Na dzień 22 stycznia przypadają rocznice, o których w Iłży szczególnie należy pamiętać. Są to: rocznica wybuchu Powstania styczniowego, którego potyczki rozegrały się również na ziemi iłżeckiej, rocznica urodzin Bolesława Leśmiana, którego słynne erotyki powstawały w otoczeniu iłżeckiego malinowego chruśniaka oraz rocznica śmierci ukochanej Leśmiana, poznanej w Iłży, Teodory Lebenthal.
Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe zaprosiło na upamiętnienie rocznic już 21 stycznia 2020 r. Na zaproszenie odpowiedziało liczne grono mieszkańców Iłży. To był początek naszego świętowania. Na cmentarzu parafialnym zapaliliśmy znicze, odmówiliśmy modlitwę przy tablicy poświęconej Teodorze Lebenthal oraz na grobach uczestników Powstania styczniowego.
Kontynuacja będzie miała miejsce w dniu jutrzejszym w Warszawie. Zapalimy znicze na grobie Bolesława Leśmiana oraz jego ciotki Gustawy Sunderland na Starych Powązkach. Wieczorem liczna grupa mieszkańców Iłży weźmie udział w spektaklu p.t. „Sen”, który przygotowany został w oparciu o wiersze Bolesława Leśmiana.
To kolejny raz, kiedy chcemy upamiętnić ważne wydarzenia związane z życiem tego genialnego poety.
Zapraszamy do obejrzenia fotografii wykonanych przez Norberta Jastalskiego.
Styczeń to miesiąc ważnych wydarzeń, o których warto pamiętać i zachęcać innych do wspomnień oraz poznawania lokalnej historii. W naszym miasteczku wiele jest miejsc upamiętniających wydarzenia historyczne a także postaci, które wywarły wpływ na polską kulturę. Zbliżająca się data 22 stycznia, z pewnością wielu osobom kojarzy się z wybuchem powstania styczniowego, o którym przypominają mieszkańcom nazwy ulic, groby i tablice pamiątkowe (zapraszamy do przeczytania wpisu na naszej stronie). Niewielu Iłżan wie, choć to grono sukcesywnie się powiększa, że tego dnia urodził się Bolesław Leśmian (1877 r.) natomiast w roku 1942, również 22 stycznia, zmarła w Iłży Teodora Lebenthal, zwana Dorą. Wielu badaczy biografii Bolesława Leśmiana twierdzi, że była ona miłością jego życia.
Pamiątek i miejsc przybliżających sylwetkę tego genialnego poety jest w Iłży zaskakująco wiele. W związku ze zbliżającą się datą zachęcamy do odwiedzenia Izby Pamięci Bolesława Leśmiana, która mieści się na Placu 11 listopada nr 2. Można tu odnaleźć ducha epoki, poznać biografię poety i historię jego rodziny, zobaczyć ciekawe fotografie, obrazy, meble.
Kolejnym miejscem jest, unikatowa i jedyna w Polsce, Biblioteczka Pana Leśmiana, która znajduje się w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej w Iłży, na ostatnim piętrze, przy ulicy Warszawskiej 4. W przytulnym pomieszczeniu znalazły swoje miejsce różne wydania poezji Leśmiana, opracowania jego twórczości i biografii.
Jest jeszcze jedno niezwykłe, jakby zagubione i tajemne miejsce – ogród „Malinowy chruśniak”, znajdziecie go przy ulicy Podzamcze, na lewo od schodów prowadzących na zamkowe wzgórze, za domem Sunderlandów.
Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe, w gronie przyjaciół i sympatyków, po raz kolejny uczci wydarzenia i osoby spotykając się przy tablicy poświęconej Teodorze Lebenthal na iłżeckim cmentarzu. Tutaj przywołamy pamięć o Bolesławie i Dorze, a potem udamy się na groby powstańców styczniowych znajdujące się na tym cmentarzu, by przypomnieć historię tego wydarzenia.
Zapraszamy w dniu 21 stycznia 2020 r. o godzinie 16.00 przy
bramie cmentarza od strony schodów.
Na początku października 1926 r. ks. Miegoń zamieszkał w Gdyni. Cieszył się z szybko postępującej rozbudowy miasta i portu. Wkrótce jego spokój i stabilizację zaczęły zakłócać próby przeniesienia z marynarki. Przyczyna tych zabiegów mogła wynikać z krytycznej oceny, którą wyrażał publicznie o zamachu majowym i Józefie Piłsudskim. W marcu 1927 r. otrzymał propozycję pracy w Toruniu jako zastępca dziekana. Odmówił przyjęcia tej funkcji. Kolejnej ofertyjuż nie było, zamiast niej Ministerstwo Spraw Wojskowych wydało rozkaz (5 XI 1928 r.) przenoszący ks. Miegonia z Gdyni do Lublina na stanowisko Kierownika Rejonu Duszpasterstwa.[1] Z wielkim żalem żegnała swojego kapelana Marynarka Wojenna. Komendant Portu Wojenne w Gdyni kmdr Wł. Filanowicz wydał uroczysty rozkaz – pochwałę ks. Miegonia, wymieniający długą listę jego zasług, a oficerowie podarowali „Kochanemu Księdzu Kapelanowi” pamiątkowe tableau.
Początki pracy w nowym środowisku były trudne. W marcu 1929 r. pisał do ks. Rewery: W Lublinie czuje się ciągle nieswojo, obco. Robota, pozaobowiązkami kościelnemi, idzie niesporo – jak z kamienia. Kontakt z żołnierzami trudno utrzymać, gdyż wszędzie daleko: obóz północny 5 kilometrów, – południowy 4 km. Zachodzę tam powiem pogadankę – lecz to jakoś wygląda tak oficjalnie i na dystans (…) Z korpusem oficerskim stosunków i znajomości nie mam żadnych(…) Z czasem ks. Miegoń zaczął odkrywać dobre strony pobytu w Lublinie. Postanowił podjąć studia na KUL-u. Pojawiła się jednak poważna przeszkoda. Przełożony ks. Władysława, nota bene jego dawny kolega z Sandomierza ks. Jan Pajkert, nie chciał na to wyrazić zgody, uważając, że nie można równocześnie pracować jako kapelan i studiować. Ks. Miegoń był odmiennego zdania i podjął naukę bez wiedzy przełożonego. Po kilku tygodniach uczęszczania na wykłady zapewniał: Służba moja na tem uszczerbku nie cierpi, gdyż wszystko co do moich obowiązków należy spełniam – bywam u żołnierzy i w więzieniu (…)[2] Drugi rok studiów już odbywał oficjalnie gdyż w listopadzie 1930 r. otrzymał pozwolenie z kurii polowej. Jako pełnoprawny student mógł jawnie uczestniczyć w życiu uczelni. Został zaproszony do objęcia funkcji kapelana korporacji studenckiej Korabja. Wybór jego osoby nie był przypadkowy, gdyż jednym z celów stowarzyszenia było szerzenie idei morskiej.
Ks. Miegoń, podobnie jak w wielu poprzednich miejscach pracy tak i w Lublinie powołał do życia Towarzystwo Śpiewacze „Lutnia”. Chór prezentował się profesjonalnie. W marcu 1931 r. trzykrotnie zaśpiewał oratorium Haydna „Siedem słów Zbawiciela na krzyżu”. Wydaję się, że do zasług ks. Miegonia na niwie muzycznej możemy także zaliczyć znaczny wpływ na wznowienie działalności chóru akademickiego KUL.
Przez cały okres pobytu w Lublinie nie zerwał kontaktów z morzem. Sprzyjała temu aktywność w Okręgowej Komisji Rewizyjnej Ligi Morskiej i Kolonialnej i organizacja wycieczek na wybrzeże. Poza tym część urlopów przeznaczał na wyjazdy do Gdyni aby odwiedzić siostrę Marię, znajomych i kolegów z marynarki. Starał się brać udział w uroczystościach Święta Morza i w ważnych wydarzeniach jak np. poświęcenie fregaty „Dar Pomorza” (13 VII 1930)[3]
Potrzeba kontaktów z morzem wynikała również ze stanu zdrowia ks. Miegonia. W listopadzie 1931 r. poważnie przeziębił się i poszedł do uznanego lubelskiego laryngologa dr. Osowskiego. Humorystyczny przebieg wizyty opisał wujkowi Antoniemu Rewerze w jednym z listów: Zbadał mnie. Najpierw zapytał czy pochodzę z Lublina, czy długo tu mieszkam i oświadczył, że klimat tutejszy mi nie sprzyja, że najkorzystniejszy dla mnie byłby klimat morski. „Właśnie – powiedziałem dr – stamtąd – z Gdyni – do Lublina przyjechałem” – „Po co?” – „Musiałem”. Zapisał mi 2 lekarstwa: jedno do inhalacji, drugie do płukania. Po miesiącu kazał przyjść. Oświadczył przy tem, że napisze mi oficjalne pismo stwierdzające konieczność przeniesienia mnie nad morze.[4]
Z pewnością wpływ na stan zdrowia miał także styl życia księdza, który można określić jako ascetyczny. Nie przywiązywał uwagi do ubrania i warunków mieszkania. Cały swój dochód przeznaczał na rzeczy konieczne, pomoc rodzinie i potrzebującym, Jedyną przyjemnością, której nie mógł sobie odmówić były książki. W liście do wuja z 17 XI 1931 r. scharakteryzował stan swojego „majątku”: W grudniu również wydatki się nie zmniejszą. Muszę kupić buty. Mam jedne – dziurawe. Z koszul się wydarłem. Ze zrobionych w r. 1925zrobiła się pajęczyna, tak iż z prania przynosi ordynans strzępy, których już naprawić i scerować nie można. Ciepłej bielizny nie posiadam żadnej. Palto zrobione w 1928 r. w Gdyni – mam jedno na lato i jesień i wiosnę. Ledwie się trzyma. Suknię mam jedną – na święto i na co dzień. Kupiłem materiału na drugą. Długu mam paręset złotych. Spłacam co miesiąc. Zygm. Cebula – to uczeń ze szkoły ogrodniczej (z Samborca). Ostatni rok ma do matury. Musiałby przerwać gdybym mu nie pomógł. Gebetner i Wolff – to książki i pisma. Jedyna przyjemność, której trudno mi się wyrzec. Rodzicom i Jankowi też w tym trudnym czasie trzeba pomóc.
W lutym 1933 r. funkcję biskupa polowego objął ks. Józef Gawlina, zastępując na tym stanowisku bp. Stanisława Galla. Wkrótce rozpoczęły się zabiegi oficerów i marynarzy MW u nowego ordynariusza o powrót nad morze ks. kapelana Miegonia. Gremialne „nękanie” ks. biskupa w słusznej sprawie okazało się skuteczne. 1 X 1933 r. bp Gawlina przyjechał do Lublina na konsekrację kościoła garnizonowego i poświęcenie Domu Żołnierza.
Obiecał wtedy ks. Miegoniowi, że w listopadzie załatwiona będzie sprawa jego przeniesienia. Słowa dotrzymał. Z dniem 1 I 1934 r. ks. Władysław otrzymał awans na stopień komandora podporucznika i objął funkcję starszego kapelana Dowództwa Floty (do Gdyni dotarł pod koniec lutego). Radość z powrotu nad morze napełniła go optymizmem i zapałem do podjęcia nowych wyzwań. Osobiście czuję się dobrze. Wszyscy mi są życzliwi, przyjacielscy tak, że jest to dla mnie podnietą do przebywania wśród nich i służenia im ile tylko sił starcza.[5] Pierwszym doniosłym zadaniem, którego się podjął ks. Miegoń było rozpoczęcie prac nad wzniesieniem kościoła garnizonowego. Pod koniec marca znał już plany, preliminarz robót i wydatków.
Do podstawowych obowiązków ks. kapelana należała posługa duszpasterska. Polegała ona na odprawianiu nabożeństw, szczególnie podczas uroczystości (święta państwowe, promocje oficerskie, pogrzeby itp.), święceniu bander i okrętów. Dużym wyzwaniem były okresy przedświąteczne gdy trzeba było spowiadać i głosić rekolekcje. W tych przypadkach ks. Miegoń korzystał z pomocy kapłanów z sąsiednich parafii.
Dużo czasu pochłaniały ks. Miegoniowi obowiązki oficera oświatowego. W pierwszym okresie pobytu w marynarce w latach 1920-1928 zapoczątkował szereg działań: powołał chór, orkiestrę smyczkową i teatr, założył bibliotekę, organizował seanse filmowe, prowadził kursy dokształcające. Po powrocie kontynuował te dzieła. Szczególną troską objął bibliotekę, którą osobiście zarządzał i ciągle powiększał. Był także odpowiedzialny za organizację akademii z okazji świąt i uroczystości.
Ks. Miegoń był wrażliwy na potrzeby innych ludzi. Z tego powodu pole jego działalność wykraczało znacznie poza ramy obowiązków kapelana i oficera oświatowego. Przykładem niech będzie wydarzenie z lutego 1935 r. gdy do garnizonu gdyńskiego trafiło blisko 700 rekrutów, którzy w niesprzyjających warunkach pogodowych przechodzili intensywne szkolenie. W wyniku przeziębienia a następnie powikłań pogrypowych zmarło dwóch młodych oficerów – instruktorów. Te niepotrzebne śmierci wstrząsnęły kapelanem i całą kadrą. Aby uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji ks. Miegoń podjął się obserwacji marynarzy, a widząc źle rokujących, zabierał ich na swoją kwaterę i wraz z ordynansem aplikował leczenie domowe. Z tego „sanatorium” kapelańskiego skorzystało trzech marynarzy, którzy wkrótce powrócili do służby.
Niezwykłym wydarzeniem w życiu ks. Miegonia była podróż do Nowego Jorku na pokładzie „Batorego”. W rejs do Ameryki wypłynął jako członek załogi 6 lub 7 kwietnia 1938 r., a powrócił 1 maja. W drodze powrotnej wygłosił rekolekcje dla załogi. Dwa tygodnie po powrocie wysłał list do wuja, w którym opisał pobyt w Ameryce: N. York nie zrobił na mnie dodatniego wrażenia. To kocioł, w którym wszystko kotłuje się, pędzi, goni. Architektura może zadziwiać techniką, ale estetycznych wrażeń nie wywoła. Byłem na 100 piętrowej kamienicy. Wznosi się na kształt wieży. Na szczyt można dostać się windą elektryczną. Wjazd kosztuje dolara i coś centów. Widok rozległy na cały N. York. Miasto leży jakby na wysuniętym języku. Z jednej strony rzeka Hudson, z drugiej jakaś woda – zdaje się wcięta w ląd głęboka zatoka. Mosty tunele, kolejki podziemne i nadziemne i samochody, samochody … tych mnóstwo, za bardzo. Po rzece krążą olbrzymie statki – promy. Wieczorem skoro zapłoną światła eonowe. N. York wygląda efektownie, ładniej niż w dzień. Widziałem z zewnątrz katedrę św. Patryka – ogromna. U nas w Warszawie, Lwowie, Gdyni byłby to kolos – tam wobec olbrzymich domów okolicznych ginie. Do środka nie wchodziłem – tam dawno nie ma nic (…)
Sprawa Dreszera
W lipcu 1936 r. na wybrzeżu zginął w wypadku lotniczym gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, prezes Zarządu Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej oraz Inspektor Obrony Powietrznej Państwa. Zdecydowano, że zostanie pochowany na nowo otwartym cmentarzu marynarki na Oksywiu. Ponieważ był innowiercą i rozwodnikiem proboszcz oksywski ks. Klemens Przeworski zapowiedział, że nie zgodził się na wprowadzenia ciała do kościoła. Była to kłopotliwa sytuacja dla organizatorów pogrzebu gdyż w uroczystości mieli wziąć udział najwyżsi przedstawiciele władz i armii z Prezydentem RP na czele. Próbowano negocjacji z ks. Przeworskim lecz bez skutku. Zwrócono się nawet do prymasa Hlonda z prośbą o interwencję, który jednak wstrzymał się od nacisku, uznając rację proboszcza. Organizatorzy pogrzebu mieli nadzieję jeszcze w ks. Miegoniu, który został wysłany z ostatnią misją. Kmdr Borys Karnicki, szef protokołu uroczystości tak opisał rolę kapelana (Marynarski Worek wspomnień): Wraca ks. Miegoń. Niestety, proboszcz się uparł i zamierza po rannej mszy św. o godzinie ósmej zamknąć kościół na cztery spusty. Wszyscy są oburzeni. Jak on śmie! Tu prezydent, kardynał, jego własny biskup, cała Polska! Ksiądz Miegoń mityguje: – Proboszcz ma prawo, to jest jego kościół i nikt z hierarchii kościelnej ani świeckiej nie może zabronić mu zamknięcia świątyni. Chyba tylko w wypadku, jeśli …. nie będzie miał go czym zamknąć. – Tu Miegoń ukłonił się złożył ręce i wyszedł. Popatrzyliśmy po sobie. Naturalnie! Jakie to proste! W dniu pogrzebu, po porannej mszy świętej pod kościół podjechała ciężarówka z marynarzami, którzy sprawnie zdjęli z zawiasów drzwi wejściowe. Załadowali je na samochód a następnie udekorowali świątynię na ceremonię pogrzebową. Uroczystość odbyła się zgodnie z planem i bez komplikacji.
Wydaje się jednak, że sposób załatwienia sprawy ciążył ks. kapelanowi, miał poczucie winy wobec ks. Przeworskiego. 1 listopada 1937 r. przy grobie Orlicz-Dreszera ks. Miegoń odprawił nabożeństwo żałobne.[7] Prawie dwa lata później (lipiec 1939) zajął inną postawę wobec żądania dowództwa marynarki aby poświęcił mauzoleum Dreszera i odprawił podczas tej uroczystości nabożeństwo. Zdecydowanie przeciwstawił się temu poleceniu. Perypetie z „Dreszerem” opisał w liście do ks. R. Śmiechowskiego[8]: W lipcu miałem wiele kłopotów z Dreszerem i nie wiem czy to nie sprowadzi mi jakich przykrych konsekwencji. Mianowicie wystawiono Dreszerowi piękne mauzoleum i miało się odbyć uroczyste przeniesienie zwłok połączone z nabożeństwem polowem i poświęceniem. Ja się od tego odmówiłem i napisałem do bpa polowego, przedstawiając całą rzecz. Bp zaraz mi odpisał, podziękował i zgodził się z moim stanowiskiem. Później dowiedziałem się, że zwracano się do niego i kategorycznie odmówił. Uderzyli wtedy do bpa Okoniewskiego i ten zgodził się, przysłał swego delegata kapelana wojskowego ks. Stryszyka ze Starogardu aby odprawił nabożeństwo w kościele a następnie poświęcił grobowiec. W przeddzień imprezy dzwoni do mnie adm. Unrug i nakazuje mi pod posłuszeństwem wziąć udział w poświęceniu. Odpowiedziałem mu, że nie, gdyż to nie jest zgodne z przepisami kościelnemi i takiego mniemania jest również mój biskup. „To dziwne czemu inni księża mogą to uczynić a ksiądz nie!” Kwestia sumienia. „ To niech ksiądz złoży mi meldunek, który zaraz prześlę do Warszawy”. Złożyłem. (…)
Wojna
Wojna, która wkrótce wybuchła położyła kres sprawie niesubordynacji kapelana. Pierwsze oznaki nadciągającego konfliktu pojawiają się w korespondencji ks. Miegoń we wrześniu 1938 r. Do przyjaciela, ks. Romualda Śmiechowskiego pisał: Trochę mnie niepokoją te fanfary wojenne – nie wiadomo co z tego wszystkiego wyniknie. Nie jest to wszystko takie proste, jak się zdaje wiecującej ulicy. Słyszę codziennie przez radio krzyki z różnych miast, ale tem się niepokoję, że potęga Niemiec rośnie a w miarę tego i apetyty – dziś zabrali się do Czechów, jutro mogą wystąpić z żądaniami o Gdańsk, Pomorze itd. Słowem możemy ich mieć na karku.[9]
W maju 1939 r. ks. Miegoń nie mógł już wyjechać do rodziny i znajomych z powodu wstrzymania urlopów. Na listowne pytanie zadane przez ks. Romualda: Co słychać w Gdyni? – odpowiedział: Buńczuczni, zadzierzyści, zdecydowani – trwamy w pogotowiu.[10] W sierpniu sytuacja wyglądała już bardzo poważnie: Żyjemy w ciągłym alarmie. Wojna wisi na włosku, a nikt nie może przewidzieć kiedy wybuchnie. Optymiści twierdzą nawet, że wcale nie będzie. Choć sam osobiście jestem zdecydowany i żadnego strachu nie odczuwam, to jednak oczekiwanie bardziej męczy niż sam fakt.[11]
Mimo zagrożenia wybuchem wojny wybrzeże polskiego morza tętniło gwarem letników. Wszyscy korzystali z wakacji i wyjątkowo pięknej aury. Chyba, jeszcze w pierwszej połowie sierpnia ks. Miegoń otrzymał trzydniowy urlop lecz musiał pozostać w pobliżu Gdyni. Przeznaczył go na zorganizowanie biwaku dla dziewięciorga dzieci. Były to ostatnie w jego życiu beztroskie i radosne chwile podczas, których mógł cieszyć się ukochanym kajakarstwem. Do radosnych wydarzeń należało także odprawienie przez ks. Miegonia, 15 VIII pierwszej i jedynej mszy świętej w wykańczanym kościele garnizonowym.
Wraz z wybuchem wojny ks. Miegoń znalazł się w oddziałach Lądowej Obrony Wybrzeża broniących Gdyni i Oksywia. Podobnie jak w wojnie polsko-bolszewickiej udzielał posługi kapłańskiej, był sanitariuszem w szpitalu i pomagał na pierwszej linii. Świadectwo o jego postawie daje lekarz MW, kapitan Bolesław Markowski: Jak zawsze dość niedbale ubrany, jeszcze chudszy niż przedtem, jeśli to było możliwe, niezmordowany udzielał posługi kapłańskiej nie dbając o bomby, o sen, o pożywienie. Widziałem go przed operacjami, widziałem wśród rannych i umierających, zawsze gotowego do pracy, zawsze pogodnego, zawsze nie zmęczonego. Kapitan Markowski przytacza także relację rannego oficera, który wraz z ks. Miegoniem przeprowadzał obchód pozycji na linii frontu: Podczas tego obchodu spostrzegli, że jeden okop pomimo obustronnej strzelaniny nie okazywał żadnej akcji. Przypuszczając, że żołnierz jest ranny albo zabity, podczołgali się do okopu i zauważyli, że młody żołnierz odłożył karabin, a sam skurczony siedzi w okopie i coś szepcze. – Co się stało, czemu nie strzelacie?- zapytuje ks. Miegoń. Żołnierz rozpoznawszy księdza odpowiada – Ja się modlę proszę księdza. – Na to ksiądz Miegoń wykrzykuje bez namysłu: – Modlicie się? Teraz nie czas na modlitwy, teraz trzeba strzelać! … [12]
19.09.1939 r. zakończyła się bitwa o Kępę Oksywską. Niemcy zajęli szpital w Babich Dołach gdzie znajdował się ks. Miegoń. Wielkość strat ludzkich w oddziałach Lądowej Obrony Wybrzeża była ogromna: ponad 2000 zabitych i ponad 3000 rannych. Zginął również bohaterski dowódca zgrupowania płk Stanisław Dąbek. Został pochowany przez ks. Miegonia w asyście honorowej niemieckich żołnierzy.
W niemieckiej niewoli
Po selekcji jeńców, ks. kapelan zgodnie z zapisami konwencji genewskiej, został zwolniony. Nie był jednak w stanie odejść i pozostawić w trudnej sytuacji marynarzy i żołnierzy, jak mówił „swoich dzieci”. Dobrowolnie podjął decyzję, że będzie z nimi dzielił jeniecki los. Tylko na chwilę wykorzystał swoją wolność aby zabrać z domu wszelkie niezbędne rzeczy, przydatne szczególnie rannym. Wziął więc koce, bandaże, prześcieradła, polowy ołtarz i książki. Oprócz tego zwrócił się do PCK o dostarczenie odzieży dla jeńców znajdujących się w przejściowym obozie (Szkoła Morska). W dniu 1 października wraz z rannymi wypłynął z Gdyni statkiem szpitalnym Wilhelm Gustloff do Flensburga skąd przetransportowano ich do szpitala w miasteczku Itzehoe gdzie urządzono szpital. Znalazło się w nim ok. 2500 jeńców leczonych i pielęgnowanych jedynie przez czterech polskich lekarzy i kapelana. Około połowy listopada kadra szpitala została przeniesiona do oflagu X A, który znajdował się w tej samej miejscowości. Ks. A. Rewera w liście do ks. R. Śmiechowskiego z dn. 22 XII 1939 r. pisał: Władzio jest teraz w tej samej miejscowości – ale widocznie szpital zlikwidowano – w obozie oficerskim wraz z 9 księżmi cywilnemi. Oficerowie zwracają się ku Bogu. Na [?] Świętych przystąpiło do św. sakramentów 600 osób. Msze św. odprawiać można. Mają chór 4-głosowy. Sprowadzają dla jeńców szkaplerze, różańce i książeczki. Pisze, że żywność jest dostateczna. Od rodziny listów dotąd nie otrzymał choć kilka pisano i posłano mu posyłkę. Jest zdrów. Potrzebne ubrania i bieliznę zabrał z sobą.[13]
W Itzehoe ks. Miegoń przebywał do 8 XII 1939 r. Po tej dacie przeniesiony został do oflagu IX C w Rotenburgu nad Fuldą, stamtąd pisał do ks. R. Śmiechowskiego: Duchowieństwa ponad kopę [w oflagu]. Klimat tu górski, widoki jak u nas na Podkarpaciu. Jestem zdrów. Tęsknię do kraju i swoich.[14] W liście napisanym ponad miesiąc później ks. Miegoń prosi: Gdybyś mógł przysłać jakąś paczkę żywnościową sprawiłbyś mi dużą przysługę i radość. Do domu ani do wuja nie śmiem o to pisać.[15]Ks. Romuald spełnił prośbę kolegi, a ten w kolejnym liście dziękował: Kochany Romciu! Składam Ci serdeczne podziękowania za paczkę a szczególnie za mydło. Jest to duże poratowanie i na dłuższy czas. Po skończonej niewoli postaram się wywdzięczyć.[16] Kolejną paczkę ks. Śmiechowski wysłał na Wielkanoc, dodatkowo ks. Miegoń otrzymał paczkę z Paryża od jakiegoś byłego parafianina.[17] Wkrótce jednak miał się skończyć dla niego czas cywilizowanej niewoli. W Rotenburgu pozostał do 18 IV 1940 r. skąd przesłany został w KL Buchenwald. W obozie pozbawiony został munduru, otrzymał pasiak i nr 1140.
Korespondencję mógł już tylko prowadzić w języku niemieckim. Początkowo więźniowie – księża nie byli zmuszani do prac fizycznych, dopiero po odmowie zrzeczenia się obywatelstwa polskiego sytuacja diametralnie uległa zmianie, zabroniono im także prowadzenia praktyk religijnych. W dniu 7 VII 1942 r. ks. Miegoń wraz z 51 księżmi przybył do KL Dachau. Otrzymał tam nowy numer 31223.[18] W tym samym obozie od początku czerwca znajdował się jego wuj, ks. Antoni Rewera. Tylko raz udało im się spotkać ze sobą i jedynie z pewnej odległości zamienili kilka słów.[19]
1 X 1942 r. zmarł z wycieńczenia
i chorób ks. A. Rewera, a 15 dni później
przyszła kolej na ks. Miegonia. Zachowała się relacja ks. Feliksa Kamińskiego
ostatniego spowiednika i świadka jego śmierci:
„Leżałem,
zaraziwszy się tyfusem, na trzecim piętrze obok ks. komandora Władysława
Miegonia. Znałem go jeszcze przed wojną i to dobrze, bo zapraszał mnie na
gremialne spowiedzi marynarzy lub prosił o zastępstwo we mszy świętej w
Komendzie Marynarki Wojennej, której był naczelnym kapelanem. Poszedł do
niewoli z dwiema walizkami książek, by marynarze mieli pożyteczną rozrywkę.
Naturalnie nie wiedział, że znajdzie się w koncentraku. Pełen pogody zapraszał
mnie do wspólnej modlitwy. Pewnego dnia z samego rana przerwał moją drzemkę:
„Księże Feliksie, proszę mnie wyspowiadać , bo czuję, że zbliża się koniec”. I
rzeczywiście była to jego ostatnia spowiedź. Zdążył jeszcze przyjąć Eucharystię
i rozstał się z nieludzkim światem obozowym – pełnym brudu, wszy i smrodu.
Świat okropności wokół lecz Bóg go doświadczył , jako złoto w ogniu próbował go
i przyjął jako ofiarę całopalną. Obóz koncentracyjny był miejscem, gdzie
człowiek ukazywał wielowymiarowość swojego wizerunku. Nikt tam nie mógł udawać,
że jest lepszy niż faktycznie nim był. Tam od razu można było dostrzec ludzkie
plewy i prawdziwe perły (…) Żal mi go było bardzo, był mi podporą i opiekunem”.
Ciało ks. Miegonia zostało spalone w obozowym
krematorium. Akt zgonu wysłany został z Dachau do Samborca dopiero 8 III 1943
r., informował, że duchowny katolicki, Władysław Miegoń zmarł 15 X 1942 r. o
godz. 8:45 z powodu niewydolności serca i krążenia oraz zapalenia opłucnej z
wysiękiem.
Epilog
Wśród wielu osób, z którymi stykał się za życia ksiądz Miegoń panowała opinia, że był to wyjątkowy kapłan posiadający przymioty osoby świętej: gorliwość wiary, zawierzenie Bogu, skromność, sprawiedliwość, ofiarność, miłosierdzie, pogodę ducha. W latach siedemdziesiątych oficerowie MW przebywający na emigracji w Argentynie ufundowali ks. Miegoniowi tablicę pamiątkową, na której napisali: O Gwiazdo Morza Tobie serca marynarzy. Dziś znajduje się ona w kruchcie Kościoła Garnizonowego na Oksywiu. W 1992 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny grupy polskich męczenników II wojny światowej, do niej zaliczono również księży Miegonia i Rewerę. Beatyfikacji 108 męczenników dokonał papież Jan Paweł II 13 VI 1999 r. w Warszawie. Od tego momentu mógł rozwijać się kult bł. Władysława Miegonia. Powstało wiele opracowań książkowych, namalowano kilka obrazów, ufundowano kilka tablic pamiątkowych, nadano jego imię dwóm gimnazjom (Gdynia i Strzebielino), jego wezwanie posiada Parafia Wojskowa Świnoujście, Parafia Straży Granicznej w Chełmie, kaplica w Akademii Marynarki Wojennej. Ostatnio do miejsc upamiętniających postać Błogosławionego dołączyła także Iłża. Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości ufundowało tablicę poświęconą iłżeckim żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej, na której znajduje się nazwisko ks. Miegonia. W roku 2019 Towarzystwo przeprowadziło szereg inicjatyw dla uczczenia 100-lecie zakończenia pracy duszpasterskiej ks. Miegonia w Iłży. Finałem tych działań było poświęcenie i ofiarowanie obrazu z wizerunkiem Błogosławionego dla iłżeckiego kościoła parafialnego. Autorką obrazu jest Pani Nina Drab, studentka ostatniego roku Konserwacji Dzieł Sztuki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Towarzystwo wydało również 1200 obrazków, które będą rozpowszechniane wśród mieszkańców Iłży.
Listy ks. Wł Miegonia z obozów koncentracyjnych Buchenwald i Dachau (tłumaczenie Joanna i Władysław Tomczyk)
Miegoń Władysław [Buchenwald] 16.II.1941 Nr.1140 Blok 33
Kochany Janku.
Kartę od Marysi z 25.I. otrzymałem. Mój list z 19. I. z pewnością już też otrzymaliście. Jestem zdrowy i proszę, żeby się mama o mnie nie martwiła. Moje myśli są codzienne przy Was. Bardzo się cieszę, że dostaliście tę zimową spódnicę i możecie ją nosić w razie potrzeby. Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że się ojcu polepszyło. Wkrótce będziecie w polu rozpoczynali wiosenne prace. Byłoby dobrze na miejscu zmarzniętych drzewek nowe zasadzić. Najlepiej kupić jabłonie. W ogrodzie radzę Wam zasadzić więcej warzyw (groch, fasolę ). Marysia ma w tym kierunku więcej doświadczenia, to będzie wiedziała co robić. Czy kartofle zmarzły tej zimy? Pozdrówcie ciocię Śliwińską. Marian pisał, że też jest zdrowy i przesyła pozdrowienia. Poproszę wujka, żeby w moim imieniu przekazał Romkowi [Śmiechowskiemu] życzenia imieninowe. Pozdrawiam wujka i całą rodzinę.
Władek.
Miegoń Władysław [Buchenwald] 16.III.41 Nr. 1140
Kochany Wujku
Dziękuję serdecznie za list z dn. 22.II.
Proszę wybaczyć, że tak długo nie odpisywałem, ale mam nadzieję, że czytał wujek
te listy, które pisałem 19. I. do Marysi, a 16. II. do Janka. Wiadomość, że
Marysia ma nadzieję na nową pracę bardzo mnie ucieszyła. Dziękuję serdecznie
wujkowi za modlitwę z prośbą o dalszą.
Często mi się wujek śni, a także reszta rodziny a to dlatego, że często o Was
myślę. Ja jestem zdrowy. Jeżeli wujek będzie pisał do siostry Krzysztofa to
proszę go pozdrowić. Pani Szulc pytała się o Marysię, może ona jej coś napisze.
Ona teraz mieszka w Warszawie ul. Koszykowa 44 m 15. Wujek będzie miał przed
Wielkanocą dużo pracy, ale proszę przy tym
pamiętać o swoim zdrowiu. Bardzo się cieszę, ze Jurek studiuje, bo czas
szybko ucieka. Czy Ela skończyła już szkołę zawodową? Proszę przy okazji
pozdrowić ciocię Śliwińską i kuzynkę
Dramińską. Z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych przesyłam życzenia
kochanemu wujkowi, moim rodzicom a także całej rodzinie,
Wasz Władek.
Miegoń Władysław [Buchenwald] 19.IV.42 Nr 1140 , Blok 50 b
Kochani Rodzice, Andziowie, Marysiowie,
Jankowie,
otrzymałem Wasze listy z dnia 31 III. i 26 II. Dziękuję bardzo za Wasze listy i za pamięć. Listu z 22 III, który pisałem do wujka i w którym powiadomiłem o wcześniejszym przyjeździe, na pewno nie otrzymaliście z powodu jego wypadku.[20] Bardzo się przyjąłem, kiedy otrzymałem wiadomości o wujku Antonim i Kaziku. Bóg ma ich w swojej opiece. Rodzice powinni z powodu podeszłego wieku więcej o siebie dbać. Mam nadzieję, że to ciepło i słońce dobrze ojcu zrobi a także Marysiowi wiosna i lato dobrze zrobią. Żeby tylko szybko wyzdrowieli. Często myślę o Waszych troskach i przeżywam je z Wami. Czy zakończyliście już prace wiosenne w polu i w ogrodzie? Czy ostra zima zniszczyła drzewka? Czy Janek ma w kuźni dużo pracy? Dużo o Was myślę i wyobrażam sobie w myślach poszczególne osoby. Hela napisała bardzo ładnie te dwa listy. Bardzo mnie cieszy, że utrzymuje dalej przyjaźń z Marysią, podobnie jak ja z Marianem. Jestem zdrów i Marian też, ale martwię się o Was. Od Staszewskich otrzymałem listy i pieniądze. Pieniędzy mam dosyć, że wystarczy do końca i dlatego prosiłem listownie, żeby już nic więcej nie wysyłali. Czy Marysia napisała kuzynce Szulc? Jej mąż i gdańscy krewni przesyłają mi miesięcznie pieniądze. Jeżeli się coś dowiecie o wujku Antonim to proszę mnie powiadomić. Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Wład.
Miegoń Władysław Dachau, 25.VII.42
Data ur. 30.9.92 Nr więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3K
Moi
kochani Rodzice, Jankowie, Marysiowie, Andziowie i Dzieci.
Z
okazji imienin Andzi przesyłam serdeczne życzenia. Codziennie myślę o Was.
Marysiu podziękuj kuzynce Szulc i Składkowskiej za życzenia mi zdrowia i powiedz,
że nie mogę jej bezpośrednio napisać. Podziękuj kuzynce Szulc za pieniądze,
które przesłał mi jej mąż. Powiedz Krysi, że wiadomości mogę teraz tylko przez
Dirka przekazywać. Powiedz bratu Wincentemu, żeby wujkowi przesłał trochę
pieniędzy, a jeżeli sam nie może to przez Jana Kantego albo krewnych śląskich.
Napisz też Marysiu do siostry Krzysztofa, która teraz mieszka przy ul.
Szumachera 17/18 Dom Starców w Poznaniu i podziękuj za pamięć o mnie. Kartę od
niej otrzymałem. Ja jestem zdrów. Pozdrawiam wszystkich i całuje z całego
serca.
Wasz
Władek.
Miegoń Władysław Dachau, 9.8.42
Data ur. 30.9.92r.
Nr więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3 K
Kochani Rodzice, Jankowie, Marysiowie,
Andziowie i Dzieci.
Dziękuję bardzo za Wasze wiadomości.
Podczas żniw będziecie mieli sporo pracy, chętnie bym Wam pomógł gdybym był w domu. Bardzo mnie to cieszy, że Wy i
rodzice jesteście zdrowi. Ja też dzięki Bogu jestem zdrów. Codziennie myślę o
Was. Szkoda że Władek pomimo tego, że mieszka obok wujka z nim nie rozmawia,
ani go nie pociesza. Myślę, że otrzymaliście moje dwa listy. Czy noga Marysi
się już wygoiła? Minęło już 3 lata od
ostatniego naszego spotkania i myślę, że tak szybko się nie spotkamy. Bóg Wszechmogący
nam pomoże, że się wkrótce spotkamy. Bylibyśmy wszyscy szczęśliwi. Te
myśli dodają mi siły do przetrwania tej ciężkiej rozłąki.
Serdeczne pozdrowienia dla całej rodziny
Wasz Władek.
Miegoń Władysław Dachau, ?.9.42
Data ur. 30.9.92Nr. więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3 K
Moi
kochani Rodzice, Jankowie, Andziowie, Marysiowie i Dzieci
Przypuszczam, że daliście kuzynowi
Staszewskiemu mój list z dnia 6.9 do przeczytania. Dziękuję Wam za to. Dziękuję
Wam też za Wasz list z dnia 8.9, który mnie bardzo ucieszył. Mam nadzieję, że pogoda w sierpniu i we wrześniu
umożliwiła wam żniwa, ale obawiam się, że ta susza nie jest dobra dla rozwoju
roślin. Macie trochę owoców dla
własnego użytku? Jesteście
wszyscy zdrowi?. Dowiedziałem
się, że wujek Antoni dobrze wygląda
i idzie mu dosyć dobrze.
Cieszę się z wiadomości
od Edzia. Ja jestem też zdrowy. Gdyby Jurek miał czas, mógłby
jesienią robić praktykę u ogrodnika w Zawierzbie [?]. Takie
wiadomości byłyby w życiu
przydatne i bardzo ważne. Czy
Hela dalej uczy u pani Burzyńskiej? Chciałbym
wszystko o Was wiedzieć, o rodzicach i o Waszych dzieciach.
Chciałbym wszystko wiedzieć bo jest mi
tęskno za Wami i nie mogę się doczekać
tego momentu, kiedy się znowu zobaczymy i nacieszymy się sobą. Przesyłam
pozdrowienia dla cioci Śliwińskiej. Serdecznie dziękuję za modlitwy i mszę św. Pozdrowienia
dla Mariana, Marysiowi życzę zdrowia. Pozdrowienia i całusy dla całej rodziny.
Wasz Władek.
Korespondencja osobista ks. Miegonia w zasobach Archiwum Diecezjalnego w Sandomierzu (akta personalne księży: Władysława Miegonia, Antoniego Rewery, Romualda Śmiechowskiego)
Dziękuję za pomoc i życzliwość w pozyskiwaniu materiałów do niniejszego artykułu ks. Emilowi Hapakowi z Archiwum Diecezji Sandomierskiej oraz tłumaczom listów ks. Miegonia z obozów koncentarcyjnych – Joannie i Władysławowi Tomczyk z Niemiec.
Paweł Nowakowski
[1] Mieszkał przy ul. Powiatowej a później
przy Bartosza Głowackiego. Pracował na ul. Szpitalnej 12
[3] Zachował się film z tej uroczystości pt.
Uroczystość poświęcenia fregaty Dar Pomorza, dostępny na stronie http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7935 .Utrwalona w nim została także sylwetka
ks. Miegonia. (od 2:09 do 2:14 min.)
[12] J. Pertek, Kapelan Marynarki Wojennej
Ksiądz Władysław Miegoń, [w:] Wrocławski Tygodnik Katolicki, nr 21 (23 V 1976)
[13] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego.
[14] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 18.12.1939 r.
[15] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 29.01.1940 r.
[16] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 02.03.1940 r.
[17] ADS, Akta personalne ks. Romualda
Śmiechowskiego, list z 01.04.1940 r.
[18] W dotychczasowych opracowaniach
książkowych i w ikonografii rozpowszechniony jest błędny numer obozowy – 21223.
Dokumentacja obozowa oraz listy podają właściwy numer 31223.
[19] Tuż po wojnie na tym samym placu
apelowym znalazł się członek rodziny
Miegoniów, bratanek i chrześniak ks.
Władysława, Jerzy Miegoń. Później o losie stryja słyszał od polskiego kapłana,
który uczył go religii w Chiseldon (Anglia), zob. Miegoń J., Życiorys ś.p. ks.
Władysława Miegonia brata mego od 1920 r., ADS, Akta personalne ks. Wł.
Miegonia.
[20] 16 III 1942 r. ks. Antoni Rewera został aresztowanie przez Gestapo
W dniu 29 grudnia 2019 r. w kościele parafialnym w Iłży miała miejsce uroczystość poświęcenia obrazu błogosławionego księdza kmdra ppor. Władysława Miegonia, który pełnił funkcję wikariusza w Iłżeckiej parafii w latach 1917-1919.
Olejny obraz namalowała pani Nina Drab. Przedstawia księdza Miegonia w mundurze oficera Marynarki Wojennej, której był kapelanem. Obraz ufundowany m.in. przez członków Iłżeckiego Towarzystwa Historyczno-Naukowego znajdzie miejsce w kościele parafialnym, przywołując pamięć błogosławionego kapłana pracującego w iłżeckiej parafii.
Postać bł. ks. Władysława Miegonia przybliżył iłżeckim parafianom w krótkiej prezentacji Paweł Nowakowski, prezes ITHN.
Z okazji 100-lecia zakończenia pracy duszpasterskiej w Iłży ks. Władysława Miegonia Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe uznało za godne aby życie tej niezwykłej osoby stało się lepiej znane wśród lokalnej społeczności. Nasze zainteresowanie postacią Błogosławionego rozpoczęło się z inspiracji Pana Komandora Adama Bałucha, z urodzenia iłżanina, byłego oficera MW. Kilka razy w rozmowach wspominał o pierwszym kapelanie Marynarki Wojennej, który zanim znalazł się nad morzem pracował m.in. w Iłży. Bieżące wydarzenia odsuwały sprawę ks. Miegonia na dalszy plan. Pan Adam był jednak wytrwały i co jakiś czas przypominał nam o iłżeckim wikarym i kapelanie MW. W nadesłanym przez niego materiale znalazła się kopia listu ks. Miegonia do bp. Mariana Ryxa, napisanego w Iłży 28 listopada 1918 r., w którym prosił o zgodę na przejście z diecezji do kapelanii wojskowej. To właśnie ten list przesądził o zajęciu się sprawą i rozbudził naszą ciekawość co do iłżeckiego etapu życia ks. Miegonia. Ożyła w nas nadzieja, że o iłżeckim epizodzie Błogosławionego można powiedzieć znacznie więcej niż mówią dotychczasowe opracowania.
Sprawa ks. Miegonia zbiegła się z przygotowaniami Towarzystwa do obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Zaplanowaliśmy upamiętnić to wydarzenie ufundowaniem tablicy poświęconej żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej obwodu iłżeckiego. Tu kolejna niespodzianka, na wykazie członków POW sporządzonym przez Adama Bednarczyka znajduje się nazwisko Miegoń. Choć lista od dawna była znana dopiero teraz udało się skojarzyć nazwisko z postacią Błogosławionego. Fakt ten jeszcze bardziej rozbudził naszą ciekawość co do okresu posługi ks. Miegonia w Iłży. Ponieważ dotychczasowe publikacje zawierają niewiele informacji na ten temat należało przeprowadzić własne kwerendy w wybranych archiwach i muzeach.[1] Zdecydowanie największy zbiór dokumentów dotyczących ks. Miegonia posiada Archiwum Diecezji Sandomierskiej. Odnaleźliśmy tam ponad 80 jego listów, sześć z nich (plus jedna pocztówka) zostało napisane w Iłży. Dzięki temu zyskaliśmy znacznie szerszy niż dotychczas obraz pracy i życia Błogosławionego w naszym mieście.
Zanim jednak dotrzemy do Iłży rozpocznijmy wędrówkę od początku, czyli od Samborca, w którym Władysław przyszedł na świat 30 IX 1892 r. Jego rodzicami byli Stanisław i Marianna z d. Rewera.
Był najstarszym z siedmiorga rodzeństwa. Pierwsze nauki pobierał w domu. Rodzice dbali także o wychowanie patriotyczne, kultywując szczególnie pamięć Powstania Styczniowego. Dziadek Władysława omal nie został powieszony za pomoc powstańcom. Wielki wpływ na kształtowanie duchowe i patriotyczne chłopca miało dwóch duchownych, samborzecki proboszcz ks. Kajetan Kwitek, weteran walk powstańczych oraz ks. Antoni Rewera, brat matki. W latach 1902 – 1908 r. Władysław uczył się w sandomierskim progimnazjum. W czerwcu 1908 r. zdał egzaminy i został przyjęty do Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Podczas studiów używał nazwiska Miegoński. Nie był wybijającym się alumnem, ale ujawnił niezwykłe zdolności w pracy kulturalno-oświatowej. W 1911 r. po spaleniu się szkoły w Samborcu, z inicjatywy Władysława lekcje odbywały się w domu Miegoniów. W okresie adwentu przygotował wraz z samborzeckimi dziećmi jasełka, które zostały gorąco przyjęte przez lokalną społeczność, były aż czterokrotnie wystawiane.
Wszystkie niższe i wyższe święcenia otrzymał z rąk bp. Mariana Ryxa. Został prezbiterem 2 lutego 1915 r. Wkrótce, 24 lutego otrzymał nominację do parafii w Iwaniskach. Na tej placówce przebywał bardzo krótko gdyż z powodu choroby ks. Kotowskiego, proboszcza sąsiedniej parafii modliborzyckiej, przesunięty został na jego zastępstwo. W maju i czerwcu 1915 r. na ziemi świętokrzyskiej toczyły się frontowe walki między armiami Rosji i Państw Centralnych. W bliżej nieznanych okolicznościach ks. Miegoń odnalazł w okopach ciężko rannego austriackiego żołnierza: … dogaduje się z nim po francusku, jest to wiedeńczyk, katolik. Prosi o spowiedź. Że ks. Miegoń miał przy sobie konia, na którym jeździł wszędzie, zabiera go na niego do plebanii i udziela mu komunię świętą, ostatniego namaszczenia, zostawia na swoim łóżku, sam szuka doktora, którego znajduje we Włostowie, ten nie chce jechać.[2] Wraca bierze gospodarza i na furmance nocą dowozi go i oddaje w ręce lekarza. Ze łzami i wdzięcznością żegnany przez słabiutkiego wiedeńczyka.[3]
1 września 1915 ks. Miegoń translokowany został do parafii w Bodzentynie. Oprócz typowej działalności duszpasterskiej był bardzo aktywny na płaszczyźnie społecznej, patriotycznej i oświatowej. Wyróżniał się skromnością, zarówno w zachowaniu jak i od strony materialnej. Po ośmiu miesiącach przebywania w Bodzentynie nie posiadał własnych mebli i nie zamierzał ich kupować. Szczególnie lubił pracę z dziećmi. 3 maja 1916 r. zorganizował dla nich wycieczkę pieszą na Święty Krzyż i z powrotem. Do Bodzentyna wróciliśmy po zachodzie słońca. Dzieci pomęczone były ogromnie, lecz pomimo to ogromnie zadowolone.[4] Za sprawą ks. Miegonia bodzentyńskie dzieci prezentowały się oryginalnie podczas wizytacji duszpasterskiej biskupa Ryxa. Stworzył z nich oddział małego wojska, który wyćwiczył w musztrze, wyposażył w maciejówki, drewniany szable i lance z biało-czerwonymi proporczykami. Taka demonstracja patriotyzmu dla niektórych mieszkańców Bodzentyna była nieodpowiedzialna, obawiali się przykrych następstw ze strony Austriaków. Postarano się więc o szybką translokację odważnego wikarego. Od 12 lipca 1916 r. nowym miejscem pracy ks. Miegonia został Staszów. Szybko zdobył uznanie i zaufanie mieszkańców. Przy boku dr Stefana Niewirowicza zaangażował się w działalność ochronki, został wybrany na jej sekretarza. Środki na funkcjonowanie placówki były bardzo skromne. Ks. Miegoń podjął się pozyskania większych funduszy, organizując przedstawienia teatralne. Wystawiono „Wspomnienie” i „Kancelarię otwartą” , co zasiliło kasę ochronki o 150 rubli srebrnych. Na prośbę sędziego Malewskiego przedstawienia powtórzono, a dochód przeznaczony został tym razem na dar narodowy dla Warszawy i Łodzi (300 koron). W okresie Bożego Narodzenia dzieci od ks. Miegonia dwa razy wystawiły jasełka. Dochód z pierwszego przedstawienia przeznaczono na bibliotekę dla dzieci, a z drugiego dla biednych staszowian. W okresie karnawału grupa teatralna wystawiła dwie komedie „Z rozpaczy” i „Kleptomania”. Wpływy z tych przedstawień również miały wspomóc biednych.
Aktywność kulturalno-społeczna, sympatia i uznanie jakie zyskał sobie ks. Miegoń u parafian zaczęły „uwierać” księdza proboszcza, który przy najbliższej okazji pozbył się przebojowego podwładnego.
Od 9 czerwca 1917 r. ks. Miegoń został wikarym iłżeckim. Rozpoczął pracę w bardzo rozległej parafii, dotkliwie doświadczonej przez działania wojenne w latach 1914-1915. Ucierpiała szczególnie Iłża, z której ze względu na skalę zniszczeń przeniesiono urzędy powiatowe do Wierzbnika.
Iłżecki kościół parafialny był dla ks. Miegonia wyjątkową świątynią, dedykowaną Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny ale także św. Władysławowi. Jego obraz znajdował się w retabulum ołtarza głównego[5]. W tym czasie proboszczem parafii był ks. Franciszek Sobutka.[6] Ksiądz Miegoń zastąpił w Iłży ks. Prospera Malinowskiego i przez pół roku pracował razem z ks. Władysławem Korpikiewiczem.[7], a następnie z ks. Janem Pikiewiczem W pierwszym liście napisanym z Iłży do wuja ks. Antoniego Rewery, mówi niewiele o swojej nowej parafii: Czas w Iłży schodzi dość monotonnie. W kościele z powodu żniw zajęcia nie ma, i dlatego trochę się przykrzy.[8]Jedynie pierwszy akapit listu poświęcony został Iłży, reszta to relacja z odwiedzin Bodzentyna, który 20 czerwca 1917 r. prawie doszczętnie spłonął. Rzeczywiście w Iłży było niewiele zajęć, ks. Władysław w początku sierpnia mógł wyjechać na rekolekcje do Wierzbnika, a później spędził tydzień w Staszowie. Dopiero po wakacjach zaczął się czas intensywnej pracy. Na początku grudnia w liście do wuja (A. Rewery) przedstawił wydarzenia zaistniałe od poprzedniego kontaktu.
Życie w Iłży płynie mi dość pracowicie. Założono tu prywatne progimnazjum,
w tym roku jest tylko 1-sza klasa. Dwa razy w tygodniu chodzę na lekcje
religii. Owa organizacja młodzieży, którą mi Wuj poleca, ogromnie mi przypada
do gustu. Chętnych będzie wielu. Praca to będzie dla mnie miła, gdyż lubię
skupiać wkoło siebie młodzież. Do redakcji pism wyślę zamówienia.
Kościuszkowska uroczystość wypadła w
Iłży wspaniale, po nabożeństwie odbył się pochód religijno- narodowy.[9]
Na czele pochodu jechała banderia złożona z 20-stu krakusów. Za banderią
postępowały dzieci ze wszystkich szkół z
parafii w formacjach ósemkowych, później cechy, korporacje, orkiestra,
duchowieństwo, lud. Na rynku przemawiał p. rejent Kaleński. Nastrój panował
podniosły. Sunął pochód między ruinami, pogorzeliskiem … Sterczące mury, jakby
ironia wszystkiego patrzyły na tę nieodrodną siłę i moc narodu, który gnębiony
niewolą i nieszczęściami nie zginął, lecz jako feniks z popiołów do nowego
życia i walki nowej staje. Wieczorem odegrano sztukę [..?..] z Łobzowa „Dla
Ojczyzny”.[10]
Stało się w Iłży wielkie nieszczęście –
pochowaliśmy niedawno organistę.[11]
Był to człowiek zacny, cichy a wykształcony – skończył konserwatorium.
Prowadził orkiestrę, chór kościelny, świetnie grał na organach. Wszyscy tu brak
jego odczuwają i bardzo go żałują. Pozostawił 3-je bardzo drobnych dzieci.
Młody wikary zetknął się w parafii iłżeckiej z mariawitami. Wyznawcy kościoła starokatolickiego posiadali własną parafię w Iłży lecz z siedzibą w Prędocinie. Przewodził im były wikary iłżecki ks. Szokalski. [12]
Rozchwiane przez I wojnę światową postawy moralne i polityczna dezorientacja rzutowały na relacje między wiernymi i duchownymi. Jan Szczepański w swoich wspomnieniach opisuje wydarzenie, które oddaje ówczesny galimatias pojęć i poglądów w iłżeckim społeczeństwie. Pamiętam uroczysty dzień 3 Maja. Po nabożeństwie w kościele rusza ogromny tłum do pochodu. Na czele znajdują się różni przywódcy, a między nimi prefekt ze szkoły. Rozlega się w pochodzie pieśń 3 Maja. Gdy się skończyły jej zwrotki, ktoś zaczął na przedzie pieśń „Gdy naród do boju”. Wszyscy ją podchwycili, bo pieśń ta była znana. Wtedy staje się rzecz dziwna. Nasz prefekt wyskakuje do przodu, stara się zatrzymać pochód i krzyczy, aby tej pieśni nie śpiewać. Z czołówki występują działacze ludowi i socjaliści i zaczyna się sprzeczka między nimi. Oni się kłócą, a my młodzież i cały tłum pieśń dalej śpiewamy. Wtedy na znak protestu ksiądz występuje z pochodu i ucieka na swoją plebanię. Ale ludzie nie zważają na to, tylko maszerują i choć skończyły się słowa pieśni, od nowa ją zaczynają. Potem śpiewano pieśń „Na barykady ludu roboczy”, nawracano do tej pierwszej , a na końcu orkiestra te same melodie tylko grała.[13] Choć autor z nazwiska nie wymienia księdza, bohatera epizodu, to prawie z pewnością możemy stwierdzić, że chodzi o ks. Miegonia, który był prefektem progimnazjum. W tym świetle zrozumiała jest jego opinia wyrażona w liście do wuja w grudniu 1918 r.: Ruch narodowy bierze górę nad bolszewizmem w Iłży. Z pewnością w tym czasie ks. Miegoń swoją postawą zaskarbił już sobie iłżecką inteligencję. Nauczycielstwo, lekarz, aptekarz i inni obywatele miasta są przy jego boku. – tak relacje między bratem a iłżanami charakteryzuje Anna Stępień[14]. Ksiądz Władysław miał również wrogów, głownie wywodzących się lewicy. W 1918 r. przedstawiciele socjalistycznej organizacji robotniczej zwrócili się do proboszcza z żądaniem pozbycia się wikarego Miegonia z Iłża, zarzucając mu „nieoględne” wyrażanie się o nich.[15]
Z zachowanej korespondencji ks. Władysława wiemy, jak Iłża reagowała na ważne wydarzenia polityczne. Jednym z nich był sprawa pokoju brzeskiego, podpisanego przez Państwa Centralne z Rosją bolszewicką. Dokonano w nim podziału ziem polskich między obu sygnatariuszy bez uwzględnienia interesów polskich. Krzywda chełmska i u nas żywym odbiła się echem: był pochód, mowy, okrzyki itd. Zaczęło się jednak po bożemu, mszą św., miałem kazanie – podobno wrażenie wywarło. Dodatnią bardzo rzeczą jest coraz większe uświadomienie wsi.[16] Ks. Miegoń, tak jak w poprzednich parafiach i w Iłży włączał się aktywnie w lokalne życie społeczne. Założył amatorską grupę teatralną a dochód z przedstawień przeznaczał na potrzeby najuboższych. Przy kościele zawiązał towarzystwo śpiewacze „Lutnia”, którego sztandar zachował się do dziś w muzeum parafialnym.
Wychowanie patriotyczne
ks. Miegonia mocno rzutowało na charakter jego pracy duszpastersko-kulturalnej.
W Iłży jego patriotyzm objawił się radykalniej bo przez przynależność do
konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, która działała pod szyldem
Towarzystwa Gimnastycznego „Piechur”. Niewiele
wiemy o tym epizodzie jego życia. Nazwisko Miegoń (bez imienia) znajduje się na
liście iłżeckich członków POW, sporządzonej
przez regionalistę Adama Bednarczyka. Obecność księdza na tajnych
spotkaniach peowiaków potwierdzały także relacje Romana Sikory, żołnierza POW.[17]
Wielkim echem w lokalnej społeczności odbiły się wydarzenia z października 1918 r., których świadkiem musiał być ks. Miegoń. Wieczorem dnia 22 października podczas potyczki z żandarmami austriackimi śmiertelnie ranny został komendant iłżeckiej palcówki POW Maksymilian Jakubowski. Być może to ks. Miegoń jako duchowny związany z organizacją udzielił ostatnich sakramentów umierającemu. Tym bardziej, że tego wieczoru nie było w Iłży proboszcza. Tak się dziwnie złożyło, że właśnie w tym dniu opuścił parafię ks. Sobutka a nazajutrz (23 X) przybył nowy proboszcz ks. Nurowski.
Przeżycia związane z udziałem w konspiracji, śmierć Jakubowskiego i odzyskanie niepodległości na pewno wywarły wpływ na decyzję o wstąpieniu do duszpasterstwa wojskowego. Niewiele ponad miesiąc po śmierci Jakubowskiego (28 XI) ks. Władysław wysłał z Iłży list do bp. M. Ryxa, w którym prosi o zgodę na przeniesienie do kapelanii wojskowej.[18] Dopiero w styczniu 1919 otrzymał odpowiedź, która była odmowna. Na posłudze ks. Miegonia w Iłży odcisnęły się w znacznym stopniu wydarzenia I wojny światowej. Walki prowadzone w okolicach miasteczka w latach 1914-1915 spowodowały wielkie zniszczenia materialne i ubóstwo mieszkańców. Niedostateczne wyżywienie, prymitywne warunki bytowe i sanitarne doprowadzały do szerzenia się chorób, szczególnie tyfusu. Jedna z epidemii wybuchła w drugiej połowie 1918 r. Zachorowała także siostra ks. Władysława Marysia, która znajdowała się pod jego opieką i uczęszczała do iłżeckiej szkoły. Szczęśliwie przeżyła chorobę. Z powodu epidemii praca duszpasterska księży polegała głównie na odwiedzaniu chorych i odprawianiu pogrzebów, sami przy tym ryzykowali zarażeniem. W czerwcu 1919 r. zmarł na tyfus proboszcz iłżecki ks. Nurowski[19] a pod koniec tego roku ks. Jan Pikiewicz (pracował już w Radomiu).
W okresie iłżeckim ks. Władysław kilkakrotnie na dłużej opuszczał placówkę. Pierwszy raz prawdopodobnie na początku lipca 1917 r. Wyjechał wtedy na rekolekcje do Wierzbnika i odwiedził spalony Bodzentyn. W drugim tygodniu sierpnia 1917 r. przebywał w Staszowie i 15 sierpnia był na odpuście w Rytwianach. Kolejny wyjazd, którego daty nie znamy (na pewno po lutym 1919 r.) związany był z poszukiwaniem brata Jana, który według pierwotnej informacji miał zginąć na froncie lwowskim. Rodzina była zrozpaczona, szczególnie matka. Po jakimś czasie doszła wiadomość, że Jan żyje. Aby wyjaśnić sprawę, ks. Władysław wziął dwa tygodnie urlopu i wyjechał na wschód w poszukiwaniu brata. Odnalazł go i przywiózł do rodzinnego domu. Ostatnia dłuższa absencja w parafii związana było z miesięcznym (od ok. 22 kwietnia 1919 r.) wyjazdem do Poznania na kurs dotyczący stowarzyszeń katolickich. Oficjalne dokumenty podają, że ks. Miegoń pracował w Iłży do 30 listopada 1919 r. a od 1 grudnia stał się kapelanem wojskowym. Nie opuścił jednak w tym dniu parafii, przebywał w niej jeszcze przynajmniej do końca 1919 r., świadczą o tym wpisy w księgach parafialnych.[20]
Kapelan
Pomysł ks. Miegonia o wstąpieniu do wojska wynikał z trzech przesłanek: jego osobowości, przeżyć związanych z odzyskiwaniem niepodległości oraz ze znajomości z ks. Janem Pajkertem. Ks. Pajkert był starszym kolegą z Sandomierza, który na początku listopada 1918 r. został Naczelnym Kapelanem Wojsk Polskich. Planował on skierować Władysława na wakujące stanowisko kapelana garnizonu radomskiego, ale stało się inaczej.
Okoliczności przejścia ks. Miegonia do wojska wyjaśnia korespondencja między kurią sandomierską a kurią wojskową. W lutym 1919 r. bp Wojsk Polskich Stanisław Gall przesłał do bp. sandomierskiego Mariana Ryxa informację o formowaniu duszpasterstwa WP i prośbę o pomoc w doborze kapłanów odpowiednich do tak ważnego posłannictwa. Bp Ryx rozumiał potrzeby kurii wojskowej lecz sam borykał się z brakiem księży. Zaproponował aby ewentualni kapelani mogli równocześnie pełnić dotychczasowe obowiązki diecezjalne. Niestety ten pomysł nie zdał egzaminu gdyż nie dało się należycie sprawować obu funkcji. Jaskrawym potwierdzeniem tej niemożności była sytuacja w Radomiu.[21] Od 1 listopada 1918 do 22 maja 1919 r. w Wojsku Polskim służyło tylko pięciu księży pochodzących z diecezji sandomierskiej. W listopadzie 1919 r. bp Gall poprosił bp Ryxa o kolejnych kapelanów tym razem dla wojsk frontowych. Jeśli prośba nie zostanie spełniona zagroził powołaniem do służby wojskowej całego rocznika księży. W tej sytuacji ordynariusz sandomierski był zmuszony do bezzwłocznego wyznaczenia kapelanów. W piśmie z 15 listopada do dyspozycji kurii wojskowej oddał ks. Jana Kozińskiego na kapelana garnizonu radomskiego, a w piśmie z 20 listopada przekazał księży Adama Popkiewicza i Władysława Miegonia.[22] Rozkaz wewnętrzny nr 31 z 18 XII 1919 r. oddawał ks. Miegonia do dyspozycji Naczelnego Dowództwa (od dnia 1 XII 1919 r.). Mimo formalnego przeniesienia do kapelanii ks. Miegoń przebywał w Iłży do momentu uzyskania właściwego przydziału. Rozkazem z 5 I 1920 r. przeznaczony został na kapelana Batalionu Morskiego, który w tym czasie rozpoczął zajmowanie terenów Pomorza. W lutym, wraz ze swoim batalionem, wziął udział w uroczystości zaślubin Polski z morzem. W liście do wuja z dnia 12.III.1920 r. tak opisał to wydarzenie: Uroczystość objęcia morza wypadła wspaniale. Nastrój psuł tylko przykry deszcz. 9 lutego wyruszyliśmy z Torunia 2 pociągami, a przybyliśmy do Pucka przed południem. Różnemi drogami przybyły oddziały kawalerii – przyjechały delegacje wszystkich pułków frontu pomorskiego ze sztandarami, jak również wiele delegacji cywilnych z Gdańska, z Warszawy, nawet z Lwowa, posłowie z Sejmu i wielkie rzesze Kaszubów. Haller przybył koło g. 2/2. Powitano go okrzykami, orkiestra zagrała „Jeszcze Polska” i po krótkim przemówieniu jednego Kaszuby Haller dosiadł konia i olbrzymim wężem przy dźwiękach muzyki pochód ruszył ku morzu. Generał ze świtą wjechał kilka kroków w morze – wygłosił podniosłą mowę, wnosząc przy końcu okrzyk na cześć Kaszubów, który tysięczne rzesze powtórzyły. Przemawiali po nim min. Wojciechowski, admirał Porębski. Wręczono następnie Hallerowi pierścień złoty, który on wrzucił do morza. Generalicja podeszła do sztandaru. Nastąpiło poświęcenie bandery, a później podjęcie jej na wysoki maszt. Artyleria dała kilka salw – wojska obecne prezentowały broń. Nastąpiła teraz msza polowa, a później uroczyste „Te Deum” i dwa przemówienia księży. Zbliżające się ciemności zmusiły do powrotu – co też nastąpiło. Żołnierze znaleźli posiłek i odpoczynek w olbrzymiej szopie dla aeroplanów, a oficerowie w tak zw. „Kurhausie” czyli domu kąpielowym.
Gdy
ks. Miegoń przybył do Pucka, życie garnizonu było w fazie organizacji.
Obowiązki służbowe nie zabierały mu zbyt wiele czasu. Nie lubił być bezczynnym.
Wystąpił z propozycją organizacji dla dorosłych Kaszubów kursów języka
polskiego. Zgłosił się z tym pomysłem do puckiego księdza proboszcza i
komendanta batalionu. Wkrótce rozszerzył swoją propozycję także na dzieci
szkolne, które uczyły się tylko po niemiecku. Chciał codziennie poświęcić 3 godziny na lekcje języka polskiego. Propozycja została
życzliwie przyjęta lecz nie zapadły żadne decyzje zarówno czynników kościelnych
jak i wojskowych. Ks. Miegoń zniechęcony
bezużytecznością i postawą decydentów napisał pismo o przeniesienie.[23]
To poskutkowało, wkrótce powierzono mu zadanie utworzenia sieci bibliotek
polskich na całym wybrzeżu oraz wygłaszania odczytów na tematy, które uzna za
ważne.
Pracę w Pucku przerwała wojna polsko – bolszewicka. Ks. Miegoń obszernie opisał w niej swój udział dopiero gdy przeniesiony został do Lublina, więc już z ok. 10 letniej perspektywy. Świeższe spojrzenie na wydarzenia wojenne zachowało się w liście do ks. R. Śmiechowskiego napisanym z Pucka 13.I.1921 r.: (…)”Występy moje wojenne” były krótkotrwałe, gdyż na froncie znajdowaliśmy się przez miesiąc tylko. Walczyliśmy pod Roją gen. na polach historycznej Ostrołęki. Powodzenia zbytniego nie mieliśmy, siły były za słabe, żołnierz świeży, nie wytrzymywał należycie ognia, ogólne kierownictwo grupy (Roja) nie stało na wysokości zadania. Dość że po trzydniowych walkach musieliśmy cofać się ku Modlinowi, ciągle walcząc. Pod Ostrołęką nasz baon morski poniósł wielkie straty. Dowódca pułku dostał się do niewoli, 2 oficerów zranionych, 1 zabity – kilkudziesięciu ludzi kozacy usiekli i wzięli kilkunastu do niewoli. Kapitan Jacynicz po paru tygodniach zdołał umknąć bolszewikom . Ja w czem mogłem starałem się być pomocnym w tak ciężkiej i przykrej sytuacji, (dowódca przedstawił mnie do krzyża „dla walecznych”) Chodziłem na wywiady, raz byłem w ataku, pod m. Makowem dostałem granatem po głowiźnie ale tak delikatnie, iż bandaż nosiłem tylko kilka dni, nie oddalając się od oddziału zbierałem rozpierzchłych marynarzy, jak mogłem starałem się podnieść upadłego ducha w czasie cofania.[24] W jednym wypadku pułkownik, szef grupy będąc wielce podrażniony, zwymyślał mnie od „świń”, gdy mu zameldowałem, że żołnierze z prawego skrzydła uciekają z pozycji. W ogóle trzymałem się pierwszej linii, a czasem zastępowałem dowódcę oddziału, pełniłem służbę łączności no i wykonywałem obowiązki duszpasterskie przy rannych. Msze święte tylko kilka razy odprawiłem w czasie miesiąca. Po tygodniu pobytu na froncie nie poznawaliśmy jeden drugiego: twarze miedziane, obrośnięte, oczy błyszczące od ciągłego podniecenia. Straciliśmy zupełnie świadomość jaki jest dzień dziś i którego, tak iż kiedyśmy przyszli pod Maków, widząc ludzi postrojonych, pytaliśmy się co to znaczy, dopiero nas objaśnili, że to dziś niedziela. W ogóle wszystkich epizodów, wypadków, któreśmy w tym ciekawym czasie przeżyli, opisać niepodobna – ot kiedyś przy lampeczce wina i ciepłym kominku będziem sobie wspominać i opowiadać. Sądzę, iż Ty również niemało przygód doświadczyłeś i wielu emocji w tej kampanii doznałeś, będąc dłużej i może w cięższych walkach.(…)
Wycofany z frontu I batalion Pułku Morskiego powrócił do koszar w Toruniu (30 VIII 1920 r.) Wiedziano, że wkrótce pułk zostanie rozformowany a marynarze zostaną przydzieleni do nowo tworzonych jednostek. W październiku wojna polsko-bolszewicka wygasała, ks. Miegoń rozważał powrót do diecezji. Powstrzymywała go w armii sprawa Gdańska. Liczył, że wkrótce będzie świadkiem ważnego wydarzenia historycznego, przyłączenia miasta do Polski.[25] Odejście blokował także naczelny kapelanem ks. J. Pajkert. Podczas pobytu w Toruniu ks. Miegoń organizował kursy dokształcające dla marynarzy z języka polskiego, arytmetyki, historii i geografii. Po pomoce naukowe do Warszawy jeździł ze swoim współpracownikiem por. mar. Czesławem Wnorowskim, który tak zrelacjonował jeden z wyjazdów: W czasie naszych podróży do Warszawy, poznałem go jeszcze z innej strony. Miał pogodne usposobienie, lubił życie i wszelkie rozrywki nie kolidujące z jego kapłaństwem. Wówczas z jego inicjatywy, poszliśmy w Warszawie na miód do Fukiera, a potem, o zgrozo! Na operetkę „Róże ze Stambułu”. Operetka o niewinnej treści, bardzo melodyjna nie mogła zgorszyć nikogo. Po powrocie do batalionu ks. kapelan przyznał mi się, że na drugi dzień, gdy się z nim rozstałem, aby załatwić swoje sprawy, poszedł jeszcze raz do teatru na tę samą operetkę, ponieważ tak był zachwycony jej melodyjnością. Przyznał się potem, że jako kapelan popełnił grzech nieposłuszeństwa wobec swojej władzy, która zabraniała księżom chodzić na podobne imprezy. Ale dodał: postarałem się odpokutować swój grzech”.[26]
Pod
koniec listopada 1920 r I batalion Pułku Morskiego został rozwiązany i ks.
Miegoń wrócił do Pucka jako kapelan Dowództwa Wybrzeża Morskiego. Znów rzucił
się w wir pracy. Nie ograniczał się tylko do obowiązków służbowych, ale
wykonywał wiele działań z własnej inicjatywy. Na przykład, został przewodniczącym Komitetu Gwiazdkowego, który
przez koncerty, sprzedaż ozdób świątecznych zbierał fundusze na zakup prezentów
świątecznych dla marynarzy. W ten sposób wypracowano 20 000 marek. Matki
chrzestne z Warszawy przekazały 35 000 marek, od Białego Krzyża otrzymano
8 000 papierosów i 150 funtów czekolady. Dzięki temu mogliśmy dać naszym żołnierzom dosyć bogate podarki. Każdy
dostał: 20 papierosów, mydełko toaletowe, pastę do obuwia, paczkę toruńskich
pierników, ołówek, po 5 arkuszy papieru i tyle kopert, kalendarzyk, ćwierć
funta czekolady, pszenną bułkę z marmoladą, pocztówkę świąteczną. Od miejscowej
ludności dostaliśmy trochę darów w naturze, 2 prosiaki i 1-go barana. Więc też
w święta mieli żołnierze obfitsze życie. Podarunki były rozdane w wilję przy
choince – dzieliliśmy się opłatkami, były przemowy, śpiewaliśmy wspólnie
kolędy.
Gdy w 1921 r. powołano do życia Pucki Oddział Towarzystwa Krajoznawczego, wszedł w skład zarządu jako sekretarz.[27] Znalazł się również w Kole Przyjaciół Harcerstwa.[28] W nowym roku 1921 hucznie obchodzono 1 rocznicę zaślubin z morzem. Tym razem pogoda dopisała. 10 lutego rocznicę objęcia wybrzeża obchodziliśmy uroczyści. Odprawiałem mszę św. na rynku, a później odbyła się defilada. W czasie mszy i defilady nad naszymi głowami krążyły aeroplany. Dzień był wtedy prześliczny, słoneczny i cichy. Okręty w porcie postrojono różnorodnemi flagami. Miejscowa Polonia wdzięcznie ten dzień wspomina.[29] W maju 1921 r. ks. Miegoń był uczestnikiem innej doniosłej uroczystości, wręczenia odznaczeń dla marynarzy Pułku Morskiego za wojnę polsko-bolszewicką. Na monitorze rzecznym ORP Horodyszcze przycumowanym w Toruniu, wyróżnionych marynarzy osobiście dekorował marszałek J. Piłsudski. Na piersi ks. Miegonia zawiesił dwa krzyże – Srebrny Orderu Virtuti Militari i Walecznych.
Prawie
w każdym liście do wuja ks. Miegoń pisał kilka słów o polskich sprawach
morskich. Cieszył się z powiększania floty, budowy portu w Gdyni, opisywał
uroczystości marynarskie, smucił się wypadkami.
Flota nasza ciągle się zwiększa, mamy
już 6 okrętów, 6 zaś jest w drodze. Budowa portu stopniowo postępuje naprzód.
Przed dwoma tygodniami wobec komisji sejmowej, przedstawicielstwa wojskowego
odprawiłem mszę święta i dokonałem poświęcenia prac przy budowie portu w Gdyni.[30]
Flota nasza po trochu powiększa się:
przyszły do Gdańska 2 traulery, a wkrótce ma nadejść okręt szkolny, jeszcze dwa
traulery, oraz okręt „Haller”. Wszystkie prace przygotowawcze do budowy portu
wojennego w Gdyni postępują w przyspieszonym tempie.[31]
Po świętach byłem uczestnikiem okropnie
miłej uroczystości: poświęcenia pierwszego okrętu wojennego polskiego w
Gdańsku. Miałem msze św. na pokładzie, a później krótkie przemówienie, przy
podjęciu bandery. Był obecny generał Borowski i minister Biesiadecki. Okręt ten
nosi imię „Komendant Piłsudski” i choć nie podług mego gustu nazywa się jest
jednak śliczny. Zakupiony został w Finlandii, skąd jeszcze nadejdzie taki sam
okręt, który nazywał się będzie „Haller”.[32]
Mamy w najbliższym czasie otrzymać 6
torpedowców i 2 kanonierki, a wtedy podążylibyśmy znów ku morzu.
Przez miesiąc mają być dokonywane w
Gdyni próby lotów na aparatach bezsilnikowych. Do konkursu stanęły 33, a
jeszcze mają więcej przywieźć. W Pucku wykonano na lotnictwie 2 takie aparaty.
Ćwiczenia lotnicze są w tym roku wzmożone, ponieważ jednak aeroplany są nowe przeto
i wypadków mniej.[33]
W lipcu mieliśmy przykry wypadek – na
torpedowcu „Kaszub” wybuchnął kocioł w porcie gdańskim, wskutek czego okręt
zatonął i 3-ch ludzi straciło życie.
Przyczyna wybuchu nieustalona – przypuszcza się, że to zamach, ale udowodnić
trudno. Uszkodzenie jest tak poważne, iż jest wątpliwą rzeczą, aby „Kaszuba”
remontowali. We Francji zakupiono nowy (używany) transportowiec, nazywa się „Wilja”, ma pojemność 7000 ton, będzie
służył do przewożenia materiałów wojennych. Łodzie podwodne torpedowe zamówione,
ale dopiero nadejdą w 1927 – będą 2 razy większe od torpedowców – więc kiedy torpedowce mają 450 ton, to
łodzie podwodne będą miały 800 – do 1000 ton.[34]
Podczas prawie 6 letniego pobytu w Pucku ks. Miegoń mieszkał w klasztorze sióstr elżbietanek, W związku z przeniesieniem garnizonu do Gdynia, także i ks. kapelan musiał zmienić adres. Tak o swojej przeprowadzce pisał do wuja: W tych dniach przenoszę się do Gdyni. Już książki wszystkie popakowałem. Więcej majątku nie posiadam, to i kłopotu z transportem nie będzie.[35] Znaczenie Ks. Miegonia dla społeczności puckiej zostało streszczone w informacji prasowej, która ukazała się w Dzienniku Bydgoskim: Brak duszpasterza. Wobec przeniesienia tutejszego garnizonu Marynarki Wojennej do Gdyni, opuścił również nasze miasto powszechnie lubiany przez ludność kaszubską Kapelan Marynarki Wojennejks. Miegoń. Jako dzielny duszpasterz, wybitny Polak, był on tu poważany nie tylko przez osoby wojskowe, lecz także przez tutejsze społeczeństwo. Patriotyczne kazania, które ksiądz ten wygłaszał, skupiały każdorazowo dużo wiernych. Ubycie tego dzielnego duszpasterza wywołało ze strony tutejszego społeczeństwa żal. Miasto nasze straciło jednego z najwybitniejszych działaczy narodowych. Duszpasterzowi na nowej placówce „Szczęść Boże”.[36]
koniec cz. I
Paweł Nowakowski
[1] Najwięcej o pobycie w Iłży piszą ks. Z. Jaworski, D. Nawrot, Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP, s. 19-20.
[2] O koniu ks. Miegonia pisał ks. K. Kwitek w liście do ks. R. Śmiechowskiego w kwietni 1915 r..(…) – mój luzak Władzio – mając ślepą kobyłę ciągle na niej wyjeżdżał, a to do Chrobrzan – na tydzień, a to do Olbierzowic – Klimontowa, zaś wyjechał również na ślepej kobyle aż do Modliborzyc z ordynacji konsystorskiej, ponieważ tam proboszcz ks. Kotowskie jako chory na [?] wyjechał gdzieś na kurację. Rzeczonego konia ks. Miegoń sprzedał podczas pobytu w Iłży.
[3] Anna Stępień, Opis o moim bracie ks. Miegoniu Władysławie, Archiwum Diecezji Sandmierskiej (ADS), Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[4] Fragment listu do ks. A. Rewery z 9 V 1916 r. ADS, Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.
[5] W czasie posługi ks. Miegonia w Iłży w ratabulum
ołtarza głównego zasłonę obrazu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi
Panny stanowił obraz św. Władysława. Obecnie zawieszony
jest w południowej nawie kościoła.
[6] Ks
Franciszek Sobutka był proboszczem iłżeckim w latach 1914-1918. Następnie przeszedł na probostwo w Wierzbicy.
Zmarł 18 XI 1929 r.
[7]
Ks.
Władysław Korpikiewicz był wikarym w parafii iłżeckiej w latach 1916 – 15 II
1918.
[9] Uroczystości kościuszkowskie odbywały się w związku z 100 rocznicą śmierci T. Kościuszki.
[10] Być może chodzi o komedio-operę Augustyna Żdżarskiego pt. Akademik Krakowski czyli ofiara dla Ojczyzny.
[11] Henryk Domitr, organista i kapelmistrz strażackiej orkiestry dętej, zmarł 11 XI 1917 r.
[12] Ks. Miegoń w liście z 25 II 1918 r. do ks. A. Rewery pisał o zabiegach ks. Szokalskiego: Nie ma obawy aby zyskał sobie nowych adherentów, jakkolwiek szokalszczyzna („judaizantes”) między wiernymi kołacze się.
[17] Z relacji ustnej wnuczki R. Sikory, p.
Lucyny Lipczyńskiej.
[18]
List napisany został 28
XI 1918 r., w tym samym dniu Józef Piłsudski powołał do życia Marynarkę Wojenną
RP.
[19] Ks. Nurowski w latach 1916-1918 przebywał w guberni czernihowskiej jako kapelan wygnańców. Po powrocie krótko był proboszczem parafii Wierzbica a 1 X 1918 r. został proboszczem iłżeckim. Do Iłży przybył dopiero 23 X 1918 r. i objął stanowisko. Zarządzał parafią nieco ponad siedem miesięcy, 4 VI 1919 r. Ks. Miegoń wysłał z Iłży telegram do bp. Ryxa o treści Ksiądz Nurowski umarł.
[20] Po wyjeździe z parafii jeszcze w dwóch listach ks. Miegoń porusza wątek iłżecki. Jeden z nich mówi, o załatwieniu sprawy długu w Iłży (list do ks. Rewery z 12 III 1920 r. z Pucka), drugi informuje, że podczas wizyty w Radomiu w październiku 1920 r. był na ślubie dwojga iłżeckich parafian (list do ks. Rewery z Torunia, 11 X 1920 r.)
[21] Od IV 1919 r. kapelanem garnizonu radomskiego był ks. Dominik Ściskała, który równocześnie pełnił funkcję rektora kościoła pobernardyńskiego. Otrzymał on pisemną reprymendę od dowódcy garnizonu płk. Aleksandrowicza za zaniedbywanie obowiązków kapelana: Zawiadamiam księdza, że nabożeństwa w szpitalu nie było, a żołnierze już 4-ty raz przygotowywali ołtarz do nabożeństwa daremnie. Uważam to za smutny objaw – duchowieństwo radomskie zostaje głuche i obojętne na prośbę wojskowości o odprawienie nabożeństwa dla chorych.(…), ADS, Akta Duszpasterstwa Wojskowego kapelanów, k. 11.
[22] Pod koniec 1920 r. było już 20 kapelanów
pochodzących z diecezji sandomierskiej:
Jan Pajkert, Antoni Jaworski, Bolesław Sztobryn, Stanisław Rostafiński,
Władysław Miegoń, Jan Koziński, Stanisław Sędys, Eugeniusz Kapusta
(pomocniczy), Stefan Zagner, Marian Stankowski, Bronisław Danielewicz, Prosper
Malinowski, Leon Górski, Władysław Krawczyk, Romuald Śmiechowski, Antoni
Roszkowski, Bolesław Strzelecki, Zygmunt Kosobudzki, Franciszek Zbroja, Jan
Zieja.
[23] W Rozkazie Wewnętrznym nr 8 z 22 IV 1920 r. znajduje się informacja o (niezrealizowanym) przeniesieniu ks. Miegonia z dniem 5 IV 1920 r. do 1 pułku szwoleżerów.
[24] W opracowaniach dotyczących ks. Miegonia często przytaczana jest relacja
Mariana Stępnia, jego siostrzeńca. Według niej ks. Władysław jako ochotnik
poszedł na zwiad w przebraniu za bolszewika.
Spenetrował obóz wroga a następnie dostarczył cenne informacje własnemu dowództwu.
Wspomnienia osobiste ks. Miegonia nie
przytaczają tego epizodu.
Suplikacja Święty Boże wylicza cztery plagi nękające ludzką egzystencję: morowe powietrze, głód, ogień i wojnę. Z pewnością wojnę należy uznać za zjawisko najtragiczniejsze, które może pociągnąć za sobą pozostałe nieszczęścia, natomiast najpowszechniej człowiek doświadczany był i jest przez ogień. Żywioł ten z przyczyn naturalnych lub wskutek nieumiejętnego posługiwania się nim, mógł w każdej chwili unicestwić dorobek pokoleń i być przyczyną śmierci wielu ludzi.
Dla pomniejszenia groźby powstawania pożarów zaczęto tworzyć przepisy i zasady, których łamanie obwarowane było surowymi karami. W dawnej Polsce zarządzenia te określano terminem porządków ogniowych. Miały one szczególne znaczenie dla miast posiadających gęstą, drewnianą zabudową. Prawo magdeburskie z którego najczęściej korzystały miasta nie precyzowało działań przeciwpożarowych. Zalecało jedynie mieszkańcom: piece i kominy powinien każdy tak opatrywać aby iskry na sąsiada dom nie latały.[1]
Jednym z pierwszych polskich twórców przepisów przeciwpożarowych był Andrzej Frycz Modrzewski. W swoim dziele O naprawie Rzeczypospolitej wyjaśnił motywy zajęcia się tym tematem: Te niechaj będą prawa o pożodze, którem ja miłosierdziem ruszon napisał, bo widzę k wierze niepodobne lenistwo i niedbalstwo nie tylko pospolitego ludu ale też i zacnych ludzi około przestrzegania i gaszenia pożogi. Modrzewski za sprawę fundamentalną dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego uznał budulec, którym powinien być kamień bądź cegła. Oddalał zarzut, że koszty wznoszenia domów murowanych w stosunku do drewnianych są znacznie wyższe. Uważał, że wydatki ponoszone na częste rekonstrukcje tych drugich, niszczonych przez kolejne pożary w rzeczywistości przewyższały jednorazowy wydatek na dom murowany. Według Modrzewskiego rzadko można było spotkać drewniane budynki, które przetrwały dłużej niż 3o lat.
Wskazywał, że istotne znaczenie dla zachowania bezpieczeństwa przeciwpożarowego ma właściwy komin, który winien być wysoko nad dach wywiedziony i dobrze uszczelniony, zalecał: każdy mieszczanin niech się stara o to, aby piece, kominy, ogniska i wszystkie miejsca, do palenia ognia uczynione, były gliną i inszemi rzeczami dobrze obwarowane. Proponował by w domostwach po zachodzie słońca (od 1 maja do 1 września) nie palić ognia. Każdy kto zauważy pożar musi ogień obwoływać – wszcząć alarm. Do gaszenia pożaru zobowiązany jest każdy mieszczanin, a każde domostwo powinno posiadać drabinę, osękę (bosak) i siekierę. Dodatkowo przy domach powinny stać fasy napełnione wodą. Dla sprawnego przebiegu akcji gaśniczej władze miejskie powinny podzielić mieszczan na zastępy i ustanowić nad nimi starszych. Starsi natomiast mają kontrolować domostwa swoich podwładnych pod kątem wypełniania zarządzeń ogniowych.[2]
Wiele z postulatów przeciwpożarowych Modrzewskiego możemy odnaleźć w przywileju bp. Marcina Szyszkowskiego dla Iłży z 1618 r. Treść dokumentu określa szereg zagadnień dotyczących życie w siedemnastowiecznej Iłży: kompetencje sądownicze starosty i rady miejskiej, ważenie towarów, porządku w mieście, obyczajów, moralności, korzystania z lasu i zbierania chrustu, powinności młynarzy, garncarzy, browarników, smolarzy. Najwięcej jednak miejsca poświęca bezpieczeństwu przeciwpożarowemu.
Mieszczanie iłżeccy mieli obowiązek gaszenia pożarów nie tylko w mieście ale także w lasach należących do klucza iłżeckiego. Biskup uzasadniał ten przymus faktem, że iłżanie z borów czerpią materiał na budulec i opał, więc ochrona tych dóbr stanowi ich żywotny interes. Wezwanie do pożaru odbywało się za pomocą ratuszowego dzwonka. Mężczyźni zorganizowani byli w zastępach dziesiętnych kierowanych przez dziesiętnika. Nieobecny nieusprawiedliwiony przy gaszeniu pożaru obciążany był karą 6 groszy.
Ważne dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego miasta było ustanowienie przepisów dla rzemiosł, które w produkcji używały ognia. Dokument w pierwszej kolejności wymienia garncarzy, prawdopodobnie ze względu na powszechność tej profesji w Iłży i zakazuje prowadzenia wypału w piecach garncarskich od wieczora do północy. Dopiero po 12 w nocy można było rozniecić ogień i czuwać przy wypalanych wyrobach. W przypadku wcześniejszego rozpalenia pieca garncarz podlegałby karze 3 grzywien. Ograniczenie nocnego czasu wypału dawało większą pewność, że ogień będzie właściwie dozorowany.
Zarządzenia przeciwpożarowe dotyczyły także browarów i ozdowni (suszarni słodu). Co tydzień kominy w nich miały być sprawdzane przez sługi miejskie a czyszczone przez dziesiętników. Zarówno browary, ozdownie jak i piece garncarskie nie powinny znajdować się w pobliżu stodół.
Do powinności gospodarza posesji należało wyposażenie obejścia w określone narzędzia ogniowe: drabinę, osękę i naczynie do noszenia wody. Brak, któregoś z tych sprzętów skutkował karą 2 grzywien. Jednak w przypadku wybuchu pożaru, w posesji nie posiadającej zaleconych narzędzi, jej właściciel ukarany byłby na gardle. Gdyby nawet winny uratował się ucieczką nie mógłby już nigdy zamieszkać w dobrach kościelnych a jego majątek zostałby skonfiskowany. Dokument przywołuje tutaj przykład niejakiego Duchnika z Kielc.
Obowiązkiem każdego gospodarza była także dbałość o stan komina. Jeżeli okazało się, że wymagał on remontu, należało to jak najszybciej uczynić. Opieszałość w naprawie była karana 10 grzywnami. Przy wznoszeniu nowych budynków, piece w nich należy stawiać „na stolcach czterech” wkopanych w ziemię. Stolcami były drewniane drągi tzw. brożyny, które następnie oplatano wikliną i oblepiano gliną. Zdarzało się, że do budowy kominów używano także słomy przemieszanej z gliną. Były to konstrukcje zawodne, nietrwałe, wymagające ciągłego dozoru i remontów.
Iłża w swojej historii była wielokrotnie niszczona przez pożary. Pierwszy łączy się z napadem tatarskim w 1241 r.[3] Drugi pożar w 1412 r. wspomniany został w przywileju Władysława Jagiełły: (…), że one wyżej przytoczone miasto Iłża wskutek nieszczęśliwego wypadku, przez zachłanność ognia zupełnie się spaliło i obróciło w perzynę.[4]Trzeci wielki pożar zniszczył miasto w 1498 r.[5] Straty musiały być znaczne skoro osada została zwolniona z wszelkich podatków na okres 10 lat. Czwarty pożar z 1544 r. musiał przynieść miastu stosunkowo małe zniszczenia gdyż mieszkańcy uzyskali zwolnienie jedynie z podatku czopowego i tylko na okres sześciu miesięcy.[6] Szósta pożoga, która wybuchła 20 czerwca 1621 r. znowu całkowicie spaliła Iłżę.[7] Kolejne dwa pożary miały miejsce w tym samym 1656 roku, pierwszy z nich wywołany przez wojska szwedzkie, drugi przez wojska polskie dowodzone przez Krzysztofa Wąsowicza.[8] Dziewiąty wielki pożar wybuchł 25 kwietnia 1744 r. Jego skutki upamiętnione zostały na kamiennej tablicy wmurowanej w szkarpę kościoła parafialnego: (…) Iłża doszczętnie została spalona, kiedy palono gorzałkę na ogniu domowym, roku pańskiego 1744, w narodzenie Marka Ewangelisty. Ogniem rozgorzała południową porą, który miasto z ratuszem i świątynię Pańską zniszczył, dzwonnicę aż do dna wypalił, dzwony stamtąd donośne w popiół obrócił, w ciągu trzech godzin dzieła wieków zniszczył.(…)[9]. Ostatnim pożarem (dziesiątym), o którym wspomnę była pożoga wywołana ostrzałem rosyjskich armat 9 sierpnia 1831 r. Z zabudowy miejskiej ocalało wtedy 9 budowli z 312.[10] Henryk Bogdański żołnierz Legii Litewsko-Ruskiej, uczestnik bitwy wspominał … płomień szybko ogarnął i zniszczył kościół i prawie całe miasto. Ocalała tylko plebania, browar i niektóre domy. To nie tylko wstrzymało nasz pochód, ale utrudniło także połączenie się z naszymi za miastem; ulica którąśmy weszli była już całą w ogniu. Zwróciliśmy więc w bok, lecz niektórzy dla skrócenia drogi, puścili się płonąca ulicą i doszli wprawdzie do swoich, kilku jednak zniszczyło swoje mundury, a nawet poniosło rany od palących się i spadających gontów. W księgach parafialnych zachowało się 11 aktów zgonu mieszkańców Iłży, którzy ponieśli śmierć w tym pożarze.
Dlaczego wybuchało tak wiele pożarów, które obejmowały całe miasto lub znaczną jego część? Oczywiście główną przyczyną była drewniana zabudowa i jej gęstość. Duże znaczenie podczas walki z pożarem miały warunki pogodowe, a w szczególności wiatr. To właśnie za przyczyną silnego wiatru pożar w sierpniu 1831 r. rozprzestrzenił się na całe miasto. Akcje pożarnicze utrudniały także niewielka ilość studni i ograniczony dostęp do rzeki. Należy w tym miejscu powiedzieć o ówczesnej metodzie walki z żywiołem. Polegała ona przede wszystkim na usunięciu z jego drogi dachów a nawet domów, po których mógłby rozszerzać się i przenosić. Stąd w tłumieniu pożogi podstawowe znaczenie miały takie narzędzi jak siekiery czy osęki, służące do rozbierania drewnianych konstrukcji. Gaszenie przez zalewanie wodą, czy zasypywanie piaskiem skuteczne było jedynie w początkowej fazie pożaru. Polewano także profilaktycznie dachy budynków, na które mógł przerzucić się ogień.
Postulat Frycza Modrzewskiego o potrzebie wznoszenia domów murowanych, był stopniowo realizowany w Iłży dopiero od połowy XIX w. W dobie przynależności osady do dóbr duchownych miała ona zdecydowanie charakter drewniany, choć Andreas Cellarius już w pierwszej połowie XVII w. zwrócił uwagę, że miasto posiada domibus latericiis elegans – eleganckie murowane domy.[11] Do murowanych budowli w mieście należał m.in. kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Dzięki temu przetrwał kilka pożarów, prawdopodobnie podczas potopu szwedzkiego a potem dwukrotnie miał spalony dach w 1744 r. i 1831 r. lecz ogień nie wtargnął do wnętrza.
Łatwą dostępność drewna dla mieszkańców Iłży zapewniał przywilej biskupi. Pozwalał mieszczanom bezpłatnie pozyskiwać budulec z okolicznych lasów na potrzeby własne. Paulo Mucante przybywając do Iłży w 1596 r. napisał: Miasteczko drewniane, tuż rzeczka żywej wody”.[12] W 1789 r. gdy właścicielem miasta stał się skarb państwa, posiadało ono zaledwie 18,7 % budynków murowanych. W 1820 r. było ich 21 %. Odwiedzający Iłżę w tym samym czasie Julian Ursyn Niemcewicz zanotował ciekawy szczegół: Cała postać dawnego grodu zachowała się w tem mieście: domy o niższem i wyższem piętrze z przodu przynajmniej murowane (…) Z powyższego wynika, że klasyfikacja obiektu ze względu na budulec nie było jednoznaczna.
Powróćmy jeszcze do roku 1789 r., który był przełomowym w dziejach miasta. Nowy właściciel (skarb państwa) wysłał swoich przedstawicieli dla zdiagnozowania stanu posiadłości. Ogólnie rzecz ujmując, każda dziedzina życia w Iłży wymagała reform. Członkowie Komisji Rzeczypospolitej Skarbu Koronnego sprecyzowali działania naprawcze w 14 punktach. Aż cztery z nich dotyczyły bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Pierwszy punkt mówił o konieczności posiadania przez nowe budynki kominów nad dach wyprowadzonych, które będą miały murowane fundamenty. W puncie drugim Komisja zaleciła mieszkańcom usunięcie ze swoich domów kominów „lepionych” wychodzących bezpośrednio na ulicę. Zamiast nich mają zostać wzniesione kominy murowane i do domostw mają być dostawione sienie. Termin zakończenia tych modernizacji mijał w dniu św. Michała (29 września) 1790 r. Kto by nie dopełnił tego zarządzenia ukarany zostanie kwotą 18 zł. Jeżeli właściciel domu nie dostosuje się do przepisów w ciągu następnych 6 miesięcy, zostanie obciążony kwotą 36 zł a w przypadku dalszej obstrukcji jego dom zostanie wystawiony na licytację. Trzeci punkt nakazuje aby każdy gospodarz posiadał drabinę przystawioną do dachu. Miasto ze swojej strony ufundować ma cztery kadzie przytwierdzone do sań. Mają one być zawsze wypełnione wodą i stać przed ratuszem. Oprócz tego magistrat zakupi 8 bosaków z długimi drzewcami, umieści je w ratuszu i zabezpieczy przed kradzieżą.
Punkt czwarty mówił o zachowaniu mężczyzn w przypadku pożaru. Na dźwięk grzechotki[13] sługi miejskiego do pożaru muszą przybyć jak najszybciej wszyscy mężczyźni zamieszkali w mieście w wieku od 18 do 60 lat, powinni mieć ze sobą siekiery i konewki. Nieobecność usprawiedliwiała tylko choroba. Nieusprawiedliwiony podlegał karze 6 zł. Połowa z tej kwoty miała być przeznaczona na nagrodę dla tego, który do pożaru przybył pierwszy.
Novum w powyższych przepisach był obowiązek zakupienia narzędzi pożarowych przez władze miejskie. Do tej pory posiadanie narzędzi ogniowych spoczywało tylko na poszczególnych gospodarzach. Z biegiem czasu miasta i gminy będą stopniowo przejmować co raz więcej obowiązków ochrony przeciwpożarowej.
W 1819 r. rozporządzenie namiestnika Królestwa Polskiego nakazało zakupienie przez miasta i gminy narzędzi ogniowych. Ich rodzaj i ilość uzależnione były od liczby domostw. W owym czasie w Iłży znajdowało się 206 domów, dla których przypisano: sikawek zaprzęgowych 2, sikawek ręcznych 88, węborków (wiader) drewnianych 20, węborków skórzanych 206, osęków 40, stągwi 8, fasek 20, drabin przy dachach 206, drabin do wożenia 20. Z
wykazu wynika, że z dawniejszych przepisów utrzymano posiadanie przez każde
gospodarstwo drabiny i naczynia na wodę. Z roku 1826 pochodzi informacja, że władze
miejskie zakupiły 4 stągwie drewniane i sanie. Zostały one okute i pomalowane w
barwy narodowe.
Cały
wiek XIX jest okresem krystalizowania się instytucji, którą dzisiaj nazywamy
strażą pożarną. Pierwsza zawodowa straż ogniowa rozpoczęła służbę w Warszawie w
1836 r. W drugiej połowie XIX w.
nastąpił rozwój straży ochotniczych, w Radomiu działała już od 1877 r. Początek
ochotniczej straży ogniowej w Iłży sięga 1903 r.
W Iłży, d. 29-go z. m. [29 listopada] zorganizowano straż ogniową ochotniczą, do której zapisało się 83 członków rzeczywistych. Na założenie straży p. Walery Kiniorski ze Starosiedlic ofiarował rb. 1000. Członkowie rzeczywiści płacić mają rb. 2lub rb. 25 jednorazowo, ofiarodawcy rb. 5 rocznie lub rb. 50 jednorazowo, honorowi rb. 100 jednorazowo.Pierwszy zarząd nowej w kraju straży tworzą pp.: prezes zarządu – Walery Kiniorski, członkowie zarządu: Alfons Ochyński, Rajmund Witkowski, Antoni Pietrzykowski; zastępcy członków zarządu: Stanisław Wojciechowski, dr Felis Zbrożek i Julian Rauszer; naczelnik straży ogniowej – Józef Pogorzelski, pomocnik naczelnika – Michał Bocheński; zarządzający taborem Karol Gantner; członkowie komisji rewizyjnej: Ksawery Smoleński, Józef Dobiecki i Władysław Grabiński; zastępcy członków komisji rewizyjnej: ks. prałat Józef Bagiński, Stanisław Herniczuk i Stanisław Mausz. P. Kiniorskiego wybrano członkiem honorowym Towarzystwa jednomyślnie. Stałym członkiem zarządu jest wójt gminy Iłża p. Michał Trześniewski.[14]
Pod koniec 1903 r. wraz z powstaniem w Iłży straży ogniowej zakończył się okres dawnych porządków ogniowych.
Paweł Nowakowski
[1] Fr. Giedroyć, Porządek ogniowy w
Warszawie, s. 16.
[2] A. Frycz Modrzewski, O poprawie
Rzeczypospolitej, Księgi wtóre XIII. O uwarowaniu pożogi i gaszenia.
[3] J. Długosz, Roczniki czyli Kroniki
Sławnego Królestwa Polskiego, Księga VII, s. 13.
[10] J. Gacki, Wiadomości historyczne o
biskupich niegdyś dobrach zamku i mieście Iłży, „Pamiętnik Religijno-Moralny”,
R. XIII, nr 7, 1854, s. 395.
[11]A. Cellarii., Regni Poloniae Magnique Ducatus
Lituaniae, Amsterdam 1659, s. 190.
[12]Zbiór pamiętników historycznych o
dawnej Polszcze z rękopisów, T. 2, W-wa 1882,
s. 148.
[13] Grzechotki (klekotki, trajkotki, „chrząszcze”),
do XIX w. używana często przez stróżów nocnych,
narzędzie to spore drewniane, w
którym cienka deszczułka obracając się na walcu drewnianym pokarbowanym donośne
czyni terkotanie, tym głośniejsze im tężej jest deszczułka przymocowana (Z. Gloger)