Odwiedzając miejsca historyczne spotykamy często obiekty,
które dotrwały do naszych czasów w formie ruin. Takie spotkania budzą emocje i
refleksje, zastanawiamy się jak doszło do tego, że to co kiedyś było wielkie i wspaniałe
dziś jest tylko złomem murów zatopionym w bujnej roślinności. Pobudzają także
naszą wyobraźnię, która przede wszystkim chce zobaczyć jak obiekt wyglądał w latach
swojej świetności. Próba mentalnej rekonstrukcji jest bardzo pociągająca gdyż daje poczucie
bycia odkrywcą i twórcą. Jeżeli rekonstrukcja ma być poważna i autentyczna należy
zapoznać się najpierw z wszelkimi materiałami źródłowymi – grafikami i opisami obiektu.
Pozyskane w ten sposób informacje należy przeanalizować, porównać poddać
krytycznej ocenie by wyłuskać istotę przekazu.
Ruiny Zamku
Iłża są dobrym przykładem do ćwiczenia wyobraźni. Poczyńmy więc próbę odbudowy kilku przestrzeni i elementów
wyposażenia zamku na podstawie
materiałów źródłowych. Wygląd zewnętrzny zamku iłżeckiego w okresie jego
funcjonowania znany jest z dwóch rycin. Pierwsza pochodząca z połowy XVII
w. autorstwa Eryka Dahlbergha, druga
datowana na koniec XVIII w. lecz w XX wiecznym odrysie prof. Czesława Thullie. Obie grafiki są
wiarygodne i prezentują budowlę z podobnej perspektywy, od strony miasta.
Rysunek prof. Thullie jest bardziej szczegółowy, dzięki czemu możemy bliżej
rozpoznać formy attyk i bram.
Zamek Iłża wg E. Dahlbergh’a
Rysunek prof. Czesława Thullie
Każdy obiekt oprócz strony zewnętrznej posiada wnętrze, które ze względu na ograniczony ogląd stanowi pewną tajemnicę. Tej regule podlegał również Zamek Iłża. Niestety jak do tej pory nie odnaleziono żadnego planu czy rysunku prezentującego jego przestrzeń wewnętrzną, Zachowały się natomiast źródła pisane – inwentarze zamkowe, które po części rekompensują brak wizerunków. Obecnie znanych jest sześć takich dokumentów z lat: 1630, 1644, 1653, 1668, 1747, 1789. Każdy z nich w różnym stopniu rejestrował wygląd zamkowych obiektów i pomieszczeń, ich wystrój i wyposażenie. Lustratorzy najwięcej miejsca poświęcili opisom stałych elementów budowli takim jak drzwi, okna, piece, kominy, pułapy i podłogi. Inwentarze nie wystarczą do pełnego zobrazowania przestrzeni dawnego zamku. Pozwalają jedynie na fragmentaryczną rekonstrukcję. Dla łatwiejszej lokalizacji omawianych przestrzeni do artykułu dołączono rzuty poziome zamku górnego.
Rzut parteru (rys. P.N.)
Rzut piętra [rys. P.N.)
Zamek składał się z dwóch członów, zamku górnego i zamku dolnego, zwanego również przygródkiem. Zamek górny został wzniesiony z miejscowego kamienia wapiennego. Był otynkowany zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Zabudowa przygródka wykonana była w większości z drewna, jedynie od strony wschodniej (Dom Starosty) i zachodniej wzniesiono mury i budynki murowane.
Poznawanie dawnego zamku rozpocznijmy od kapliczki na zachodnim skraju wzniesienia i przy drodze wjazdowej prowadzącej od miasta. Kapliczkę możemy określić jako obiekt graniczny, gdyż przy niej rozpoczynały się fortyfikacje zamku. Dochodziły do niej dwa parkany, w jednym z nich były wrota wjezdne, w drugim furtka dla podchodzących od strony miasta. Kapliczka istniała już w 1630 r. Wtedy miała dwie ściany z drewna i zatyłek murowany, pobita była gontem. Wewnątrz znajdował się obraz Matki Boskiej Bolesnej. W 1644 r. obraz był ozdobiony rzeźbionym aniołkiem z herbem Snopek, kardynała Jana Alberta Wazy. W 1747 r. obrazowi towarzyszył herb Łabędź, należący do bp. Andrzeja Trzebickiego. Prawdopodobnie w 1782 r. kapliczka zyskała obecną formę. Jej mury zostały wzmocnione czterema ankrami a dach pobito nowym gontem. W tym czasie z obrazem związany był herb Junosza należący do bp. Andrzeja Stanisława Załuskiego. W bezpośredniej bliskości kapliczki znajdował się krzyż z nakryciem i figurą Chrystusa.
Bramy
Zamek posiadał 5 bram, jedną od strony zachodniej, dwie od strony wschodniej i dwie do zamku górnego. Dodatkowo przed bramą zachodnią przy kapliczce znajdowały się drewniane wrota, o których już wspomniano wyżej. Brama zachodnia z furtą usytuowana była w murze kurtynowym w bliskości bastei zachodniej. Poprzedzało ją drewniane pomieszczenie nakryte banią. Nad bramą widniał herb Ostoja należący do bp. Marcina Szyszkowskiego. Wstępując do zamku od wschodu, pierwsza brama z mostem zwodzonym prowadziła do bastionu bramnego. Z bastionu do zamku dolnego prowadził most stały, dochodzący do bramy wschodniej z furtą. Na bramie umieszczona była tablica z herbem Grabie i datą 1737 jako poświadczenie remontu dokonanego przez kardynała Jana Aleksandra Lipskiego.
Dwie bramy z podzamcza do zamku górnego miały podobny wystrój uformowany w okresie pontyfikatu bp. M. Szyszkowskiego. Pierwsza z bram znajdowała się w wieży przedzamkowej. Posiadała trójkątny naczółek wsparty na kolumnach, wewnątrz którego mieszczony był kartusz z herbem Ostoja. W 1668 r. bramę poprzedzał most zwodzony, podnoszony za pomocą liny i kołowrotu. Druga brama (główna) znajdowała się w wieży bramnej. Podobnie jak do poprzedniej, dostęp do niej prowadził przez most zwodzony, posiadała również zbliżoną formę architektoniczną – trójkątny naczółek z herbem Ostoja, wsparty na kolumnach spowitych motywem roślinnym. Pod naczółkiem na belce znajdował się napis MARTINVS SZYSZKOWSKI EPISCOPVS CRACOVIENSIS A.D. 1618.[1] Obronność wjazdu wzmacniana była sąsiedztwem południowo-zachodniej baszty. W 1653 r. drewniane wrota bramy obite były blachą i żelaznymi pasami. Ozdobione były ciętymi z blachy, malowanymi herbami i różami. Wrota posiadały rygiel, zaporę i wielki zamek.
Naczółek drzwi głównych kościoła parafialnego w Iłży. Zbliżoną formę posiadały naczółki bram prowadzących do zamku górnego [fot. P.N.]
Przejazd bramny wyłożony był kocimi łbami. Po bokach znajdowały się dwie ławy, nad którymi przymocowano listwy do zawieszania strzelb. Prawdopodobnie w obu ścianach bocznych wieży znajdowało się po jednym otworze okiennym umożliwiającym obserwacje flanek.
Wschody na piętro
Na górną kondygnację zamku można było się dostać trzema wschodami. Główna i reprezentacyjna klatka schodowa rozpoczynała się w przejeździe bramnym a kończyła w sieni (pomieszczenie I), miała przebieg spiralny i była sklepiona . Wchodziło się do niej przez odrzwia ozdobione herbem Ostoja. W pobliżu wejścia znajdowała się latarnia. Po każdym czterostopniowym biegu występował spocznik i zmiana kierunku klatki o 90° w lewo (idąc od dołu). Całą klatkę schodową oświetlały prawdopodobnie cztery okratowane okna.
Drugi wschod rozpoczynał się wyjściem przed wieżą główną. Drzwi do niego były zakończone półokrągło a odrzwia ozdobione herbem Ostoja. Schody biegły prosto do spocznika, skąd rozdzielały się, w lewo prowadziły do pokoi pańskich a w prawo na wieżę i piętro skrzydła południowego. Trzeci wschod znajdował się w maziarni (pomieszczenie IX). Miał formę prostych drewnianych schodów, które dochodziły do drzwi w podłodze pomieszczenia XIII (piętro).
Przykładowy piec renesansowy na czterech lwach [źródło: www.hampel-auctions.com]
Piece i kominy
Większość pomieszczeń piętra zamku górnego posiadało urządzenia grzewcze w postaci kominków i pieców, które najczęściej sąsiadowały ze sobą. W pokojach pańskich (skrzydło zachodnie i część skrzydła północnego) piece i kominki były bardziej reprezentacyjne. Np. w pomieszczeniu II w 1630 r. znajdował się piec malowany lazurowy na fundamencie i gałkach kamiennych. W 1644 opisany jest jako piec wielki biały na lazurowym dnie, a w 1653 jako piec biały, wielki na fundamencie z kamienia ciosanego. W 1668 lustrator określa piec w tym miejscu jako małogoski, a w 1747 nazwany jest piecem gdańskim. W III pomieszczeniu piec gdański pojawia się dopiero w dokumencie z 1668 r. , a wcześniejsze opisy wymieniają tylko obecność komina. W IV pomieszczeniu był piec malowany z herbami na kaflach wielkich (1653) a kolejne lustracje (1668 i 1747) mówią o piecu gdańskim. W pomieszczeniu XIV był piec zbudowany z dużych białych kafli malowanych na żółto z herbami bp. Szyszkowskiego (Ostoja). Jego podstawą było cztery lwy. W pomieszczeniu znajdował się także komin szafiasty ozdobiony sztukaterią, herbem Ostoja i kamiennym lwem.
W budynkach zamku
dolnego znajdowały się piece, które nie tylko służyły do ogrzewania pomieszczeń
ale także do przygotowywania posiłków. W 1630 r. pisarz zarejestrował obecność pieców
garnczarskiech i chlebowych. Pożywienie przyrządzano również w kominach z
blachą.
Fragmenty kafli odnalezione na zamku górnym podczas badań archeologicznych w 2015 r. [fot. P.N.]
Kaplice
Głównym zadaniem zamku średniowiecznego była ochrona życia i majątku właściciela i jego poddanych. Grube i wysokie mury, fosy, mosty zwodzone itp. utrudniały fizyczny dostęp do wnętrza twierdzy. Istniały także zabezpieczenia w wymiarze duchowym, które miały blokować przestrzeń zamku na zło i wzmacniać morale obrońców podczas oblężenia. Tradycja ochrony obiektów obronnych przed mocami zła sięga starożytnych cywilizacjach Egiptu, Mezopotamii, Rzymu i Grecji. Była ona realizowana poprzez wznoszenie w bramach lub w ciągach murów obronnych kapliczek z bóstwami a później z ikonami i wizerunkami świętych. Także dawni Słowianie widzieli potrzebę magicznej ochrony swoich domostw i grodów składając w ich fundamentach ofiary zakładzinowe. Chrystianizacja nie wyparła pogańskich tradycji związanych z protekcją duchową miejsc obronnych. W średniowiecznej architekturze militaris szczególne znaczenia przywiązywano do obronności bram. Wierzono, że przez nie do wnętrza obiektu może przedostać się zarówno realny wróg jak i zło duchowe. Z tego powodu rozpowszechnił się zwyczaj umieszczania w bramach budowli obronnych kaplic lub wizerunków świętych. Zamek Iłża jest egzemplifikacją tego zwyczaju. Jedna z jego dwóch kaplic znajdowała się w wieży bramnej zamku górnego. Mogła posiadać patronat związany z Maryją. Lustrator w 1653 r. wspomniał, że w ołtarzu znajdował się obraz Najświętszej Panny Dziewicy, nie określając bliższych cech wizerunku. Oprócz niewielkiego ołtarza do wyposażenia kaplicy należały dwa klęczniki z podnóżkami. Pomieszczenie było sklepione i całe malowane, posiadało trzy okna i posadzkę z cegły. Do kaplicy wchodziło się przez ozdobne drzwi w formie kraty, ujęte w drewniany portal z facjatą (naczółkiem).
Druga kaplica znajdowała się na zamku dolnym w pobliżu północno-zachodniego narożnika. Stanowiła przybudówkę budynku pańskiego. Posiadała konstrukcję drewnianą, o czterech oknach z żelaznymi prętami. Zwieńczona była banią pobitą gontem, nad którą górował krzyż. W pomieszczeniu znajdował się murowany ołtarzyk z obrazem św. Sebastiana w 1644 r., a w 1653 r. Matki Boskiej Bolesnej i dwoma innymi obrazami na blasze (tryptyk?).[2] Na ścianach wisiały jeszcze dwa obrazy wykonane na papierze. Kaplica zamku dolnego uległa zniszczeniu podczas potopu szwedzkiego i nie została odbudowana. Pojawiła się natomiast druga kaplica na zamku górnym (pomieszczenie VI na piętrze). Posiadała mały ołtarzyk z obrazem na marmurze przedstawiającym św. Szczepana. Przy nim zawieszone były srebrne wota (10 szt.). W kaplicy był też obraz z wizerunkiem Maryi w zielonych ramach ze złoconymi brzegami.
Malatura
Ściany pomieszczeń zamku górnego malowane były jedynie na krańcach przylegających do stropu (na szerokość 1 łokcia). Pozostała powierzchnia murów mogła być jedynie bielona. Prawdopodobnie malaturę miały zastępować tkaniny bądź dywany. Większość pomieszczeń posiadało listwy do zawieszania materii. Odmiennie traktowano sufity, które malowano w całości (wraz z górnym krańcem ścian). Dwa pomieszczenia zamku górnego wyróżniały się malaturą – kaplica (pomieszczenie XVI) i pokój pański (pomieszczenie IV piętra). Lustrator z 1644 r. w opisie kaplicy, w pierwszej kolejności zauważa, ze jest malowana, w 1653 r. i 1668 r. pisarze jednomyślnie uważają, że jest porządnie malowana, lustrator w 1747 pisze o starym malowaniu. Nie posiadamy żadnych przekazów o treści malowideł. Można jedynie domniemać, że kaplica w zamku biskupów krakowskich posiadała malaturę na dobrym poziomie artystycznym, która zawierała także przekaz ideowy. Wyjątkowe są informacje o wystroju malarskim pomieszczenia IV. Dwa inwentarze (1668, 1747) mówią o treści malowideł, mianowicie na ścianach pod sufitem namalowano postacie czterech doktorów Kościoła z nieokreślonymi bliżej napisami.[3]
Fryz, który ozdabiał zamkowe mury. [odrys P.N.]
W dokumentach inwentarzowych odnaleziono jeszcze jedną osobliwą informację o malaturach. W izbie stołowej (pom. II piętra) znajdował się siestrzan, na którym po obu jego stronach były wymalowane herby Ostoja i Łabędź. Poza tym często powtarza się przekaz o drzwiach malowanych ale nie określano ich koloru. Inne elementy drewniane (okiennice, szafy) były malowane na zielono i szaro. Tylko w jednym przypadku podano że drzwi metalowe były pomalowane na czerwono. Tę samą barwę posiadała blacha na świeżo wyremontowanym dachu wieży głównej (1668).
Omawiając malatury zamku należy wspomnieć o zdobieniach murów zewnętrznych, o których dowiedzieliśmy się niedawno. Podczas badań archeologiczno-architektonicznych zamku w 2015 r. odnaleziono złom muru ceglanego z tynkiem, na którym znajdował się fryz dekoracyjny. Tworzył go czarny pas z podwójnym ciągiem białych półkoli przesuniętych względem siebie i zwróconych łukami na zewnątrz, zamykających w sobie koła z czarnymi rozetami. Fryzy składające się z kombinacji kół, półkoli i rozet były powszechne stosowane w dobie renesansu.
Złom muru z fryzem odnaleziony w 2015 r., zniszczony w 2019 r. podczas prac porządkowych [fot. P.N.]
Pułapy
Pomieszczenia dolnej kondygnacji zamku górnego zwano sklepami. Określenie pochodziło od rodzaju stropu, kamiennego sklepienia w formie kolebki. W pomieszczeniu II i III parteru zachowały się dolne fragmenty łuków kolebki. Sklepienie kolebkowe zastosowano we wszystkich zamkowych piwnicach. Pierwotnie na zamku górnym piwnice posiadały stropy drewniane, które dopiero podczas przebudowy zostały zastąpione kamienną kolebką. Sklepione były również pomieszczenia w wieży bramnej. Ze względu na ich plan centralny sklepienia mogły posiadać charakter krzyżowo-żebrowy.
Pomieszczenia
piętra zamku górnego i kuchni przykryte zostały stropami drewnianymi.
W dwóch przypadkach lustratorzy wspominają o obecności siestrzanów.
Podłogi
Pomieszczenia zamku górnego wyłożone były trzema rodzajami materiałów: płytki ceramiczne (przez lustratorów nazywane kamieniem), cegła i drewno. Płytki ceramiczne posiadały kształt kwadratu o wymiarach ok. 20x20x4 cm. W większości występowały w barwie białej ale niektóre pokryte były polewą brązową bądź zieloną.
Płytki ceramiczne odkryte w pomieszczeniach skrzydła południowego w 2009 r. [fot. P.N.]
Płytki ceglane miały różne rozmiary i układane były na różne sposoby. Na przykład w pomieszczenie III parteru płytki o wymiarach ok. 25 cm na 19 cm (grubość ok. 5 cm) ułożone były na prosto, natomiast na spocznikach głównej klatki schodowej tworzyły jodełkę, a w pomieszczenie I parteru – kredensie, płytki o wymiarach ok. 27 na 14 cm ułożone były w „cegiełkę” (pasy z przesunięciem).[4] Informacja o podłogach drewnianych w zamku górnym pojawiają się dopiero w inwentarzu z 1668 r. Najpierw zostały zainstalowane jedynie w dwóch pokojach pańskich (pomieszczenie III i IV). Inwentarz z 1789 wymienia dodatkowe dwa pomieszczenia – pom. II gdzie posadzka z ukosa dawana i pom. XIV z posadzką w tafle drewniane.
Posadzka z cegły w pomieszczeni I parteru [fot. P.N.]
Natomiast na
zamku dolnym zdecydowana większość pomieszczeń posiadało podłogi z prostych tarcic.
Heraldyka
Dokumenty inwentarzowe wskazują na istnienie w przestrzeni zamku sześciu rodzajów herbów. Najliczniej reprezentowany był znak rodowy bp. Marcina Szyszkowskiego – Ostoja. Znajdował się w następujących miejscach: 1) portal bramy zachodniej, 2) naczółek bramy w wieży przedzamkowej, 3) naczółek bramy w wieży bramnej, 4) portal wejścia do głównej klatki schodowej, 5) odrzwia z klatki schodowej do I pomieszczenia na piętrze, 6) kominek i piec w pomieszczeniu XIV piętra, 7) Portal wejścia z dziedzińca na wschod do wieży głównej, 8) siestrzan w pomieszczeniu II piętra, 9) odrzwia prowadzące z pomieszczenia III do IV na piętrze, 10) piec w mieszkaniu pisarskim zamku dolnego (zbudowany ze starych kafli w 1745 r.)[5]
Herb Łabędź należący do bp. Andrzeja Trzebickiego można było odnaleźć na: 1) siestrzanie w pomieszczeniu II piętra, 2) chorągiewce zwieńczającej iglicę dachu wieży głównej, 3) tablicy upamiętniającej remont zamku z 1670 r., zainstalowanej prawdopodobnie nad przejazdem bramnym od strony dziedzińca na zamku górnym 4) na odrzwiach między IV a V pomieszczeniem piętra, 5) na obrazie w kapliczce.
Powyżej, herb Ostoja z naczółka drzwi głównych kościoła parafialnego, podobne herby mogły znajdował się w naczółkach zamkowych bram. Poniżej fragmenty tablicy z herbem Łabędź, upamiętniającej odbudowę zamku w 1670 r. Zostały odnalezione podczas prac archeologicznych w 2009 i 2019 r. [fot P.N.]
Herb Nałęcz
należący do bp. Piotra Gembickiego znajdował się w: 1) oknach budynku pańskiego
na zamku niskim, 2) na kaflach pieca w tym samym budynku.
Jednokrotnie zarejestrowano występowanie herbów Junosza (bp. Andrzeja Załuskiego) – obraz w zamkowej kapliczce; Grabie (kardynała Jana A. Lipskiego) – na tablicy upamiętniającej remont, przy bramie wschodniej; Snopek (kardynała Jana Alberta Waza) przy obrazie w zamkowej kapliczce.
Inwentarz z
1653 r. wspomina o istnieniu pieca z malowanymi herbami w pomieszczeniu V
piętra, ale nie określa ich nazwy. Podobna sytuacja dotyczy wrót bramy w wieży
bramnej, które były herbami z
blachy rzniętemi przyozdobione.
W przestrzeni zamku znajdowało się znacznie więcej pamiątek heraldycznych, których pisarze nie zauważyli, bądź nie opisali. Przykładem tego jest herb bp. Jana z Radliczyc – Korab, którego pozostałości jeszcze dziś można dostrzec na wieży głównej. W 2015 r. podczas prac archeologicznych odnaleziono fragmenty kafli z herbami: Nowina, Odrowąż, Leliwa, Nałęcz, Jastrzębiec.
Okna
Tak mogło wyglądać okno na zamku [fot. P.N.]
Okno pełniło bardzo ważną rolę. Przez nie dostawało się do wnętrza budowli światło i powietrze. Ze względu na obronny charakter zamku górnego ilość otworów na zewnątrz w jego dolnej kondygnacji została ograniczona do koniecznego minimum. Na tym poziomie (od strony zewnętrznej, nie licząc wieży bramnej) zamek posiadał tylko jedno okno i to zabezpieczone podwójną kratą (pomieszczenie III). Poza tym mur obwodowy na parterze miał jeszcze tylko dwa otwory. W pomieszczeniu studni znajdowała się strzelnica zabezpieczona kratą, a w smolarni drzwi tajemnego wyjścia.[6] Światło dzienne do sklepów miało dostęp tylko od strony dziedzińca. Do pięciu pomieszczeń dochodziło przez zakratowane okna, a do trzech (II, IX, XI) przez niewielkie okienka nad drzwiami. Tylko pomieszczenie IV nie posiadało żadnego otworu zapewniającego dostęp światła. Pełniło ono funkcję lodowni.
… a tak krata [fot. P.N.]
W wielu oknach zamku stosowano kraty. Na zamku górnym posiadały je okna parteru od strony dziedzińca i okna piętra od zewnątrz. Wolne od krat były okna piętra wychodzące na dziedziniec. Nieokratowane były również zewnętrzne okna pokoi pańskich (pomieszczenie III , IV i V), które w zamian zaopatrzone były w wewnętrzne okiennice pomalowane na zielono (1668). Większość okien na zamku miało charakter częściowo otwieranych lub nieotwieranych. Oznacza to, że np. górna część okna była zamocowana na stałe a tylko dolne kwatery posiadały zawiasy. Niekiedy ruchome kwatery zamiast szkła wypełnione były gontami. Do szklenia okien używano tzw. błon szklanych, czyli niewielkich szybek łączonych ołowiem. W XVI i XVII stuleciu najczęściej używano błon w kształcie sześciobocznym lub ośmiobocznym. Okna pokoi pańskich posiadały więcej kwater otwieranych i wypełnione były szkłem lepszej jakości (większe szyby i bardziej przeźroczyste). W 1644 w pom. IV piętra znajdowały się szyby francuskie niemałe, przeźroczyste. Natomiast pomieszczenie III piętra miało okien cztery wysokich, przeźroczystych.
W murach zamku przetrwał
jeden z oryginalnych parapetów. Zachowały się oznaczenia szerokości okna (104
cm) i otwory po 5 metalowych prętach.
Pręty posiadały przekrój kwadratu o boku 2,5 cm i były rozmieszczone co 15 cm. Prawdopodobnie
okna pozostałych sklepów miały ten sam wygląd i zbliżone wymiary, podobnie jak i
odrzwia.
Drzwi
Drzwi były
najczęściej opisywanym elementami wyposażenia zamku. Charakterystyki sporządzano według schematu, które na początku
podawały informację o materiale z
którego zostały wykonane – drzewo (czasami określano gatunek), żelazo;
następnie rodzaj drzwi i wykończenie – fasowane, futrowane, listwowane,
stoczyste, kraciane, malowane, obite blachą;
sposób osadzenia w odrzwiach (bieguny, zawiasy); na koniec wymieniano
wszystkie akcesoria w jakie były wyposażone
(antaba, wrzeciądz, klamka, zamek, kuna, hak, skobel, zapora). Pisarze czasami używali określeń dotyczących
jakości wykonania. Pisząc o drzwiach stolarskiej roboty – sygnalizowali, że
drzwi są zrobione przez fachowca zgodnie z zasadami sztuki. Natomiast dla drzwi słabszej jakości używali określenia
prostej roboty.
Na zamku drzwi były wykonane z drewna. Tylko jedne drzwi drewniane obite były blachą (do pomieszczenia X na parterze) i jedne drzwi w całości wykonane były z żelaza (do pomieszczenia II – skarbiec). Na piętrze zamku górnego drzwi posiadały klamki i ślepe zamki, zaopatrzone były również w antaby i wrzeciądze. Zdecydowana większość drzwi była malowana i na zawiasach, jedynie kilka (w pomieszczeniach zamku dolnego) było osadzonych na biegunach. W inwentarzu 1630 r. na zamku górnym wyszczególniono dwoje drzwi dwoistych (dwuskrzydłowych). Jedne znajdowały się między główną klatką schodową a sienią (pom. I), drugie między sienią do kaplicą. Drzwi do kaplicy były kraciaste i miały wewnętrzny zamek. Zostały osadzone w drewnianym portalu z naczółkiem, który być może nawiązywał do formy naczółków bramnych.
Lustrator w
1653 r. zwrócił uwagę, że do pomieszczenia III (skarbiec drugi) są drzwi dębowe, potężne. Na pewno tę samą
cechę musiały posiadać pierwotne drzwi
do wieży głównej, które w razie potrzeby miały stanowić przeszkodę trudną do
sforsowania. W zamku gotyckim odrzwia wykonane były z kamienia wapiennego. Fragmenty
pierwotnych portali zachowały się w
wieży głównej i w przejściu między II a III pom. parteru.[7]
Przebudowa renesansowa wprowadziła framugi z piaskowca, z typowymi dla tego
okresu żłobieniami. W pokojach pańskich dwa
portale wykonane były z marmuru. Niektóre odrzwia w nadprożach ozdobione
były herbami. Portale do klatek schodowych
(głównej i na wieżę) były zakończone półokrągło.
Jakie były wymiary otworów drzwiowych? Zachowane fragmenty portali wskazują, że światło między węgarami miało od 92 cm do 104 cm. natomiast odległość progu od nadproża wynosiła ok. 200 cm.
Portal renesansowy w Kurii Metropolitalnej w Krakowie wykazuje podobieństwo do kamieniarki iłżeckiej [fot.: P.N.]
Meble, sprzęty, narzędzia
Trzy z sześciu dokumentów lustracyjnych szczegółowo zajmują się zamkowymi sprzętami. Jednak listy, które zawierają nie są długie. Wydaje się, że tak znaczący obiekt powinien posiadać większy zasób mebli, sprzętów, narzędzi i inwentarza żywego. Trzeba jednak pamiętać, że spisy dotyczyły wyłącznie własności kościelnej i nie obejmowały dóbr prywatnych, należących do stałych mieszkańców zamku. Na co dzień w zamku nie było też przedmiotów osobistych biskupów. Pojawiały się dopiero wraz z przybyciem dostojników do rezydencji. Cechą znamienną posługi biskupów krakowskich było ustawiczne podróżowanie po rozległej diecezji. Dla zapewnienia odpowiednio godnych warunków pobytu w często zmieniających się miejscach postoju, biskupowi towarzyszył pokaźnym bagaż sprzętów i rzeczy osobistych.
Powszednie wyposażenie iłżeckiego zamku w meble było bardzo skromne. Ograniczało się głównie do stołów, ław i zydli. Do stałego wyposażenia należały również tzw. służby czyli duże kredensy, przeznaczane dla zastaw stołowych i naczyń. Jedynymi bardziej wytwornymi sprzętami były zarejestrowane w inwentarzu z 1668 r. w IV pomieszczeniu piętra zamku górnego – Stolik i krzeseł miększym suknem obitych 3, mniejszych 4.
Statki i sprzęty zamkowe (1644)
(w wykazach zachowano oryginalną pisownię)
stołów wielkich, długich, olszowych – 17
stół mniejszy, okrągły w kwadrat olszowy – 1
stołów sosnowych – 15
stół lipowy – 1
zydlików z poręczami na 2 osobie każdy – 8
zydle z poręczami długie, każdy na osób 5 – 3
zydlików nowych z poręczami – 6
zydlików starszych dawnych z poręczami – 35
ława na 5 osób, poręcza nie ma – 1
beczka wodna, w której wożą wodę
cebrów – 2, cebretek – 2
koryt 2 na solenie połci
sanki żelazne do pieca albo kładzenia drew
skrzyń 2 do wożenia wapna albo piasku, nowe in A[nno] 1644 sporządzone
kary do wożenia wody dwie
kara okowana do ciężarów wożenia
forma do ciągnienia świec
korców sandomierskich – jeden okowany o 25 garncach
korzec stary sepry na odmierzanie owsa od poddanych czynszowego
korzec iłżecki do wymiarów
dzieża jedna chlebna jedna, miśnik do naczynia mycia
kiecki niemałe, stare
pił trackich trzy, pilnik stalowy do nich jeden
łańcucha sztuka i druga , obiedwie po 4 łokcie
żelaza kowalskie sposobione przez J.M. Pana Michałowskiego starostę iłżeckiego chcąc postawić kowalnię dla prętszej zawsze wygody zamkowej: naprzód kowadło, półkowadle, kowadełko mniejsze trzecie, goździownica, młotów 3, kleśczy dwie, żelaza do łamania kamieni, drąg żelazny, kijań żelazna, młotki dwa, szybi pięć, klinów sześć
wołów cztery robotnych przy zamku będących zawsze do wożenia wody
Statki zamkowe (1653)
stołów różnych in summa 25
sanki żelazne do łamania kamienia 1
zydlów z poręczami 4, bez poręczów 2
drąg żelazny 1, kuna żelazna 1
zydelków małych z poręczami 24
szybów 5, klinów 6
ław długich 13, krótszych 12
pieł trackich 3, pilnik stalowy 1
beczek rybnych 6, wanienek 4
łańcuch po łokci 4, sztuk 2
koryt do solenia połci 2
kocioł saletry miedziany 1
skrzynia wapienna 1
kowadło do kowania koni 1
kar bosych do wożenia wody 2
szpong 1, goździownica 1
kary z trzema kołami kowanemi 1
młotków małych 2, babka młot 1
korzec sandomierski bosy 1, kowany 1
kleszczy kowalskich 2
cuner [?] sandomierska 1, miarka 1
kłódek do wrót różnych 8
Naczynia przy zamku zostające
(1668)
garniec gorzałczany z rurami, pokrywką 1
fasz leguminowych 3, małych 4, facit 7
cebrzyków małych 4
nieczek do ciast 2
perlik żelazny 1
kaganiec żelazny 1
latarnie w ołów sklana 1
nóż bosy z potrzebami 1
tarcic olszowych n’s 13
beczek leguminowych 19
cebrów nowych 4, starych 1, facit 5
korzec 1, ćwierć 1, miarka 1 kwarta f 4
kilofów żelaznych 3
hankier żelaznych 2
konew 1
ołowi ciągnionego do okien prętów 21
kary do wożenia drzewa 1
katanek z sukna zielonego 4
Istotnym wyposażeniem zamku było uzbrojenie. Najstarsza informacja o arsenale zamkowym pochodzi z fragmentarycznie zachowanego inwentarza z 1577 r. Było wtedy w zamku jedno duże działo o długości 6 i ¼ łokcia, jedno polne półdziało o długości 3 łokci i cztery mniejsze półdziała o tej samej długości. Wszystkie były osadzone na łożach i kołach. W 1630 r. było działek cztery na kołach okowanych, żelazne w łoza osadzone , a w 1644 r. spisano działek cztery śpiżanych z łożami i kołmi, żelaznych działek 4 na kołach kowanych, moździerzów w łożach 3. Znacznie większa ilość broni znajdowała się w zamkowym cekhauzie w 1653 i 1668 r.
Armata zamkowa (1653)
działek spiżowych polnych 4
saletry funtów
13 [ok. 5,2 kg]
działek żelaznych większych 2
siarki funtów 22
[ok. 8,9 kg]
działek żelaznych mniejszych 2
szufel do nabijania działek 7
muszkietów lontowych 17
szabel głowni 26, w pochwach 4
samopałów kszosowych 4
kotłów kozackich 2
mozdżierzów żelaznych 3
bęben piechotny 1
kul żelaznych pospolitych 450
chorągiew kozacka biała z krzyżem ceglastym 1
kul hakownicznych ołowianych 343
chorągiew piechotna płócienna, biała z krzyżem
arasowym 1
kul kobalnych ołowianych 7930
grot do chorągwi kozackiej złocisty na drzewcu
malowanym 1
kul muszkietowych i bandelotnich 2000
prochu kamieni 17 f 25 [ok.
230 kg]
prochu do zapałów funtów 12 [ok. 4,9 kg]
Armata zamkowa (1668)
dział wielkich ze wszystkiemi potrzebami, na wieży 1, w
bramie 5 – facit 6
muszkietów nowych 17, starych 23 – facit 40
rur muszkietowych 8
hantab od muszkietów 2
kajdan 4, dyby 1 – facit 5
motyk żelaznych 16
prochu bareła wielka 1
lutrowanego barełka mniejsza 1
muszkietowego prochu barełki 1/4
hakownic na wieży i w bramie 5
mozdzierz na kole okowanym porzonnym 1
łoz starych od osady muszkietów 12
zamków starych od strzelby 10
łyszka do lania kul 1
łopatek złych połamanych 17
kul ręcznych granatowych 28
kul działkowych 268, mniejszych 260
– facit 528
ołowiu kamieni 5
f 23 [ ok. 74 kg]
Bp. Kajetan Sołtyk [źródło: Wikipedia]
Do dziś autorzy opracowań poruszających kwestie wyposażenia zamku opierają się głównie na bałamutnych informacjach zaczerpniętych z XIX wiecznych publikacji.[8] Powielają one legendę o bogatym wystroju komnat, unicestwionym dopiero przez ostatni pożar zamku. Miały wtedy zniszczeć: Rzadki zbiór portretów królów polskich, biskupów krakowskich i innych sławnych Polaków, tudzież obicia, posadzki marmurowe, posągi i inne pomniki, oraz wszystkie ozdoby wspaniałego gmachu tego (…)[9]Z ostatniego inwentarza wiemy, że zamek górny w 1789 r. był poważnie zdewastowany. Nie miał już żadnego wyposażenia poza kilkoma drzwiami, które zastawiały otwory okienne. Tym bardziej nie było tam wtedy żadnych obrazów, posągów, ozdób itp. W każdej legendzie jest jednak ziarno prawdy. Ostatni właściciel zamku biskup Kajetan Sołtyk sprowadził do Iłży księdza – malarza Antoniego Brygierskiego. Artysta podobno na miejscu wykonał portrety wszystkich biskupów krakowskich, które miały wisieć w największej zamkowej sali.[10] Fakt ten mógł mieć miejsce przed 1767 r. a obrazy mogły zostać zniszczone lub wyprowadzone z zamku podczas Konfederacji Barskiej.
Paweł Nowakowski
[1] Inwentarzy z 1789 r. wspomina jedynie o dacie, lecz na zachowanej belce kilkadziesiąt lat temu można było odczytać już dziś niewidoczny tekst.
[2] W 1644 w
ołtarzu znajdował się obraz św. Sebastiana.
[3] Święci:
Augustyn, Ambroży, Hieronim i Grzegorz
[4]
Kompletna posadzka kredensu została odkryta w 2009 r. a następnie przysypana
warstwą piasku. Podczas prac budowlanych w 2018 r. rumosz z murów zrzucano do
pomieszczenia kredensu. Mogło to spowodować popękanie ceglanych płytek. W 2015
r. podczas prac archeologicznych zniszczono fragment dobrze zachowanej posadzki
ceglanej w pomieszczeniu IX
[6] Oprócz
tego dwa okna mogły znajdować się w przejeździe wieży bramnej o czym było już pisane
wyżej.
[7] Gotycki
portal wejścia do wieży głównej charakteryzuje się zakończeniem w formie łuku
gotyckiego obniżonego. Zrekonstruowany został w 2015 r. wg projektu
autora.
[8] Pierwsze
wydawnictwa, w których pojawiły się rzeczone informacje to Przyjaciel Ludu
(patrz niżej) i francuskojęzyczna książka La
Pologne Leonarda Chodźko (podrozdział Ruines du chateaux d’Ilza. s. 376).
[9]
Przyjaciel Ludu, 1835, rok drugi, T. 1, s. 357.
[10] Wł.
Sierakowski, Antoni Brygierski nieznany artysta kielecki, Kielce 1878, s. 8.
Od zarania morowe powietrze było jednym z największych nieszczęść zagrażających ludzkiej egzystencji. Groza tej plagi wynikała z jej bezwzględności i nieprzewidywalności. Bez różnicy zarażali się i umierali biedni i bogaci, silni i słabi, młodzi i starzy, rycerze i skromni zakonnicy. Przez wieki obserwacji próbowano rozpoznać zwiastuny nadciągającego moru. Łączono je z nadzwyczajnymi zjawiskami kosmicznymi i przyrodniczymi dlatego z trwogą patrzono na komety, zaćmienia słońca i księżyca. Także niecodzienne zjawiska klimatyczne lub nietypowe zachowania zwierząt wzbudzały niepokój i kazały z bojaźnią wyczekiwać najbliższej przyszłości.[1] Wierzono, że morowe powietrze jest dopustem Bożym, karą za popełnione grzechy. Wierzono również, że pokuta i modlitwa są środkami, które mogą zarazę odwrócić. Z tego powodu podczas epidemii intensyfikowało się życie religijne. Z oczywistych względów nie miało ono charakteru zbiorowego lecz osobisty i przejawiało się w zaangażowaniu modlitewnym, czynieniu ślubów i fundacji na pobożne cele. Rozbudzaniu wiary sprzyjała także postawa licznych duchownych, szczególnie zakonników, którzy byli w pierwszym szeregu walki z zarazą co często przypłacali życiem.[2]
XVII wieczni lekarze powietrze morowe postrzegali jako jadowite opary, które wraz z oddechem wnikały do wnętrza a następnie poprzez pory dostawały się do krwi. Zatruta krew docierając do serca powodowała zgon.[3] Stąd oprócz zabezpieczania dróg oddechowych przykładano dużą wagę do ochrony serca.
Ówczesne książki poruszające problematykę morowego
powietrza pełne były porad dotyczących aspektów codziennego życia, począwszy od
sfery sacrum przez higienę ciała i otoczenia, dietetykę, medykamenty po
meteorologię. Kompendium wiedzy o chorobach z powietrza odnajdziemy w książeczce medyka Jan Inocentego
Petrycego, Praeservatio abo
ochrona powietrza morowego, wydanej
w 1622 r. Krakowie. Jej treść została streszczona w kilku poniższych
akapitach .
Uważano, że do zarażenia się powietrzem więcej skłonności mają kobiety niż mężczyźni, osoby otyłe, słabe, delikatne, blade, ciała rzadkiego, bojaźliwe, objadające się, mające problemy gastryczne, pasożyty i upławy. Aby uniknąć moru należało przestrzegać następujących reguł: zakopywać głęboko zmarłych, uprzątać ulice i otoczenie z błota i odchodów zwierzęcych, okadzać palonym drzewem sosnowym, dębowym, bukowym lub wierzbowym miejsca mające nieprzyjemne zapachy. Dodawać do ognia jałowca, bzu, rozmarynu, lawendy bądź innych zapachowych ziół.
Mieszkanie należało często wietrzyć i okadzać: bursztynem,
jałowcem, mirrą, rozmarynem, cynamonem, goździkiem. Nie używać natomiast do
kurzenia: kości, rogów, łajna czy prochu.
Okrutnie postępowano z bezpańskimi psami i kotami, które
zabijano. Uważano, że duży wpływ na powstanie złego powietrza ma jego bezruch.
Dlatego zalecano śpiewanie, głośne czytanie,
strzelanie, gnanie krów po mieście aby
rykiem powietrze wzruszały.[4]
Niektórzy wierzyli, że końska para nie dopuszcza morowego powietrza dlatego
podczas zarazy należało mieszkać przy koniach.
Bieliznę należało często zmieniać a ubrania okadzać,
wystawiać na słońce i wiatr. Oprócz tego odzież skrapiać różnymi aromatycznymi substancjami.
Powszechne było noszenie przy sobie dziurkowanych pojemniczków metalowych lub
drewnianych wypełnionych gąbką nasączoną mocno zapachowymi cieczami np. olejkiem
igłowcowym lub octem winnym z kamforą.
Do smarowania nozdrzy, skroni i serca używano octu zmieszanego z różaną
wódką i kamforą. Bardziej wyrafinowane preparaty ochronne na serce sporządzane
były z sadła wężowego lub jaszczurczego a także oleju skorpionowego a nawet z
arszeniku. Do najdroższych środków zabezpieczających serce przed wniknięciem
zarazy należały: bezoar jednorożca (kamień jelitowy), kamień z łez jeleni,
kostka z serca jelenia, oczy raka, złoto, korale, perły, szlachetne kamienie,
kość słoniowa.
Z domu można było wychodzić dopiero po wschodzie słońca. Nie należało wychodzić na czczo ale dobrze było przegryźć trochę imbiru, skórkę z pomarańczy lub dziegł w occie. W chłodniejszej porze przed wyjściem na zewnątrz zalecano łyk gorzałki z octem lub wina piołunkowego. Dobrze było także zjeść kilka orzechów bądź migdałów. Główną zasadą odżywiania było zachowanie umiaru. Nie należało przejadać się ani doprowadzać do wystąpienia dużego pragnienia i łaknienia. Zalecano spożywanie potraw kwasowatych: rzodkiew, czosnek i chleb z ziołami. Z mięs najwyższe zalety przypisywano dziczyźnie z jelenia i drobiowemu z gołębi. W czasie zarazy wskazana była wstrzemięźliwość od potraw tłustych i ciężkostrawnych: mleka słodkiego, masła, grzybów, węgorzy, ślimaków.
Podczas epidemii należało się wysypiać i to najlepiej na
skórze jeleniej. Jednak w przypadku
zakażenia spać jak najmniej. Z rana zalecano ćwiczenia fizyczne – exercitumto jest
ciała ruchanie. Powinny być jednak umiarkowane by nie wywołały pocenia i
zadyszki, przez którą mogło się więcej złego powietrza wdychać. Z tego samego
powodu proponowano wstrzemięźliwość seksualną i unikanie gorących kąpieli.
W miksturach i dietach Petrycego jest wiele składników
egzotycznych, trudno dostępnych w ówczesnej Polsce. Wynika to z faktu, że swoją
wiedzę medyczną zdobywał w Italii. Przepisy bliższe naszym warunkom możemy
odnaleźć w druku ulotnym, Przestroga
pewna przeciw morowemu powietrzu , wydanym w Poznaniu w 1585 r. Fragment
odpisu zamieszono na fotografii.
Fragment treści druku ulotnego z 1585 r. [odpis: P.N.]
Dla ludzi ubogich zalecana była urynoterapia [fragment druku ulotny z 1585]
Morowe
powietrze w Iłży
W przeszłości iłżanie wielokrotnie doświadczali morowego powietrza. Znamy kilkanaście dat wskazujących czas zarazy w Iłży: 1526 r. [5], 1623, 1625, 1652, 1661, 1663, 1837, 1873, 1890, 1918-1919, 1941 r. Zachowały się pamiątki związane bezpośrednio lub pośrednio z czasami epidemii. Do najstarszych należą dokumenty z archiwum biskupstwa krakowskiego. Dowiadujemy się z nich, że w maju 1626 r. przybył do Iłży instygator biskupi i zarzucał mieszczanom nieprzestrzeganie zakazu wstępu do miejsc objętych zarazą. Była to przyczyna zapowietrzenia miasta w 1625 r. Sprawcą nieszczęścia był niejaki Stanisław Czarni, który kupował lnianą odzież w zarażonym Kazanowie. Decyzją biskupa Szyszkowskiego rodzina winowajcy została pozbawiona majątki i wypędzona z miasta.[6] Podobny wyrok biskup Szyszkowski wydał dwa lata wcześniej na rodzinę małżeństwa Majcherków z Kunowa. Ich nieposłuszeństwo doprowadziło do śmierci ponad połowy kunowian.[7]
Podstawową zasadą postępowania podczas epidemii było izolowanie miejsc i osób zakażonych. Zdarzało się, że gdy mieszkańcy danej miejscowości zauważali pierwsze objawy zarazy, pośpiesznie opuszczali domostwa i szukali schronienia w pobliskich osadach lub nawet koczowali w lasach. Zanim wyruszyli z miasta wartościowszy dobytek deponowali w ratuszu bądź w kościele. Taka sytuacja miała miejsce w Iłży w 1625 r., niektórzy z mieszkańców schronili się we wsi Lipie. Wraz z epidemiami szerzyły się plagi kradzieży. Całe bandy zajmowały się plądrowaniem porzuconych domostw. Na takim procederze przyłapany został w Iłży szlachcic Mikołaj Żerański, który po ogołoceniu domów zmarłych chciał jeszcze zabawić się w podzamkowej karczmie. Burmistrz, który dowiedział się o wszystkim zażądał aby Żerański opuścił natychmiast miasto. Gdy krewki szlachcic był oporny z zamku wezwano straże i wtrącono go do lochu. Później skarżył się biskupowi i nawet domagał się odszkodowania. Nie dostał zadośćuczynienia, ale też nie otrzymał należnej kary, której z pewnością doświadczyłby złodziej z niższego stanu.
Dla ukrócenia kradzieży i samowolnego przywłaszczania przez krewnych dóbr pozostałych po zmarłych, biskup Szyszkowski wydał rozporządzenie aby wszystkie one zostało złożone w depozycie na zamku. Prawem biskupa jako właściciela miasta było decydowanie o losie majątku tych, którzy nie pozostawili testamentów. Miał tez wpływ na zatwierdzanie testamentów i zdarzało się, że zmieniał wysokość zapisanych kwot poszczególnym spadkobiercom, co było pogwałceniem woli testatorów.
Płyta nagrobna Zubowiców [fot.: P.N.]
Znane są dwa iłżeckie testamenty z 1661 r. Jeden z nich został sporządzony przez Szymona Zubowica wójta iłżeckiego, człowieka zamożnego. Nieco wcześniej wskutek zarażenia zmarła jego żona Zofia, o czym wspomina na początku dokumentu: będąc zdrowy na ciele i na umyśle, ale dla następujących czasów powietrza morowego, które się w naszym mieście Iłża zaczęło, (…) taką dyspozycję czynię, gdyż mi wziął Pan Bóg przyjaciela, a sam radzić o sobie nie mogę, gdyż jedną ręką nic nie mogę wyciesać ani wyrobić (…) W dalszej części obszernego testamentu zalecał: Jeśliby mnie tedy przyszło umrzeć tedy duszę moją oddaję w ręce Boga, Stwórcę i Zbawiciela mego. Ciało jeśli nie przyszło go pogrzebać na miejscu świętym proszę aby Panowie sukcesorowie wszyscy, tak duchowni jako świeccy po tym [epidemii] kazali wyjąć ciało moje i na miejscu święconym pochować, żony już nie ruszając.[8] Co oznacza ten zapis? W niewielkich ośrodka miejskich podczas epidemii zmarłych przeważnie chowano w miejscach zgonu ewentualnie pod najbliższym krzyżem bądź figurą. Wójt Zubowic zgodnie ze swoją wolą spoczął w święconej ziemi. Z treści zachowanej tablicy nagrobnej można sądzić, że małżonkowie pochowani zostali jednak wspólnie na cmentarzu przy kościółku Panny Marii.[9]
Drugi testament należał do mieszczanina Jakuba Spinka. Zdecydował się na spisanie swojej ostatniej woli gdy był już zarażony i cała procedura musiał się odbyć na odległość na iłżeckim polu. Tenże sławetny Jakub Spinek, widząc się od Pana Boga nawiedzonego chorobą morowego powietrza, wyszedłszy do tych osób wyżej mianowanych [pisarza i światków] na to proszonych, aczkolwiek chory na ciele, jednak zdrowy na umyśle (…).[10]Testator z wiadomych względów pod dokumentem nie mógł złożyć podpisu dlatego prosił aby w jego imieniu uczynili to świadkowie.
Jak przebiegała morowa choroba? Uzależnione to było od rodzaju schorzenia. Najczęściej przenoszone powietrzem były dżuma, czarna ospa, cholera i tyfus. Eryk Dahlbergh w swoim pamiętniku, opisał przebieg dżumy, którą przebył w październiku 1656 r. Ocalał, jak sam przyznał w cudowny sposób. Dzięki temu mógł później utrwalić wizerunek zamku Iłża i z tego powodu jego nazwisko często pojawia się historiografii iłżeckiej.
Dopiero teraz gospodarze jęli miarkować, że jestem chory, nie wiedzieli wszakże na jaką chorobę. (…) Dahlbergh został wyniesiony z karczmy na dwór i położony na snopku słomy. Zlitował się nad nim pewien rybak, który ulokował go na swojej łodzi i ukrył w trzcinach. W tej łodzi ja nędzny i nieszczęśliwy, przechorowałem dwadzieścia jeden dni, leżąc w ubraniu , w butach z ostrogami. Przez ten czas rybak co drugi dzień dowoził mi żywność i napój z Elbląga. (…) Tymczasem po prawej stronie gardła, w kierunku obojczyka, wyrósł mi wielki zaraźliwy wrzód, czyli aposthema, i tak wezbrał, że stał się groźny, że wyglądało na to ,że dech mi zabierze, zdławi i całkiem zadusi. Męczyłem się z tym dni kilka – jak rybak liczył, pięć – aż wrzód pękł sam i wylała się z niego przerażająco wielka ilość materii! (…)Odrętwiały leżałem prawie dzień i noc. Po dziewiętnastu dniach wracałem z wolna do przytomności, tak że najpierw zacząłem poznawać samego siebie, rozważać kim jestem, gdzie jestem, jak się dostałem w to nieznane miejsce. (…) Po powrocie rybaka dowiedziałem się dokładnie wszystkiego o sobie i mojej chorobie. Zażądałem przeto, aby mnie bez zwłoki przewiózł do Elbląga. (…) Rybak uczynił zadość memu żądaniu. (…) Położyli mnie w izbie na podłodze, na słomie. Ale skoro tylko dostałem się do ciepła, nogi zaczęły mnie tak rwać, że nie mogłem się uspokoić. Przecięto przeto i ściągnięto moje buty z cholewami: ukazały się nogi obrzękłe i tak czarne, jak dno kociołka, że już nie miałem nadziei, aby kiedykolwiek wróciły do normy.(…) Z wolna zacząłem dźwigać się a potem wstawać i chodzić. (…) Najdziwniejsze przede wszystkim było to, że w każdym obejściu na tej ulicy panowała zaraza i nie było domu, gdzie by nie leżało po kilka trupów. Co więcej mieszkańcy chaty rybaka dokładnie mogli słyszeć głosy chorych jak konają i mrą. (…) A przecież w domu rybaka nic się nikomu nie stało (…)[11]
Trudny był wiek XVII dla społeczności iłżeckiej, często powracające epidemie a przede wszystkim wojna ze Szwedami, która doprowadziła do ruiny demograficznej i gospodarczej. Z pewnością nie łatwy był też początek XVIII w. kiedy przez miasto przetaczały się oddziały biorące udział w wojnie północnej, a wraz z wojskiem pojawiała się zaraza. Nie posiadamy świadectw z tego okresu dotyczących Iłży lecz w niedalekim Kunowie i Ostrowcu w 1705 r. zaraza zabrała 560 osób.
Duża epidemia miał miejsce w Iłży w 1837 r. Dała ona impuls do odbudowy kościółka św. Franciszka. Na budynku wmurowano tablicę o następującej treści: Kościół ten wzniesiony ręką i kosztem Sz. Duchowieństwa i Obywatelów m. Iłża w 1841 r. na gruzach przed 60 laty istniejącego na pamiątkę doznanego cudu podczas grasującej cholery w 1837 r. Za fund[atorów]. i dobr[odziejów]. Zdrowaś Maryja. Niestety nie wiemy o jaki cud chodziło. Natomiast z zapisków ks. Gackiego z tego okresu pochodzi informacja o śmierci z zarażenia powietrzem iłżeckiego muzyka Wawrzyńca Wojnowskiego. Mimo panującej zarazy w pogrzebie wzięły udział tłumy.[12]
Najbardziej znaną pamiątką w mieście związaną z epidemiami były trzy morowe krzyże ustawione na wzgórzu zamkowym w 1848 r. Na środkowym z nich umieszczono napis: Na pamiątkę zachowania tej miejscowości od cholery w 1848 r. Po ponad 50 latach krzyże zostały wymienione na nowe 31 maja 1905 r. [13] Wizerunek wzgórza z krzyżami utrwalił rysunkiem Napoleon Orda (1882 r.). Na początku XX w. jego grafikę transponowano na potrzeby druku pocztówek. Drugie krzyże morowe z czasem uległy zniszczeniu i nie zostały odnowione. Na zdjęciu z 1944 r. widoczny jest jeszcze ostatni z nich, podobno stał do początku lat 50-tych.
Fragment rys. Napoleona Ordy , Iłża [źródło: domena publiczna]
Kartka pocztowa z początku XX wieku [źródło: zbiory A. Bednarczyka]
W Iłży było więcej krzyży morowych. Jeden z nich znajdował się przy drodze św. Franciszka. Okoliczności jego wzniesienia w 1890 r. opisał Marceli Siedlecki.[14]
Po biedzie przyszedł rok urodzajny, urodziło się wszystkim i wszędzie, owocu było w bród. Ludzie nie żałowali sobie w jedzeniu, a byli wycieńczeni, z tego przyszła choroba cholera. Była to straszna choroba, ludzie nie mogli powiedzieć, że jutro się zobaczą, umierało wiele naszej familii i znajomych, ale najwięcej ginęło ludzi więcej wycieńczonych. W Iłży utworzono czasowy szpital choleryczny ja byłem na noc za stróża, albo na drodze, lub w szpitalu, było przykro patrzeć jak w nocy światła zwiastowały pogrzeb umarłych na cholerę. Modlitwy odbywały się po kościołach, a przez noc śpiewy młodzieży, do której i ja należałem. Ja nie gniewałem się na cholerę, z tej przyczyn, że co dzień rano dostałem wódki i dobrze jeść, czy wódkę lubiłem? To nie wiem, lubiałem ją wypić bo na razie zaostrzała mój apetyt, choć w owe lata miałem go i tak aż nadto, strachu przed nią nie miałem, żal mnie zbierał tyle moich znajomych grzebanych codziennie. Młodzież sporządziła krzyż o dwóch ramiączkach choleryczny, który zanieśliśmy na barkach na wzgórze poza miasto aby tam cholera się zatrzymała, ale to było na próżno.
Karawaka przy Trakcie Radomskim [źródło: drzeworyt E. Perle]
Karawaka przy kościele parafialnym [źródło: drzeworyt E. Perle]
Krzyż o dwóch ramionach to tzw. karawaka. Nazwa pochodzi o miejscowości Caravaca w Hiszpanii. Na ziemiach polskich ten rodzaj krzyża rozpowszechniał się od XVIII w. jako krzyż morowy. Były bardzo popularne w Iłży i okolicach. Jednak starzejące się karawaki zastępowano krzyżami łacińskimi. Jeszcze na początku XX wieku karawaka stała przy południowej bramie kościelnej. Prawdopodobnie został zastąpiona obecnym krzyżem, wystawionym w 1925 r. Karawaka znajdowała się również przy Trakcie Radomskim. Dziś w tym miejscu znajduje się krzyż metalowy ufundowany przez p. M. Łuszczka.
Inną pamiątką morową w Iłży jest kaplica św. Rozalii. W 1873 r. dobudowana została do korpusu kościoła Panny Marii, podczas epidemii cholery.[15] Jej fundatorem był obywatel Sionek. W retabulum ołtarza kaplicy znajduje się obraz św. Rozalii, patronki strzegącej od zarazy. Popularność św. Rozalii rozwijała się dopiero od 1624 r., po odnalezieniu na Sycylii jej relikwii. Równocześnie z tym wydarzeniem w mieście Palermo miała ustać zaraza. Zanim jednak św. Rozalia zdominowała wstawiennictwo w sprawach moru, uciekano się przede wszystkim do św. Rocha. Jego kult w Iłży wyrażony został wzniesieniem kapliczki na ul. Podzamcze, oraz sprawieniem kaplicy i obrazu w kościółku św. Franciszka. W miasteczku także uroczyście obchodzono dzień świętego, organizując procesję do św. Franciszka.
Innym świętym chroniącym od epidemii jest Karol Boromeusz. Ta postać szczególnie została wyróżniona w kościele parafialnym. W nawie południowej (koło chrzcielnicy) znajduje się ołtarz pod jego wezwaniem. W retabulum umieszczono olejny obraz przedstawiający świętego kardynała, który wsławił się zaangażowaniem podczas epidemii w Mediolanie w latach 1576 – 1577.[16]
Św. Roch [źródło: Polona]
Św. Rozalia z kościoła Panny Marii [fot. P.N.]
Ślady epidemii tyfusu trwającej w latach 1918-1919 możemy
odnaleźć w korespondencji posługującego wówczas w Iłży ks. Władysława Miegonia.
Epidemia się i u nas szerzy – jeździmy
dziennie do 5 chorych. Zachorował i leży u nas w szpitalu wikary z Mirca, ks.
Walczak – plamisty tyfus.[17]
Karol Boromeusz udzielający komunii podczas epidemii w Mediolanie w 1576 r.
Natomiast we wspomnieniu o ks. Miegoniu jego siostra Anna
pisze: Tam panuje straszna epidemia
tyfusu, umiera ks. dziekan Nurowski. Ks. wikary Korpikiewicz sam na koniu
jeździ do chorych od rana do wieczora. Szpital jest przepełniony, wszędzie
śmierć. Przyjechał mu na pomoc ks. wik. Pikiewicz. Co dzień jest 8-9 pogrzebów.
(…)
Na jesieni 1919 r. zmarł także ks. Pikiewicz, będąc już na parafii w Radomiu. Zachorowała również młodsza siostra ks. Miegonia, Maria, która przebywała w Iłży, przeżyła chorobę. Ks. Władysław Miegoń został później pierwszym kapelanem Marynarki Wojennej. Wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r., a w 1939 r. w wojnie obronnej. Dobrowolnie poszedł do niewoli ze swoimi żołnierzami. W 1942 r. zamęczony został w niemieckim obozie koncentracyjnym w Dachau. Życie zakończył w zonie chorych na tyfus. W 1999 r. ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń wyniesiony został do chwały ołtarzy. Niech to będzie optymistyczny znak dla iłżan, że ten, który w tym mieście żył i tutaj zmagał się z epidemiami jest błogosławionym.
Obraz bł. ks. kmdr. ppor. Wł. Miegonia z iłżeckiego kościoła
Przez lata zapomnieliśmy czym jest groza morowego powietrza. Od paru tygodni jesteśmy świadkami jak mały wirus zatrzymuje świat i zmienia całkowicie nasze życie, trudno w to uwierzyć. Zatrważające informacje z Włoch, Hiszpanii i innych krajów likwidują poczucie bezpieczeństwa. Koło historii toczy się i głosi, że nic nowego pod słońcem, a my uświadamiamy sobie, że jesteśmy podobni do naszych przodków, którzy wołali – Od powietrza, głodu, ognia i wojny …
Paweł Nowakowski
[1] Pierwszą
oznaką nadchodzącego moru było zachowanie ptaków, które najczęściej wynosiły
się z miast.
[2] Podczas zarazy w niedalekim Kunowie w 1705 r. Z nadludzkiem poświęceniem pielęgnował chorych na morową zarazę zakonnik bernardyn, zdaje się z klasztoru opatowskiego, roznosząc im wino(…)Ks. Andrzej Zdziechowicz, Pleban Szewny, a poprzednio wikariusz w Kunowie, dowiedziawszy się o zarazie w Kunowie, pośpiesza na pomoc ks. Skazyńskiemu, i z wielkiem poświęceniem opiekuje się chorymi – zob. A. Bastrzykowski, Monografja historyczna Kunowa nad Kamienną i jego okolicy, s. 91-92.
[3] M.
J. Sokalski, Bonae spei promontorium albo o morowym powietrzu nauka z różnych
autorów osobliwie niemieckich, Kalisz 1679, s.1-2.
[4] J. I.
Petrycy, Praeservatio abo ochrona
powietrza morowego, Kraków 1622, b.p.
[5] W.
Urban, Miasteczka biskupie Kielecczyzny
za Piotra Tomickiego (1524-1535), [w:] Studia Historyczne, R, XXX, 1987, z.
4, s. 537.
[6] W.
Kowalski, Biskup krakowski Marcin
Szyszkowski a konsekwencje zarazy lat dwudziestych XVII stulecia, [w:]
Człowiek i przyroda w średniowieczu i we wczesnym okresie nowożytnym, W-wa
2000, s. 234.
[7] A. Bastrzykowski,
Monografja historyczna .… , 1939, s.
90.
[8] M.
Lubczyński, J. Pielas, h. Suchojad, Cui contingit nasci, restat mori. Wybór
testamentów staropolskich z województwa sandomierskiego, s. 35 i 39.
[9] W 2016
r. członkowie ITHN przenieśli niszczejącą płytę nagrobną Zubowiców do wnętrza
kościółka.
[10] M.
Lubczyński, J. Pielas, H. Suchojad, Cui
contingit …, s. 42.
[16] Podczas
wielkiej zarazy w Mediolanie w 1576-1577 r. osobiście pielęgnował chorych, swój
majątek przeznaczył na potrzeby mieszkańców, polecił rozdać własne ubrania a
dalsze szyć z tkanin i dywanów jakie posiadał w pałacu arcybiskupim.
[17] Archiwum Diecezjalne w Sandowmierzu, Teczka
personalna ks. Wł Miegonia, fragment
listu bł. ks. Władysława Miegonia napisanego z Iłży 30.12.1918 r.
Dokładnie 100 lat temu gen. Haller w podniosłej uroczystości zaślubił Polskę z morzem. Świadkiem tego wydarzenia był pierwszy kapelan Marynarki Wojennej ks. kpt. Władysław Miegoń. ITHN przeprowadzając kwerendę w Archiwum Diecezji Sandomierskiej odnalazł nieznany list ks. Miegonia, opisujący zaślubiny z morzem.
Rozumiejąc znaczenie znaleziska, przekazaliśmy zdjęcia listu Muzeum Ziemi Puckiej, które miało wykorzystać dokument na wystawie pt. “Idziemy nad polskie morze” – Zaślubiny Polski z morzem Puck 1920 r.
Tableau ofiarowane ks. Miegoniowi przez oficerów MW [źródło: wojskowagdynia.parafia.info.pl]
Na początku października 1926 r. ks. Miegoń zamieszkał w Gdyni. Cieszył się z szybko postępującej rozbudowy miasta i portu. Wkrótce jego spokój i stabilizację zaczęły zakłócać próby przeniesienia z marynarki. Przyczyna tych zabiegów mogła wynikać z krytycznej oceny, którą wyrażał publicznie o zamachu majowym i Józefie Piłsudskim. W marcu 1927 r. otrzymał propozycję pracy w Toruniu jako zastępca dziekana. Odmówił przyjęcia tej funkcji. Kolejnej ofertyjuż nie było, zamiast niej Ministerstwo Spraw Wojskowych wydało rozkaz (5 XI 1928 r.) przenoszący ks. Miegonia z Gdyni do Lublina na stanowisko Kierownika Rejonu Duszpasterstwa.[1] Z wielkim żalem żegnała swojego kapelana Marynarka Wojenna. Komendant Portu Wojenne w Gdyni kmdr Wł. Filanowicz wydał uroczysty rozkaz – pochwałę ks. Miegonia, wymieniający długą listę jego zasług, a oficerowie podarowali “Kochanemu Księdzu Kapelanowi” pamiątkowe tableau.
Początki pracy w nowym środowisku były trudne. W marcu 1929 r. pisał do ks. Rewery: W Lublinie czuje się ciągle nieswojo, obco. Robota, pozaobowiązkami kościelnemi, idzie niesporo – jak z kamienia. Kontakt z żołnierzami trudno utrzymać, gdyż wszędzie daleko: obóz północny 5 kilometrów, – południowy 4 km. Zachodzę tam powiem pogadankę – lecz to jakoś wygląda tak oficjalnie i na dystans (…) Z korpusem oficerskim stosunków i znajomości nie mam żadnych(…) Z czasem ks. Miegoń zaczął odkrywać dobre strony pobytu w Lublinie. Postanowił podjąć studia na KUL-u. Pojawiła się jednak poważna przeszkoda. Przełożony ks. Władysława, nota bene jego dawny kolega z Sandomierza ks. Jan Pajkert, nie chciał na to wyrazić zgody, uważając, że nie można równocześnie pracować jako kapelan i studiować. Ks. Miegoń był odmiennego zdania i podjął naukę bez wiedzy przełożonego. Po kilku tygodniach uczęszczania na wykłady zapewniał: Służba moja na tem uszczerbku nie cierpi, gdyż wszystko co do moich obowiązków należy spełniam – bywam u żołnierzy i w więzieniu (…)[2] Drugi rok studiów już odbywał oficjalnie gdyż w listopadzie 1930 r. otrzymał pozwolenie z kurii polowej. Jako pełnoprawny student mógł jawnie uczestniczyć w życiu uczelni. Został zaproszony do objęcia funkcji kapelana korporacji studenckiej Korabja. Wybór jego osoby nie był przypadkowy, gdyż jednym z celów stowarzyszenia było szerzenie idei morskiej.
Ks. Miegoń, podobnie jak w wielu poprzednich miejscach pracy tak i w Lublinie powołał do życia Towarzystwo Śpiewacze „Lutnia”. Chór prezentował się profesjonalnie. W marcu 1931 r. trzykrotnie zaśpiewał oratorium Haydna „Siedem słów Zbawiciela na krzyżu”. Wydaję się, że do zasług ks. Miegonia na niwie muzycznej możemy także zaliczyć znaczny wpływ na wznowienie działalności chóru akademickiego KUL.
Przez cały okres pobytu w Lublinie nie zerwał kontaktów z morzem. Sprzyjała temu aktywność w Okręgowej Komisji Rewizyjnej Ligi Morskiej i Kolonialnej i organizacja wycieczek na wybrzeże. Poza tym część urlopów przeznaczał na wyjazdy do Gdyni aby odwiedzić siostrę Marię, znajomych i kolegów z marynarki. Starał się brać udział w uroczystościach Święta Morza i w ważnych wydarzeniach jak np. poświęcenie fregaty „Dar Pomorza” (13 VII 1930)[3]
Potrzeba kontaktów z morzem wynikała również ze stanu zdrowia ks. Miegonia. W listopadzie 1931 r. poważnie przeziębił się i poszedł do uznanego lubelskiego laryngologa dr. Osowskiego. Humorystyczny przebieg wizyty opisał wujkowi Antoniemu Rewerze w jednym z listów: Zbadał mnie. Najpierw zapytał czy pochodzę z Lublina, czy długo tu mieszkam i oświadczył, że klimat tutejszy mi nie sprzyja, że najkorzystniejszy dla mnie byłby klimat morski. „Właśnie – powiedziałem dr – stamtąd – z Gdyni – do Lublina przyjechałem” – „Po co?” – „Musiałem”. Zapisał mi 2 lekarstwa: jedno do inhalacji, drugie do płukania. Po miesiącu kazał przyjść. Oświadczył przy tem, że napisze mi oficjalne pismo stwierdzające konieczność przeniesienia mnie nad morze.[4]
Z pewnością wpływ na stan zdrowia miał także styl życia księdza, który można określić jako ascetyczny. Nie przywiązywał uwagi do ubrania i warunków mieszkania. Cały swój dochód przeznaczał na rzeczy konieczne, pomoc rodzinie i potrzebującym, Jedyną przyjemnością, której nie mógł sobie odmówić były książki. W liście do wuja z 17 XI 1931 r. scharakteryzował stan swojego „majątku”: W grudniu również wydatki się nie zmniejszą. Muszę kupić buty. Mam jedne – dziurawe. Z koszul się wydarłem. Ze zrobionych w r. 1925zrobiła się pajęczyna, tak iż z prania przynosi ordynans strzępy, których już naprawić i scerować nie można. Ciepłej bielizny nie posiadam żadnej. Palto zrobione w 1928 r. w Gdyni – mam jedno na lato i jesień i wiosnę. Ledwie się trzyma. Suknię mam jedną – na święto i na co dzień. Kupiłem materiału na drugą. Długu mam paręset złotych. Spłacam co miesiąc. Zygm. Cebula – to uczeń ze szkoły ogrodniczej (z Samborca). Ostatni rok ma do matury. Musiałby przerwać gdybym mu nie pomógł. Gebetner i Wolff – to książki i pisma. Jedyna przyjemność, której trudno mi się wyrzec. Rodzicom i Jankowi też w tym trudnym czasie trzeba pomóc.
W lutym 1933 r. funkcję biskupa polowego objął ks. Józef Gawlina, zastępując na tym stanowisku bp. Stanisława Galla. Wkrótce rozpoczęły się zabiegi oficerów i marynarzy MW u nowego ordynariusza o powrót nad morze ks. kapelana Miegonia. Gremialne “nękanie” ks. biskupa w słusznej sprawie okazało się skuteczne. 1 X 1933 r. bp Gawlina przyjechał do Lublina na konsekrację kościoła garnizonowego i poświęcenie Domu Żołnierza.
Kościół Garnizonowy w Lublinie podczas uroczystości konsekracji; [źródło: NAC, Fotopolska-Eu]
Obiecał wtedy ks. Miegoniowi, że w listopadzie załatwiona będzie sprawa jego przeniesienia. Słowa dotrzymał. Z dniem 1 I 1934 r. ks. Władysław otrzymał awans na stopień komandora podporucznika i objął funkcję starszego kapelana Dowództwa Floty (do Gdyni dotarł pod koniec lutego). Radość z powrotu nad morze napełniła go optymizmem i zapałem do podjęcia nowych wyzwań. Osobiście czuję się dobrze. Wszyscy mi są życzliwi, przyjacielscy tak, że jest to dla mnie podnietą do przebywania wśród nich i służenia im ile tylko sił starcza.[5] Pierwszym doniosłym zadaniem, którego się podjął ks. Miegoń było rozpoczęcie prac nad wzniesieniem kościoła garnizonowego. Pod koniec marca znał już plany, preliminarz robót i wydatków.
Do podstawowych obowiązków ks. kapelana należała posługa duszpasterska. Polegała ona na odprawianiu nabożeństw, szczególnie podczas uroczystości (święta państwowe, promocje oficerskie, pogrzeby itp.), święceniu bander i okrętów. Dużym wyzwaniem były okresy przedświąteczne gdy trzeba było spowiadać i głosić rekolekcje. W tych przypadkach ks. Miegoń korzystał z pomocy kapłanów z sąsiednich parafii.
Dużo czasu pochłaniały ks. Miegoniowi obowiązki oficera oświatowego. W pierwszym okresie pobytu w marynarce w latach 1920-1928 zapoczątkował szereg działań: powołał chór, orkiestrę smyczkową i teatr, założył bibliotekę, organizował seanse filmowe, prowadził kursy dokształcające. Po powrocie kontynuował te dzieła. Szczególną troską objął bibliotekę, którą osobiście zarządzał i ciągle powiększał. Był także odpowiedzialny za organizację akademii z okazji świąt i uroczystości.
Ks. Miegoń był wrażliwy na potrzeby innych ludzi. Z tego powodu pole jego działalność wykraczało znacznie poza ramy obowiązków kapelana i oficera oświatowego. Przykładem niech będzie wydarzenie z lutego 1935 r. gdy do garnizonu gdyńskiego trafiło blisko 700 rekrutów, którzy w niesprzyjających warunkach pogodowych przechodzili intensywne szkolenie. W wyniku przeziębienia a następnie powikłań pogrypowych zmarło dwóch młodych oficerów – instruktorów. Te niepotrzebne śmierci wstrząsnęły kapelanem i całą kadrą. Aby uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji ks. Miegoń podjął się obserwacji marynarzy, a widząc źle rokujących, zabierał ich na swoją kwaterę i wraz z ordynansem aplikował leczenie domowe. Z tego „sanatorium” kapelańskiego skorzystało trzech marynarzy, którzy wkrótce powrócili do służby.
W życiu kapelana ważne i radosne były momenty związane z przyjmowaniem przez MW nowych okrętów. Dzielił się tą radością w korespondencji: W tych dniach przybyła z Anglii „Błyskawica”. Załoga 180 ludzi, dział 7, przeciwlotniczych 4, rur torpedowych [..?..], szybkość 40 węzłów. Budzi respekt. Na razie stanęła w rezerwie, gdyż warsztaty muszą jeszcze pewne uzupełniające prace dokonać. Tak było zamierzone, aby co można zrobić, to zrobić w kraju.[6] Fot. ORP “Błyskawica” [źródło: NAC]
Niezwykłym wydarzeniem w życiu ks. Miegonia była podróż do Nowego Jorku na pokładzie „Batorego”. W rejs do Ameryki wypłynął jako członek załogi 6 lub 7 kwietnia 1938 r., a powrócił 1 maja. W drodze powrotnej wygłosił rekolekcje dla załogi. Dwa tygodnie po powrocie wysłał list do wuja, w którym opisał pobyt w Ameryce: N. York nie zrobił na mnie dodatniego wrażenia. To kocioł, w którym wszystko kotłuje się, pędzi, goni. Architektura może zadziwiać techniką, ale estetycznych wrażeń nie wywoła. Byłem na 100 piętrowej kamienicy. Wznosi się na kształt wieży. Na szczyt można dostać się windą elektryczną. Wjazd kosztuje dolara i coś centów. Widok rozległy na cały N. York. Miasto leży jakby na wysuniętym języku. Z jednej strony rzeka Hudson, z drugiej jakaś woda – zdaje się wcięta w ląd głęboka zatoka. Mosty tunele, kolejki podziemne i nadziemne i samochody, samochody … tych mnóstwo, za bardzo. Po rzece krążą olbrzymie statki – promy. Wieczorem skoro zapłoną światła eonowe. N. York wygląda efektownie, ładniej niż w dzień. Widziałem z zewnątrz katedrę św. Patryka – ogromna. U nas w Warszawie, Lwowie, Gdyni byłby to kolos – tam wobec olbrzymich domów okolicznych ginie. Do środka nie wchodziłem – tam dawno nie ma nic (…)
Sprawa Dreszera
Gen. G. Orlicz-Dreszer [źródło: NAC]
W lipcu 1936 r. na wybrzeżu zginął w wypadku lotniczym gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, prezes Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej oraz Inspektor Obrony Powietrznej Państwa. Zdecydowano, że zostanie pochowany na nowo otwartym cmentarzu marynarki na Oksywiu. Ponieważ był innowiercą i rozwodnikiem proboszcz oksywski ks. Klemens Przeworski zapowiedział, że nie zgodził się na wprowadzenia ciała do kościoła. Była to kłopotliwa sytuacja dla organizatorów pogrzebu gdyż w uroczystości mieli wziąć udział najwyżsi przedstawiciele władz i armii z Prezydentem RP na czele. Próbowano negocjacji z ks. Przeworskim lecz bez skutku. Zwrócono się nawet do prymasa Hlonda z prośbą o interwencję, który jednak wstrzymał się od nacisku, uznając rację proboszcza. Organizatorzy pogrzebu mieli nadzieję jeszcze w ks. Miegoniu, który został wysłany z ostatnią misją. Kmdr Borys Karnicki, szef protokołu uroczystości tak opisał rolę kapelana (Marynarski Worek wspomnień): Wraca ks. Miegoń. Niestety, proboszcz się uparł i zamierza po rannej mszy św. o godzinie ósmej zamknąć kościół na cztery spusty. Wszyscy są oburzeni. Jak on śmie! Tu prezydent, kardynał, jego własny biskup, cała Polska! Ksiądz Miegoń mityguje: – Proboszcz ma prawo, to jest jego kościół i nikt z hierarchii kościelnej ani świeckiej nie może zabronić mu zamknięcia świątyni. Chyba tylko w wypadku, jeśli …. nie będzie miał go czym zamknąć. – Tu Miegoń ukłonił się złożył ręce i wyszedł. Popatrzyliśmy po sobie. Naturalnie! Jakie to proste! W dniu pogrzebu, po porannej mszy świętej pod kościół podjechała ciężarówka z marynarzami, którzy sprawnie zdjęli z zawiasów drzwi wejściowe. Załadowali je na samochód a następnie udekorowali świątynię na ceremonię pogrzebową. Uroczystość odbyła się zgodnie z planem i bez komplikacji.
Wydaje się jednak, że sposób załatwienia sprawy ciążył ks. kapelanowi, miał poczucie winy wobec ks. Przeworskiego. 1 listopada 1937 r. przy grobie Orlicz-Dreszera ks. Miegoń odprawił nabożeństwo żałobne.[7] Prawie dwa lata później (lipiec 1939) zajął inną postawę wobec żądania dowództwa marynarki aby poświęcił mauzoleum Dreszera i odprawił podczas tej uroczystości nabożeństwo. Zdecydowanie przeciwstawił się temu poleceniu. Perypetie z „Dreszerem” opisał w liście do ks. R. Śmiechowskiego[8]: W lipcu miałem wiele kłopotów z Dreszerem i nie wiem czy to nie sprowadzi mi jakich przykrych konsekwencji. Mianowicie wystawiono Dreszerowi piękne mauzoleum i miało się odbyć uroczyste przeniesienie zwłok połączone z nabożeństwem polowem i poświęceniem. Ja się od tego odmówiłem i napisałem do bpa polowego, przedstawiając całą rzecz. Bp zaraz mi odpisał, podziękował i zgodził się z moim stanowiskiem. Później dowiedziałem się, że zwracano się do niego i kategorycznie odmówił. Uderzyli wtedy do bpa Okoniewskiego i ten zgodził się, przysłał swego delegata kapelana wojskowego ks. Stryszyka ze Starogardu aby odprawił nabożeństwo w kościele a następnie poświęcił grobowiec. W przeddzień imprezy dzwoni do mnie adm. Unrug i nakazuje mi pod posłuszeństwem wziąć udział w poświęceniu. Odpowiedziałem mu, że nie, gdyż to nie jest zgodne z przepisami kościelnemi i takiego mniemania jest również mój biskup. „To dziwne czemu inni księża mogą to uczynić a ksiądz nie!” Kwestia sumienia. „ To niech ksiądz złoży mi meldunek, który zaraz prześlę do Warszawy”. Złożyłem. (…)
Pogrzeb gen. Orlicz Dreszera [źródło: NAC]
Mauzoleum gen. Orlicz Dreszera, do którego przeniesiono jego szczątki w trzecią rocznicę śmierci (16.07.1939 r.). Dwa miesiące później Niemcy zniszczyli monument. Nieznane są losy trumny generała. [źródło: Wikipedia]
Wojna
Wojna, która wkrótce wybuchła położyła kres sprawie niesubordynacji kapelana. Pierwsze oznaki nadciągającego konfliktu pojawiają się w korespondencji ks. Miegoń we wrześniu 1938 r. Do przyjaciela, ks. Romualda Śmiechowskiego pisał: Trochę mnie niepokoją te fanfary wojenne – nie wiadomo co z tego wszystkiego wyniknie. Nie jest to wszystko takie proste, jak się zdaje wiecującej ulicy. Słyszę codziennie przez radio krzyki z różnych miast, ale tem się niepokoję, że potęga Niemiec rośnie a w miarę tego i apetyty – dziś zabrali się do Czechów, jutro mogą wystąpić z żądaniami o Gdańsk, Pomorze itd. Słowem możemy ich mieć na karku.[9]
W maju 1939 r. ks. Miegoń nie mógł już wyjechać do rodziny i znajomych z powodu wstrzymania urlopów. Na listowne pytanie zadane przez ks. Romualda: Co słychać w Gdyni? – odpowiedział: Buńczuczni, zadzierzyści, zdecydowani – trwamy w pogotowiu.[10] W sierpniu sytuacja wyglądała już bardzo poważnie: Żyjemy w ciągłym alarmie. Wojna wisi na włosku, a nikt nie może przewidzieć kiedy wybuchnie. Optymiści twierdzą nawet, że wcale nie będzie. Choć sam osobiście jestem zdecydowany i żadnego strachu nie odczuwam, to jednak oczekiwanie bardziej męczy niż sam fakt.[11]
Mimo zagrożenia wybuchem wojny wybrzeże polskiego morza tętniło gwarem letników. Wszyscy korzystali z wakacji i wyjątkowo pięknej aury. Chyba, jeszcze w pierwszej połowie sierpnia ks. Miegoń otrzymał trzydniowy urlop lecz musiał pozostać w pobliżu Gdyni. Przeznaczył go na zorganizowanie biwaku dla dziewięciorga dzieci. Były to ostatnie w jego życiu beztroskie i radosne chwile podczas, których mógł cieszyć się ukochanym kajakarstwem. Do radosnych wydarzeń należało także odprawienie przez ks. Miegonia, 15 VIII pierwszej i jedynej mszy świętej w wykańczanym kościele garnizonowym.
Kościół Garnizonowy p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej na Oksywiu. Podczas wojny zamieniony został na magazyn i tę funkcję pełnił do początku lat 80 kiedy zwrócony został dla kultu. [fot.: wojskowagdynia.parafia.info.pl]
Wraz z wybuchem wojny ks. Miegoń znalazł się w oddziałach Lądowej Obrony Wybrzeża broniących Gdyni i Oksywia. Podobnie jak w wojnie polsko-bolszewickiej udzielał posługi kapłańskiej, był sanitariuszem w szpitalu i pomagał na pierwszej linii. Świadectwo o jego postawie daje lekarz MW, kapitan Bolesław Markowski: Jak zawsze dość niedbale ubrany, jeszcze chudszy niż przedtem, jeśli to było możliwe, niezmordowany udzielał posługi kapłańskiej nie dbając o bomby, o sen, o pożywienie. Widziałem go przed operacjami, widziałem wśród rannych i umierających, zawsze gotowego do pracy, zawsze pogodnego, zawsze nie zmęczonego. Kapitan Markowski przytacza także relację rannego oficera, który wraz z ks. Miegoniem przeprowadzał obchód pozycji na linii frontu: Podczas tego obchodu spostrzegli, że jeden okop pomimo obustronnej strzelaniny nie okazywał żadnej akcji. Przypuszczając, że żołnierz jest ranny albo zabity, podczołgali się do okopu i zauważyli, że młody żołnierz odłożył karabin, a sam skurczony siedzi w okopie i coś szepcze. – Co się stało, czemu nie strzelacie?- zapytuje ks. Miegoń. Żołnierz rozpoznawszy księdza odpowiada – Ja się modlę proszę księdza. – Na to ksiądz Miegoń wykrzykuje bez namysłu: – Modlicie się? Teraz nie czas na modlitwy, teraz trzeba strzelać! … [12]
19.09.1939 r. zakończyła się bitwa o Kępę Oksywską. Niemcy zajęli szpital w Babich Dołach gdzie znajdował się ks. Miegoń. Wielkość strat ludzkich w oddziałach Lądowej Obrony Wybrzeża była ogromna: ponad 2000 zabitych i ponad 3000 rannych. Zginął również bohaterski dowódca zgrupowania płk Stanisław Dąbek. Został pochowany przez ks. Miegonia w asyście honorowej niemieckich żołnierzy.
W niemieckiej niewoli
Obrońcy wybrzeże w niemieckiej niewoli [źródło: NAC]
Po selekcji jeńców, ks. kapelan zgodnie z zapisami konwencji genewskiej, został zwolniony. Nie był jednak w stanie odejść i pozostawić w trudnej sytuacji marynarzy i żołnierzy, jak mówił „swoich dzieci”. Dobrowolnie podjął decyzję, że będzie z nimi dzielił jeniecki los. Tylko na chwilę wykorzystał swoją wolność aby zabrać z domu wszelkie niezbędne rzeczy, przydatne szczególnie rannym. Wziął więc koce, bandaże, prześcieradła, polowy ołtarz i książki. Oprócz tego zwrócił się do PCK o dostarczenie odzieży dla jeńców znajdujących się w przejściowym obozie (Szkoła Morska). W dniu 1 października wraz z rannymi wypłynął z Gdyni statkiem szpitalnym Wilhelm Gustloff do Flensburga skąd przetransportowano ich do szpitala w miasteczku Itzehoe gdzie urządzono szpital. Znalazło się w nim ok. 2500 jeńców leczonych i pielęgnowanych jedynie przez czterech polskich lekarzy i kapelana. Około połowy listopada kadra szpitala została przeniesiona do oflagu X A, który znajdował się w tej samej miejscowości. Ks. A. Rewera w liście do ks. R. Śmiechowskiego z dn. 22 XII 1939 r. pisał: Władzio jest teraz w tej samej miejscowości – ale widocznie szpital zlikwidowano – w obozie oficerskim wraz z 9 księżmi cywilnemi. Oficerowie zwracają się ku Bogu. Na [?] Świętych przystąpiło do św. sakramentów 600 osób. Msze św. odprawiać można. Mają chór 4-głosowy. Sprowadzają dla jeńców szkaplerze, różańce i książeczki. Pisze, że żywność jest dostateczna. Od rodziny listów dotąd nie otrzymał choć kilka pisano i posłano mu posyłkę. Jest zdrów. Potrzebne ubrania i bieliznę zabrał z sobą.[13]
Kapelani – więźniowie oflagu IX C w Rotenburgu, zaznaczony ks. Miegoń [źródło: wojskowagdynia.parafia.info.pl]
W Itzehoe ks. Miegoń przebywał do 8 XII 1939 r. Po tej dacie przeniesiony został do oflagu IX C w Rotenburgu nad Fuldą, stamtąd pisał do ks. R. Śmiechowskiego: Duchowieństwa ponad kopę [w oflagu]. Klimat tu górski, widoki jak u nas na Podkarpaciu. Jestem zdrów. Tęsknię do kraju i swoich.[14] W liście napisanym ponad miesiąc później ks. Miegoń prosi: Gdybyś mógł przysłać jakąś paczkę żywnościową sprawiłbyś mi dużą przysługę i radość. Do domu ani do wuja nie śmiem o to pisać.[15]Ks. Romuald spełnił prośbę kolegi, a ten w kolejnym liście dziękował: Kochany Romciu! Składam Ci serdeczne podziękowania za paczkę a szczególnie za mydło. Jest to duże poratowanie i na dłuższy czas. Po skończonej niewoli postaram się wywdzięczyć.[16] Kolejną paczkę ks. Śmiechowski wysłał na Wielkanoc, dodatkowo ks. Miegoń otrzymał paczkę z Paryża od jakiegoś byłego parafianina.[17] Wkrótce jednak miał się skończyć dla niego czas cywilizowanej niewoli. W Rotenburgu pozostał do 18 IV 1940 r. skąd przesłany został w KL Buchenwald. W obozie pozbawiony został munduru, otrzymał pasiak i nr 1140.
Korespondencję mógł już tylko prowadzić w języku niemieckim. Początkowo więźniowie – księża nie byli zmuszani do prac fizycznych, dopiero po odmowie zrzeczenia się obywatelstwa polskiego sytuacja diametralnie uległa zmianie, zabroniono im także prowadzenia praktyk religijnych. W dniu 7 VII 1942 r. ks. Miegoń wraz z 51 księżmi przybył do KL Dachau. Otrzymał tam nowy numer 31223.[18] W tym samym obozie od początku czerwca znajdował się jego wuj, ks. Antoni Rewera. Tylko raz udało im się spotkać ze sobą i jedynie z pewnej odległości zamienili kilka słów.[19]
1 X 1942 r. zmarł z wycieńczenia
i chorób ks. A. Rewera, a 15 dni później
przyszła kolej na ks. Miegonia. Zachowała się relacja ks. Feliksa Kamińskiego
ostatniego spowiednika i świadka jego śmierci:
„Leżałem,
zaraziwszy się tyfusem, na trzecim piętrze obok ks. komandora Władysława
Miegonia. Znałem go jeszcze przed wojną i to dobrze, bo zapraszał mnie na
gremialne spowiedzi marynarzy lub prosił o zastępstwo we mszy świętej w
Komendzie Marynarki Wojennej, której był naczelnym kapelanem. Poszedł do
niewoli z dwiema walizkami książek, by marynarze mieli pożyteczną rozrywkę.
Naturalnie nie wiedział, że znajdzie się w koncentraku. Pełen pogody zapraszał
mnie do wspólnej modlitwy. Pewnego dnia z samego rana przerwał moją drzemkę:
„Księże Feliksie, proszę mnie wyspowiadać , bo czuję, że zbliża się koniec”. I
rzeczywiście była to jego ostatnia spowiedź. Zdążył jeszcze przyjąć Eucharystię
i rozstał się z nieludzkim światem obozowym – pełnym brudu, wszy i smrodu.
Świat okropności wokół lecz Bóg go doświadczył , jako złoto w ogniu próbował go
i przyjął jako ofiarę całopalną. Obóz koncentracyjny był miejscem, gdzie
człowiek ukazywał wielowymiarowość swojego wizerunku. Nikt tam nie mógł udawać,
że jest lepszy niż faktycznie nim był. Tam od razu można było dostrzec ludzkie
plewy i prawdziwe perły (…) Żal mi go było bardzo, był mi podporą i opiekunem”.
Ciało ks. Miegonia zostało spalone w obozowym
krematorium. Akt zgonu wysłany został z Dachau do Samborca dopiero 8 III 1943
r., informował, że duchowny katolicki, Władysław Miegoń zmarł 15 X 1942 r. o
godz. 8:45 z powodu niewydolności serca i krążenia oraz zapalenia opłucnej z
wysiękiem.
Piece krematoryjne w Dachau [źródło: https://stacja7.pl/historia/oboz-w-dachau-kaplanski-katyn]
Epilog
Wśród wielu osób, z którymi stykał się za życia ksiądz Miegoń panowała opinia, że był to wyjątkowy kapłan posiadający przymioty osoby świętej: gorliwość wiary, zawierzenie Bogu, skromność, sprawiedliwość, ofiarność, miłosierdzie, pogodę ducha. W latach siedemdziesiątych oficerowie MW przebywający na emigracji w Argentynie ufundowali ks. Miegoniowi tablicę pamiątkową, na której napisali: O Gwiazdo Morza Tobie serca marynarzy. Dziś znajduje się ona w kruchcie Kościoła Garnizonowego na Oksywiu. W 1992 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny grupy polskich męczenników II wojny światowej, do niej zaliczono również księży Miegonia i Rewerę. Beatyfikacji 108 męczenników dokonał papież Jan Paweł II 13 VI 1999 r. w Warszawie. Od tego momentu mógł rozwijać się kult bł. Władysława Miegonia. Powstało wiele opracowań książkowych, namalowano kilka obrazów, ufundowano kilka tablic pamiątkowych, nadano jego imię dwóm gimnazjom (Gdynia i Strzebielino), jego wezwanie posiada Parafia Wojskowa Świnoujście, Parafia Straży Granicznej w Chełmie, kaplica w Akademii Marynarki Wojennej. Ostatnio do miejsc upamiętniających postać Błogosławionego dołączyła także Iłża. Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości ufundowało tablicę poświęconą iłżeckim żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej, na której znajduje się nazwisko ks. Miegonia. W roku 2019 Towarzystwo przeprowadziło szereg inicjatyw dla uczczenia 100-lecie zakończenia pracy duszpasterskiej ks. Miegonia w Iłży. Finałem tych działań było poświęcenie i ofiarowanie obrazu z wizerunkiem Błogosławionego dla iłżeckiego kościoła parafialnego. Autorką obrazu jest Pani Nina Drab, studentka ostatniego roku Konserwacji Dzieł Sztuki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Towarzystwo wydało również 1200 obrazków, które będą rozpowszechniane wśród mieszkańców Iłży.
Tablica na Domu Sunderlandów ufundowana przez ITH-N [fot. P.N.]
Obraz bł. ks. kmdr. ppor. Wł. Miegonia ofiarowany przez ITH-N dla iłżeckiego kościoła parafialnego [fot. ze zbioru N. Drab]
Obrazek wydany z okazji poświęcenia obrazu 29.12.2019 r. [fot. P.N.]
Listy ks. Wł Miegonia z obozów koncentracyjnych Buchenwald i Dachau (tłumaczenie Joanna i Władysław Tomczyk)
Miegoń Władysław [Buchenwald] 16.II.1941 Nr.1140 Blok 33
Kochany Janku.
Kartę od Marysi z 25.I. otrzymałem. Mój list z 19. I. z pewnością już też otrzymaliście. Jestem zdrowy i proszę, żeby się mama o mnie nie martwiła. Moje myśli są codzienne przy Was. Bardzo się cieszę, że dostaliście tę zimową spódnicę i możecie ją nosić w razie potrzeby. Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że się ojcu polepszyło. Wkrótce będziecie w polu rozpoczynali wiosenne prace. Byłoby dobrze na miejscu zmarzniętych drzewek nowe zasadzić. Najlepiej kupić jabłonie. W ogrodzie radzę Wam zasadzić więcej warzyw (groch, fasolę ). Marysia ma w tym kierunku więcej doświadczenia, to będzie wiedziała co robić. Czy kartofle zmarzły tej zimy? Pozdrówcie ciocię Śliwińską. Marian pisał, że też jest zdrowy i przesyła pozdrowienia. Poproszę wujka, żeby w moim imieniu przekazał Romkowi [Śmiechowskiemu] życzenia imieninowe. Pozdrawiam wujka i całą rodzinę.
Władek.
Miegoń Władysław [Buchenwald] 16.III.41 Nr. 1140
Kochany Wujku
Dziękuję serdecznie za list z dn. 22.II.
Proszę wybaczyć, że tak długo nie odpisywałem, ale mam nadzieję, że czytał wujek
te listy, które pisałem 19. I. do Marysi, a 16. II. do Janka. Wiadomość, że
Marysia ma nadzieję na nową pracę bardzo mnie ucieszyła. Dziękuję serdecznie
wujkowi za modlitwę z prośbą o dalszą.
Często mi się wujek śni, a także reszta rodziny a to dlatego, że często o Was
myślę. Ja jestem zdrowy. Jeżeli wujek będzie pisał do siostry Krzysztofa to
proszę go pozdrowić. Pani Szulc pytała się o Marysię, może ona jej coś napisze.
Ona teraz mieszka w Warszawie ul. Koszykowa 44 m 15. Wujek będzie miał przed
Wielkanocą dużo pracy, ale proszę przy tym
pamiętać o swoim zdrowiu. Bardzo się cieszę, ze Jurek studiuje, bo czas
szybko ucieka. Czy Ela skończyła już szkołę zawodową? Proszę przy okazji
pozdrowić ciocię Śliwińską i kuzynkę
Dramińską. Z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych przesyłam życzenia
kochanemu wujkowi, moim rodzicom a także całej rodzinie,
Wasz Władek.
Miegoń Władysław [Buchenwald] 19.IV.42 Nr 1140 , Blok 50 b
Kochani Rodzice, Andziowie, Marysiowie,
Jankowie,
otrzymałem Wasze listy z dnia 31 III. i 26 II. Dziękuję bardzo za Wasze listy i za pamięć. Listu z 22 III, który pisałem do wujka i w którym powiadomiłem o wcześniejszym przyjeździe, na pewno nie otrzymaliście z powodu jego wypadku.[20] Bardzo się przyjąłem, kiedy otrzymałem wiadomości o wujku Antonim i Kaziku. Bóg ma ich w swojej opiece. Rodzice powinni z powodu podeszłego wieku więcej o siebie dbać. Mam nadzieję, że to ciepło i słońce dobrze ojcu zrobi a także Marysiowi wiosna i lato dobrze zrobią. Żeby tylko szybko wyzdrowieli. Często myślę o Waszych troskach i przeżywam je z Wami. Czy zakończyliście już prace wiosenne w polu i w ogrodzie? Czy ostra zima zniszczyła drzewka? Czy Janek ma w kuźni dużo pracy? Dużo o Was myślę i wyobrażam sobie w myślach poszczególne osoby. Hela napisała bardzo ładnie te dwa listy. Bardzo mnie cieszy, że utrzymuje dalej przyjaźń z Marysią, podobnie jak ja z Marianem. Jestem zdrów i Marian też, ale martwię się o Was. Od Staszewskich otrzymałem listy i pieniądze. Pieniędzy mam dosyć, że wystarczy do końca i dlatego prosiłem listownie, żeby już nic więcej nie wysyłali. Czy Marysia napisała kuzynce Szulc? Jej mąż i gdańscy krewni przesyłają mi miesięcznie pieniądze. Jeżeli się coś dowiecie o wujku Antonim to proszę mnie powiadomić. Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Wład.
Miegoń Władysław Dachau, 25.VII.42
Data ur. 30.9.92 Nr więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3K
Moi
kochani Rodzice, Jankowie, Marysiowie, Andziowie i Dzieci.
Z
okazji imienin Andzi przesyłam serdeczne życzenia. Codziennie myślę o Was.
Marysiu podziękuj kuzynce Szulc i Składkowskiej za życzenia mi zdrowia i powiedz,
że nie mogę jej bezpośrednio napisać. Podziękuj kuzynce Szulc za pieniądze,
które przesłał mi jej mąż. Powiedz Krysi, że wiadomości mogę teraz tylko przez
Dirka przekazywać. Powiedz bratu Wincentemu, żeby wujkowi przesłał trochę
pieniędzy, a jeżeli sam nie może to przez Jana Kantego albo krewnych śląskich.
Napisz też Marysiu do siostry Krzysztofa, która teraz mieszka przy ul.
Szumachera 17/18 Dom Starców w Poznaniu i podziękuj za pamięć o mnie. Kartę od
niej otrzymałem. Ja jestem zdrów. Pozdrawiam wszystkich i całuje z całego
serca.
Wasz
Władek.
Miegoń Władysław Dachau, 9.8.42
Data ur. 30.9.92r.
Nr więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3 K
Kochani Rodzice, Jankowie, Marysiowie,
Andziowie i Dzieci.
Dziękuję bardzo za Wasze wiadomości.
Podczas żniw będziecie mieli sporo pracy, chętnie bym Wam pomógł gdybym był w domu. Bardzo mnie to cieszy, że Wy i
rodzice jesteście zdrowi. Ja też dzięki Bogu jestem zdrów. Codziennie myślę o
Was. Szkoda że Władek pomimo tego, że mieszka obok wujka z nim nie rozmawia,
ani go nie pociesza. Myślę, że otrzymaliście moje dwa listy. Czy noga Marysi
się już wygoiła? Minęło już 3 lata od
ostatniego naszego spotkania i myślę, że tak szybko się nie spotkamy. Bóg Wszechmogący
nam pomoże, że się wkrótce spotkamy. Bylibyśmy wszyscy szczęśliwi. Te
myśli dodają mi siły do przetrwania tej ciężkiej rozłąki.
Serdeczne pozdrowienia dla całej rodziny
Wasz Władek.
Miegoń Władysław Dachau, ?.9.42
Data ur. 30.9.92Nr. więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3 K
Moi
kochani Rodzice, Jankowie, Andziowie, Marysiowie i Dzieci
Przypuszczam, że daliście kuzynowi
Staszewskiemu mój list z dnia 6.9 do przeczytania. Dziękuję Wam za to. Dziękuję
Wam też za Wasz list z dnia 8.9, który mnie bardzo ucieszył. Mam nadzieję, że pogoda w sierpniu i we wrześniu
umożliwiła wam żniwa, ale obawiam się, że ta susza nie jest dobra dla rozwoju
roślin. Macie trochę owoców dla
własnego użytku? Jesteście
wszyscy zdrowi?. Dowiedziałem
się, że wujek Antoni dobrze wygląda
i idzie mu dosyć dobrze.
Cieszę się z wiadomości
od Edzia. Ja jestem też zdrowy. Gdyby Jurek miał czas, mógłby
jesienią robić praktykę u ogrodnika w Zawierzbie [?]. Takie
wiadomości byłyby w życiu
przydatne i bardzo ważne. Czy
Hela dalej uczy u pani Burzyńskiej? Chciałbym
wszystko o Was wiedzieć, o rodzicach i o Waszych dzieciach.
Chciałbym wszystko wiedzieć bo jest mi
tęskno za Wami i nie mogę się doczekać
tego momentu, kiedy się znowu zobaczymy i nacieszymy się sobą. Przesyłam
pozdrowienia dla cioci Śliwińskiej. Serdecznie dziękuję za modlitwy i mszę św. Pozdrowienia
dla Mariana, Marysiowi życzę zdrowia. Pozdrowienia i całusy dla całej rodziny.
Wasz Władek.
Ostatni z zachowanych listów ks. Miegonia z KL Dachau z września 1942 r. [Fot. P.N.}
Korespondencja osobista ks. Miegonia w zasobach Archiwum Diecezjalnego w Sandomierzu (akta personalne księży: Władysława Miegonia, Antoniego Rewery, Romualda Śmiechowskiego)
Dziękuję za pomoc i życzliwość w pozyskiwaniu materiałów do niniejszego artykułu ks. Emilowi Hapakowi z Archiwum Diecezji Sandomierskiej oraz tłumaczom listów ks. Miegonia z obozów koncentarcyjnych – Joannie i Władysławowi Tomczyk z Niemiec.
Paweł Nowakowski
[1] Mieszkał przy ul. Powiatowej a później
przy Bartosza Głowackiego. Pracował na ul. Szpitalnej 12
[3] Zachował się film z tej uroczystości pt.
Uroczystość poświęcenia fregaty Dar Pomorza, dostępny na stronie http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7935 .Utrwalona w nim została także sylwetka
ks. Miegonia. (od 2:09 do 2:14 min.)
[12] J. Pertek, Kapelan Marynarki Wojennej
Ksiądz Władysław Miegoń, [w:] Wrocławski Tygodnik Katolicki, nr 21 (23 V 1976)
[13] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego.
[14] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 18.12.1939 r.
[15] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 29.01.1940 r.
[16] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 02.03.1940 r.
[17] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 01.04.1940 r.
[18] W dotychczasowych opracowaniach
książkowych i w ikonografii rozpowszechniony jest błędny numer obozowy – 21223.
Dokumentacja obozowa oraz listy podają właściwy numer 31223.
[19] Tuż po wojnie na tym samym placu
apelowym znalazł się członek rodziny
Miegoniów, bratanek i chrześniak ks.
Władysława, Jerzy Miegoń. Później o losie stryja słyszał od polskiego kapłana,
który uczył go religii w Chiseldon (Anglia), zob. Miegoń J., Życiorys ś.p. ks.
Władysława Miegonia brata mego od 1920 r., ADS, Akta personalne ks. Wł.
Miegonia.
[20] 16 III 1942 r. ks. Antoni Rewera został aresztowanie przez Gestapo
Z okazji 100-lecia zakończenia pracy duszpasterskiej w Iłży ks. Władysława Miegonia Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe uznało za godne aby życie tej niezwykłej osoby stało się lepiej znane wśród lokalnej społeczności. Nasze zainteresowanie postacią Błogosławionego rozpoczęło się z inspiracji Pana Komandora Adama Bałucha, z urodzenia iłżanina, byłego oficera MW. Kilka razy w rozmowach wspominał o pierwszym kapelanie Marynarki Wojennej, który zanim znalazł się nad morzem pracował m.in. w Iłży. Bieżące wydarzenia odsuwały sprawę ks. Miegonia na dalszy plan. Pan Adam był jednak wytrwały i co jakiś czas przypominał nam o iłżeckim wikarym i kapelanie MW. W nadesłanym przez niego materiale znalazła się kopia listu ks. Miegonia do bp. Mariana Ryxa, napisanego w Iłży 28 listopada 1918 r., w którym prosił o zgodę na przejście z diecezji do kapelanii wojskowej. To właśnie ten list przesądził o zajęciu się sprawą i rozbudził naszą ciekawość co do iłżeckiego etapu życia ks. Miegonia. Ożyła w nas nadzieja, że o iłżeckim epizodzie Błogosławionego można powiedzieć znacznie więcej niż mówią dotychczasowe opracowania.
List ks. Miegonia do bp. M. Ryxa z prośbą o zgodę na przejście do wojska [źródło: Archiwum Diecezji Sandomierskiej, fot.P.N.]
Sprawa ks. Miegonia zbiegła się z przygotowaniami Towarzystwa do obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Zaplanowaliśmy upamiętnić to wydarzenie ufundowaniem tablicy poświęconej żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej obwodu iłżeckiego. Tu kolejna niespodzianka, na wykazie członków POW sporządzonym przez Adama Bednarczyka znajduje się nazwisko Miegoń. Choć lista od dawna była znana dopiero teraz udało się skojarzyć nazwisko z postacią Błogosławionego. Fakt ten jeszcze bardziej rozbudził naszą ciekawość co do okresu posługi ks. Miegonia w Iłży. Ponieważ dotychczasowe publikacje zawierają niewiele informacji na ten temat należało przeprowadzić własne kwerendy w wybranych archiwach i muzeach.[1] Zdecydowanie największy zbiór dokumentów dotyczących ks. Miegonia posiada Archiwum Diecezji Sandomierskiej. Odnaleźliśmy tam ponad 80 jego listów, sześć z nich (plus jedna pocztówka) zostało napisane w Iłży. Dzięki temu zyskaliśmy znacznie szerszy niż dotychczas obraz pracy i życia Błogosławionego w naszym mieście.
Zanim jednak dotrzemy do Iłży rozpocznijmy wędrówkę od początku, czyli od Samborca, w którym Władysław przyszedł na świat 30 IX 1892 r. Jego rodzicami byli Stanisław i Marianna z d. Rewera.
Stanisław Miegoń, ojciec Władysława {źródło: opracowanie ks. Z. Jaworskiego i Dariusza Nawrota, Błogosławiony ks. kmdr ppor. Wł. Miegoń pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP]
Był najstarszym z siedmiorga rodzeństwa. Pierwsze nauki pobierał w domu. Rodzice dbali także o wychowanie patriotyczne, kultywując szczególnie pamięć Powstania Styczniowego. Dziadek Władysława omal nie został powieszony za pomoc powstańcom. Wielki wpływ na kształtowanie duchowe i patriotyczne chłopca miało dwóch duchownych, samborzecki proboszcz ks. Kajetan Kwitek, weteran walk powstańczych oraz ks. Antoni Rewera, brat matki. W latach 1902 – 1908 r. Władysław uczył się w sandomierskim progimnazjum. W czerwcu 1908 r. zdał egzaminy i został przyjęty do Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Podczas studiów używał nazwiska Miegoński. Nie był wybijającym się alumnem, ale ujawnił niezwykłe zdolności w pracy kulturalno-oświatowej. W 1911 r. po spaleniu się szkoły w Samborcu, z inicjatywy Władysława lekcje odbywały się w domu Miegoniów. W okresie adwentu przygotował wraz z samborzeckimi dziećmi jasełka, które zostały gorąco przyjęte przez lokalną społeczność, były aż czterokrotnie wystawiane.
Ks. Kajetan Kwitek długoletni proboszcz parafii w Samborcu, weteran Powstania Styczniowego [źródło: Z. Jaworski, D. Nawrot, Bł. ks. kmdr ppor. Wł Miegoń …]
Wszystkie niższe i wyższe święcenia otrzymał z rąk bp. Mariana Ryxa. Został prezbiterem 2 lutego 1915 r. Wkrótce, 24 lutego otrzymał nominację do parafii w Iwaniskach. Na tej placówce przebywał bardzo krótko gdyż z powodu choroby ks. Kotowskiego, proboszcza sąsiedniej parafii modliborzyckiej, przesunięty został na jego zastępstwo. W maju i czerwcu 1915 r. na ziemi świętokrzyskiej toczyły się frontowe walki między armiami Rosji i Państw Centralnych. W bliżej nieznanych okolicznościach ks. Miegoń odnalazł w okopach ciężko rannego austriackiego żołnierza: … dogaduje się z nim po francusku, jest to wiedeńczyk, katolik. Prosi o spowiedź. Że ks. Miegoń miał przy sobie konia, na którym jeździł wszędzie, zabiera go na niego do plebanii i udziela mu komunię świętą, ostatniego namaszczenia, zostawia na swoim łóżku, sam szuka doktora, którego znajduje we Włostowie, ten nie chce jechać.[2] Wraca bierze gospodarza i na furmance nocą dowozi go i oddaje w ręce lekarza. Ze łzami i wdzięcznością żegnany przez słabiutkiego wiedeńczyka.[3]
Ks. Wł. Miegoń w latach seminaryjnych [fot. Muzeum Marynarki Wojennej]
1 września 1915 ks. Miegoń translokowany został do parafii w Bodzentynie. Oprócz typowej działalności duszpasterskiej był bardzo aktywny na płaszczyźnie społecznej, patriotycznej i oświatowej. Wyróżniał się skromnością, zarówno w zachowaniu jak i od strony materialnej. Po ośmiu miesiącach przebywania w Bodzentynie nie posiadał własnych mebli i nie zamierzał ich kupować. Szczególnie lubił pracę z dziećmi. 3 maja 1916 r. zorganizował dla nich wycieczkę pieszą na Święty Krzyż i z powrotem. Do Bodzentyna wróciliśmy po zachodzie słońca. Dzieci pomęczone były ogromnie, lecz pomimo to ogromnie zadowolone.[4] Za sprawą ks. Miegonia bodzentyńskie dzieci prezentowały się oryginalnie podczas wizytacji duszpasterskiej biskupa Ryxa. Stworzył z nich oddział małego wojska, który wyćwiczył w musztrze, wyposażył w maciejówki, drewniany szable i lance z biało-czerwonymi proporczykami. Taka demonstracja patriotyzmu dla niektórych mieszkańców Bodzentyna była nieodpowiedzialna, obawiali się przykrych następstw ze strony Austriaków. Postarano się więc o szybką translokację odważnego wikarego. Od 12 lipca 1916 r. nowym miejscem pracy ks. Miegonia został Staszów. Szybko zdobył uznanie i zaufanie mieszkańców. Przy boku dr Stefana Niewirowicza zaangażował się w działalność ochronki, został wybrany na jej sekretarza. Środki na funkcjonowanie placówki były bardzo skromne. Ks. Miegoń podjął się pozyskania większych funduszy, organizując przedstawienia teatralne. Wystawiono „Wspomnienie” i „Kancelarię otwartą” , co zasiliło kasę ochronki o 150 rubli srebrnych. Na prośbę sędziego Malewskiego przedstawienia powtórzono, a dochód przeznaczony został tym razem na dar narodowy dla Warszawy i Łodzi (300 koron). W okresie Bożego Narodzenia dzieci od ks. Miegonia dwa razy wystawiły jasełka. Dochód z pierwszego przedstawienia przeznaczono na bibliotekę dla dzieci, a z drugiego dla biednych staszowian. W okresie karnawału grupa teatralna wystawiła dwie komedie „Z rozpaczy” i „Kleptomania”. Wpływy z tych przedstawień również miały wspomóc biednych.
Aktywność kulturalno-społeczna, sympatia i uznanie jakie zyskał sobie ks. Miegoń u parafian zaczęły „uwierać” księdza proboszcza, który przy najbliższej okazji pozbył się przebojowego podwładnego.
Od 9 czerwca 1917 r. ks. Miegoń został wikarym iłżeckim. Rozpoczął pracę w bardzo rozległej parafii, dotkliwie doświadczonej przez działania wojenne w latach 1914-1915. Ucierpiała szczególnie Iłża, z której ze względu na skalę zniszczeń przeniesiono urzędy powiatowe do Wierzbnika.
Karta pocztowa ukazująca zniszczenia Iłży w latach I wojny światowej.
Iłżecki kościół parafialny był dla ks. Miegonia wyjątkową świątynią, dedykowaną Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny ale także św. Władysławowi. Jego obraz znajdował się w retabulum ołtarza głównego[5]. W tym czasie proboszczem parafii był ks. Franciszek Sobutka.[6] Ksiądz Miegoń zastąpił w Iłży ks. Prospera Malinowskiego i przez pół roku pracował razem z ks. Władysławem Korpikiewiczem.[7], a następnie z ks. Janem Pikiewiczem W pierwszym liście napisanym z Iłży do wuja ks. Antoniego Rewery, mówi niewiele o swojej nowej parafii: Czas w Iłży schodzi dość monotonnie. W kościele z powodu żniw zajęcia nie ma, i dlatego trochę się przykrzy.[8]Jedynie pierwszy akapit listu poświęcony został Iłży, reszta to relacja z odwiedzin Bodzentyna, który 20 czerwca 1917 r. prawie doszczętnie spłonął. Rzeczywiście w Iłży było niewiele zajęć, ks. Władysław w początku sierpnia mógł wyjechać na rekolekcje do Wierzbnika, a później spędził tydzień w Staszowie. Dopiero po wakacjach zaczął się czas intensywnej pracy. Na początku grudnia w liście do wuja (A. Rewery) przedstawił wydarzenia zaistniałe od poprzedniego kontaktu.
Ks. Antoni Rewera, wujek i mentor ks. Władysława Miegonia [fot. Zgromadzenie Córek Św. Franciszka Serafickiego w Sandomierzu]
Życie w Iłży płynie mi dość pracowicie. Założono tu prywatne progimnazjum,
w tym roku jest tylko 1-sza klasa. Dwa razy w tygodniu chodzę na lekcje
religii. Owa organizacja młodzieży, którą mi Wuj poleca, ogromnie mi przypada
do gustu. Chętnych będzie wielu. Praca to będzie dla mnie miła, gdyż lubię
skupiać wkoło siebie młodzież. Do redakcji pism wyślę zamówienia.
Kościuszkowska uroczystość wypadła w
Iłży wspaniale, po nabożeństwie odbył się pochód religijno- narodowy.[9]
Na czele pochodu jechała banderia złożona z 20-stu krakusów. Za banderią
postępowały dzieci ze wszystkich szkół z
parafii w formacjach ósemkowych, później cechy, korporacje, orkiestra,
duchowieństwo, lud. Na rynku przemawiał p. rejent Kaleński. Nastrój panował
podniosły. Sunął pochód między ruinami, pogorzeliskiem … Sterczące mury, jakby
ironia wszystkiego patrzyły na tę nieodrodną siłę i moc narodu, który gnębiony
niewolą i nieszczęściami nie zginął, lecz jako feniks z popiołów do nowego
życia i walki nowej staje. Wieczorem odegrano sztukę [..?..] z Łobzowa „Dla
Ojczyzny”.[10]
Stało się w Iłży wielkie nieszczęście –
pochowaliśmy niedawno organistę.[11]
Był to człowiek zacny, cichy a wykształcony – skończył konserwatorium.
Prowadził orkiestrę, chór kościelny, świetnie grał na organach. Wszyscy tu brak
jego odczuwają i bardzo go żałują. Pozostawił 3-je bardzo drobnych dzieci.
Kapelmistrz i organista Henryk Domitr [fot. ze zbioru rodzinny dyrygenta, udostępniona przez T. Pietrzykowskiego]
Młody wikary zetknął się w parafii iłżeckiej z mariawitami. Wyznawcy kościoła starokatolickiego posiadali własną parafię w Iłży lecz z siedzibą w Prędocinie. Przewodził im były wikary iłżecki ks. Szokalski. [12]
Rozchwiane przez I wojnę światową postawy moralne i polityczna dezorientacja rzutowały na relacje między wiernymi i duchownymi. Jan Szczepański w swoich wspomnieniach opisuje wydarzenie, które oddaje ówczesny galimatias pojęć i poglądów w iłżeckim społeczeństwie. Pamiętam uroczysty dzień 3 Maja. Po nabożeństwie w kościele rusza ogromny tłum do pochodu. Na czele znajdują się różni przywódcy, a między nimi prefekt ze szkoły. Rozlega się w pochodzie pieśń 3 Maja. Gdy się skończyły jej zwrotki, ktoś zaczął na przedzie pieśń „Gdy naród do boju”. Wszyscy ją podchwycili, bo pieśń ta była znana. Wtedy staje się rzecz dziwna. Nasz prefekt wyskakuje do przodu, stara się zatrzymać pochód i krzyczy, aby tej pieśni nie śpiewać. Z czołówki występują działacze ludowi i socjaliści i zaczyna się sprzeczka między nimi. Oni się kłócą, a my młodzież i cały tłum pieśń dalej śpiewamy. Wtedy na znak protestu ksiądz występuje z pochodu i ucieka na swoją plebanię. Ale ludzie nie zważają na to, tylko maszerują i choć skończyły się słowa pieśni, od nowa ją zaczynają. Potem śpiewano pieśń „Na barykady ludu roboczy”, nawracano do tej pierwszej , a na końcu orkiestra te same melodie tylko grała.[13] Choć autor z nazwiska nie wymienia księdza, bohatera epizodu, to prawie z pewnością możemy stwierdzić, że chodzi o ks. Miegonia, który był prefektem progimnazjum. W tym świetle zrozumiała jest jego opinia wyrażona w liście do wuja w grudniu 1918 r.: Ruch narodowy bierze górę nad bolszewizmem w Iłży. Z pewnością w tym czasie ks. Miegoń swoją postawą zaskarbił już sobie iłżecką inteligencję. Nauczycielstwo, lekarz, aptekarz i inni obywatele miasta są przy jego boku. – tak relacje między bratem a iłżanami charakteryzuje Anna Stępień[14]. Ksiądz Władysław miał również wrogów, głownie wywodzących się lewicy. W 1918 r. przedstawiciele socjalistycznej organizacji robotniczej zwrócili się do proboszcza z żądaniem pozbycia się wikarego Miegonia z Iłża, zarzucając mu „nieoględne” wyrażanie się o nich.[15]
Z zachowanej korespondencji ks. Władysława wiemy, jak Iłża reagowała na ważne wydarzenia polityczne. Jednym z nich był sprawa pokoju brzeskiego, podpisanego przez Państwa Centralne z Rosją bolszewicką. Dokonano w nim podziału ziem polskich między obu sygnatariuszy bez uwzględnienia interesów polskich. Krzywda chełmska i u nas żywym odbiła się echem: był pochód, mowy, okrzyki itd. Zaczęło się jednak po bożemu, mszą św., miałem kazanie – podobno wrażenie wywarło. Dodatnią bardzo rzeczą jest coraz większe uświadomienie wsi.[16] Ks. Miegoń, tak jak w poprzednich parafiach i w Iłży włączał się aktywnie w lokalne życie społeczne. Założył amatorską grupę teatralną a dochód z przedstawień przeznaczał na potrzeby najuboższych. Przy kościele zawiązał towarzystwo śpiewacze „Lutnia”, którego sztandar zachował się do dziś w muzeum parafialnym.
Iłżecka “Lutnia” z ks. Miegoniem [fot. ze zbioru L. Lipczyńskiej]Chorągiew iłżeckiej “Lutni” [fot. P.N.]
Wychowanie patriotyczne
ks. Miegonia mocno rzutowało na charakter jego pracy duszpastersko-kulturalnej.
W Iłży jego patriotyzm objawił się radykalniej bo przez przynależność do
konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, która działała pod szyldem
Towarzystwa Gimnastycznego „Piechur”. Niewiele
wiemy o tym epizodzie jego życia. Nazwisko Miegoń (bez imienia) znajduje się na
liście iłżeckich członków POW, sporządzonej
przez regionalistę Adama Bednarczyka. Obecność księdza na tajnych
spotkaniach peowiaków potwierdzały także relacje Romana Sikory, żołnierza POW.[17]
Wielkim echem w lokalnej społeczności odbiły się wydarzenia z października 1918 r., których świadkiem musiał być ks. Miegoń. Wieczorem dnia 22 października podczas potyczki z żandarmami austriackimi śmiertelnie ranny został komendant iłżeckiej palcówki POW Maksymilian Jakubowski. Być może to ks. Miegoń jako duchowny związany z organizacją udzielił ostatnich sakramentów umierającemu. Tym bardziej, że tego wieczoru nie było w Iłży proboszcza. Tak się dziwnie złożyło, że właśnie w tym dniu opuścił parafię ks. Sobutka a nazajutrz (23 X) przybył nowy proboszcz ks. Nurowski.
Fragment fotografii przedstawiającej prawdopodobnie ks. Miegonia wraz z żołnierzami z POW przy grobie M. Jakubowskiego w 1919 r. [fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Iłży]
Przeżycia związane z udziałem w konspiracji, śmierć Jakubowskiego i odzyskanie niepodległości na pewno wywarły wpływ na decyzję o wstąpieniu do duszpasterstwa wojskowego. Niewiele ponad miesiąc po śmierci Jakubowskiego (28 XI) ks. Władysław wysłał z Iłży list do bp. M. Ryxa, w którym prosi o zgodę na przeniesienie do kapelanii wojskowej.[18] Dopiero w styczniu 1919 otrzymał odpowiedź, która była odmowna. Na posłudze ks. Miegonia w Iłży odcisnęły się w znacznym stopniu wydarzenia I wojny światowej. Walki prowadzone w okolicach miasteczka w latach 1914-1915 spowodowały wielkie zniszczenia materialne i ubóstwo mieszkańców. Niedostateczne wyżywienie, prymitywne warunki bytowe i sanitarne doprowadzały do szerzenia się chorób, szczególnie tyfusu. Jedna z epidemii wybuchła w drugiej połowie 1918 r. Zachorowała także siostra ks. Władysława Marysia, która znajdowała się pod jego opieką i uczęszczała do iłżeckiej szkoły. Szczęśliwie przeżyła chorobę. Z powodu epidemii praca duszpasterska księży polegała głównie na odwiedzaniu chorych i odprawianiu pogrzebów, sami przy tym ryzykowali zarażeniem. W czerwcu 1919 r. zmarł na tyfus proboszcz iłżecki ks. Nurowski[19] a pod koniec tego roku ks. Jan Pikiewicz (pracował już w Radomiu).
W okresie iłżeckim ks. Władysław kilkakrotnie na dłużej opuszczał placówkę. Pierwszy raz prawdopodobnie na początku lipca 1917 r. Wyjechał wtedy na rekolekcje do Wierzbnika i odwiedził spalony Bodzentyn. W drugim tygodniu sierpnia 1917 r. przebywał w Staszowie i 15 sierpnia był na odpuście w Rytwianach. Kolejny wyjazd, którego daty nie znamy (na pewno po lutym 1919 r.) związany był z poszukiwaniem brata Jana, który według pierwotnej informacji miał zginąć na froncie lwowskim. Rodzina była zrozpaczona, szczególnie matka. Po jakimś czasie doszła wiadomość, że Jan żyje. Aby wyjaśnić sprawę, ks. Władysław wziął dwa tygodnie urlopu i wyjechał na wschód w poszukiwaniu brata. Odnalazł go i przywiózł do rodzinnego domu. Ostatnia dłuższa absencja w parafii związana było z miesięcznym (od ok. 22 kwietnia 1919 r.) wyjazdem do Poznania na kurs dotyczący stowarzyszeń katolickich. Oficjalne dokumenty podają, że ks. Miegoń pracował w Iłży do 30 listopada 1919 r. a od 1 grudnia stał się kapelanem wojskowym. Nie opuścił jednak w tym dniu parafii, przebywał w niej jeszcze przynajmniej do końca 1919 r., świadczą o tym wpisy w księgach parafialnych.[20]
Kapelan
Pomysł ks. Miegonia o wstąpieniu do wojska wynikał z trzech przesłanek: jego osobowości, przeżyć związanych z odzyskiwaniem niepodległości oraz ze znajomości z ks. Janem Pajkertem. Ks. Pajkert był starszym kolegą z Sandomierza, który na początku listopada 1918 r. został Naczelnym Kapelanem Wojsk Polskich. Planował on skierować Władysława na wakujące stanowisko kapelana garnizonu radomskiego, ale stało się inaczej.
Ks. Miegoń siedzi w środku, po jego prawej stronie siostra Maria, którą opiekował się i wychowywał [fot. Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni]
Okoliczności przejścia ks. Miegonia do wojska wyjaśnia korespondencja między kurią sandomierską a kurią wojskową. W lutym 1919 r. bp Wojsk Polskich Stanisław Gall przesłał do bp. sandomierskiego Mariana Ryxa informację o formowaniu duszpasterstwa WP i prośbę o pomoc w doborze kapłanów odpowiednich do tak ważnego posłannictwa. Bp Ryx rozumiał potrzeby kurii wojskowej lecz sam borykał się z brakiem księży. Zaproponował aby ewentualni kapelani mogli równocześnie pełnić dotychczasowe obowiązki diecezjalne. Niestety ten pomysł nie zdał egzaminu gdyż nie dało się należycie sprawować obu funkcji. Jaskrawym potwierdzeniem tej niemożności była sytuacja w Radomiu.[21] Od 1 listopada 1918 do 22 maja 1919 r. w Wojsku Polskim służyło tylko pięciu księży pochodzących z diecezji sandomierskiej. W listopadzie 1919 r. bp Gall poprosił bp Ryxa o kolejnych kapelanów tym razem dla wojsk frontowych. Jeśli prośba nie zostanie spełniona zagroził powołaniem do służby wojskowej całego rocznika księży. W tej sytuacji ordynariusz sandomierski był zmuszony do bezzwłocznego wyznaczenia kapelanów. W piśmie z 15 listopada do dyspozycji kurii wojskowej oddał ks. Jana Kozińskiego na kapelana garnizonu radomskiego, a w piśmie z 20 listopada przekazał księży Adama Popkiewicza i Władysława Miegonia.[22] Rozkaz wewnętrzny nr 31 z 18 XII 1919 r. oddawał ks. Miegonia do dyspozycji Naczelnego Dowództwa (od dnia 1 XII 1919 r.). Mimo formalnego przeniesienia do kapelanii ks. Miegoń przebywał w Iłży do momentu uzyskania właściwego przydziału. Rozkazem z 5 I 1920 r. przeznaczony został na kapelana Batalionu Morskiego, który w tym czasie rozpoczął zajmowanie terenów Pomorza. W lutym, wraz ze swoim batalionem, wziął udział w uroczystości zaślubin Polski z morzem. W liście do wuja z dnia 12.III.1920 r. tak opisał to wydarzenie: Uroczystość objęcia morza wypadła wspaniale. Nastrój psuł tylko przykry deszcz. 9 lutego wyruszyliśmy z Torunia 2 pociągami, a przybyliśmy do Pucka przed południem. Różnemi drogami przybyły oddziały kawalerii – przyjechały delegacje wszystkich pułków frontu pomorskiego ze sztandarami, jak również wiele delegacji cywilnych z Gdańska, z Warszawy, nawet z Lwowa, posłowie z Sejmu i wielkie rzesze Kaszubów. Haller przybył koło g. 2/2. Powitano go okrzykami, orkiestra zagrała „Jeszcze Polska” i po krótkim przemówieniu jednego Kaszuby Haller dosiadł konia i olbrzymim wężem przy dźwiękach muzyki pochód ruszył ku morzu. Generał ze świtą wjechał kilka kroków w morze – wygłosił podniosłą mowę, wnosząc przy końcu okrzyk na cześć Kaszubów, który tysięczne rzesze powtórzyły. Przemawiali po nim min. Wojciechowski, admirał Porębski. Wręczono następnie Hallerowi pierścień złoty, który on wrzucił do morza. Generalicja podeszła do sztandaru. Nastąpiło poświęcenie bandery, a później podjęcie jej na wysoki maszt. Artyleria dała kilka salw – wojska obecne prezentowały broń. Nastąpiła teraz msza polowa, a później uroczyste „Te Deum” i dwa przemówienia księży. Zbliżające się ciemności zmusiły do powrotu – co też nastąpiło. Żołnierze znaleźli posiłek i odpoczynek w olbrzymiej szopie dla aeroplanów, a oficerowie w tak zw. „Kurhausie” czyli domu kąpielowym.
Zaślubiny z morzem 10 II 1920 r. [fot. NAC]
Gdy
ks. Miegoń przybył do Pucka, życie garnizonu było w fazie organizacji.
Obowiązki służbowe nie zabierały mu zbyt wiele czasu. Nie lubił być bezczynnym.
Wystąpił z propozycją organizacji dla dorosłych Kaszubów kursów języka
polskiego. Zgłosił się z tym pomysłem do puckiego księdza proboszcza i
komendanta batalionu. Wkrótce rozszerzył swoją propozycję także na dzieci
szkolne, które uczyły się tylko po niemiecku. Chciał codziennie poświęcić 3 godziny na lekcje języka polskiego. Propozycja została
życzliwie przyjęta lecz nie zapadły żadne decyzje zarówno czynników kościelnych
jak i wojskowych. Ks. Miegoń zniechęcony
bezużytecznością i postawą decydentów napisał pismo o przeniesienie.[23]
To poskutkowało, wkrótce powierzono mu zadanie utworzenia sieci bibliotek
polskich na całym wybrzeżu oraz wygłaszania odczytów na tematy, które uzna za
ważne.
Pracę w Pucku przerwała wojna polsko – bolszewicka. Ks. Miegoń obszernie opisał w niej swój udział dopiero gdy przeniesiony został do Lublina, więc już z ok. 10 letniej perspektywy. Świeższe spojrzenie na wydarzenia wojenne zachowało się w liście do ks. R. Śmiechowskiego napisanym z Pucka 13.I.1921 r.: (…)”Występy moje wojenne” były krótkotrwałe, gdyż na froncie znajdowaliśmy się przez miesiąc tylko. Walczyliśmy pod Roją gen. na polach historycznej Ostrołęki. Powodzenia zbytniego nie mieliśmy, siły były za słabe, żołnierz świeży, nie wytrzymywał należycie ognia, ogólne kierownictwo grupy (Roja) nie stało na wysokości zadania. Dość że po trzydniowych walkach musieliśmy cofać się ku Modlinowi, ciągle walcząc. Pod Ostrołęką nasz baon morski poniósł wielkie straty. Dowódca pułku dostał się do niewoli, 2 oficerów zranionych, 1 zabity – kilkudziesięciu ludzi kozacy usiekli i wzięli kilkunastu do niewoli. Kapitan Jacynicz po paru tygodniach zdołał umknąć bolszewikom . Ja w czem mogłem starałem się być pomocnym w tak ciężkiej i przykrej sytuacji, (dowódca przedstawił mnie do krzyża „dla walecznych”) Chodziłem na wywiady, raz byłem w ataku, pod m. Makowem dostałem granatem po głowiźnie ale tak delikatnie, iż bandaż nosiłem tylko kilka dni, nie oddalając się od oddziału zbierałem rozpierzchłych marynarzy, jak mogłem starałem się podnieść upadłego ducha w czasie cofania.[24] W jednym wypadku pułkownik, szef grupy będąc wielce podrażniony, zwymyślał mnie od „świń”, gdy mu zameldowałem, że żołnierze z prawego skrzydła uciekają z pozycji. W ogóle trzymałem się pierwszej linii, a czasem zastępowałem dowódcę oddziału, pełniłem służbę łączności no i wykonywałem obowiązki duszpasterskie przy rannych. Msze święte tylko kilka razy odprawiłem w czasie miesiąca. Po tygodniu pobytu na froncie nie poznawaliśmy jeden drugiego: twarze miedziane, obrośnięte, oczy błyszczące od ciągłego podniecenia. Straciliśmy zupełnie świadomość jaki jest dzień dziś i którego, tak iż kiedyśmy przyszli pod Maków, widząc ludzi postrojonych, pytaliśmy się co to znaczy, dopiero nas objaśnili, że to dziś niedziela. W ogóle wszystkich epizodów, wypadków, któreśmy w tym ciekawym czasie przeżyli, opisać niepodobna – ot kiedyś przy lampeczce wina i ciepłym kominku będziem sobie wspominać i opowiadać. Sądzę, iż Ty również niemało przygód doświadczyłeś i wielu emocji w tej kampanii doznałeś, będąc dłużej i może w cięższych walkach.(…)
Wycofany z frontu I batalion Pułku Morskiego powrócił do koszar w Toruniu (30 VIII 1920 r.) Wiedziano, że wkrótce pułk zostanie rozformowany a marynarze zostaną przydzieleni do nowo tworzonych jednostek. W październiku wojna polsko-bolszewicka wygasała, ks. Miegoń rozważał powrót do diecezji. Powstrzymywała go w armii sprawa Gdańska. Liczył, że wkrótce będzie świadkiem ważnego wydarzenia historycznego, przyłączenia miasta do Polski.[25] Odejście blokował także naczelny kapelanem ks. J. Pajkert. Podczas pobytu w Toruniu ks. Miegoń organizował kursy dokształcające dla marynarzy z języka polskiego, arytmetyki, historii i geografii. Po pomoce naukowe do Warszawy jeździł ze swoim współpracownikiem por. mar. Czesławem Wnorowskim, który tak zrelacjonował jeden z wyjazdów: W czasie naszych podróży do Warszawy, poznałem go jeszcze z innej strony. Miał pogodne usposobienie, lubił życie i wszelkie rozrywki nie kolidujące z jego kapłaństwem. Wówczas z jego inicjatywy, poszliśmy w Warszawie na miód do Fukiera, a potem, o zgrozo! Na operetkę „Róże ze Stambułu”. Operetka o niewinnej treści, bardzo melodyjna nie mogła zgorszyć nikogo. Po powrocie do batalionu ks. kapelan przyznał mi się, że na drugi dzień, gdy się z nim rozstałem, aby załatwić swoje sprawy, poszedł jeszcze raz do teatru na tę samą operetkę, ponieważ tak był zachwycony jej melodyjnością. Przyznał się potem, że jako kapelan popełnił grzech nieposłuszeństwa wobec swojej władzy, która zabraniała księżom chodzić na podobne imprezy. Ale dodał: postarałem się odpokutować swój grzech”.[26]
Pierwszy Chór MW w Pucku wraz ze swoim założycielem ks. kapitanem Wł. Miegoniem [fot Muzeum MW w Gdyni]
Pod
koniec listopada 1920 r I batalion Pułku Morskiego został rozwiązany i ks.
Miegoń wrócił do Pucka jako kapelan Dowództwa Wybrzeża Morskiego. Znów rzucił
się w wir pracy. Nie ograniczał się tylko do obowiązków służbowych, ale
wykonywał wiele działań z własnej inicjatywy. Na przykład, został przewodniczącym Komitetu Gwiazdkowego, który
przez koncerty, sprzedaż ozdób świątecznych zbierał fundusze na zakup prezentów
świątecznych dla marynarzy. W ten sposób wypracowano 20 000 marek. Matki
chrzestne z Warszawy przekazały 35 000 marek, od Białego Krzyża otrzymano
8 000 papierosów i 150 funtów czekolady. Dzięki temu mogliśmy dać naszym żołnierzom dosyć bogate podarki. Każdy
dostał: 20 papierosów, mydełko toaletowe, pastę do obuwia, paczkę toruńskich
pierników, ołówek, po 5 arkuszy papieru i tyle kopert, kalendarzyk, ćwierć
funta czekolady, pszenną bułkę z marmoladą, pocztówkę świąteczną. Od miejscowej
ludności dostaliśmy trochę darów w naturze, 2 prosiaki i 1-go barana. Więc też
w święta mieli żołnierze obfitsze życie. Podarunki były rozdane w wilję przy
choince – dzieliliśmy się opłatkami, były przemowy, śpiewaliśmy wspólnie
kolędy.
Gdy w 1921 r. powołano do życia Pucki Oddział Towarzystwa Krajoznawczego, wszedł w skład zarządu jako sekretarz.[27] Znalazł się również w Kole Przyjaciół Harcerstwa.[28] W nowym roku 1921 hucznie obchodzono 1 rocznicę zaślubin z morzem. Tym razem pogoda dopisała. 10 lutego rocznicę objęcia wybrzeża obchodziliśmy uroczyści. Odprawiałem mszę św. na rynku, a później odbyła się defilada. W czasie mszy i defilady nad naszymi głowami krążyły aeroplany. Dzień był wtedy prześliczny, słoneczny i cichy. Okręty w porcie postrojono różnorodnemi flagami. Miejscowa Polonia wdzięcznie ten dzień wspomina.[29] W maju 1921 r. ks. Miegoń był uczestnikiem innej doniosłej uroczystości, wręczenia odznaczeń dla marynarzy Pułku Morskiego za wojnę polsko-bolszewicką. Na monitorze rzecznym ORP Horodyszcze przycumowanym w Toruniu, wyróżnionych marynarzy osobiście dekorował marszałek J. Piłsudski. Na piersi ks. Miegonia zawiesił dwa krzyże – Srebrny Orderu Virtuti Militari i Walecznych.
Dekoracja marynarzy przez J. Piłsudskiego na monitorze rzecznym “Horodyszcze” [fot. NAR]
Ks. kpt. marynarki Władysław Miegoń [źródło: Nasza Służba nr 18 (562) X 2017 r.]
Prawie
w każdym liście do wuja ks. Miegoń pisał kilka słów o polskich sprawach
morskich. Cieszył się z powiększania floty, budowy portu w Gdyni, opisywał
uroczystości marynarskie, smucił się wypadkami.
Flota nasza ciągle się zwiększa, mamy
już 6 okrętów, 6 zaś jest w drodze. Budowa portu stopniowo postępuje naprzód.
Przed dwoma tygodniami wobec komisji sejmowej, przedstawicielstwa wojskowego
odprawiłem mszę święta i dokonałem poświęcenia prac przy budowie portu w Gdyni.[30]
Flota nasza po trochu powiększa się:
przyszły do Gdańska 2 traulery, a wkrótce ma nadejść okręt szkolny, jeszcze dwa
traulery, oraz okręt „Haller”. Wszystkie prace przygotowawcze do budowy portu
wojennego w Gdyni postępują w przyspieszonym tempie.[31]
Po świętach byłem uczestnikiem okropnie
miłej uroczystości: poświęcenia pierwszego okrętu wojennego polskiego w
Gdańsku. Miałem msze św. na pokładzie, a później krótkie przemówienie, przy
podjęciu bandery. Był obecny generał Borowski i minister Biesiadecki. Okręt ten
nosi imię „Komendant Piłsudski” i choć nie podług mego gustu nazywa się jest
jednak śliczny. Zakupiony został w Finlandii, skąd jeszcze nadejdzie taki sam
okręt, który nazywał się będzie „Haller”.[32]
Msza św. odprawiana przez ks. Miegonia na ORP Gen. Haller [fot. ze zbiorów Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni]
Mamy w najbliższym czasie otrzymać 6
torpedowców i 2 kanonierki, a wtedy podążylibyśmy znów ku morzu.
Przez miesiąc mają być dokonywane w
Gdyni próby lotów na aparatach bezsilnikowych. Do konkursu stanęły 33, a
jeszcze mają więcej przywieźć. W Pucku wykonano na lotnictwie 2 takie aparaty.
Ćwiczenia lotnicze są w tym roku wzmożone, ponieważ jednak aeroplany są nowe przeto
i wypadków mniej.[33]
W lipcu mieliśmy przykry wypadek – na
torpedowcu „Kaszub” wybuchnął kocioł w porcie gdańskim, wskutek czego okręt
zatonął i 3-ch ludzi straciło życie.
Przyczyna wybuchu nieustalona – przypuszcza się, że to zamach, ale udowodnić
trudno. Uszkodzenie jest tak poważne, iż jest wątpliwą rzeczą, aby „Kaszuba”
remontowali. We Francji zakupiono nowy (używany) transportowiec, nazywa się „Wilja”, ma pojemność 7000 ton, będzie
służył do przewożenia materiałów wojennych. Łodzie podwodne torpedowe zamówione,
ale dopiero nadejdą w 1927 – będą 2 razy większe od torpedowców – więc kiedy torpedowce mają 450 ton, to
łodzie podwodne będą miały 800 – do 1000 ton.[34]
Kadłub ORP “Kaszub” rozdarty przez wybuch [fot. NAC]
Podczas prawie 6 letniego pobytu w Pucku ks. Miegoń mieszkał w klasztorze sióstr elżbietanek, W związku z przeniesieniem garnizonu do Gdynia, także i ks. kapelan musiał zmienić adres. Tak o swojej przeprowadzce pisał do wuja: W tych dniach przenoszę się do Gdyni. Już książki wszystkie popakowałem. Więcej majątku nie posiadam, to i kłopotu z transportem nie będzie.[35] Znaczenie Ks. Miegonia dla społeczności puckiej zostało streszczone w informacji prasowej, która ukazała się w Dzienniku Bydgoskim: Brak duszpasterza. Wobec przeniesienia tutejszego garnizonu Marynarki Wojennej do Gdyni, opuścił również nasze miasto powszechnie lubiany przez ludność kaszubską Kapelan Marynarki Wojennejks. Miegoń. Jako dzielny duszpasterz, wybitny Polak, był on tu poważany nie tylko przez osoby wojskowe, lecz także przez tutejsze społeczeństwo. Patriotyczne kazania, które ksiądz ten wygłaszał, skupiały każdorazowo dużo wiernych. Ubycie tego dzielnego duszpasterza wywołało ze strony tutejszego społeczeństwa żal. Miasto nasze straciło jednego z najwybitniejszych działaczy narodowych. Duszpasterzowi na nowej placówce „Szczęść Boże”.[36]
koniec cz. I
Paweł Nowakowski
[1] Najwięcej o pobycie w Iłży piszą ks. Z. Jaworski, D. Nawrot, Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP, s. 19-20.
[2] O koniu ks. Miegonia pisał ks. K. Kwitek w liście do ks. R. Śmiechowskiego w kwietni 1915 r..(…) – mój luzak Władzio – mając ślepą kobyłę ciągle na niej wyjeżdżał, a to do Chrobrzan – na tydzień, a to do Olbierzowic – Klimontowa, zaś wyjechał również na ślepej kobyle aż do Modliborzyc z ordynacji konsystorskiej, ponieważ tam proboszcz ks. Kotowskie jako chory na [?] wyjechał gdzieś na kurację. Rzeczonego konia ks. Miegoń sprzedał podczas pobytu w Iłży.
[3] Anna Stępień, Opis o moim bracie ks. Miegoniu Władysławie, Archiwum Diecezji Sandmierskiej (ADS), Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[4] Fragment listu do ks. A. Rewery z 9 V 1916 r. ADS, Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[5] W czasie posługi ks. Miegonia w Iłży w ratabulum
ołtarza głównego zasłonę obrazu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi
Panny stanowił obraz św. Władysława. Obecnie zawieszony
jest w południowej nawie kościoła.
[6] Ks
Franciszek Sobutka był proboszczem iłżeckim w latach 1914-1918. Następnie przeszedł na probostwo w Wierzbicy.
Zmarł 18 XI 1929 r.
[7]
Ks.
Władysław Korpikiewicz był wikarym w parafii iłżeckiej w latach 1916 – 15 II
1918.
[9] Uroczystości kościuszkowskie odbywały się w związku z 100 rocznicą śmierci T. Kościuszki.
[10] Być może chodzi o komedio-operę Augustyna Żdżarskiego pt. Akademik Krakowski czyli ofiara dla Ojczyzny.
[11] Henryk Domitr, organista i kapelmistrz strażackiej orkiestry dętej, zmarł 11 XI 1917 r.
[12] Ks. Miegoń w liście z 25 II 1918 r. do ks. A. Rewery pisał o zabiegach ks. Szokalskiego: Nie ma obawy aby zyskał sobie nowych adherentów, jakkolwiek szokalszczyzna („judaizantes”) między wiernymi kołacze się.
[17] Z relacji ustnej wnuczki R. Sikory, p.
Lucyny Lipczyńskiej.
[18]
List napisany został 28
XI 1918 r., w tym samym dniu Józef Piłsudski powołał do życia Marynarkę Wojenną
RP.
[19] Ks. Nurowski w latach 1916-1918 przebywał w guberni czernihowskiej jako kapelan wygnańców. Po powrocie krótko był proboszczem parafii Wierzbica a 1 X 1918 r. został proboszczem iłżeckim. Do Iłży przybył dopiero 23 X 1918 r. i objął stanowisko. Zarządzał parafią nieco ponad siedem miesięcy, 4 VI 1919 r. Ks. Miegoń wysłał z Iłży telegram do bp. Ryxa o treści Ksiądz Nurowski umarł.
[20] Po wyjeździe z parafii jeszcze w dwóch listach ks. Miegoń porusza wątek iłżecki. Jeden z nich mówi, o załatwieniu sprawy długu w Iłży (list do ks. Rewery z 12 III 1920 r. z Pucka), drugi informuje, że podczas wizyty w Radomiu w październiku 1920 r. był na ślubie dwojga iłżeckich parafian (list do ks. Rewery z Torunia, 11 X 1920 r.)
[21] Od IV 1919 r. kapelanem garnizonu radomskiego był ks. Dominik Ściskała, który równocześnie pełnił funkcję rektora kościoła pobernardyńskiego. Otrzymał on pisemną reprymendę od dowódcy garnizonu płk. Aleksandrowicza za zaniedbywanie obowiązków kapelana: Zawiadamiam księdza, że nabożeństwa w szpitalu nie było, a żołnierze już 4-ty raz przygotowywali ołtarz do nabożeństwa daremnie. Uważam to za smutny objaw – duchowieństwo radomskie zostaje głuche i obojętne na prośbę wojskowości o odprawienie nabożeństwa dla chorych.(…), ADS, Akta Duszpasterstwa Wojskowego kapelanów, k. 11.
[22] Pod koniec 1920 r. było już 20 kapelanów
pochodzących z diecezji sandomierskiej:
Jan Pajkert, Antoni Jaworski, Bolesław Sztobryn, Stanisław Rostafiński,
Władysław Miegoń, Jan Koziński, Stanisław Sędys, Eugeniusz Kapusta
(pomocniczy), Stefan Zagner, Marian Stankowski, Bronisław Danielewicz, Prosper
Malinowski, Leon Górski, Władysław Krawczyk, Romuald Śmiechowski, Antoni
Roszkowski, Bolesław Strzelecki, Zygmunt Kosobudzki, Franciszek Zbroja, Jan
Zieja.
[23] W Rozkazie Wewnętrznym nr 8 z 22 IV 1920 r. znajduje się informacja o (niezrealizowanym) przeniesieniu ks. Miegonia z dniem 5 IV 1920 r. do 1 pułku szwoleżerów.
[24] W opracowaniach dotyczących ks. Miegonia często przytaczana jest relacja
Mariana Stępnia, jego siostrzeńca. Według niej ks. Władysław jako ochotnik
poszedł na zwiad w przebraniu za bolszewika.
Spenetrował obóz wroga a następnie dostarczył cenne informacje własnemu dowództwu.
Wspomnienia osobiste ks. Miegonia nie
przytaczają tego epizodu.