Od zarania morowe powietrze było jednym z największych nieszczęść zagrażających ludzkiej egzystencji. Groza tej plagi wynikała z jej bezwzględności i nieprzewidywalności. Bez różnicy zarażali się i umierali biedni i bogaci, silni i słabi, młodzi i starzy, rycerze i skromni zakonnicy. Przez wieki obserwacji próbowano rozpoznać zwiastuny nadciągającego moru. Łączono je z nadzwyczajnymi zjawiskami kosmicznymi i przyrodniczymi dlatego z trwogą patrzono na komety, zaćmienia słońca i księżyca. Także niecodzienne zjawiska klimatyczne lub nietypowe zachowania zwierząt wzbudzały niepokój i kazały z bojaźnią wyczekiwać najbliższej przyszłości.[1] Wierzono, że morowe powietrze jest dopustem Bożym, karą za popełnione grzechy. Wierzono również, że pokuta i modlitwa są środkami, które mogą zarazę odwrócić. Z tego powodu podczas epidemii intensyfikowało się życie religijne. Z oczywistych względów nie miało ono charakteru zbiorowego lecz osobisty i przejawiało się w zaangażowaniu modlitewnym, czynieniu ślubów i fundacji na pobożne cele. Rozbudzaniu wiary sprzyjała także postawa licznych duchownych, szczególnie zakonników, którzy byli w pierwszym szeregu walki z zarazą co często przypłacali życiem.[2]
XVII wieczni lekarze powietrze morowe postrzegali jako jadowite opary, które wraz z oddechem wnikały do wnętrza a następnie poprzez pory dostawały się do krwi. Zatruta krew docierając do serca powodowała zgon.[3] Stąd oprócz zabezpieczania dróg oddechowych przykładano dużą wagę do ochrony serca.
Ówczesne książki poruszające problematykę morowego powietrza pełne były porad dotyczących aspektów codziennego życia, począwszy od sfery sacrum przez higienę ciała i otoczenia, dietetykę, medykamenty po meteorologię. Kompendium wiedzy o chorobach z powietrza odnajdziemy w książeczce medyka Jan Inocentego Petrycego, Praeservatio abo ochrona powietrza morowego, wydanej w 1622 r. Krakowie. Jej treść została streszczona w kilku poniższych akapitach .
Uważano, że do zarażenia się powietrzem więcej skłonności mają kobiety niż mężczyźni, osoby otyłe, słabe, delikatne, blade, ciała rzadkiego, bojaźliwe, objadające się, mające problemy gastryczne, pasożyty i upławy. Aby uniknąć moru należało przestrzegać następujących reguł: zakopywać głęboko zmarłych, uprzątać ulice i otoczenie z błota i odchodów zwierzęcych, okadzać palonym drzewem sosnowym, dębowym, bukowym lub wierzbowym miejsca mające nieprzyjemne zapachy. Dodawać do ognia jałowca, bzu, rozmarynu, lawendy bądź innych zapachowych ziół.
Mieszkanie należało często wietrzyć i okadzać: bursztynem, jałowcem, mirrą, rozmarynem, cynamonem, goździkiem. Nie używać natomiast do kurzenia: kości, rogów, łajna czy prochu.
Okrutnie postępowano z bezpańskimi psami i kotami, które zabijano. Uważano, że duży wpływ na powstanie złego powietrza ma jego bezruch. Dlatego zalecano śpiewanie, głośne czytanie, strzelanie, gnanie krów po mieście aby rykiem powietrze wzruszały.[4] Niektórzy wierzyli, że końska para nie dopuszcza morowego powietrza dlatego podczas zarazy należało mieszkać przy koniach.
Bieliznę należało często zmieniać a ubrania okadzać, wystawiać na słońce i wiatr. Oprócz tego odzież skrapiać różnymi aromatycznymi substancjami. Powszechne było noszenie przy sobie dziurkowanych pojemniczków metalowych lub drewnianych wypełnionych gąbką nasączoną mocno zapachowymi cieczami np. olejkiem igłowcowym lub octem winnym z kamforą. Do smarowania nozdrzy, skroni i serca używano octu zmieszanego z różaną wódką i kamforą. Bardziej wyrafinowane preparaty ochronne na serce sporządzane były z sadła wężowego lub jaszczurczego a także oleju skorpionowego a nawet z arszeniku. Do najdroższych środków zabezpieczających serce przed wniknięciem zarazy należały: bezoar jednorożca (kamień jelitowy), kamień z łez jeleni, kostka z serca jelenia, oczy raka, złoto, korale, perły, szlachetne kamienie, kość słoniowa.
Z domu można było wychodzić dopiero po wschodzie słońca. Nie należało wychodzić na czczo ale dobrze było przegryźć trochę imbiru, skórkę z pomarańczy lub dziegł w occie. W chłodniejszej porze przed wyjściem na zewnątrz zalecano łyk gorzałki z octem lub wina piołunkowego. Dobrze było także zjeść kilka orzechów bądź migdałów. Główną zasadą odżywiania było zachowanie umiaru. Nie należało przejadać się ani doprowadzać do wystąpienia dużego pragnienia i łaknienia. Zalecano spożywanie potraw kwasowatych: rzodkiew, czosnek i chleb z ziołami. Z mięs najwyższe zalety przypisywano dziczyźnie z jelenia i drobiowemu z gołębi. W czasie zarazy wskazana była wstrzemięźliwość od potraw tłustych i ciężkostrawnych: mleka słodkiego, masła, grzybów, węgorzy, ślimaków.
Podczas epidemii należało się wysypiać i to najlepiej na skórze jeleniej. Jednak w przypadku zakażenia spać jak najmniej. Z rana zalecano ćwiczenia fizyczne – exercitum to jest ciała ruchanie. Powinny być jednak umiarkowane by nie wywołały pocenia i zadyszki, przez którą mogło się więcej złego powietrza wdychać. Z tego samego powodu proponowano wstrzemięźliwość seksualną i unikanie gorących kąpieli.
W miksturach i dietach Petrycego jest wiele składników egzotycznych, trudno dostępnych w ówczesnej Polsce. Wynika to z faktu, że swoją wiedzę medyczną zdobywał w Italii. Przepisy bliższe naszym warunkom możemy odnaleźć w druku ulotnym, Przestroga pewna przeciw morowemu powietrzu , wydanym w Poznaniu w 1585 r. Fragment odpisu zamieszono na fotografii.
Morowe powietrze w Iłży
W przeszłości iłżanie wielokrotnie doświadczali morowego powietrza. Znamy kilkanaście dat wskazujących czas zarazy w Iłży: 1526 r. [5], 1623, 1625, 1652, 1661, 1663, 1837, 1873, 1890, 1918-1919, 1941 r. Zachowały się pamiątki związane bezpośrednio lub pośrednio z czasami epidemii. Do najstarszych należą dokumenty z archiwum biskupstwa krakowskiego. Dowiadujemy się z nich, że w maju 1626 r. przybył do Iłży instygator biskupi i zarzucał mieszczanom nieprzestrzeganie zakazu wstępu do miejsc objętych zarazą. Była to przyczyna zapowietrzenia miasta w 1625 r. Sprawcą nieszczęścia był niejaki Stanisław Czarni, który kupował lnianą odzież w zarażonym Kazanowie. Decyzją biskupa Szyszkowskiego rodzina winowajcy została pozbawiona majątki i wypędzona z miasta.[6] Podobny wyrok biskup Szyszkowski wydał dwa lata wcześniej na rodzinę małżeństwa Majcherków z Kunowa. Ich nieposłuszeństwo doprowadziło do śmierci ponad połowy kunowian.[7]
Podstawową zasadą postępowania podczas epidemii było izolowanie miejsc i osób zakażonych. Zdarzało się, że gdy mieszkańcy danej miejscowości zauważali pierwsze objawy zarazy, pośpiesznie opuszczali domostwa i szukali schronienia w pobliskich osadach lub nawet koczowali w lasach. Zanim wyruszyli z miasta wartościowszy dobytek deponowali w ratuszu bądź w kościele. Taka sytuacja miała miejsce w Iłży w 1625 r., niektórzy z mieszkańców schronili się we wsi Lipie. Wraz z epidemiami szerzyły się plagi kradzieży. Całe bandy zajmowały się plądrowaniem porzuconych domostw. Na takim procederze przyłapany został w Iłży szlachcic Mikołaj Żerański, który po ogołoceniu domów zmarłych chciał jeszcze zabawić się w podzamkowej karczmie. Burmistrz, który dowiedział się o wszystkim zażądał aby Żerański opuścił natychmiast miasto. Gdy krewki szlachcic był oporny z zamku wezwano straże i wtrącono go do lochu. Później skarżył się biskupowi i nawet domagał się odszkodowania. Nie dostał zadośćuczynienia, ale też nie otrzymał należnej kary, której z pewnością doświadczyłby złodziej z niższego stanu.
Dla ukrócenia kradzieży i samowolnego przywłaszczania przez krewnych dóbr pozostałych po zmarłych, biskup Szyszkowski wydał rozporządzenie aby wszystkie one zostało złożone w depozycie na zamku. Prawem biskupa jako właściciela miasta było decydowanie o losie majątku tych, którzy nie pozostawili testamentów. Miał tez wpływ na zatwierdzanie testamentów i zdarzało się, że zmieniał wysokość zapisanych kwot poszczególnym spadkobiercom, co było pogwałceniem woli testatorów.
Znane są dwa iłżeckie testamenty z 1661 r. Jeden z nich został sporządzony przez Szymona Zubowica wójta iłżeckiego, człowieka zamożnego. Nieco wcześniej wskutek zarażenia zmarła jego żona Zofia, o czym wspomina na początku dokumentu: będąc zdrowy na ciele i na umyśle, ale dla następujących czasów powietrza morowego, które się w naszym mieście Iłża zaczęło, (…) taką dyspozycję czynię, gdyż mi wziął Pan Bóg przyjaciela, a sam radzić o sobie nie mogę, gdyż jedną ręką nic nie mogę wyciesać ani wyrobić (…) W dalszej części obszernego testamentu zalecał: Jeśliby mnie tedy przyszło umrzeć tedy duszę moją oddaję w ręce Boga, Stwórcę i Zbawiciela mego. Ciało jeśli nie przyszło go pogrzebać na miejscu świętym proszę aby Panowie sukcesorowie wszyscy, tak duchowni jako świeccy po tym [epidemii] kazali wyjąć ciało moje i na miejscu święconym pochować, żony już nie ruszając.[8] Co oznacza ten zapis? W niewielkich ośrodka miejskich podczas epidemii zmarłych przeważnie chowano w miejscach zgonu ewentualnie pod najbliższym krzyżem bądź figurą. Wójt Zubowic zgodnie ze swoją wolą spoczął w święconej ziemi. Z treści zachowanej tablicy nagrobnej można sądzić, że małżonkowie pochowani zostali jednak wspólnie na cmentarzu przy kościółku Panny Marii.[9]
Drugi testament należał do mieszczanina Jakuba Spinka. Zdecydował się na spisanie swojej ostatniej woli gdy był już zarażony i cała procedura musiał się odbyć na odległość na iłżeckim polu. Tenże sławetny Jakub Spinek, widząc się od Pana Boga nawiedzonego chorobą morowego powietrza, wyszedłszy do tych osób wyżej mianowanych [pisarza i światków] na to proszonych, aczkolwiek chory na ciele, jednak zdrowy na umyśle (…).[10] Testator z wiadomych względów pod dokumentem nie mógł złożyć podpisu dlatego prosił aby w jego imieniu uczynili to świadkowie.
Jak przebiegała morowa choroba? Uzależnione to było od rodzaju schorzenia. Najczęściej przenoszone powietrzem były dżuma, czarna ospa, cholera i tyfus. Eryk Dahlbergh w swoim pamiętniku, opisał przebieg dżumy, którą przebył w październiku 1656 r. Ocalał, jak sam przyznał w cudowny sposób. Dzięki temu mógł później utrwalić wizerunek zamku Iłża i z tego powodu jego nazwisko często pojawia się historiografii iłżeckiej.
Dopiero teraz gospodarze jęli miarkować, że jestem chory, nie wiedzieli wszakże na jaką chorobę. (…) Dahlbergh został wyniesiony z karczmy na dwór i położony na snopku słomy. Zlitował się nad nim pewien rybak, który ulokował go na swojej łodzi i ukrył w trzcinach. W tej łodzi ja nędzny i nieszczęśliwy, przechorowałem dwadzieścia jeden dni, leżąc w ubraniu , w butach z ostrogami. Przez ten czas rybak co drugi dzień dowoził mi żywność i napój z Elbląga. (…) Tymczasem po prawej stronie gardła, w kierunku obojczyka, wyrósł mi wielki zaraźliwy wrzód, czyli aposthema, i tak wezbrał, że stał się groźny, że wyglądało na to ,że dech mi zabierze, zdławi i całkiem zadusi. Męczyłem się z tym dni kilka – jak rybak liczył, pięć – aż wrzód pękł sam i wylała się z niego przerażająco wielka ilość materii! (…)Odrętwiały leżałem prawie dzień i noc. Po dziewiętnastu dniach wracałem z wolna do przytomności, tak że najpierw zacząłem poznawać samego siebie, rozważać kim jestem, gdzie jestem, jak się dostałem w to nieznane miejsce. (…) Po powrocie rybaka dowiedziałem się dokładnie wszystkiego o sobie i mojej chorobie. Zażądałem przeto, aby mnie bez zwłoki przewiózł do Elbląga. (…) Rybak uczynił zadość memu żądaniu. (…) Położyli mnie w izbie na podłodze, na słomie. Ale skoro tylko dostałem się do ciepła, nogi zaczęły mnie tak rwać, że nie mogłem się uspokoić. Przecięto przeto i ściągnięto moje buty z cholewami: ukazały się nogi obrzękłe i tak czarne, jak dno kociołka, że już nie miałem nadziei, aby kiedykolwiek wróciły do normy.(…) Z wolna zacząłem dźwigać się a potem wstawać i chodzić. (…) Najdziwniejsze przede wszystkim było to, że w każdym obejściu na tej ulicy panowała zaraza i nie było domu, gdzie by nie leżało po kilka trupów. Co więcej mieszkańcy chaty rybaka dokładnie mogli słyszeć głosy chorych jak konają i mrą. (…) A przecież w domu rybaka nic się nikomu nie stało (…)[11]
Trudny był wiek XVII dla społeczności iłżeckiej, często powracające epidemie a przede wszystkim wojna ze Szwedami, która doprowadziła do ruiny demograficznej i gospodarczej. Z pewnością nie łatwy był też początek XVIII w. kiedy przez miasto przetaczały się oddziały biorące udział w wojnie północnej, a wraz z wojskiem pojawiała się zaraza. Nie posiadamy świadectw z tego okresu dotyczących Iłży lecz w niedalekim Kunowie i Ostrowcu w 1705 r. zaraza zabrała 560 osób.
Duża epidemia miał miejsce w Iłży w 1837 r. Dała ona impuls do odbudowy kościółka św. Franciszka. Na budynku wmurowano tablicę o następującej treści: Kościół ten wzniesiony ręką i kosztem Sz. Duchowieństwa i Obywatelów m. Iłża w 1841 r. na gruzach przed 60 laty istniejącego na pamiątkę doznanego cudu podczas grasującej cholery w 1837 r. Za fund[atorów]. i dobr[odziejów]. Zdrowaś Maryja. Niestety nie wiemy o jaki cud chodziło. Natomiast z zapisków ks. Gackiego z tego okresu pochodzi informacja o śmierci z zarażenia powietrzem iłżeckiego muzyka Wawrzyńca Wojnowskiego. Mimo panującej zarazy w pogrzebie wzięły udział tłumy.[12]
Najbardziej znaną pamiątką w mieście związaną z epidemiami były trzy morowe krzyże ustawione na wzgórzu zamkowym w 1848 r. Na środkowym z nich umieszczono napis: Na pamiątkę zachowania tej miejscowości od cholery w 1848 r. Po ponad 50 latach krzyże zostały wymienione na nowe 31 maja 1905 r. [13] Wizerunek wzgórza z krzyżami utrwalił rysunkiem Napoleon Orda (1882 r.). Na początku XX w. jego grafikę transponowano na potrzeby druku pocztówek. Drugie krzyże morowe z czasem uległy zniszczeniu i nie zostały odnowione. Na zdjęciu z 1944 r. widoczny jest jeszcze ostatni z nich, podobno stał do początku lat 50-tych.
W Iłży było więcej krzyży morowych. Jeden z nich znajdował się przy drodze św. Franciszka. Okoliczności jego wzniesienia w 1890 r. opisał Marceli Siedlecki. [14]
Po biedzie przyszedł rok urodzajny, urodziło się wszystkim i wszędzie, owocu było w bród. Ludzie nie żałowali sobie w jedzeniu, a byli wycieńczeni, z tego przyszła choroba cholera. Była to straszna choroba, ludzie nie mogli powiedzieć, że jutro się zobaczą, umierało wiele naszej familii i znajomych, ale najwięcej ginęło ludzi więcej wycieńczonych. W Iłży utworzono czasowy szpital choleryczny ja byłem na noc za stróża, albo na drodze, lub w szpitalu, było przykro patrzeć jak w nocy światła zwiastowały pogrzeb umarłych na cholerę. Modlitwy odbywały się po kościołach, a przez noc śpiewy młodzieży, do której i ja należałem. Ja nie gniewałem się na cholerę, z tej przyczyn, że co dzień rano dostałem wódki i dobrze jeść, czy wódkę lubiłem? To nie wiem, lubiałem ją wypić bo na razie zaostrzała mój apetyt, choć w owe lata miałem go i tak aż nadto, strachu przed nią nie miałem, żal mnie zbierał tyle moich znajomych grzebanych codziennie. Młodzież sporządziła krzyż o dwóch ramiączkach choleryczny, który zanieśliśmy na barkach na wzgórze poza miasto aby tam cholera się zatrzymała, ale to było na próżno.
Krzyż o dwóch ramionach to tzw. karawaka. Nazwa pochodzi o miejscowości Caravaca w Hiszpanii. Na ziemiach polskich ten rodzaj krzyża rozpowszechniał się od XVIII w. jako krzyż morowy. Były bardzo popularne w Iłży i okolicach. Jednak starzejące się karawaki zastępowano krzyżami łacińskimi. Jeszcze na początku XX wieku karawaka stała przy południowej bramie kościelnej. Prawdopodobnie został zastąpiona obecnym krzyżem, wystawionym w 1925 r. Karawaka znajdowała się również przy Trakcie Radomskim. Dziś w tym miejscu znajduje się krzyż metalowy ufundowany przez p. M. Łuszczka.
Inną pamiątką morową w Iłży jest kaplica św. Rozalii. W 1873 r. dobudowana została do korpusu kościoła Panny Marii, podczas epidemii cholery.[15] Jej fundatorem był obywatel Sionek. W retabulum ołtarza kaplicy znajduje się obraz św. Rozalii, patronki strzegącej od zarazy. Popularność św. Rozalii rozwijała się dopiero od 1624 r., po odnalezieniu na Sycylii jej relikwii. Równocześnie z tym wydarzeniem w mieście Palermo miała ustać zaraza. Zanim jednak św. Rozalia zdominowała wstawiennictwo w sprawach moru, uciekano się przede wszystkim do św. Rocha. Jego kult w Iłży wyrażony został wzniesieniem kapliczki na ul. Podzamcze, oraz sprawieniem kaplicy i obrazu w kościółku św. Franciszka. W miasteczku także uroczyście obchodzono dzień świętego, organizując procesję do św. Franciszka.
Innym świętym chroniącym od epidemii jest Karol Boromeusz. Ta postać szczególnie została wyróżniona w kościele parafialnym. W nawie południowej (koło chrzcielnicy) znajduje się ołtarz pod jego wezwaniem. W retabulum umieszczono olejny obraz przedstawiający świętego kardynała, który wsławił się zaangażowaniem podczas epidemii w Mediolanie w latach 1576 – 1577.[16]
Ślady epidemii tyfusu trwającej w latach 1918-1919 możemy odnaleźć w korespondencji posługującego wówczas w Iłży ks. Władysława Miegonia. Epidemia się i u nas szerzy – jeździmy dziennie do 5 chorych. Zachorował i leży u nas w szpitalu wikary z Mirca, ks. Walczak – plamisty tyfus.[17]
Natomiast we wspomnieniu o ks. Miegoniu jego siostra Anna pisze: Tam panuje straszna epidemia tyfusu, umiera ks. dziekan Nurowski. Ks. wikary Korpikiewicz sam na koniu jeździ do chorych od rana do wieczora. Szpital jest przepełniony, wszędzie śmierć. Przyjechał mu na pomoc ks. wik. Pikiewicz. Co dzień jest 8-9 pogrzebów. (…)
Na jesieni 1919 r. zmarł także ks. Pikiewicz, będąc już na parafii w Radomiu. Zachorowała również młodsza siostra ks. Miegonia, Maria, która przebywała w Iłży, przeżyła chorobę. Ks. Władysław Miegoń został później pierwszym kapelanem Marynarki Wojennej. Wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r., a w 1939 r. w wojnie obronnej. Dobrowolnie poszedł do niewoli ze swoimi żołnierzami. W 1942 r. zamęczony został w niemieckim obozie koncentracyjnym w Dachau. Życie zakończył w zonie chorych na tyfus. W 1999 r. ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń wyniesiony został do chwały ołtarzy. Niech to będzie optymistyczny znak dla iłżan, że ten, który w tym mieście żył i tutaj zmagał się z epidemiami jest błogosławionym.
Przez lata zapomnieliśmy czym jest groza morowego powietrza. Od paru tygodni jesteśmy świadkami jak mały wirus zatrzymuje świat i zmienia całkowicie nasze życie, trudno w to uwierzyć. Zatrważające informacje z Włoch, Hiszpanii i innych krajów likwidują poczucie bezpieczeństwa. Koło historii toczy się i głosi, że nic nowego pod słońcem, a my uświadamiamy sobie, że jesteśmy podobni do naszych przodków, którzy wołali – Od powietrza, głodu, ognia i wojny …
Paweł Nowakowski
[1] Pierwszą oznaką nadchodzącego moru było zachowanie ptaków, które najczęściej wynosiły się z miast.
[2] Podczas zarazy w niedalekim Kunowie w 1705 r. Z nadludzkiem poświęceniem pielęgnował chorych na morową zarazę zakonnik bernardyn, zdaje się z klasztoru opatowskiego, roznosząc im wino (…)Ks. Andrzej Zdziechowicz, Pleban Szewny, a poprzednio wikariusz w Kunowie, dowiedziawszy się o zarazie w Kunowie, pośpiesza na pomoc ks. Skazyńskiemu, i z wielkiem poświęceniem opiekuje się chorymi – zob. A. Bastrzykowski, Monografja historyczna Kunowa nad Kamienną i jego okolicy, s. 91-92.
[3] M. J. Sokalski, Bonae spei promontorium albo o morowym powietrzu nauka z różnych autorów osobliwie niemieckich, Kalisz 1679, s.1-2.
[4] J. I. Petrycy, Praeservatio abo ochrona powietrza morowego, Kraków 1622, b.p.
[5] W. Urban, Miasteczka biskupie Kielecczyzny za Piotra Tomickiego (1524-1535), [w:] Studia Historyczne, R, XXX, 1987, z. 4, s. 537.
[6] W. Kowalski, Biskup krakowski Marcin Szyszkowski a konsekwencje zarazy lat dwudziestych XVII stulecia, [w:] Człowiek i przyroda w średniowieczu i we wczesnym okresie nowożytnym, W-wa 2000, s. 234.
[7] A. Bastrzykowski, Monografja historyczna .… , 1939, s. 90.
[8] M. Lubczyński, J. Pielas, h. Suchojad, Cui contingit nasci, restat mori. Wybór testamentów staropolskich z województwa sandomierskiego, s. 35 i 39.
[9] W 2016 r. członkowie ITHN przenieśli niszczejącą płytę nagrobną Zubowiców do wnętrza kościółka.
[10] M. Lubczyński, J. Pielas, H. Suchojad, Cui contingit …, s. 42.
[11] B. Heyduk, Dahlbergh w Polsce, s. 60-61.
[12] J. Gacki, Wiadomości historyczne o biskupich niegdyś dobrach zamku i mieście Iłży, [w:] Pamiętnik Religijno-Moralny, R. XIV, 1854, nr 11, s. 478.
[13] J. Wiśniewski, Dekanat iłżecki, s. 78.
[14] Pamiętniki emigrantów, t. 2, s. 17.
[15] J. Wiśniewski, Dekanat …, s. 85.
[16] Podczas wielkiej zarazy w Mediolanie w 1576-1577 r. osobiście pielęgnował chorych, swój majątek przeznaczył na potrzeby mieszkańców, polecił rozdać własne ubrania a dalsze szyć z tkanin i dywanów jakie posiadał w pałacu arcybiskupim.
[17] Archiwum Diecezjalne w Sandowmierzu, Teczka personalna ks. Wł Miegonia, fragment listu bł. ks. Władysława Miegonia napisanego z Iłży 30.12.1918 r.