znaliśmy się wszyscy. Chodziliśmy do jednej szkoły a w niedzielę do tego samego kościoła. Przygodę z harcerstwem rozpocząłem w 1974 r. zapisując się do gromady zuchowej. Z tego okresu w mojej pamięci pozostał incydent z beretem zuchowym. Ponieważ posiadał on jaskrawo żółty kolor szybko został ubrudzony. Samodzielne pranie doprowadziło filcowy beret do deformacji. Nie mogłem w żaden sposób przywrócić mu pierwotnego kształtu. Na głowę już się nie nadawał, mogłem go nosić tylko na plecach. Później gdy byłem trochę starszy zapisałem się do drużyny harcerskiej. W szkole podstawowej działała drużyna werblistów i fanfarzystów. Chłopcy mieli jednakowe mundurki z epoletami i spodnie z białą wypustką. Grajkowie często byli ozdobą wielu uroczystości harcerskich i państwowych. Przynależność do tej grupy wyróżniała pozytywnie. Oprócz tego, że było tam wielu starszych kolegów, wydawało mi się, że wszyscy wkoło nas podziwiali. Może były to mało wzniosłe inspiracje lecz przyciągały młodzież i skłaniały do pracy i doskonalenia się. Musieliśmy przecież regularnie odbywać zbiórki, na których uczyliśmy się gry na instrumentach. Podejmowanie tych drobnych zobowiązań wpływało na rozwijanie samodyscypliny i wytrwałości.
Prawdziwie w harcerstwie zasmakowałem dzięki obozom
letnim. Były one autentycznymi szkołami życia. Bez rodziców, w leśnej głuszy
szybko przekonałem się, że chcieć to móc. Warty nocne, służby w kuchni,
samoobsługa przy posiłkach i utrzymaniu higieny, gry i zabawy terenowe,
olimpiady obozowe, wszystkie te działania sprawiały, że stawaliśmy się
odpowiedzialni za jakiś fragment rzeczywistości. Wykonywanie prostych i
podstawowych czynności życiowych wyznaczonych przez rozkład dnia wyrabiało
karność, punktualność, zaradność, odpowiedzialność za innych, itd. Wspólne
obowiązki nie pozwalały na utyskiwanie i „mazanie się”. Na obozach
doświadczyłem ważnej prawdy , że pokonywanie trudności w jakiś sposób
uszlachetnia i umacnia. Pamiętam dumę, że wytrzymałem komary, warty nocne,
deszcze i zimno, które nieraz towarzyszyły nam pod namiotami. Oczywiście
przeżywanie trudnych chwil wspólnie sprawiało, że nie miały one takiego ciężaru
jak wtedy gdy jesteśmy samotni. Jeszcze jedną zaletą wspólnego pokonywania trudności
była niezwykła integracja braci harcerskiej. Tworzyły się więzi, które
przeradzały się niekiedy w trwałe przyjaźnie. Spotykając się w harcerskim
gronie zawsze mieliśmy wiele wspomnień dotyczących obozów. Potrafiliśmy
godzinami opowiadać różne przygody z letnich wyjazdów. Najbardziej utrwaliły
się w pamięci te śmieszne i te które były trudne i wymagające.
Osobliwe przeżycie stanowiły dla mnie ogniska obozowe. W naszym środowisku iłżeckim były bardzo rozśpiewane i radosne. Na każdym obozie byli gitarzyści, którzy prowadzili akompaniament. W programie prawie każdego ogniska oprócz piosenek znajdowały się także skecze. Wywoływały one eksplozje śmiechu. Na koniec wspólnej zabawy stawaliśmy w kręgu i śpiewaliśmy „Idzie noc” po czym w ciszy przekazywaliśmy sobie iskierkę. Czasami zostawałem jeszcze przy dogasającym ognisku, patrząc jak żarzą się polana. Wokół mnie był cichy i ciemny las a nad głową gwiaździste niebo. Już wtedy wiedziałem, że były to wyjątkowo piękne i szczęśliwe chwile.
Ogniska harcerskie uczyły nas przede wszystkim śpiewu i dobrej zabawy. Niektóre piosenki , które poznałem miały na mnie dużą siłę oddziaływania. W wielu wypadkach utożsamiałem się z ich przekazem. Wyrażały one moje uczucia wznioślej niż ja sam to mogłem uczynić. Po latach niektóre z nich śpiewałem do snu moim małym córeczkom, choć raczej nie były to kołysanki. Inne, które szczególnie zapadły mi w serce i pamięć nucę i dziś, np. Idziemy na przód, czy Harcerską dolę. Niektóre z piosenek były „wywrotowe”. Najpopularniejszą w naszym gronie „Jak mówił wódz słoneczko Stalin” śpiewaliśmy tylko na obozowych ogniskach. Gdyby to usłyszał ktoś „odpowiedzialny i świadomy politycznie” i powiadomił odpowiednie organy nasz Druh Komendant, który pozwalał na te wykonania, miałby delikatnie mówiąc nieprzyjemności. Nielegalne teksty były skróconymi lekcjami prawdziwej historii, której byliśmy pozbawieni. W tym miejscu powinienem wspomnieć, że odkąd pamiętam była we mnie naturalna „alergia” do tego co związane z PZPR – em i socjalizmem. Większość moich rówieśników cechowała się podobną postawą wobec „siły przewodniej Narodu”. Była to naturalna obrona organizmu przed toksycznymi ideami, które komuniści próbowali wszczepiać w każdą dziedzinę życia. Robili to na różne sposoby, wyrafinowanie lub bezczelnie. Oczywiście te pierwsze były skuteczniejsze i trudniejsze do rozpoznania przez co czasami ulegaliśmy ich działaniu. Jako harcerze braliśmy udział w uroczystościach państwowych związanych z władzą ludową, pochód 1-majowy, niekiedy 22 lipca obchodzony na obozach harcerskich. Gdy uczyłem się już w liceum wykorzystywano harcerzy do wystawiania wart przy pomniku MO i SB. Wtedy jeszcze jako młodzież nie znaliśmy prawdy o komunie i ich ramionach zbrojnych utrwalających władzę ludową po 1945 r. Żołnierzy Wyklętych nazwano bandytami a prawdziwi bandyci zostali bohaterami. Kiedy do naszej świadomości dotarło, że jest odwrotnie poinformowaliśmy naszego opiekuna z ramienia szkoły dh. Kasińskiego, że już nie będziemy pełnili warty przy pomniku „utrwalaczy”. Dyrekcja liceum nie naciskała abyśmy zmienili zdanie.
Z czasem moje samookreślenie polityczne i światopoglądowe stawało się bardziej wyraźne i jednoznaczne. Czytelnym wyrazem tego było noszenia krzyżyka na prawej patce kieszeni mundurka. Niektórym nie podobało się tak ostentacyjne wyrażania wiary. Wbrew temu określeniu moje zachowanie nie było obliczone na pokaz. Wynikało z własnych przekonań ukształtowanych przez przynależność do Kościoła. Było pewną przeciwwagą wobec oficjalnej linii ZHP, która akceptowała ingerencje ideologii komunistycznej. Na pierwszej stronie książeczki harcerskiej umieszczono fragment ze Statutu: „ZHP jest członkiem Federacji Socjalistycznych Związków Młodzieży Polskiej (…)” Poniżej niego skażone przyrzeczenie: „Przyrzekam całym życiem służyć Tobie, Ojczyzno, być wiernym sprawie socjalizmu …” Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Wstawki socjalistyczne w hymnie harcerskim czy przyrzeczeniu zawsze wywoływały we mnie bunt i obrzydzenie. Już jako drużynowy drużyny starszoharcerskiej popełniłem „zbrodnię”. Pozwoliłem aby dwie druhny składające przyrzeczenie uczyniły to według roty przedwojennej, w której było odniesienie do Boga, nie do socjalizmu.
Oprócz tego, że należałem do harcerstwa wcześniej
zostałem ministrantem. Obie te służby przenikały się we mnie i uzupełniały.
Zarówno Kościół jak i harcerstwo posiadały te same ideały i wzorce wychowawcze.
Przed wojną obie instytucje kształtując dzieci i młodzież dążyły w tym samym
kierunku i wzajemnie wspierały się. Harcerstwo wracając w latach 80-tych do
źródeł nie mogło pominąć tej jedności. Jeżeli ruch chciał prawdziwie wrócić do
korzeni musiał opowiedzieć się światopoglądowo. Niemniej wtedy jeszcze
brakowało mi w życiu harcerskim oficjalnego elementu sakralności. Pamiętam jak
z pewną zazdrością patrzyłem na makietę obozu harcerskiego wystawioną w oknie „Starówki”
( przy ul. Rwańskiej). Znajdowała się tam na drzewie mała kapliczka, przed
którą, wyobrażałem sobie, brać obozowa codziennie wspólnie modliła się.
Spontanicznym przejawem wyrażenia mojej wiary po harcersku na obozach letnich
była obecność w mundurku na niedzielnych mszach św. Ważnym wydarzeniem dla mnie
był udział pocztu sztandarowego ZHP w partyzanckiej mszy św. Miałem zaszczyt
być wtedy chorążym. Było to chyba w październiku 1981 r., po nabożeństwie, gdy
formowaliśmy kolumnę marszową podszedł do nas Antoni Heda „Szary” i wyraził
radość z naszej obecności.
Harcerskie wychowanie odbywało się głównie poprzez
instruktorów i starszych rówieśników. Pamiętam jak bardzo imponowali mi
druhowie, którzy pięknie i płynnie opowiadali różne historie, podawali tytuły
książek, często używali słów, których nie rozumiałem. To wywoływało we mnie
chęć dorównania, mówienia tym samym językiem, przeczytania wymienionych
książek, poznania znaczenia nowych terminów. Krótko mówiąc byłem pozytywnie
motywowany. Wielki wpływ na moje wychowanie miał dh Władysław Jastalski. Nie
będzie w tym przesady gdy powiem, że traktowałem Go jak drugiego Ojca. Wraz z
moim przyjacielem „Malą” spędzaliśmy każdą przerwę międzylekcyjną w harcówce,
rozmawiając z Komendantem lub grając w piłkarzyki. Miałem poczucie, że jesteśmy
ważni. Wyróżnieniem dla nas było powierzanie nam przez Komendanta pewnych
obowiązków i prac, które z radością i zaangażowaniem wykonywaliśmy. Był dla nas
wielkim autorytetem, którego nie kwestionowaliśmy.
Oprócz instruktorów pomocni harcerzom w dążeniu do
doskonałości mieli być bohaterowie drużyn i hufców. Patronem mojej drużyny był
płk Wł. Muzyka, obrońca Iłży w 1939 r., bohaterami hufca byli Powstańcy
Styczniowi. W jednym i drugim przypadku wielkość tych osób nie uległa
dewaluacji w wyniku przemian politycznych. Poza tym miałem wiele innych wzorców,
z którymi chciałem się utożsamiać. Z pewnością najważniejsi z nich to
bohaterowie „Kamieni na szaniec” – „Rudy”, „Zośka” i „Alek”.
W 1981 r. rozpocząłem naukę w L.O. im. Mikołaja
Kopernika w Iłży. Działała tam już prężnie starszoharcerska drużyna, która
wchłonęła chętnych pierwszaków. Odżyły znajomości ze starszymi koleżankami i
kolegami których znałem z podstawówki i z obozów. Przez pół roku byliśmy
jeszcze w jednej drużynie z maturzystami. Wielu z nich ze względu na egzamin
dojrzałości wkrótce zawiesiło działalność. Muszę przyznać, że miałem pewne
trudności z przystosowaniem się do wymogów dydaktycznych nowej szkoły. Chciałem
już z niej zrezygnować i przenieść się do szkoły zawodowej. Na szczęście do
pozostania przekonała mnie Mama i fakt, że w zawodówce nie było harcerstwa. Tak
więc ZHP w dużej mierze zawdzięczam swoją dalszą edukację, która otworzyła mi
najkrótszą drogę na studia.
Jedno z najistotniejszych doświadczeń jakie doznałem
dzięki harcerstwu była możliwość służenia bezinteresowną pomocą innym. Wydaje
mi się, że jeżeli pewnych rzeczy nie nauczymy się we wczesnej młodości to w
wieku dojrzałym jest to bardzo trudne a może nawet niewykonalne. Razem ze
wspomnianym już moim przyjacielem „Malą” otrzymaliśmy zadanie, w ramach „Akcji
Zima” otoczenia opieką panią Marię Ciepielewską wraz z jej córką. Później
okazało się że nasza akcja trwała znacznie dłużej bo przez wszystkie lata
liceum.
Dzięki drużynowej Renacie Kiepas nawiązaliśmy kontakt
ze „Starówką” i jej Komendantem dh. Mirosławem Mazurkiewiczem. Dla wielu z nas
było to pierwsze bliskie spotkanie z tradycyjnym harcerstwem. Zaskoczeniem dla
mnie była znajomość przez Druha Mazurkiewicza mojego taty, który w latach
50-tych był radomskim harcerzem. W pamięci został mi wyjazd do „Starówki” (
jeszcze przy ul. Wałowej) na Andrzejki. W gawędzie przy kominku dh. Mirosław
mówił m.in. o lilijce. Później zaśpiewaliśmy, chyba na życzenie Druha „Małą
harcerską lilijkę”. Dh Mazurkiewicz skupił wokół siebie starsze pokolenia
instruktorów i harcerzy oraz zorganizował muzeum harcerskie, gromadzące
bezcenne pamiątki. Ośrodek „Starówka” był zaczynem dla odradzającego się
harcerstwa.
Jeszcze zanim poznałem dh. Mazurkiewicza, pewnym
przełomem w postrzeganiu bogactwa tradycji i historii organizacji stał się
wyjazd na Jubileuszowy Zlot 70-lecia Harcerstwa do Krakowa. Spotkani tam starsi
panowie w krótkich spodenkach byli nośnikami idei przedwojennego harcerstwa,
które chronili ponad 40 lat przed destrukcją ze strony komuny. Podczas imprezy
braliśmy udział w biegu terenowym. Jego zakończenie miało miejsce na Kopcu
Piłsudskiego. Tuż przed zlotem obiekt ten wydobyto z gąszczu zarastającej go
zieleni. Wiele lat później dowiedziałem się, że kopiec w 1936 r. sypali również
harcerze z Iłży. Ważnym wydarzeniem zlotu było ognisko w scenerii Skałek
Twardowskiego. Gawędę wygłosił dh. Stanisław Broniewski „Orsza”, naczelnik
Szarych Szeregów i dowódca akcji pod Arsenałem.
Przytoczyłem powyżej wiele faktów wskazujących na
szeroki zakres oddziaływania harcerstwa na moje wychowanie i edukację. Ruch ten
poprzez swoje atrakcyjne metody i środki miał wielki wpływ prawie na każdą
dziedzinę mojego życia. Zawdzięczam mu liczne przyjaźnie i znajomości oraz
wiele cennych i ciepłych wspomnień. Wspólnie z Kościołem nadał mi pewien
kierunek, w którym miałem dążyć w drodze przez życie. Dzięki Bogu nie
zdewaluowały się dla mnie dziecięce ideały. Moją postawę życiową mogę określić
jako konserwatywną, tzn. uznającą i kultywującą tradycje i wartości przodków.
Dziś często osoby reprezentującą ten pogląd pogardliwie nazywa się moherami.
Nowi-starzy inżynierowie dusz ponownie próbują stworzyć nowego człowieka.
Zapomnieli niedawnych tragicznych prób osiągnięcia tego celu. Z natury
przedmiotem ich eksperymentów są głównie dzieci i młodzież. Zamiast prawdziwego
wychowania, które streszczenie swojego programu znajdowało w zawołaniu „Czuwaj”
mówi się młodym „róbta co chceta”. [16]
Każdy rozsądny człowiek wie, że nie można wychować bez wymagań a tym samym
wyrzeczeń, ograniczeń, wstrzemięźliwości, konsekwencji, zaparcia się siebie.
Wszystko te cechy wydają się trudne do dobrowolnej akceptacji szczególnie przez
młodych. Jednak fenomen harcerstwa poprzez swoje metody czyni te nieprzyjemne
ograniczenia, łatwymi do uniesienia a nawet pożądanymi. Jest to jedna z
najważniejszych zalet harcerstwa i klucz do młodych dusz. Pięknie tę prawdę
oddaje druga zwrotka mojej ulubionej piosenki harcerskiej, która nich będzie
puentą moich wynurzeń.
„Nam trud nie straszny ani znój,
Bo myśmy złu wydali bój
I z nim do walki wciąż nas gna
Harcerska dola radosna.”
phm. Paweł Nowakowski
Przedstawiony zarys dziejów iłżeckiego harcerstwa od jego powstania do końca XX wieku w istocie jest tylko zarysem, wymagającym dalszych badań i opracowań. Poruszono w nim jedynie najistotniejsze wydarzenia, nie wspomniano o wielu osobach i działaniach. Czas biegnie nieubłaganie, przez organizację przechodzą nowe pokolenia, czy pozostawią po sobie ślad? Odtworzenie historii iłżeckiego ZHP od połowy lat 70 możliwe było dzięki istnieniu kronik harcerskich pisanych głównie przez dh. Wł. Jastalskiego, któremu za troskę o zachowanie wspomnień o wielu z nas winniśmy szczególną wdzięczność.
[1] A. Małkowski, O wychowanie skautowe,
Chicago 1915, s. 5-6.
[4] J.
Szczepański, Moje szkoły wspomnienia s.
48-49.
[5] W artykule Zarys dziejów iłżeckiego harcerstwa w latach 1919-1950,
opublikowanym w 2011 na portalu www.ilza.com.pl zamieściłem błędną informację o
śmierci Jan Jaklewicza podczas wojny
1920 r. W rzeczywistości poległ jego
brat Adam, członek iłżeckiego POW. Jan w
okresie międzywojennym pracował jako rachmistrz w starachowickiej fabryce
broni. Był bardzo inteligentnym, energicznym i nieco ekscentrycznym
człowiekiem. Zmarł prawdopodobnie wskutek powikłań pooperacyjnych żołądka w drugiej połowie 1944 r. W artykule wspomniałem również o matce Jana,
której mieli pomagać iłżeccy harcerze jeszcze w 1946 r. Z jakiego powodu to czynili? Być może
chodziło o zasługi rodziny Jaklewiczów w walce o odzyskanie niepodległości –
Adama, który zginął podczas walk o niepodległość ok. 1918 r. i Piotra Jaklewicza
(seniora), tragicznego uczestnika rewolucji 1905 r. Działalność Piotra została
doceniona pośmiertnie przyznaniem Krzyża
Niepodległości z Mieczami. To rzadkie odznaczenie przyznano, również pośmiertnie Maksymilianowi
Jakubowskiemu, komendantowi iłżeckiego POW.
Piotr
Jaklewicz podczas rewolucji 1905 r.
najpierw uczestniczył w kolportowaniu
nielegalnej prasy, później był agitatorem by ostatecznie przejść do walki
zbrojnej z Rosjanami. Zorganizował i został
dowódcą Lotnego Oddziału Bojowego, który m.in. rozbroił policjantów w
Skarżysku, przeprowadzał akcje ekspropriacyjne i prowadził walkę partyzancką. Został schwytany
i uwięziony w Radomiu a następnie w
cytadeli warszawskiej. Wyrokiem sądu wojskowego skazano go na śmierć przez
powieszenie. Wyrok został wykonany 6.11/24.10.1906
r. o godz. 4 rano na stokach cytadeli. Do wzięcia udziału w egzekucji została
przymuszona żona.
[6]
M.
Peszyńska,
07.09.1896 r. w Głowaczowie . Szkołę powszechną i gimnazjum ukończyła w
Radomiu, seminarium nauczycielskie i wyższy kurs nauczycielski w Warszawie. Na
początku okupacji kontynuowała pracę w szkole powszechnej w Iłży. Po wykryciu
przez Niemców, że na zajęciach korzysta z zakazanych polskich książek musiała
uciekać i ukrywać się do końca okupacji.
[7] S. Cichosz – Staszałek „Sława”, Z
pamiętnika kobiet walczącej, s. 22-23.
[8]12 XI 1930 r. Wczoraj była uroczystość
święta narodowego 11 listopada. Naszą drużynę prowadziła Halina, a męską
harcerską dla niewiadomych mi powodów prowadził Henryk Szymański. Wieczorem odbyła
się akademia (…) 19
III 1933 r. Dziś dzień imienin Wybawcy
kochanej naszej Ojczyzny, Marszałka Józefa Piłsudskiego (…) Wczoraj wieczorem
odbył się capstrzyk, a choć to było wieczorem to jednak nasza drużyna stawiła
się najliczniej bo 38 druhen, choć ostatnie z nich liczyły 10 lat . – S.
Cichosz, Dzienniczek 1929-1933 (kopia rękopisu w posiadaniu autora)
[9] Stanisława
Cichosz w wielu miejscach swojego dzienniczka wystawiała bardzo dobre
świadectwo Marii Peszyńskiej. W jednym z fragmentów pisała: Bo któż nam dał tę miłość do Ojczyzny, któż
wyprowadził nas z tego mniemania o poddaństwie mężczyźnie – kto nauczył nas
walczyć ze złem, kto dał tę moc skrzydłom naszym rwącym się z każdym dniem
wyżej i wyżej, kto nauczył nas śmiać się wobec przeciwności, kto nauczył nas
walczyć o byt? – Ona!!! Ta święta na tym świecie istota, która całe swe życie
poświęciła Ojczyźnie a przez to wychowaniu młodzieży. Zaraz można to
poznać po wzroście ilości dziewcząt w naszej drużynie.
[11] 4 rkm, 10 kb, kilka skrzynek amunicji i
granatów.
[12] O
„Sławie” i rodzinie Cichoszów „Szary”, napisał: Cała rodzina wyrosła w duchu patriotyzmu, położyła wielkie zasługi dla
naszej organizacji i dla Polski. „Sława” harcerka od 12 roku życia, służy w
harcerstwie do dziś, jest harcmistrzynią i członkiem Kręgu „Łysica”, a także
bardzo aktywnie włącza się do naszych akowskich uroczystości. Obdarzona
poetycką wrażliwością, stworzyła wiele wierszy związanych tematycznie z naszym
życiem obozowym i naszą walką. (A. Heda, Wspomnienia „Szarego”, s. 252)
Po okupacji niemieckiej Sława
[13] Prawdopodobnie kolejnymi hufcowymi byli
Ludwik Gaździński i ? Piasek
[14]My,
instruktorzy, wychowawcy najmłodszego pokolenia budującego socjalistyczną
Polskę, zrywamy ze wszystkimi pozostałościami wychowania skautowego i
harcerskiego, które są odbiciem ustroju kapitalistycznego, i chcemy naszą
robotę harcerską oprzeć na zasadach wychowania socjalistycznego. (frag. uchwały podjętej na Konferencji
Komendantów i Komendantek Chorągwi w dniu
20.12.1948 r.)
[15] Gminny Związek Drużyn mógł zastąpić
nazwę Ośrodek Pracy Drużyn w 1973 r., po częściowej reformie administracyjnej
przywracającej gminy.
[16] Zdania te pisałem 7 lat temu. Dziś są
jeszcze bardziej aktualne, obserwując nasilone działania lobby
homoseksualnego, chcącego przejąć
kontrolę nad wychowaniem dzieci i kształtowaniem młodzieży.