Pamiętamy…

Pamiętamy…

Na dzień 22 stycznia przypadają rocznice, o których w Iłży szczególnie należy pamiętać. Są to: rocznica wybuchu Powstania styczniowego, którego potyczki rozegrały się również na ziemi iłżeckiej, rocznica urodzin Bolesława Leśmiana, którego słynne erotyki powstawały w otoczeniu iłżeckiego malinowego chruśniaka oraz rocznica śmierci ukochanej Leśmiana, poznanej w Iłży, Teodory Lebenthal.


Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe zaprosiło na upamiętnienie rocznic już 21 stycznia 2020 r. Na zaproszenie odpowiedziało liczne grono mieszkańców Iłży. To był początek naszego świętowania. Na cmentarzu parafialnym zapaliliśmy znicze, odmówiliśmy modlitwę przy tablicy poświęconej Teodorze Lebenthal oraz na grobach uczestników Powstania styczniowego.

Kontynuacja będzie miała miejsce w dniu jutrzejszym w Warszawie. Zapalimy znicze na grobie Bolesława Leśmiana oraz jego ciotki Gustawy Sunderland na Starych Powązkach. Wieczorem liczna grupa mieszkańców Iłży weźmie udział w spektaklu p.t. „Sen”, który przygotowany został w oparciu o wiersze Bolesława Leśmiana.

To kolejny raz, kiedy chcemy upamiętnić ważne wydarzenia związane z życiem tego genialnego poety.

Zapraszamy do obejrzenia fotografii wykonanych przez Norberta Jastalskiego.

« z 31 »
Pamiętajmy o rocznicach

Pamiętajmy o rocznicach

Styczeń to miesiąc ważnych wydarzeń, o których warto pamiętać i zachęcać innych do wspomnień oraz poznawania lokalnej historii. W naszym miasteczku wiele jest miejsc upamiętniających wydarzenia historyczne a także postaci, które wywarły wpływ na polską kulturę. Zbliżająca się data 22 stycznia, z pewnością wielu osobom kojarzy się z wybuchem powstania styczniowego, o którym przypominają mieszkańcom nazwy ulic, groby i tablice pamiątkowe (zapraszamy do przeczytania wpisu na naszej stronie). Niewielu Iłżan wie, choć to grono sukcesywnie się powiększa, że tego dnia urodził się Bolesław Leśmian (1877 r.) natomiast w roku 1942, również 22 stycznia, zmarła w Iłży Teodora Lebenthal, zwana Dorą. Wielu badaczy biografii Bolesława Leśmiana twierdzi, że była ona miłością jego życia.

Pamiątek i miejsc przybliżających sylwetkę tego genialnego poety jest w Iłży zaskakująco wiele. W związku ze zbliżającą się datą zachęcamy do odwiedzenia Izby Pamięci Bolesława Leśmiana, która mieści się na Placu 11 listopada nr 2. Można tu odnaleźć ducha epoki, poznać biografię poety i historię jego rodziny, zobaczyć ciekawe fotografie, obrazy, meble.

« z 3 »

Kolejnym miejscem jest, unikatowa i jedyna w Polsce, Biblioteczka Pana Leśmiana, która znajduje się w Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej w Iłży, na ostatnim piętrze, przy ulicy Warszawskiej 4. W przytulnym pomieszczeniu znalazły swoje miejsce różne wydania poezji Leśmiana, opracowania jego twórczości i biografii.

« z 3 »

Jest jeszcze jedno niezwykłe, jakby zagubione i tajemne miejsce – ogród „Malinowy chruśniak”, znajdziecie go przy ulicy Podzamcze, na lewo od schodów prowadzących na zamkowe wzgórze, za domem Sunderlandów.

« z 3 »

Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe, w gronie przyjaciół i sympatyków, po raz kolejny uczci wydarzenia i osoby spotykając się przy tablicy poświęconej Teodorze Lebenthal na iłżeckim cmentarzu. Tutaj przywołamy pamięć o Bolesławie i Dorze, a potem udamy się na groby powstańców styczniowych znajdujące się na tym cmentarzu, by przypomnieć historię tego wydarzenia.

Zapraszamy w dniu 21 stycznia 2020 r. o godzinie 16.00 przy bramie cmentarza od strony schodów.

Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń w świetle osobistej korespondencji z zasobów Archiwum Diecezjalnego w Sandomierzu (cz. II)

Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń w świetle osobistej korespondencji z zasobów Archiwum Diecezjalnego w Sandomierzu (cz. II)

Tableau ofiarowane ks. Miegoniowi przez oficerów MW [źródło: wojskowagdynia.parafia.info.pl]

Na początku października 1926 r. ks. Miegoń zamieszkał w Gdyni. Cieszył się z szybko postępującej rozbudowy miasta i portu. Wkrótce jego spokój i stabilizację zaczęły zakłócać próby przeniesienia z marynarki. Przyczyna tych zabiegów mogła wynikać z krytycznej oceny, którą wyrażał publicznie o zamachu majowym i Józefie Piłsudskim. W marcu 1927 r. otrzymał propozycję pracy w Toruniu jako zastępca dziekana. Odmówił przyjęcia tej funkcji. Kolejnej oferty już nie było, zamiast niej Ministerstwo Spraw Wojskowych wydało rozkaz (5 XI 1928 r.) przenoszący ks. Miegonia z Gdyni do Lublina na stanowisko Kierownika Rejonu Duszpasterstwa.[1] Z wielkim żalem żegnała swojego kapelana Marynarka Wojenna. Komendant Portu Wojenne w Gdyni kmdr Wł. Filanowicz wydał uroczysty rozkaz – pochwałę ks. Miegonia, wymieniający długą listę jego zasług, a oficerowie podarowali „Kochanemu Księdzu Kapelanowi” pamiątkowe tableau.

Początki pracy w nowym środowisku były trudne. W marcu 1929 r. pisał do ks. Rewery: W Lublinie czuje się ciągle nieswojo, obco. Robota, poza obowiązkami kościelnemi, idzie niesporo – jak z kamienia. Kontakt z żołnierzami trudno utrzymać, gdyż wszędzie daleko: obóz północny 5 kilometrów, – południowy 4 km. Zachodzę tam powiem pogadankę – lecz to jakoś wygląda tak oficjalnie i na dystans (…) Z korpusem oficerskim stosunków i znajomości nie mam żadnych (…) Z czasem ks. Miegoń zaczął odkrywać dobre strony pobytu w Lublinie. Postanowił podjąć studia na KUL-u. Pojawiła się jednak poważna przeszkoda. Przełożony ks. Władysława, nota bene jego dawny kolega z Sandomierza ks. Jan Pajkert, nie chciał na to wyrazić zgody, uważając, że nie można równocześnie pracować jako kapelan i studiować. Ks. Miegoń był odmiennego zdania i podjął naukę bez wiedzy przełożonego. Po kilku tygodniach uczęszczania na wykłady zapewniał:  Służba moja na tem uszczerbku nie cierpi, gdyż wszystko co do moich obowiązków należy spełniam – bywam u żołnierzy i w więzieniu (…)[2] Drugi rok studiów już odbywał oficjalnie gdyż w listopadzie 1930 r. otrzymał pozwolenie z kurii polowej. Jako pełnoprawny student mógł jawnie uczestniczyć w życiu uczelni. Został zaproszony do objęcia funkcji kapelana korporacji studenckiej Korabja. Wybór jego osoby nie był przypadkowy, gdyż jednym z celów stowarzyszenia było szerzenie idei morskiej.

Ks. Miegoń, podobnie jak w wielu poprzednich miejscach pracy tak i  w Lublinie powołał do życia Towarzystwo Śpiewacze „Lutnia”. Chór prezentował się profesjonalnie. W marcu 1931 r. trzykrotnie zaśpiewał oratorium Haydna „Siedem słów Zbawiciela na krzyżu”.  Wydaję się, że do zasług ks. Miegonia na niwie muzycznej możemy także zaliczyć znaczny wpływ na wznowienie działalności chóru akademickiego KUL.

Pieczęć Korporacji Korabja (Korabia) [źródło: archiwumkorporacyjne.pl]

Przez cały okres pobytu w Lublinie nie zerwał kontaktów z morzem. Sprzyjała temu aktywność w Okręgowej Komisji Rewizyjnej Ligi Morskiej i Kolonialnej i organizacja wycieczek na wybrzeże. Poza tym część urlopów przeznaczał na wyjazdy do Gdyni aby odwiedzić siostrę Marię, znajomych i kolegów z marynarki. Starał się brać udział w uroczystościach Święta Morza i w ważnych wydarzeniach jak np. poświęcenie fregaty „Dar Pomorza” (13 VII 1930)[3]

Potrzeba kontaktów z morzem wynikała również ze stanu zdrowia ks. Miegonia. W listopadzie 1931 r. poważnie przeziębił się i poszedł do uznanego lubelskiego laryngologa dr. Osowskiego. Humorystyczny przebieg wizyty opisał wujkowi Antoniemu Rewerze w jednym z listów: Zbadał mnie. Najpierw zapytał czy pochodzę z Lublina, czy długo tu mieszkam i oświadczył, że klimat tutejszy mi nie sprzyja, że najkorzystniejszy dla mnie byłby klimat morski. „Właśnie – powiedziałem dr – stamtąd  – z Gdyni – do Lublina przyjechałem” – „Po co?” – „Musiałem”. Zapisał mi 2 lekarstwa: jedno do inhalacji, drugie do płukania. Po miesiącu kazał przyjść. Oświadczył przy tem, że napisze mi oficjalne pismo stwierdzające konieczność przeniesienia mnie nad morze.[4]   

Z pewnością wpływ na stan zdrowia miał także styl życia księdza, który można określić jako ascetyczny. Nie przywiązywał uwagi do ubrania i warunków mieszkania. Cały swój dochód przeznaczał na rzeczy konieczne, pomoc rodzinie i potrzebującym, Jedyną przyjemnością, której nie mógł sobie odmówić były książki. W liście do wuja z 17 XI 1931 r. scharakteryzował stan swojego „majątku”: W grudniu również wydatki się nie zmniejszą. Muszę kupić buty. Mam jedne – dziurawe. Z koszul się wydarłem. Ze zrobionych w r. 1925 zrobiła się pajęczyna, tak iż z prania przynosi ordynans strzępy, których już naprawić i scerować nie można. Ciepłej bielizny nie posiadam żadnej. Palto zrobione w 1928 r. w Gdyni – mam jedno na lato i jesień i wiosnę. Ledwie się trzyma. Suknię mam jedną  – na święto i na co dzień. Kupiłem materiału na drugą. Długu mam paręset złotych. Spłacam co miesiąc. Zygm. Cebula – to uczeń ze szkoły ogrodniczej (z Samborca). Ostatni rok ma do matury. Musiałby przerwać gdybym mu nie pomógł. Gebetner i Wolff – to książki i pisma. Jedyna przyjemność, której trudno mi się wyrzec. Rodzicom i Jankowi też w tym trudnym czasie trzeba pomóc.

W lutym 1933 r. funkcję biskupa polowego objął ks. Józef Gawlina, zastępując na tym stanowisku bp. Stanisława Galla. Wkrótce rozpoczęły się zabiegi oficerów i marynarzy MW u nowego ordynariusza o powrót nad morze ks. kapelana Miegonia. Gremialne „nękanie” ks. biskupa w słusznej sprawie okazało się skuteczne. 1 X 1933 r. bp Gawlina przyjechał do Lublina na konsekrację kościoła garnizonowego i poświęcenie Domu Żołnierza.

Kościół Garnizonowy w Lublinie podczas uroczystości konsekracji; [źródło: NAC, Fotopolska-Eu]

Obiecał wtedy ks. Miegoniowi, że w listopadzie załatwiona będzie sprawa jego przeniesienia. Słowa dotrzymał. Z dniem 1 I 1934 r. ks. Władysław otrzymał awans na stopień komandora podporucznika i objął funkcję starszego kapelana  Dowództwa Floty (do Gdyni dotarł pod koniec lutego). Radość z powrotu nad morze napełniła go optymizmem i zapałem do podjęcia nowych wyzwań. Osobiście czuję się dobrze. Wszyscy mi są życzliwi, przyjacielscy tak, że jest to dla mnie podnietą do przebywania wśród nich i służenia im ile tylko sił starcza.[5]   Pierwszym doniosłym zadaniem, którego się podjął ks. Miegoń było rozpoczęcie prac nad wzniesieniem kościoła garnizonowego. Pod koniec marca znał już plany, preliminarz robót i wydatków.

   Do podstawowych obowiązków ks. kapelana należała posługa duszpasterska. Polegała ona na odprawianiu nabożeństw, szczególnie podczas uroczystości (święta państwowe, promocje oficerskie, pogrzeby itp.), święceniu bander i okrętów. Dużym wyzwaniem były okresy przedświąteczne gdy trzeba było spowiadać i głosić rekolekcje. W tych przypadkach ks. Miegoń korzystał z pomocy kapłanów z sąsiednich parafii.

Dużo czasu pochłaniały ks. Miegoniowi obowiązki oficera oświatowego. W pierwszym okresie pobytu w marynarce w latach 1920-1928 zapoczątkował szereg działań: powołał chór, orkiestrę smyczkową i teatr, założył bibliotekę, organizował seanse filmowe, prowadził kursy dokształcające. Po powrocie kontynuował te dzieła. Szczególną troską objął bibliotekę, którą osobiście zarządzał i ciągle powiększał. Był także odpowiedzialny za organizację akademii z okazji świąt i uroczystości.

Ks. Miegoń był wrażliwy na potrzeby innych ludzi. Z tego powodu pole jego działalność wykraczało znacznie poza ramy obowiązków kapelana i oficera oświatowego. Przykładem niech będzie wydarzenie z lutego 1935 r. gdy do garnizonu gdyńskiego trafiło blisko 700 rekrutów, którzy w niesprzyjających warunkach pogodowych przechodzili intensywne szkolenie. W wyniku przeziębienia a następnie  powikłań  pogrypowych zmarło dwóch młodych oficerów – instruktorów. Te niepotrzebne śmierci wstrząsnęły  kapelanem i całą kadrą. Aby uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji ks. Miegoń podjął się obserwacji marynarzy, a widząc źle rokujących, zabierał ich na swoją kwaterę i wraz z ordynansem aplikował leczenie domowe. Z tego „sanatorium” kapelańskiego skorzystało trzech marynarzy, którzy wkrótce powrócili do służby.

W życiu kapelana ważne i radosne były momenty związane z przyjmowaniem przez MW nowych okrętów. Dzielił się tą radością w korespondencji: W tych dniach przybyła z Anglii „Błyskawica”. Załoga 180 ludzi, dział 7,  przeciwlotniczych 4, rur torpedowych [..?..], szybkość 40 węzłów. Budzi respekt. Na razie stanęła w rezerwie, gdyż warsztaty muszą jeszcze pewne uzupełniające prace dokonać. Tak było zamierzone, aby co można zrobić, to zrobić w kraju.[6] Fot. ORP „Błyskawica” [źródło: NAC]

Niezwykłym wydarzeniem w życiu ks. Miegonia była podróż do Nowego Jorku na pokładzie  „Batorego”. W rejs do Ameryki wypłynął jako członek załogi 6 lub 7 kwietnia 1938 r., a powrócił 1 maja. W drodze powrotnej wygłosił rekolekcje dla załogi. Dwa tygodnie po powrocie wysłał  list do wuja, w którym opisał pobyt w Ameryce:  N. York nie zrobił na mnie dodatniego wrażenia. To kocioł, w którym wszystko kotłuje się, pędzi, goni. Architektura może zadziwiać techniką, ale estetycznych wrażeń nie wywoła. Byłem na 100 piętrowej kamienicy. Wznosi się na kształt wieży. Na szczyt można dostać się windą elektryczną. Wjazd kosztuje dolara i coś centów. Widok rozległy na cały N. York. Miasto leży jakby na wysuniętym języku. Z jednej strony rzeka Hudson, z drugiej jakaś woda – zdaje się wcięta w ląd głęboka zatoka. Mosty tunele, kolejki podziemne i nadziemne i samochody, samochody … tych mnóstwo, za bardzo. Po rzece krążą olbrzymie statki – promy. Wieczorem skoro zapłoną światła eonowe. N. York wygląda efektownie, ładniej niż w dzień. Widziałem z zewnątrz katedrę św. Patryka – ogromna. U nas w Warszawie, Lwowie, Gdyni byłby to kolos – tam wobec olbrzymich domów okolicznych ginie. Do środka nie wchodziłem – tam dawno nie ma nic (…)

Sprawa Dreszera

Gen. G. Orlicz-Dreszer [źródło: NAC]

W lipcu 1936 r. na wybrzeżu  zginął w wypadku lotniczym gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, prezes Zarządu  Głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej oraz Inspektor Obrony Powietrznej Państwa. Zdecydowano, że zostanie pochowany na nowo otwartym cmentarzu marynarki na Oksywiu. Ponieważ był innowiercą i rozwodnikiem proboszcz oksywski ks. Klemens Przeworski zapowiedział, że nie zgodził się na wprowadzenia ciała do kościoła. Była to kłopotliwa sytuacja dla organizatorów pogrzebu gdyż w uroczystości mieli wziąć udział najwyżsi przedstawiciele władz i armii z Prezydentem RP na czele. Próbowano negocjacji z ks. Przeworskim lecz bez skutku. Zwrócono się nawet do prymasa Hlonda z prośbą o interwencję, który jednak wstrzymał się od nacisku, uznając rację proboszcza. Organizatorzy pogrzebu mieli nadzieję jeszcze w ks. Miegoniu, który został wysłany z ostatnią misją. Kmdr Borys Karnicki, szef protokołu uroczystości tak opisał rolę kapelana (Marynarski Worek wspomnień): Wraca ks. Miegoń. Niestety, proboszcz się uparł i zamierza po rannej mszy św. o godzinie ósmej zamknąć kościół na cztery spusty. Wszyscy są oburzeni. Jak on śmie! Tu prezydent, kardynał, jego własny biskup, cała Polska! Ksiądz Miegoń mityguje: – Proboszcz ma prawo, to jest jego kościół i nikt z hierarchii kościelnej ani świeckiej nie może zabronić mu zamknięcia świątyni. Chyba tylko w wypadku, jeśli …. nie będzie miał go czym zamknąć. – Tu Miegoń ukłonił się złożył ręce i wyszedł. Popatrzyliśmy po sobie. Naturalnie! Jakie to proste! W dniu pogrzebu, po porannej mszy świętej pod kościół podjechała ciężarówka z marynarzami, którzy sprawnie zdjęli z zawiasów drzwi wejściowe. Załadowali je na samochód a następnie udekorowali świątynię na ceremonię pogrzebową. Uroczystość odbyła się zgodnie z planem i bez komplikacji.

Wydaje się jednak, że sposób załatwienia sprawy ciążył ks. kapelanowi, miał poczucie winy wobec ks. Przeworskiego. 1 listopada 1937 r. przy grobie Orlicz-Dreszera ks. Miegoń odprawił nabożeństwo żałobne.[7] Prawie dwa lata później (lipiec 1939) zajął inną postawę wobec żądania dowództwa marynarki aby poświęcił mauzoleum Dreszera i odprawił podczas tej uroczystości nabożeństwo. Zdecydowanie przeciwstawił się temu poleceniu. Perypetie z „Dreszerem” opisał w liście do ks. R. Śmiechowskiego[8]: W lipcu miałem wiele kłopotów z Dreszerem i nie wiem czy to nie sprowadzi mi jakich przykrych konsekwencji. Mianowicie wystawiono Dreszerowi piękne mauzoleum i miało się odbyć uroczyste przeniesienie zwłok połączone z nabożeństwem polowem i poświęceniem. Ja się od tego odmówiłem i napisałem do bpa polowego, przedstawiając całą rzecz. Bp zaraz mi odpisał, podziękował i zgodził się z moim stanowiskiem. Później dowiedziałem się, że zwracano się do niego i kategorycznie odmówił. Uderzyli wtedy do bpa Okoniewskiego i ten zgodził się, przysłał swego delegata kapelana wojskowego ks. Stryszyka ze Starogardu aby odprawił nabożeństwo w kościele a następnie poświęcił grobowiec. W przeddzień imprezy dzwoni do mnie adm. Unrug i nakazuje mi pod posłuszeństwem wziąć udział w poświęceniu. Odpowiedziałem mu, że nie, gdyż to nie jest zgodne z przepisami kościelnemi i takiego mniemania jest również mój biskup. „To dziwne czemu inni księża mogą to uczynić a ksiądz nie!” Kwestia sumienia. „ To niech ksiądz złoży mi meldunek, który zaraz prześlę do Warszawy”. Złożyłem. (…)

Pogrzeb gen. Orlicz Dreszera [źródło: NAC]
Mauzoleum gen. Orlicz Dreszera, do którego przeniesiono jego szczątki w trzecią rocznicę śmierci (16.07.1939 r.). Dwa miesiące później Niemcy zniszczyli monument. Nieznane są losy trumny generała. [źródło: Wikipedia]

Wojna

Wojna, która wkrótce wybuchła położyła kres sprawie niesubordynacji kapelana. Pierwsze oznaki nadciągającego konfliktu pojawiają się w korespondencji ks. Miegoń we wrześniu 1938 r. Do przyjaciela, ks. Romualda Śmiechowskiego pisał: Trochę mnie niepokoją te fanfary wojenne – nie wiadomo co z tego wszystkiego wyniknie. Nie jest to wszystko takie proste, jak się zdaje wiecującej ulicy. Słyszę codziennie przez radio krzyki z różnych miast, ale tem się niepokoję, że potęga Niemiec rośnie a w miarę tego i apetyty – dziś zabrali się do Czechów, jutro mogą wystąpić z żądaniami o Gdańsk, Pomorze itd. Słowem możemy ich mieć na karku.[9]

W maju 1939 r. ks. Miegoń nie mógł już wyjechać do rodziny i znajomych z powodu wstrzymania urlopów. Na listowne pytanie zadane przez ks. Romualda: Co słychać w Gdyni? – odpowiedział: Buńczuczni, zadzierzyści, zdecydowani – trwamy w pogotowiu.[10] W sierpniu sytuacja wyglądała już bardzo poważnie: Żyjemy w ciągłym alarmie. Wojna wisi na włosku, a nikt nie może przewidzieć kiedy wybuchnie. Optymiści twierdzą nawet, że wcale nie będzie. Choć sam osobiście jestem zdecydowany i żadnego strachu nie odczuwam, to jednak oczekiwanie bardziej męczy niż sam fakt.[11]

Mimo zagrożenia wybuchem wojny wybrzeże polskiego morza tętniło gwarem letników. Wszyscy korzystali z wakacji i wyjątkowo pięknej aury. Chyba, jeszcze w pierwszej połowie sierpnia ks. Miegoń otrzymał trzydniowy urlop lecz musiał pozostać w pobliżu Gdyni. Przeznaczył go na zorganizowanie biwaku dla dziewięciorga dzieci. Były to ostatnie w jego życiu beztroskie i radosne chwile podczas, których mógł cieszyć się  ukochanym kajakarstwem. Do radosnych wydarzeń należało także odprawienie przez ks. Miegonia, 15 VIII pierwszej i jedynej mszy świętej w wykańczanym  kościele garnizonowym.

Kościół Garnizonowy p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej na Oksywiu. Podczas wojny zamieniony został na magazyn i tę funkcję pełnił do początku lat 80 kiedy zwrócony został dla kultu. [fot.: wojskowagdynia.parafia.info.pl]

Wraz z wybuchem wojny ks. Miegoń znalazł się w oddziałach Lądowej Obrony Wybrzeża broniących Gdyni i Oksywia. Podobnie jak w wojnie polsko-bolszewickiej udzielał posługi kapłańskiej, był sanitariuszem w szpitalu i pomagał na pierwszej linii. Świadectwo o jego postawie daje lekarz MW, kapitan Bolesław Markowski: Jak zawsze dość niedbale ubrany, jeszcze chudszy niż przedtem, jeśli to było możliwe, niezmordowany udzielał posługi kapłańskiej nie dbając o bomby, o sen, o pożywienie. Widziałem go przed operacjami, widziałem wśród rannych i umierających, zawsze gotowego do pracy, zawsze pogodnego, zawsze nie zmęczonego.  Kapitan Markowski przytacza także relację rannego oficera, który wraz z ks. Miegoniem przeprowadzał obchód pozycji na linii frontu: Podczas tego obchodu spostrzegli, że jeden okop pomimo obustronnej strzelaniny nie okazywał żadnej akcji. Przypuszczając, że żołnierz jest ranny albo zabity, podczołgali się do okopu i zauważyli, że młody żołnierz odłożył karabin, a sam skurczony siedzi w okopie i coś szepcze. – Co się stało, czemu nie strzelacie?- zapytuje ks. Miegoń. Żołnierz rozpoznawszy księdza odpowiada – Ja się modlę proszę księdza. – Na to ksiądz Miegoń wykrzykuje bez namysłu: – Modlicie się? Teraz nie czas na modlitwy, teraz trzeba strzelać! … [12]

19.09.1939 r. zakończyła się bitwa o Kępę Oksywską. Niemcy zajęli szpital w Babich Dołach gdzie znajdował się ks. Miegoń. Wielkość strat ludzkich w oddziałach Lądowej Obrony Wybrzeża była ogromna: ponad 2000 zabitych i ponad 3000 rannych. Zginął również bohaterski dowódca zgrupowania płk Stanisław Dąbek. Został pochowany przez ks. Miegonia w asyście honorowej niemieckich żołnierzy.

W niemieckiej niewoli

Obrońcy wybrzeże w niemieckiej niewoli [źródło: NAC]

Po selekcji jeńców, ks. kapelan zgodnie z zapisami konwencji genewskiej, został zwolniony. Nie był jednak w stanie odejść i pozostawić w trudnej sytuacji marynarzy i  żołnierzy, jak mówił „swoich dzieci”. Dobrowolnie podjął decyzję, że będzie z nimi dzielił jeniecki los. Tylko na chwilę wykorzystał swoją wolność aby zabrać z domu wszelkie niezbędne rzeczy, przydatne szczególnie rannym. Wziął więc koce, bandaże, prześcieradła, polowy ołtarz i książki. Oprócz tego zwrócił się do PCK  o dostarczenie odzieży dla jeńców znajdujących się w przejściowym obozie (Szkoła Morska). W dniu 1 października wraz z rannymi wypłynął z Gdyni statkiem szpitalnym Wilhelm Gustloff do Flensburga skąd przetransportowano ich do szpitala w miasteczku Itzehoe  gdzie urządzono szpital. Znalazło się w nim  ok. 2500 jeńców leczonych i pielęgnowanych jedynie przez czterech polskich lekarzy i kapelana.  Około połowy listopada  kadra szpitala została przeniesiona do oflagu X A, który znajdował się w tej samej miejscowości. Ks. A. Rewera w liście do ks. R. Śmiechowskiego z dn. 22 XII 1939 r. pisał: Władzio jest teraz w tej samej miejscowości – ale widocznie szpital zlikwidowano – w obozie oficerskim wraz z 9 księżmi cywilnemi. Oficerowie zwracają się ku Bogu. Na [?] Świętych przystąpiło do św. sakramentów 600 osób. Msze św. odprawiać można. Mają chór 4-głosowy. Sprowadzają dla jeńców szkaplerze, różańce i książeczki. Pisze, że żywność jest dostateczna. Od rodziny listów dotąd nie otrzymał choć kilka pisano i posłano mu posyłkę. Jest zdrów. Potrzebne ubrania i bieliznę zabrał z sobą.[13]

Kapelani – więźniowie oflagu IX C w Rotenburgu, zaznaczony ks. Miegoń [źródło: wojskowagdynia.parafia.info.pl]

 W Itzehoe ks. Miegoń przebywał do 8 XII 1939 r. Po tej dacie przeniesiony został do oflagu IX C w Rotenburgu nad Fuldą, stamtąd pisał do ks. R. Śmiechowskiego: Duchowieństwa ponad kopę [w oflagu]. Klimat tu górski, widoki jak u nas na Podkarpaciu. Jestem zdrów. Tęsknię do kraju i swoich. [14] W liście napisanym ponad miesiąc później ks. Miegoń prosi: Gdybyś mógł przysłać jakąś paczkę żywnościową sprawiłbyś mi dużą przysługę i radość. Do domu ani do wuja nie śmiem o to pisać.[15] Ks. Romuald spełnił prośbę kolegi, a ten w kolejnym liście dziękował: Kochany Romciu! Składam Ci serdeczne podziękowania za paczkę a szczególnie za mydło. Jest to duże poratowanie i na dłuższy czas. Po skończonej niewoli postaram się wywdzięczyć.[16] Kolejną paczkę ks. Śmiechowski wysłał na Wielkanoc, dodatkowo ks. Miegoń otrzymał paczkę z Paryża od jakiegoś byłego parafianina.[17] Wkrótce jednak miał się skończyć dla niego czas cywilizowanej niewoli. W Rotenburgu pozostał do 18 IV 1940 r. skąd przesłany został w KL Buchenwald. W obozie  pozbawiony został munduru, otrzymał pasiak i nr 1140.

Korespondencję mógł już tylko prowadzić w języku niemieckim.  Początkowo więźniowie – księża nie byli zmuszani do prac fizycznych, dopiero po odmowie zrzeczenia się obywatelstwa polskiego sytuacja diametralnie uległa zmianie, zabroniono im także prowadzenia  praktyk religijnych. W dniu 7 VII 1942 r. ks. Miegoń wraz z 51 księżmi przybył do KL Dachau. Otrzymał tam nowy numer 31223.[18] W tym samym obozie od początku czerwca znajdował się jego wuj, ks. Antoni Rewera. Tylko raz udało im się spotkać ze sobą i jedynie z pewnej odległości zamienili kilka słów.[19]

1 X 1942 r. zmarł z wycieńczenia i chorób ks. A. Rewera, a  15 dni później przyszła kolej na ks. Miegonia. Zachowała się relacja ks. Feliksa Kamińskiego ostatniego spowiednika i świadka jego śmierci:

„Leżałem, zaraziwszy się tyfusem, na trzecim piętrze obok ks. komandora Władysława Miegonia. Znałem go jeszcze przed wojną i to dobrze, bo zapraszał mnie na gremialne spowiedzi marynarzy lub prosił o zastępstwo we mszy świętej w Komendzie Marynarki Wojennej, której był naczelnym kapelanem. Poszedł do niewoli z dwiema walizkami książek, by marynarze mieli pożyteczną rozrywkę. Naturalnie nie wiedział, że znajdzie się w koncentraku. Pełen pogody zapraszał mnie do wspólnej modlitwy. Pewnego dnia z samego rana przerwał moją drzemkę: „Księże Feliksie, proszę mnie wyspowiadać , bo czuję, że zbliża się koniec”. I rzeczywiście była to jego ostatnia spowiedź. Zdążył jeszcze przyjąć Eucharystię i rozstał się z nieludzkim światem obozowym – pełnym brudu, wszy i smrodu. Świat okropności wokół lecz Bóg go doświadczył , jako złoto w ogniu próbował go i przyjął jako ofiarę całopalną. Obóz koncentracyjny był miejscem, gdzie człowiek ukazywał wielowymiarowość swojego wizerunku. Nikt tam nie mógł udawać, że jest lepszy niż faktycznie nim był. Tam od razu można było dostrzec ludzkie plewy i prawdziwe perły (…) Żal mi go było bardzo, był mi podporą i opiekunem”.

 Ciało ks. Miegonia zostało spalone w obozowym krematorium. Akt zgonu wysłany został z Dachau do Samborca dopiero 8 III 1943 r., informował, że duchowny katolicki, Władysław Miegoń zmarł 15 X 1942 r. o godz. 8:45 z powodu niewydolności serca i krążenia oraz zapalenia opłucnej z wysiękiem.

Piece krematoryjne w Dachau [źródło: https://stacja7.pl/historia/oboz-w-dachau-kaplanski-katyn]

Epilog

            Wśród wielu osób, z którymi stykał się za życia ksiądz Miegoń panowała opinia, że był to wyjątkowy kapłan posiadający przymioty osoby świętej: gorliwość wiary, zawierzenie Bogu, skromność, sprawiedliwość, ofiarność, miłosierdzie, pogodę ducha. W latach siedemdziesiątych oficerowie MW przebywający na emigracji w Argentynie ufundowali ks. Miegoniowi tablicę pamiątkową, na której napisali: O Gwiazdo Morza Tobie serca marynarzy. Dziś znajduje się ona w kruchcie Kościoła Garnizonowego na Oksywiu. W 1992 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny  grupy polskich męczenników II wojny światowej, do niej zaliczono również księży Miegonia i Rewerę. Beatyfikacji 108 męczenników dokonał papież Jan Paweł II 13 VI 1999 r. w Warszawie. Od tego momentu mógł rozwijać się kult bł. Władysława Miegonia. Powstało wiele opracowań książkowych, namalowano kilka obrazów, ufundowano kilka tablic pamiątkowych, nadano jego imię dwóm gimnazjom (Gdynia i Strzebielino), jego wezwanie posiada Parafia Wojskowa Świnoujście, Parafia Straży Granicznej w Chełmie, kaplica w Akademii Marynarki Wojennej. Ostatnio do miejsc upamiętniających postać Błogosławionego dołączyła także  Iłża.  Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości ufundowało tablicę poświęconą iłżeckim żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej, na której znajduje się nazwisko ks. Miegonia.  W roku 2019 Towarzystwo przeprowadziło szereg inicjatyw dla uczczenia 100-lecie zakończenia pracy duszpasterskiej ks. Miegonia w Iłży. Finałem tych działań  było  poświęcenie i ofiarowanie  obrazu z wizerunkiem Błogosławionego dla iłżeckiego kościoła parafialnego. Autorką obrazu jest Pani Nina Drab, studentka ostatniego roku Konserwacji Dzieł Sztuki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Towarzystwo wydało również 1200 obrazków, które będą rozpowszechniane wśród mieszkańców Iłży.

Tablica na Domu Sunderlandów ufundowana przez ITH-N [fot. P.N.]
Obraz bł. ks. kmdr. ppor. Wł. Miegonia ofiarowany przez ITH-N dla iłżeckiego kościoła parafialnego [fot. ze zbioru N. Drab]
Obrazek wydany z okazji poświęcenia obrazu 29.12.2019 r. [fot. P.N.]

Listy ks. Wł Miegonia z obozów koncentracyjnych Buchenwald i Dachau (tłumaczenie Joanna i Władysław Tomczyk)

Miegoń Władysław                                                       [Buchenwald] 16.II.1941 Nr.1140  Blok 33

Kochany Janku.

Kartę od Marysi z 25.I. otrzymałem. Mój list z 19. I. z pewnością już też otrzymaliście. Jestem zdrowy i proszę, żeby  się mama o mnie nie martwiła. Moje myśli są codzienne przy Was. Bardzo się cieszę, że dostaliście tę  zimową  spódnicę i możecie ją nosić w razie potrzeby. Bardzo mnie ucieszyła  wiadomość,  że się  ojcu polepszyło. Wkrótce  będziecie w polu rozpoczynali wiosenne prace. Byłoby dobrze na miejscu zmarzniętych drzewek nowe zasadzić. Najlepiej kupić jabłonie. W ogrodzie radzę Wam zasadzić  więcej warzyw (groch, fasolę ). Marysia ma w tym kierunku więcej  doświadczenia, to będzie wiedziała co robić. Czy kartofle zmarzły tej zimy? Pozdrówcie ciocię Śliwińską. Marian pisał, że też jest zdrowy i przesyła pozdrowienia. Poproszę wujka, żeby w moim imieniu przekazał  Romkowi [Śmiechowskiemu] życzenia imieninowe. Pozdrawiam wujka i całą rodzinę.

Władek.


Miegoń Władysław [Buchenwald] 16.III.41  Nr. 1140                                                        

Kochany Wujku

Dziękuję serdecznie za list z dn. 22.II. Proszę wybaczyć, że tak długo nie odpisywałem, ale mam nadzieję, że czytał wujek te listy, które pisałem 19. I. do Marysi, a 16. II. do Janka. Wiadomość, że Marysia ma nadzieję na nową pracę bardzo mnie ucieszyła. Dziękuję serdecznie wujkowi za  modlitwę z prośbą o dalszą. Często mi się wujek śni, a także reszta rodziny a to dlatego, że często o Was myślę. Ja jestem zdrowy. Jeżeli wujek będzie pisał do siostry Krzysztofa to proszę go pozdrowić. Pani Szulc pytała się o Marysię, może ona jej coś napisze. Ona teraz mieszka w Warszawie ul. Koszykowa 44 m 15. Wujek będzie miał przed Wielkanocą dużo pracy, ale proszę przy tym  pamiętać o swoim zdrowiu. Bardzo się cieszę, ze Jurek studiuje, bo czas szybko ucieka. Czy Ela skończyła już szkołę zawodową? Proszę przy okazji pozdrowić ciocię  Śliwińską i kuzynkę Dramińską. Z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych przesyłam życzenia kochanemu wujkowi, moim rodzicom a także całej rodzinie,

 Wasz Władek.


Miegoń Władysław                                                               [Buchenwald] 19.IV.42 Nr 1140 , Blok 50 b

Kochani Rodzice, Andziowie, Marysiowie, Jankowie,

otrzymałem  Wasze listy z dnia 31 III. i 26 II. Dziękuję bardzo za Wasze listy i za pamięć. Listu z 22 III, który pisałem do wujka i w którym powiadomiłem o wcześniejszym  przyjeździe, na pewno nie otrzymaliście z powodu jego wypadku.[20] Bardzo się przyjąłem, kiedy otrzymałem wiadomości o wujku Antonim i Kaziku. Bóg ma ich w swojej opiece. Rodzice powinni z powodu podeszłego wieku więcej o siebie dbać. Mam nadzieję, że to ciepło i słońce dobrze ojcu zrobi a także Marysiowi wiosna i lato dobrze zrobią. Żeby tylko szybko wyzdrowieli. Często myślę o Waszych troskach i przeżywam je z Wami. Czy zakończyliście już prace wiosenne w polu i w ogrodzie? Czy ostra zima zniszczyła drzewka? Czy Janek ma w kuźni dużo pracy? Dużo o Was myślę i wyobrażam sobie w myślach poszczególne osoby. Hela napisała bardzo ładnie te dwa listy. Bardzo mnie cieszy, że utrzymuje dalej przyjaźń z Marysią, podobnie jak ja z Marianem. Jestem zdrów i Marian też, ale martwię się o Was. Od Staszewskich otrzymałem listy i pieniądze. Pieniędzy mam dosyć, że wystarczy do końca i dlatego prosiłem listownie, żeby już nic więcej nie wysyłali. Czy Marysia napisała kuzynce Szulc? Jej mąż i gdańscy  krewni przesyłają mi miesięcznie  pieniądze. Jeżeli się coś dowiecie o wujku Antonim to proszę mnie powiadomić. Pozdrawiam wszystkich serdecznie

 Wład.


Miegoń Władysław                                               Dachau, 25.VII.42 

Data ur. 30.9.92 Nr więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3K

Moi kochani Rodzice, Jankowie, Marysiowie, Andziowie i Dzieci.

Z okazji imienin Andzi przesyłam serdeczne życzenia. Codziennie myślę o Was. Marysiu podziękuj kuzynce Szulc i Składkowskiej za życzenia mi zdrowia i powiedz, że nie mogę jej bezpośrednio napisać. Podziękuj kuzynce Szulc za pieniądze, które przesłał mi jej mąż. Powiedz Krysi, że wiadomości mogę teraz tylko przez Dirka przekazywać. Powiedz bratu Wincentemu, żeby wujkowi przesłał trochę pieniędzy, a jeżeli sam nie może to przez Jana Kantego albo krewnych śląskich. Napisz też Marysiu do siostry Krzysztofa, która teraz mieszka przy ul. Szumachera 17/18 Dom Starców w Poznaniu i podziękuj za pamięć o mnie. Kartę od niej otrzymałem. Ja jestem zdrów. Pozdrawiam wszystkich i całuje z całego serca. 

Wasz Władek.


Miegoń Władysław                                                                            Dachau, 9.8.42

Data ur. 30.9.92 r.

Nr więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3 K

Kochani Rodzice, Jankowie, Marysiowie, Andziowie i Dzieci.

Dziękuję bardzo za Wasze wiadomości. Podczas żniw będziecie mieli sporo pracy, chętnie bym Wam pomógł gdybym  był w domu. Bardzo mnie to cieszy, że Wy i rodzice jesteście zdrowi. Ja też dzięki Bogu jestem zdrów. Codziennie myślę o Was. Szkoda że Władek pomimo tego, że mieszka obok wujka z nim nie rozmawia, ani go nie pociesza. Myślę, że otrzymaliście moje dwa listy. Czy noga Marysi się już  wygoiła? Minęło już 3 lata od ostatniego naszego spotkania i myślę, że tak szybko się nie spotkamy. Bóg  Wszechmogący  nam pomoże, że się wkrótce spotkamy. Bylibyśmy wszyscy szczęśliwi. Te myśli dodają mi siły do przetrwania tej ciężkiej rozłąki.

Serdeczne pozdrowienia dla całej rodziny

Wasz Władek.


Miegoń  Władysław                                                                             Dachau, ?.9.42

Data ur. 30.9.92 Nr. więźnia 31223, blok 28/3, Dachau 3 K

Moi kochani Rodzice, Jankowie, Andziowie, Marysiowie i Dzieci

Przypuszczam, że daliście kuzynowi Staszewskiemu mój list z dnia 6.9 do przeczytania. Dziękuję Wam za to. Dziękuję Wam też za Wasz list z dnia 8.9, który mnie bardzo ucieszył. Mam nadzieję,  że pogoda w sierpniu i we wrześniu umożliwiła  wam żniwa,  ale obawiam się,  że ta susza nie jest dobra dla rozwoju roślin. Macie trochę owoców  dla własnego  użytku?  Jesteście  wszyscy zdrowi?. Dowiedziałem  się, że wujek Antoni dobrze wygląda  i idzie mu dosyć  dobrze. Cieszę  się  z wiadomości  od Edzia. Ja jestem też zdrowy. Gdyby Jurek miał  czas, mógłby  jesienią robić  praktykę  u ogrodnika w Zawierzbie [?]. Takie wiadomości  byłyby  w życiu  przydatne i bardzo ważne.  Czy Hela dalej uczy u pani Burzyńskiej? Chciałbym  wszystko o Was wiedzieć,  o  rodzicach i o Waszych dzieciach. Chciałbym  wszystko wiedzieć bo jest mi tęskno za Wami i nie mogę  się  doczekać  tego momentu, kiedy się znowu zobaczymy i nacieszymy się sobą. Przesyłam pozdrowienia dla cioci Śliwińskiej. Serdecznie dziękuję za modlitwy i mszę św. Pozdrowienia dla Mariana, Marysiowi życzę zdrowia. Pozdrowienia i całusy dla całej rodziny.

Wasz Władek.

Ostatni z zachowanych listów ks. Miegonia z KL Dachau z września 1942 r. [Fot. P.N.}

Korespondencja osobista  ks. Miegonia  w zasobach Archiwum Diecezjalnego w Sandomierzu (akta personalne księży: Władysława Miegonia, Antoniego Rewery, Romualda Śmiechowskiego)

Bodzentyn  1   09.05.1916

Staszów      1 17.03.1917

Iłża            7 21.07.1917,  20.08.1917, 06.12.1917, 25.02.1918, 28.11.1918, 30.12.1918,  17.01.1919

Poznań       1 29.04.1919

Toruń         2 11.10.1920, 21.10.1920

Puck         11 12.03.1920, ??.01.1921, 13.01.1921, 21.02.1921, 10.06.1921, 04.11.1924, 18.05.1925, 09.09.1925, 14.06.1926, 02.09.1926, 30.09.1926

Gdynia       7  02.01.1927, 14.02.1927, 30.03.1927, 11.11.1927, 24.04.1928, 29.05.1928, 20.11.1928

Lublin        18 22.12.1928, 12.03.1929, 08.10.1929, 20.10.1929, 10.12.1929,  09.03.1930, 10.10.1930, 18.11.1930, 10.01.1931, 02.04.1931, 03.09.1931, 17.11.1931, 28.06.1932, 07.08.1932, 24.10.1932, 20.01.1933, 08.02.1933, 14.11.1933

Gdynia     20 30.03.1934, 29.04.1934, 19.03.1935, 12.04.1936, 26.03.1937, 09.12.1937, 25.01.1938, 30.01.1938, 16.03.1938, (M/S Batory) 07.04.1938, 15.05.1938, 29.05.1938, 16.08.1938, 26.09.1938, 24.12.1938, 10.05.1939, 20.06.1939, 07.08.1939, 07.08.1939, 22.08.1939

Oflag IXc 4   18.12.1939, 29.01.1940, 02.03.1940, 01.04.1940

Buchenwald 5  24.06.1940, 28.12.1940, 16.02.1941, 16.03.1941, 19.04.1942

Dachau    4   25.07.1942, 09.08.1942, 23.08.1942, ??. 09.1942


Dziękuję za pomoc i życzliwość w pozyskiwaniu materiałów do niniejszego artykułu  ks. Emilowi Hapakowi z Archiwum Diecezji Sandomierskiej oraz tłumaczom listów ks. Miegonia z obozów koncentarcyjnych – Joannie i Władysławowi Tomczyk z Niemiec.

                                                                                                          Paweł Nowakowski


[1] Mieszkał przy ul. Powiatowej a później przy Bartosza Głowackiego. Pracował na ul. Szpitalnej 12

[2] List do ks. A. Rewery z 10.12.1929 r.

[3] Zachował się film z tej uroczystości pt. Uroczystość poświęcenia fregaty Dar Pomorza, dostępny na stronie http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7935 .Utrwalona w nim została także sylwetka ks. Miegonia. (od 2:09 do 2:14 min.)

[4] List do ks. A. Rewery z 17.11.1931 r.

[5] List do ks. A. Rewery z 30.03.1934 r.

[6] List do ks. A. Rewery z 09.12.1937 r.

[7] Dziennik Bydgoski 1937, R. 31, nr 253.

[8] Wysłany z Gdyni 07.08.1939 r., oryginał listu znajduje się w ADS, Akta osobowe ks. R. Śmiechowskiego.

[9] List do R. Śmiechowskiego z 26.09.1938 r. ADS, akta osobowe ks. Romualda Śmiechowskiego.

[10] J.w. list z 10.05.1939 r.

[11] J.w. list z 07.08.1939 r.

[12] J. Pertek, Kapelan Marynarki Wojennej Ksiądz Władysław Miegoń, [w:] Wrocławski Tygodnik Katolicki, nr 21 (23 V 1976)

[13] ADS, Akta personalne ks. Romualda Śmiechowskiego.

[14] ADS, Akta personalne ks. Romualda Śmiechowskiego, list z 18.12.1939 r.

[15] ADS, Akta personalne ks. Romualda Śmiechowskiego, list z 29.01.1940 r.

[16] ADS, Akta personalne ks. Romualda Śmiechowskiego, list z 02.03.1940 r.

[17] ADS, Akta personalne ks. Romualda Śmiechowskiego, list z 01.04.1940 r.

[18] W dotychczasowych opracowaniach książkowych i w ikonografii rozpowszechniony jest błędny numer obozowy – 21223. Dokumentacja obozowa oraz listy podają właściwy numer 31223.

[19] Tuż po wojnie na tym samym placu apelowym znalazł się  członek rodziny Miegoniów, bratanek i chrześniak  ks. Władysława, Jerzy Miegoń. Później o losie stryja słyszał od polskiego kapłana, który uczył go religii w Chiseldon (Anglia), zob. Miegoń J., Życiorys ś.p. ks. Władysława Miegonia brata mego od 1920 r., ADS, Akta personalne ks. Wł. Miegonia.

[20] 16 III 1942 r. ks. Antoni Rewera został aresztowanie przez Gestapo

Poświęcenie obrazu błogosławionego księdza Władysława Miegonia

Poświęcenie obrazu błogosławionego księdza Władysława Miegonia

W dniu 29 grudnia 2019 r. w kościele parafialnym w Iłży miała miejsce uroczystość poświęcenia obrazu błogosławionego księdza kmdra ppor. Władysława Miegonia, który pełnił funkcję wikariusza w Iłżeckiej parafii w latach 1917-1919.

Olejny obraz namalowała pani Nina Drab. Przedstawia księdza Miegonia w mundurze oficera Marynarki Wojennej, której był kapelanem. Obraz ufundowany m.in. przez członków Iłżeckiego Towarzystwa Historyczno-Naukowego znajdzie miejsce w kościele parafialnym, przywołując pamięć błogosławionego kapłana pracującego w iłżeckiej parafii.

Postać bł. ks. Władysława Miegonia przybliżył iłżeckim parafianom w krótkiej prezentacji Paweł Nowakowski, prezes ITHN.

Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń w świetle osobistej korespondencji z zasobów Archiwum Diecezjalnego w Sandomierzu (cz. I)

Błogosławiony ks. kmdr ppor. Władysław Miegoń w świetle osobistej korespondencji z zasobów Archiwum Diecezjalnego w Sandomierzu (cz. I)

            Z okazji 100-lecia zakończenia pracy duszpasterskiej w Iłży ks. Władysława Miegonia Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe uznało za godne aby życie tej niezwykłej osoby stało się lepiej znane wśród lokalnej społeczności. Nasze zainteresowanie postacią Błogosławionego rozpoczęło się z inspiracji Pana Komandora Adama Bałucha, z urodzenia iłżanina, byłego oficera MW. Kilka razy w  rozmowach wspominał o pierwszym kapelanie Marynarki Wojennej, który zanim znalazł się nad morzem pracował m.in. w Iłży. Bieżące wydarzenia odsuwały sprawę ks. Miegonia na dalszy plan. Pan Adam był jednak wytrwały i co jakiś czas przypominał nam o iłżeckim wikarym i kapelanie MW. W nadesłanym przez niego materiale znalazła się  kopia listu ks.  Miegonia do bp. Mariana Ryxa, napisanego w Iłży 28 listopada 1918 r., w którym prosił o zgodę na przejście z diecezji do kapelanii wojskowej. To właśnie ten list przesądził  o zajęciu się sprawą i rozbudził naszą ciekawość co do iłżeckiego etapu życia ks. Miegonia. Ożyła w nas nadzieja, że o iłżeckim epizodzie Błogosławionego można powiedzieć znacznie więcej niż mówią dotychczasowe opracowania.

List ks. Miegonia do bp. M. Ryxa z prośbą o zgodę na przejście do wojska [źródło: Archiwum Diecezji Sandomierskiej, fot.P.N.]

Sprawa ks. Miegonia zbiegła się z przygotowaniami Towarzystwa do obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Zaplanowaliśmy upamiętnić to wydarzenie ufundowaniem tablicy poświęconej żołnierzom Polskiej Organizacji Wojskowej obwodu iłżeckiego. Tu kolejna niespodzianka, na wykazie członków POW sporządzonym przez Adama Bednarczyka znajduje się nazwisko Miegoń. Choć lista od dawna była znana dopiero teraz udało się skojarzyć nazwisko z postacią Błogosławionego. Fakt ten jeszcze bardziej rozbudził naszą ciekawość co do okresu posługi ks. Miegonia w Iłży. Ponieważ dotychczasowe publikacje zawierają niewiele  informacji na ten temat należało przeprowadzić własne kwerendy w wybranych archiwach i muzeach.[1] Zdecydowanie największy zbiór dokumentów dotyczących ks. Miegonia posiada Archiwum Diecezji Sandomierskiej. Odnaleźliśmy tam ponad 80 jego listów, sześć z nich (plus jedna pocztówka) zostało napisane w Iłży. Dzięki temu zyskaliśmy znacznie szerszy niż dotychczas obraz pracy i życia Błogosławionego w naszym mieście.

            Zanim jednak dotrzemy do Iłży rozpocznijmy wędrówkę od początku, czyli od Samborca, w którym Władysław przyszedł na świat 30 IX 1892 r. Jego rodzicami byli Stanisław i Marianna z d. Rewera.

Stanisław Miegoń, ojciec Władysława {źródło: opracowanie ks. Z. Jaworskiego i Dariusza Nawrota, Błogosławiony ks. kmdr ppor. Wł. Miegoń pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP]

Był najstarszym z siedmiorga rodzeństwa. Pierwsze nauki pobierał w domu. Rodzice dbali także o wychowanie patriotyczne, kultywując szczególnie pamięć Powstania Styczniowego. Dziadek Władysława omal nie został powieszony za pomoc powstańcom. Wielki wpływ na kształtowanie duchowe i patriotyczne  chłopca miało dwóch duchownych, samborzecki proboszcz ks. Kajetan Kwitek, weteran walk powstańczych oraz ks. Antoni Rewera, brat matki. W latach 1902 – 1908 r. Władysław uczył się w sandomierskim progimnazjum. W czerwcu 1908 r. zdał egzaminy i został przyjęty do Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Podczas studiów używał nazwiska Miegoński. Nie był wybijającym się alumnem, ale ujawnił niezwykłe zdolności w pracy kulturalno-oświatowej. W 1911 r. po spaleniu się szkoły w Samborcu, z inicjatywy Władysława lekcje  odbywały się w  domu Miegoniów. W okresie adwentu  przygotował wraz z samborzeckimi dziećmi jasełka, które zostały gorąco przyjęte przez lokalną społeczność, były aż czterokrotnie  wystawiane.

Ks. Kajetan Kwitek długoletni proboszcz parafii w Samborcu, weteran Powstania Styczniowego [źródło: Z. Jaworski, D. Nawrot, Bł. ks. kmdr ppor. Wł Miegoń …]

            Wszystkie niższe i wyższe święcenia otrzymał z rąk bp. Mariana Ryxa. Został prezbiterem 2 lutego 1915 r. Wkrótce, 24 lutego otrzymał nominację do parafii w Iwaniskach. Na tej placówce przebywał bardzo krótko gdyż z powodu choroby ks. Kotowskiego, proboszcza sąsiedniej parafii modliborzyckiej, przesunięty został na jego zastępstwo.  W maju i czerwcu 1915 r. na ziemi świętokrzyskiej toczyły się frontowe walki między armiami Rosji i Państw Centralnych. W bliżej nieznanych okolicznościach ks. Miegoń odnalazł w okopach ciężko rannego austriackiego żołnierza: … dogaduje się z nim po francusku, jest to wiedeńczyk, katolik. Prosi o spowiedź. Że ks. Miegoń miał przy sobie konia, na którym jeździł wszędzie, zabiera go na niego do plebanii  i udziela mu komunię świętą, ostatniego namaszczenia, zostawia na swoim łóżku, sam szuka doktora, którego znajduje we Włostowie, ten nie chce jechać.[2] Wraca bierze gospodarza i na furmance nocą dowozi go i oddaje w ręce lekarza. Ze łzami i wdzięcznością żegnany przez słabiutkiego wiedeńczyka.[3]

Ks. Wł. Miegoń w latach seminaryjnych [fot. Muzeum Marynarki Wojennej]

1 września 1915 ks. Miegoń translokowany został do parafii w Bodzentynie. Oprócz typowej działalności duszpasterskiej był bardzo aktywny na płaszczyźnie społecznej, patriotycznej  i oświatowej. Wyróżniał się skromnością, zarówno w zachowaniu jak i od strony materialnej. Po ośmiu miesiącach przebywania w Bodzentynie nie posiadał własnych mebli i nie zamierzał ich kupować. Szczególnie lubił pracę z dziećmi. 3 maja 1916 r. zorganizował dla nich wycieczkę pieszą na Święty Krzyż i z powrotem. Do Bodzentyna wróciliśmy po zachodzie słońca. Dzieci pomęczone były ogromnie, lecz pomimo to ogromnie zadowolone.[4]  Za sprawą ks. Miegonia  bodzentyńskie dzieci prezentowały się oryginalnie podczas wizytacji duszpasterskiej biskupa Ryxa. Stworzył z nich oddział małego wojska, który wyćwiczył w musztrze, wyposażył w maciejówki, drewniany szable i lance z biało-czerwonymi proporczykami. Taka demonstracja patriotyzmu dla niektórych  mieszkańców Bodzentyna była nieodpowiedzialna, obawiali się przykrych następstw ze strony Austriaków. Postarano się więc o szybką translokację odważnego wikarego. Od 12 lipca 1916 r. nowym miejscem pracy  ks. Miegonia został Staszów. Szybko zdobył uznanie i zaufanie mieszkańców. Przy boku dr Stefana Niewirowicza zaangażował się  w działalność ochronki, został wybrany na jej sekretarza. Środki  na funkcjonowanie placówki  były bardzo skromne. Ks. Miegoń podjął się pozyskania większych funduszy, organizując przedstawienia teatralne. Wystawiono  „Wspomnienie” i „Kancelarię otwartą” , co zasiliło kasę ochronki o 150 rubli srebrnych. Na prośbę sędziego Malewskiego przedstawienia powtórzono, a dochód przeznaczony został tym razem na dar narodowy dla Warszawy i Łodzi (300 koron). W okresie Bożego Narodzenia dzieci od ks. Miegonia dwa razy wystawiły jasełka. Dochód z pierwszego przedstawienia przeznaczono na bibliotekę dla dzieci, a z drugiego dla biednych staszowian. W okresie karnawału grupa teatralna wystawiła dwie komedie „Z rozpaczy” i „Kleptomania”. Wpływy z tych przedstawień również miały wspomóc biednych.

Aktywność kulturalno-społeczna, sympatia i uznanie jakie zyskał sobie ks. Miegoń u parafian zaczęły „uwierać” księdza proboszcza, który przy najbliższej okazji pozbył się przebojowego podwładnego.

Od  9 czerwca 1917 r. ks. Miegoń został wikarym iłżeckim. Rozpoczął pracę w bardzo rozległej  parafii, dotkliwie doświadczonej przez działania wojenne w latach 1914-1915.  Ucierpiała szczególnie Iłża, z której  ze względu na skalę zniszczeń przeniesiono urzędy powiatowe do  Wierzbnika.

Karta pocztowa ukazująca zniszczenia Iłży w latach I wojny światowej.

Iłżecki kościół parafialny był dla ks. Miegonia wyjątkową świątynią, dedykowaną  Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny ale także  św. Władysławowi. Jego obraz znajdował się w retabulum ołtarza głównego[5]. W tym czasie proboszczem parafii był ks. Franciszek Sobutka.[6] Ksiądz Miegoń zastąpił w Iłży ks. Prospera Malinowskiego i przez pół roku pracował razem z ks. Władysławem Korpikiewiczem.[7], a następnie z ks. Janem Pikiewiczem W pierwszym liście  napisanym z Iłży do wuja ks. Antoniego Rewery, mówi niewiele o swojej nowej parafii: Czas w Iłży schodzi dość monotonnie. W kościele z powodu żniw zajęcia nie ma, i dlatego trochę się przykrzy.[8]Jedynie pierwszy akapit listu poświęcony został Iłży, reszta to relacja z odwiedzin Bodzentyna, który 20 czerwca 1917 r. prawie doszczętnie spłonął. Rzeczywiście w Iłży było niewiele zajęć, ks. Władysław w początku sierpnia mógł wyjechać na rekolekcje do Wierzbnika, a później spędził tydzień w Staszowie. Dopiero po wakacjach zaczął się czas intensywnej pracy. Na początku grudnia w liście do wuja (A. Rewery) przedstawił wydarzenia zaistniałe od poprzedniego kontaktu.

Ks. Antoni Rewera, wujek i mentor ks. Władysława Miegonia [fot. Zgromadzenie Córek Św. Franciszka Serafickiego w Sandomierzu]

Życie w Iłży płynie mi dość  pracowicie. Założono tu prywatne progimnazjum, w tym roku jest tylko 1-sza klasa. Dwa razy w tygodniu chodzę na lekcje religii. Owa organizacja młodzieży, którą mi Wuj poleca, ogromnie mi przypada do gustu. Chętnych będzie wielu. Praca to będzie dla mnie miła, gdyż lubię skupiać wkoło siebie młodzież. Do redakcji pism wyślę zamówienia.

Kościuszkowska uroczystość wypadła w Iłży wspaniale, po nabożeństwie odbył się pochód religijno- narodowy.[9] Na czele pochodu jechała banderia złożona z 20-stu krakusów. Za banderią postępowały dzieci ze wszystkich szkół  z parafii w formacjach ósemkowych, później cechy, korporacje, orkiestra, duchowieństwo, lud. Na rynku przemawiał p. rejent Kaleński. Nastrój panował podniosły. Sunął pochód między ruinami, pogorzeliskiem … Sterczące mury, jakby ironia wszystkiego patrzyły na tę nieodrodną siłę i moc narodu, który gnębiony niewolą i nieszczęściami nie zginął, lecz jako feniks z popiołów do nowego życia i walki nowej staje. Wieczorem odegrano sztukę [..?..] z Łobzowa „Dla Ojczyzny”.[10] 

Stało się w Iłży wielkie nieszczęście – pochowaliśmy niedawno organistę.[11] Był to człowiek zacny, cichy a wykształcony – skończył konserwatorium. Prowadził orkiestrę, chór kościelny, świetnie grał na organach. Wszyscy tu brak jego odczuwają i bardzo go żałują. Pozostawił 3-je bardzo drobnych dzieci.

Kapelmistrz i organista Henryk Domitr [fot. ze zbioru rodzinny dyrygenta, udostępniona przez T. Pietrzykowskiego]

Młody wikary zetknął się w parafii iłżeckiej z mariawitami. Wyznawcy kościoła starokatolickiego posiadali własną parafię w Iłży lecz  z siedzibą w Prędocinie. Przewodził im były wikary iłżecki ks. Szokalski. [12]

Rozchwiane przez I wojnę światową postawy moralne i polityczna dezorientacja rzutowały na relacje między wiernymi i duchownymi. Jan Szczepański w swoich wspomnieniach opisuje wydarzenie, które oddaje ówczesny galimatias pojęć i poglądów w iłżeckim społeczeństwie.  Pamiętam uroczysty dzień 3 Maja. Po nabożeństwie w kościele rusza ogromny tłum do pochodu. Na czele znajdują się różni przywódcy, a między nimi prefekt ze szkoły. Rozlega się w pochodzie pieśń 3 Maja. Gdy się skończyły jej zwrotki, ktoś zaczął na przedzie pieśń „Gdy naród do boju”. Wszyscy ją podchwycili, bo pieśń ta była znana. Wtedy staje się rzecz dziwna. Nasz prefekt wyskakuje do przodu, stara się zatrzymać pochód i krzyczy, aby tej pieśni nie śpiewać. Z czołówki występują działacze ludowi i socjaliści i zaczyna się sprzeczka między nimi. Oni się kłócą, a my młodzież i cały tłum pieśń dalej śpiewamy. Wtedy na znak protestu ksiądz występuje z pochodu i ucieka na swoją plebanię. Ale ludzie nie zważają na to, tylko maszerują i choć skończyły się słowa pieśni, od nowa ją zaczynają. Potem śpiewano pieśń „Na barykady ludu roboczy”, nawracano do tej pierwszej , a na końcu orkiestra te same melodie tylko grała.[13] Choć autor z nazwiska nie wymienia księdza, bohatera epizodu, to prawie z pewnością możemy stwierdzić, że chodzi o ks. Miegonia, który był prefektem  progimnazjum. W tym świetle zrozumiała jest jego opinia wyrażona w liście do wuja w grudniu 1918 r.: Ruch narodowy bierze górę nad bolszewizmem w Iłży. Z pewnością w tym czasie ks. Miegoń swoją postawą  zaskarbił już sobie iłżecką inteligencję. Nauczycielstwo, lekarz, aptekarz i inni obywatele miasta są przy jego boku. – tak relacje między bratem a iłżanami charakteryzuje Anna Stępień[14]. Ksiądz Władysław miał również wrogów, głownie wywodzących się lewicy. W 1918 r. przedstawiciele socjalistycznej organizacji robotniczej zwrócili się do proboszcza z żądaniem pozbycia się wikarego Miegonia z Iłża, zarzucając mu „nieoględne” wyrażanie się o nich.[15]   

Z zachowanej korespondencji ks. Władysława wiemy, jak Iłża reagowała na ważne  wydarzenia polityczne. Jednym z nich był sprawa pokoju brzeskiego, podpisanego przez Państwa Centralne z Rosją bolszewicką. Dokonano w nim podziału ziem polskich między obu sygnatariuszy bez uwzględnienia interesów polskich. Krzywda chełmska i u nas żywym odbiła się echem: był pochód, mowy, okrzyki itd. Zaczęło się jednak po bożemu, mszą św., miałem kazanie – podobno wrażenie wywarło. Dodatnią bardzo rzeczą jest coraz większe uświadomienie wsi.[16] Ks. Miegoń, tak  jak w poprzednich parafiach i w Iłży włączał się aktywnie w lokalne życie społeczne. Założył amatorską grupę teatralną a dochód z przedstawień przeznaczał na potrzeby najuboższych. Przy kościele zawiązał towarzystwo śpiewacze „Lutnia”, którego sztandar zachował się do dziś w muzeum parafialnym. 

Iłżecka „Lutnia” z ks. Miegoniem [fot. ze zbioru L. Lipczyńskiej]
Chorągiew iłżeckiej „Lutni” [fot. P.N.]

Wychowanie patriotyczne ks. Miegonia mocno rzutowało na charakter jego pracy duszpastersko-kulturalnej. W Iłży jego patriotyzm objawił się radykalniej bo przez przynależność do konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej, która działała pod szyldem Towarzystwa Gimnastycznego „Piechur”.  Niewiele wiemy o tym epizodzie jego życia. Nazwisko Miegoń (bez imienia) znajduje się na liście iłżeckich członków POW, sporządzonej  przez regionalistę Adama Bednarczyka. Obecność księdza na tajnych spotkaniach peowiaków potwierdzały także relacje Romana Sikory, żołnierza POW.[17]

Wielkim echem w lokalnej społeczności odbiły się wydarzenia z października 1918 r., których świadkiem  musiał być ks. Miegoń. Wieczorem dnia 22 października  podczas potyczki z żandarmami austriackimi  śmiertelnie ranny został komendant iłżeckiej palcówki POW  Maksymilian Jakubowski. Być może to ks. Miegoń jako duchowny związany z organizacją udzielił ostatnich sakramentów umierającemu. Tym bardziej, że tego wieczoru  nie było w Iłży proboszcza.  Tak się dziwnie złożyło, że właśnie w tym dniu opuścił parafię ks. Sobutka a nazajutrz (23 X) przybył nowy proboszcz ks. Nurowski.

Fragment fotografii przedstawiającej prawdopodobnie ks. Miegonia wraz z żołnierzami z POW przy grobie M. Jakubowskiego w 1919 r. [fot. ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Iłży]

Przeżycia związane z udziałem w konspiracji, śmierć Jakubowskiego i odzyskanie niepodległości na pewno wywarły wpływ na decyzję o wstąpieniu do duszpasterstwa wojskowego. Niewiele ponad miesiąc po śmierci Jakubowskiego (28 XI)  ks. Władysław wysłał z Iłży list do bp. M. Ryxa, w którym prosi o zgodę na przeniesienie do kapelanii wojskowej.[18] Dopiero w styczniu 1919 otrzymał odpowiedź, która była odmowna. Na posłudze ks. Miegonia w Iłży odcisnęły się w znacznym stopniu wydarzenia I wojny światowej. Walki prowadzone w okolicach miasteczka w latach 1914-1915 spowodowały wielkie zniszczenia materialne i ubóstwo mieszkańców.  Niedostateczne wyżywienie, prymitywne warunki bytowe i sanitarne doprowadzały do szerzenia się chorób, szczególnie tyfusu. Jedna z epidemii wybuchła w drugiej połowie 1918 r. Zachorowała także siostra ks. Władysława Marysia, która znajdowała się pod jego opieką i uczęszczała do iłżeckiej szkoły. Szczęśliwie przeżyła chorobę.  Z powodu epidemii praca duszpasterska księży polegała głównie na odwiedzaniu chorych i odprawianiu pogrzebów, sami przy tym ryzykowali  zarażeniem. W czerwcu 1919 r. zmarł na tyfus proboszcz iłżecki ks. Nurowski[19] a pod koniec tego roku ks. Jan Pikiewicz (pracował już w Radomiu).

            W okresie iłżeckim  ks. Władysław kilkakrotnie na dłużej opuszczał placówkę. Pierwszy raz prawdopodobnie na początku lipca 1917 r. Wyjechał wtedy na rekolekcje do Wierzbnika i odwiedził spalony Bodzentyn.  W drugim tygodniu sierpnia 1917 r. przebywał w Staszowie  i  15 sierpnia był na odpuście w Rytwianach. Kolejny  wyjazd, którego daty  nie znamy (na pewno po lutym 1919 r.) związany był z poszukiwaniem brata Jana, który według pierwotnej informacji miał zginąć na froncie lwowskim. Rodzina była zrozpaczona, szczególnie matka. Po jakimś czasie doszła wiadomość, że Jan żyje. Aby wyjaśnić  sprawę, ks. Władysław wziął dwa tygodnie urlopu i wyjechał na wschód w poszukiwaniu brata. Odnalazł go i przywiózł do rodzinnego domu. Ostatnia dłuższa absencja w parafii związana było z miesięcznym (od ok. 22 kwietnia 1919 r.) wyjazdem do Poznania na kurs dotyczący stowarzyszeń katolickich. Oficjalne dokumenty podają, że ks. Miegoń pracował w Iłży do 30 listopada 1919 r. a od 1 grudnia stał się kapelanem wojskowym. Nie opuścił jednak w tym dniu parafii, przebywał w niej jeszcze  przynajmniej do końca 1919 r., świadczą o tym  wpisy w księgach parafialnych.[20]

Kapelan

Pomysł ks. Miegonia o wstąpieniu do wojska wynikał z trzech przesłanek: jego osobowości, przeżyć związanych z odzyskiwaniem niepodległości oraz ze znajomości z ks. Janem  Pajkertem. Ks. Pajkert był  starszym kolegą z Sandomierza, który na początku listopada 1918 r. został Naczelnym Kapelanem Wojsk  Polskich. Planował on skierować Władysława na wakujące stanowisko kapelana garnizonu radomskiego, ale stało się inaczej.

Ks. Miegoń siedzi w środku, po jego prawej stronie siostra Maria, którą opiekował się i wychowywał [fot. Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni]

Okoliczności przejścia ks. Miegonia  do wojska wyjaśnia korespondencja między kurią sandomierską a kurią wojskową. W lutym 1919 r. bp Wojsk Polskich Stanisław Gall przesłał do bp. sandomierskiego Mariana Ryxa  informację o formowaniu duszpasterstwa WP i prośbę o pomoc w doborze kapłanów odpowiednich do tak ważnego posłannictwa. Bp Ryx rozumiał potrzeby kurii wojskowej lecz sam borykał się z brakiem księży. Zaproponował aby ewentualni  kapelani mogli równocześnie pełnić dotychczasowe obowiązki diecezjalne. Niestety ten pomysł nie zdał  egzaminu gdyż nie dało się  należycie sprawować obu funkcji. Jaskrawym potwierdzeniem tej niemożności była sytuacja w Radomiu.[21] Od 1 listopada 1918 do 22 maja 1919 r. w Wojsku Polskim służyło tylko pięciu księży pochodzących z diecezji sandomierskiej. W listopadzie 1919 r. bp Gall  poprosił bp Ryxa o kolejnych kapelanów tym razem dla wojsk frontowych. Jeśli prośba nie zostanie spełniona zagroził  powołaniem do służby wojskowej całego rocznika księży. W tej sytuacji ordynariusz sandomierski był zmuszony do bezzwłocznego wyznaczenia kapelanów. W piśmie z 15 listopada do dyspozycji kurii wojskowej oddał ks. Jana Kozińskiego na kapelana garnizonu radomskiego, a w piśmie z 20 listopada przekazał księży  Adama Popkiewicza i Władysława Miegonia.[22] Rozkaz wewnętrzny nr 31 z 18 XII 1919 r. oddawał  ks. Miegonia do dyspozycji Naczelnego Dowództwa (od dnia 1 XII 1919 r.). Mimo formalnego przeniesienia do kapelanii ks. Miegoń przebywał w Iłży do momentu uzyskania właściwego przydziału. Rozkazem z 5 I 1920 r. przeznaczony został na kapelana Batalionu Morskiego, który w tym czasie rozpoczął zajmowanie terenów Pomorza. W lutym, wraz ze swoim batalionem, wziął udział w uroczystości zaślubin Polski z morzem. W liście do wuja z dnia 12.III.1920 r. tak opisał to wydarzenie: Uroczystość objęcia morza wypadła wspaniale. Nastrój psuł tylko przykry deszcz. 9 lutego wyruszyliśmy z Torunia 2 pociągami, a przybyliśmy do Pucka przed południem. Różnemi drogami przybyły oddziały kawalerii – przyjechały delegacje wszystkich pułków frontu pomorskiego ze sztandarami, jak również wiele delegacji cywilnych z Gdańska, z Warszawy, nawet z Lwowa, posłowie z Sejmu i wielkie rzesze Kaszubów. Haller przybył koło g. 2/2. Powitano go okrzykami, orkiestra zagrała „Jeszcze Polska” i po krótkim przemówieniu jednego Kaszuby Haller dosiadł konia i olbrzymim wężem przy dźwiękach muzyki pochód ruszył ku morzu. Generał ze świtą wjechał kilka kroków w morze – wygłosił podniosłą mowę, wnosząc przy końcu okrzyk na cześć Kaszubów, który tysięczne rzesze powtórzyły. Przemawiali po nim min. Wojciechowski, admirał Porębski. Wręczono następnie Hallerowi pierścień złoty, który on wrzucił do morza. Generalicja podeszła do sztandaru. Nastąpiło poświęcenie bandery, a później podjęcie jej na wysoki maszt. Artyleria dała kilka salw – wojska obecne prezentowały broń. Nastąpiła teraz msza polowa, a później uroczyste „Te Deum” i dwa przemówienia księży. Zbliżające się ciemności zmusiły do powrotu – co też nastąpiło. Żołnierze znaleźli posiłek i odpoczynek w olbrzymiej szopie dla aeroplanów, a oficerowie w tak zw. „Kurhausie” czyli domu kąpielowym.

Zaślubiny z morzem 10 II 1920 r. [fot. NAC]

Gdy ks. Miegoń przybył do Pucka, życie garnizonu było w fazie organizacji. Obowiązki służbowe nie zabierały mu zbyt wiele czasu. Nie lubił być bezczynnym. Wystąpił z propozycją organizacji dla dorosłych Kaszubów kursów języka polskiego. Zgłosił się z tym pomysłem do puckiego księdza proboszcza i komendanta batalionu. Wkrótce rozszerzył swoją propozycję także na dzieci szkolne, które uczyły się tylko po niemiecku. Chciał  codziennie poświęcić 3 godziny na  lekcje języka polskiego. Propozycja została życzliwie przyjęta lecz nie zapadły żadne decyzje zarówno czynników kościelnych jak i wojskowych. Ks. Miegoń zniechęcony  bezużytecznością i postawą decydentów napisał pismo o przeniesienie.[23] To poskutkowało, wkrótce powierzono mu zadanie utworzenia sieci bibliotek polskich na całym wybrzeżu oraz wygłaszania odczytów na tematy, które uzna za ważne.

Pracę w Pucku przerwała wojna polsko – bolszewicka. Ks. Miegoń obszernie opisał w niej swój udział  dopiero gdy przeniesiony został do Lublina, więc już z ok. 10 letniej perspektywy. Świeższe spojrzenie na wydarzenia wojenne zachowało się w liście do ks. R. Śmiechowskiego napisanym z Pucka 13.I.1921 r.: (…)”Występy moje wojenne” były krótkotrwałe, gdyż na froncie znajdowaliśmy się przez miesiąc tylko. Walczyliśmy pod Roją gen. na polach historycznej Ostrołęki. Powodzenia zbytniego nie mieliśmy, siły były za słabe, żołnierz świeży, nie wytrzymywał należycie ognia, ogólne kierownictwo grupy (Roja) nie stało na wysokości zadania. Dość że po trzydniowych walkach musieliśmy cofać się ku Modlinowi, ciągle walcząc. Pod Ostrołęką nasz baon morski poniósł wielkie straty. Dowódca pułku dostał się do niewoli, 2 oficerów zranionych, 1 zabity – kilkudziesięciu ludzi kozacy usiekli i wzięli kilkunastu do niewoli. Kapitan Jacynicz po paru tygodniach zdołał umknąć bolszewikom . Ja w czem mogłem starałem się być pomocnym w tak ciężkiej i przykrej sytuacji, (dowódca przedstawił mnie do krzyża „dla walecznych”) Chodziłem na wywiady, raz byłem w ataku, pod m. Makowem dostałem granatem po głowiźnie ale tak delikatnie, iż bandaż nosiłem tylko kilka dni, nie oddalając się od oddziału zbierałem rozpierzchłych marynarzy, jak mogłem starałem się podnieść upadłego ducha w czasie cofania.[24] W jednym wypadku pułkownik, szef grupy będąc wielce podrażniony, zwymyślał mnie od „świń”, gdy mu zameldowałem, że żołnierze z prawego skrzydła uciekają z pozycji. W ogóle trzymałem się pierwszej linii, a czasem zastępowałem dowódcę oddziału, pełniłem służbę łączności no i wykonywałem obowiązki duszpasterskie przy rannych. Msze święte tylko kilka razy odprawiłem w czasie miesiąca. Po tygodniu pobytu na froncie nie poznawaliśmy jeden drugiego: twarze miedziane, obrośnięte, oczy błyszczące od ciągłego podniecenia. Straciliśmy zupełnie świadomość jaki jest dzień dziś i którego, tak iż kiedyśmy przyszli pod Maków, widząc ludzi postrojonych, pytaliśmy się co to znaczy, dopiero nas objaśnili, że to dziś niedziela. W ogóle wszystkich epizodów, wypadków, któreśmy w tym ciekawym czasie przeżyli, opisać niepodobna – ot kiedyś przy lampeczce wina i ciepłym kominku będziem sobie wspominać i opowiadać. Sądzę, iż Ty również niemało przygód doświadczyłeś i wielu emocji w tej kampanii doznałeś, będąc dłużej i może w cięższych walkach.(…) 

Wycofany z frontu I batalion Pułku Morskiego powrócił do koszar w Toruniu (30 VIII 1920 r.) Wiedziano, że wkrótce pułk zostanie rozformowany a marynarze zostaną przydzieleni do nowo tworzonych jednostek. W październiku wojna  polsko-bolszewicka wygasała, ks. Miegoń rozważał powrót do diecezji. Powstrzymywała go w armii sprawa Gdańska. Liczył, że wkrótce będzie świadkiem ważnego wydarzenia historycznego, przyłączenia miasta do Polski.[25]  Odejście blokował także  naczelny kapelanem ks. J. Pajkert. Podczas pobytu w Toruniu ks. Miegoń organizował kursy dokształcające dla marynarzy z języka polskiego, arytmetyki, historii i geografii. Po pomoce naukowe do Warszawy jeździł ze swoim współpracownikiem  por. mar. Czesławem Wnorowskim, który tak zrelacjonował jeden z wyjazdów:  W czasie naszych podróży do Warszawy, poznałem go jeszcze z innej strony. Miał pogodne usposobienie, lubił życie i wszelkie rozrywki nie kolidujące z jego kapłaństwem. Wówczas z jego inicjatywy, poszliśmy w Warszawie na miód do Fukiera, a potem, o zgrozo! Na operetkę „Róże ze Stambułu”. Operetka o niewinnej treści, bardzo melodyjna nie mogła zgorszyć nikogo. Po powrocie do batalionu ks. kapelan przyznał mi się, że na drugi dzień, gdy się z nim rozstałem, aby załatwić swoje sprawy, poszedł jeszcze raz do teatru na tę samą operetkę, ponieważ tak był zachwycony jej melodyjnością. Przyznał się potem, że jako kapelan popełnił grzech nieposłuszeństwa wobec swojej władzy, która zabraniała księżom chodzić na podobne imprezy. Ale dodał: postarałem się odpokutować swój grzech”.[26]

Pierwszy Chór MW w Pucku wraz ze swoim założycielem ks. kapitanem Wł. Miegoniem [fot Muzeum MW w Gdyni]

Pod koniec listopada 1920 r I batalion Pułku Morskiego został rozwiązany i ks. Miegoń wrócił do Pucka jako kapelan Dowództwa Wybrzeża Morskiego. Znów rzucił się w wir pracy. Nie ograniczał się tylko do obowiązków służbowych, ale wykonywał wiele działań z własnej inicjatywy. Na przykład, został  przewodniczącym Komitetu Gwiazdkowego, który przez koncerty, sprzedaż ozdób świątecznych zbierał fundusze na zakup prezentów świątecznych dla marynarzy. W ten sposób wypracowano 20 000 marek. Matki chrzestne z Warszawy przekazały 35 000 marek, od Białego Krzyża otrzymano 8 000 papierosów i 150 funtów czekolady. Dzięki temu mogliśmy dać naszym żołnierzom dosyć bogate podarki. Każdy dostał: 20 papierosów, mydełko toaletowe, pastę do obuwia, paczkę toruńskich pierników, ołówek, po 5 arkuszy papieru i tyle kopert, kalendarzyk, ćwierć funta czekolady, pszenną bułkę z marmoladą, pocztówkę świąteczną. Od miejscowej ludności dostaliśmy trochę darów w naturze, 2 prosiaki i 1-go barana. Więc też w święta mieli żołnierze obfitsze życie. Podarunki były rozdane w wilję przy choince – dzieliliśmy się opłatkami, były przemowy, śpiewaliśmy wspólnie kolędy. 

Gdy w 1921 r. powołano do życia Pucki Oddział Towarzystwa  Krajoznawczego, wszedł w skład zarządu jako sekretarz.[27] Znalazł się również w Kole Przyjaciół Harcerstwa.[28] W nowym roku 1921 hucznie obchodzono 1 rocznicę zaślubin z morzem. Tym razem pogoda dopisała. 10 lutego rocznicę objęcia wybrzeża obchodziliśmy uroczyści. Odprawiałem mszę św. na rynku, a później odbyła się defilada. W czasie mszy i defilady nad naszymi głowami krążyły aeroplany. Dzień był wtedy prześliczny, słoneczny i cichy. Okręty w porcie postrojono różnorodnemi flagami. Miejscowa Polonia wdzięcznie ten dzień wspomina.[29]  W maju 1921 r. ks. Miegoń był uczestnikiem innej doniosłej uroczystości, wręczenia odznaczeń dla marynarzy Pułku Morskiego za wojnę polsko-bolszewicką. Na monitorze rzecznym ORP Horodyszcze przycumowanym w Toruniu, wyróżnionych marynarzy osobiście dekorował marszałek J. Piłsudski. Na piersi ks. Miegonia zawiesił dwa krzyże – Srebrny Orderu Virtuti Militari i Walecznych.

Dekoracja marynarzy przez J. Piłsudskiego na monitorze rzecznym „Horodyszcze” [fot. NAR]
Ks. kpt. marynarki Władysław Miegoń [źródło: Nasza Służba nr 18 (562) X 2017 r.]

Prawie w każdym liście do wuja ks. Miegoń pisał kilka słów o polskich sprawach morskich. Cieszył się z powiększania floty, budowy portu w Gdyni, opisywał uroczystości marynarskie, smucił się wypadkami. 

Flota nasza ciągle się zwiększa, mamy już 6 okrętów, 6 zaś jest w drodze. Budowa portu stopniowo postępuje naprzód. Przed dwoma tygodniami wobec komisji sejmowej, przedstawicielstwa wojskowego odprawiłem mszę święta i dokonałem poświęcenia prac przy budowie portu w Gdyni.[30]

Flota nasza po trochu powiększa się: przyszły do Gdańska 2 traulery, a wkrótce ma nadejść okręt szkolny, jeszcze dwa traulery, oraz okręt „Haller”. Wszystkie prace przygotowawcze do budowy portu wojennego w Gdyni postępują w przyspieszonym tempie.[31]

Po świętach byłem uczestnikiem okropnie miłej uroczystości: poświęcenia pierwszego okrętu wojennego polskiego w Gdańsku. Miałem msze św. na pokładzie, a później krótkie przemówienie, przy podjęciu bandery. Był obecny generał Borowski i minister Biesiadecki. Okręt ten nosi imię „Komendant Piłsudski” i choć nie podług mego gustu nazywa się jest jednak śliczny. Zakupiony został w Finlandii, skąd jeszcze nadejdzie taki sam okręt, który nazywał się będzie „Haller”.[32]

Msza św. odprawiana przez ks. Miegonia na ORP Gen. Haller [fot. ze zbiorów Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni]

Mamy w najbliższym czasie otrzymać 6 torpedowców i 2 kanonierki, a wtedy podążylibyśmy znów ku morzu.

Przez miesiąc mają być dokonywane w Gdyni próby lotów na aparatach bezsilnikowych. Do konkursu stanęły 33, a jeszcze mają więcej przywieźć. W Pucku wykonano na lotnictwie 2 takie aparaty. Ćwiczenia lotnicze są w tym roku wzmożone, ponieważ jednak aeroplany są nowe przeto i wypadków mniej.[33]

W lipcu mieliśmy przykry wypadek – na torpedowcu „Kaszub” wybuchnął kocioł w porcie gdańskim, wskutek czego okręt zatonął  i 3-ch ludzi straciło życie. Przyczyna wybuchu nieustalona – przypuszcza się, że to zamach, ale udowodnić trudno. Uszkodzenie jest tak poważne, iż jest wątpliwą rzeczą, aby „Kaszuba” remontowali. We Francji zakupiono nowy (używany) transportowiec, nazywa  się „Wilja”, ma pojemność 7000 ton, będzie służył do przewożenia materiałów wojennych. Łodzie podwodne torpedowe zamówione, ale dopiero nadejdą w 1927 – będą 2 razy większe od torpedowców  – więc kiedy torpedowce mają 450 ton, to łodzie podwodne będą miały 800 – do 1000 ton.[34]

Kadłub ORP „Kaszub” rozdarty przez wybuch [fot. NAC]

Podczas prawie 6 letniego pobytu w Pucku ks. Miegoń mieszkał w klasztorze sióstr elżbietanek, W związku z przeniesieniem garnizonu do Gdynia, także i ks. kapelan musiał zmienić adres. Tak o swojej przeprowadzce pisał do wuja: W tych dniach przenoszę się do Gdyni. Już książki wszystkie popakowałem. Więcej majątku nie posiadam, to i kłopotu z transportem nie będzie.[35]   Znaczenie Ks. Miegonia dla społeczności puckiej zostało streszczone w informacji prasowej, która ukazała się w Dzienniku Bydgoskim:  Brak duszpasterza. Wobec przeniesienia tutejszego garnizonu Marynarki Wojennej do Gdyni, opuścił również nasze miasto powszechnie lubiany przez ludność kaszubską  Kapelan Marynarki Wojennej ks. Miegoń. Jako dzielny duszpasterz, wybitny Polak, był on tu poważany nie tylko przez osoby wojskowe, lecz także przez tutejsze społeczeństwo. Patriotyczne kazania, które ksiądz ten wygłaszał, skupiały każdorazowo dużo wiernych. Ubycie tego dzielnego duszpasterza wywołało ze strony tutejszego społeczeństwa żal. Miasto nasze straciło jednego z najwybitniejszych działaczy narodowych. Duszpasterzowi na nowej placówce „Szczęść Boże”. [36]

koniec cz. I

Paweł Nowakowski


[1] Najwięcej o pobycie w Iłży piszą ks. Z. Jaworski, D. Nawrot, Błogosławiony  ks. kmdr ppor.  Władysław Miegoń pierwszy kapelan Marynarki Wojennej II RP, s. 19-20.  

[2] O koniu ks. Miegonia pisał ks. K. Kwitek w liście do ks. R. Śmiechowskiego w kwietni 1915 r..(…) – mój luzak Władzio – mając ślepą kobyłę ciągle na niej wyjeżdżał, a to do Chrobrzan – na tydzień, a to do Olbierzowic – Klimontowa, zaś wyjechał również na ślepej kobyle aż do Modliborzyc z ordynacji konsystorskiej, ponieważ   tam proboszcz ks. Kotowskie jako chory na [?] wyjechał gdzieś na kurację. Rzeczonego konia ks. Miegoń sprzedał podczas pobytu w Iłży.  

[3] Anna Stępień, Opis o moim bracie ks. Miegoniu Władysławie, Archiwum Diecezji Sandmierskiej (ADS), Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.

[4] Fragment listu do ks. A. Rewery z 9 V 1916 r. ADS, Akta osobowe ks. Wł. Miegonia.

[5] W czasie posługi ks. Miegonia w Iłży w ratabulum ołtarza głównego zasłonę obrazu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny  stanowił  obraz św. Władysława. Obecnie zawieszony jest  w południowej nawie kościoła.

[6] Ks Franciszek Sobutka był proboszczem iłżeckim w latach 1914-1918.  Następnie przeszedł na probostwo w Wierzbicy. Zmarł 18 XI 1929 r.

[7] Ks. Władysław Korpikiewicz był wikarym w parafii iłżeckiej w latach 1916 – 15 II 1918.

[8] Fragment listu z 21 VII 1917 r.

[9] Uroczystości kościuszkowskie odbywały się w związku z 100 rocznicą  śmierci T. Kościuszki.

[10] Być może chodzi o komedio-operę Augustyna Żdżarskiego pt. Akademik Krakowski czyli ofiara dla Ojczyzny.

[11] Henryk Domitr, organista i kapelmistrz strażackiej orkiestry dętej, zmarł 11 XI 1917 r.

[12] Ks. Miegoń w liście z 25 II 1918 r. do ks. A. Rewery pisał o zabiegach ks. Szokalskiego: Nie ma obawy aby zyskał sobie nowych adherentów, jakkolwiek szokalszczyzna („judaizantes”) między wiernymi kołacze się.

[13] J. Szczepański, Moje szkoły, s. 55.

[14] Sępień Anna, Opis o moim bracie ks. Miegoniu Władysławie, Akta personalne ks. Wł. Miegonia, ADS.

[15] List ks. Nurowskiego do biskupa Ryxa, Akta Dekanatu Iłżeckiego 1918-1979, ADS.

[16] Fragment listu z 25 II 1918 r.

[17] Z relacji ustnej wnuczki R. Sikory, p. Lucyny Lipczyńskiej.

[18] List napisany został 28 XI 1918 r., w tym samym dniu Józef Piłsudski powołał do życia Marynarkę Wojenną RP.

[19] Ks. Nurowski w latach 1916-1918 przebywał w guberni czernihowskiej  jako kapelan wygnańców. Po powrocie krótko był proboszczem parafii Wierzbica a 1 X 1918 r.  został proboszczem iłżeckim. Do Iłży przybył dopiero 23 X 1918 r. i objął stanowisko. Zarządzał parafią nieco ponad siedem miesięcy, 4 VI 1919 r. Ks. Miegoń wysłał z Iłży telegram do bp. Ryxa o treści Ksiądz Nurowski umarł.

[20] Po wyjeździe z parafii  jeszcze w dwóch listach ks. Miegoń porusza wątek iłżecki. Jeden z nich mówi, o załatwieniu sprawy długu w Iłży (list do ks. Rewery z 12 III 1920 r. z Pucka), drugi informuje, że podczas wizyty w Radomiu w październiku 1920 r. był na ślubie dwojga iłżeckich parafian (list do ks. Rewery z Torunia, 11 X 1920 r.)

[21] Od IV 1919 r. kapelanem garnizonu radomskiego był ks. Dominik Ściskała, który równocześnie pełnił funkcję rektora kościoła pobernardyńskiego.  Otrzymał on pisemną reprymendę od dowódcy garnizonu płk. Aleksandrowicza za zaniedbywanie obowiązków kapelana: Zawiadamiam księdza, że nabożeństwa w szpitalu nie było, a żołnierze już 4-ty raz przygotowywali ołtarz do nabożeństwa daremnie. Uważam to za smutny objaw – duchowieństwo radomskie zostaje głuche i obojętne na prośbę wojskowości o odprawienie nabożeństwa dla chorych.(…),  ADS, Akta Duszpasterstwa Wojskowego kapelanów, k. 11.

[22] Pod koniec 1920 r. było już 20 kapelanów pochodzących z diecezji  sandomierskiej: Jan Pajkert, Antoni Jaworski, Bolesław Sztobryn, Stanisław Rostafiński, Władysław Miegoń, Jan Koziński, Stanisław Sędys, Eugeniusz Kapusta (pomocniczy), Stefan Zagner, Marian Stankowski, Bronisław Danielewicz, Prosper Malinowski, Leon Górski, Władysław Krawczyk, Romuald Śmiechowski, Antoni Roszkowski, Bolesław Strzelecki, Zygmunt Kosobudzki, Franciszek Zbroja, Jan Zieja.

[23] W Rozkazie Wewnętrznym nr 8 z 22 IV 1920 r. znajduje się informacja o (niezrealizowanym) przeniesieniu ks. Miegonia z dniem 5 IV 1920 r. do 1 pułku szwoleżerów.

[24] W opracowaniach dotyczących  ks. Miegonia często przytaczana jest relacja Mariana Stępnia, jego siostrzeńca. Według niej ks. Władysław jako ochotnik poszedł na zwiad w przebraniu za bolszewika.  Spenetrował obóz wroga a następnie dostarczył cenne informacje własnemu dowództwu. Wspomnienia osobiste ks. Miegonia  nie przytaczają tego epizodu.

[25] List do A. Rewery z 11 X 1920 r.

[26] J. Więckowiak, Sługa Boży ksiądz Władysław Miegoń starszy kapelan Polskiej Marynarki Wojennej, s. 24.

[27] Barbara Kos-Dąbrowska, Historia Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego Oddział w Pucku 1921 – 1925, Zapiski Puckie 4/2005, s. 44.

[28] Józef Ceynowa, Dotyczy początków harcerstwa w Pucku, Czersk 1983 r., maszynopis w zbiorach Muzeum Ziemi Puckiej (nie publikowany).

[29] Fragment listu do A. Rewery, napisany z Pucka 21 II 1921 r.

[30] Fragment listu do A. Rewery, napisany z Pucka 10 VI 1921 r.

[31] Fragment listu do ks. A. Rewery,  napisany z Pucka 21 II 1921 r.

[32] Fragment listu do ks. A. Rewery  pisanego z Pucka, brak daty. Podniesienie bandery na Komendancie Piłsudskim miało miejsce 29 XII 1920 r.

[33] List do ks.  A. Rewery z 18 V 1925 r.

[34] List do ks.  A. Rewery z 09 IX 1925 r.

[35] List do ks.  A. Rewery z 30 IX 1926 r.

[36] Dziennik Bydgoski, 1926, R. 20, nr 251, s. 7.

Porządki ogniowe w dawnej Iłży

Porządki ogniowe w dawnej Iłży

            Suplikacja Święty Boże wylicza cztery plagi nękające ludzką egzystencję: morowe powietrze, głód, ogień i wojnę. Z pewnością wojnę należy uznać za zjawisko najtragiczniejsze, które może pociągnąć za sobą pozostałe nieszczęścia, natomiast najpowszechniej człowiek doświadczany był i jest przez ogień. Żywioł ten z przyczyn naturalnych lub wskutek nieumiejętnego posługiwania się nim, mógł w  każdej chwili unicestwić dorobek pokoleń i być przyczyną śmierci wielu ludzi.  

Dla pomniejszenia groźby powstawania pożarów zaczęto tworzyć przepisy i zasady, których łamanie obwarowane było surowymi karami. W dawnej Polsce zarządzenia te określano terminem porządków ogniowych. Miały one szczególne znaczenie dla miast posiadających gęstą, drewnianą zabudową.  Prawo magdeburskie z którego najczęściej korzystały  miasta nie precyzowało działań przeciwpożarowych. Zalecało jedynie mieszkańcom: piece i kominy powinien każdy tak opatrywać aby iskry na sąsiada dom nie latały.[1]   

Andrzej Frycz Modrzewski [źródło: biblia.info_.plblogandrzej-frycz-modrzewski]

Jednym z pierwszych polskich twórców przepisów przeciwpożarowych był Andrzej Frycz Modrzewski. W swoim dziele O naprawie Rzeczypospolitej wyjaśnił motywy zajęcia się tym tematem: Te niechaj będą prawa o pożodze, którem ja miłosierdziem ruszon napisał, bo widzę k wierze niepodobne lenistwo i niedbalstwo nie tylko pospolitego ludu ale też i zacnych ludzi około przestrzegania i gaszenia pożogi. Modrzewski za sprawę fundamentalną dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego uznał budulec, którym powinien być kamień bądź cegła. Oddalał  zarzut, że  koszty wznoszenia domów murowanych w stosunku do drewnianych są znacznie wyższe. Uważał, że  wydatki ponoszone na częste rekonstrukcje tych drugich, niszczonych  przez kolejne pożary w rzeczywistości przewyższały jednorazowy wydatek na dom murowany. Według Modrzewskiego rzadko można było spotkać drewniane budynki, które przetrwały dłużej niż 3o lat.

Wskazywał, że istotne znaczenie dla zachowania bezpieczeństwa przeciwpożarowego ma właściwy komin, który winien być wysoko nad dach wywiedziony i dobrze uszczelniony, zalecał: każdy mieszczanin niech się stara o to, aby piece, kominy, ogniska i wszystkie miejsca, do palenia ognia uczynione, były gliną i inszemi rzeczami dobrze obwarowane. Proponował by w domostwach po zachodzie słońca (od 1 maja do 1 września) nie palić ognia.  Każdy kto zauważy pożar musi ogień obwoływać – wszcząć alarm. Do gaszenia pożaru zobowiązany jest każdy mieszczanin, a każde domostwo powinno posiadać drabinę, osękę (bosak) i siekierę. Dodatkowo przy domach powinny stać fasy napełnione wodą.  Dla sprawnego przebiegu akcji gaśniczej władze miejskie powinny podzielić mieszczan na zastępy i ustanowić nad nimi starszych. Starsi natomiast mają kontrolować domostwa swoich podwładnych pod kątem wypełniania zarządzeń ogniowych.[2]

Bp Marcin Szyszkowski [źródło: galeria.plock24.pl]

Wiele z postulatów przeciwpożarowych Modrzewskiego możemy odnaleźć  w przywileju bp. Marcina Szyszkowskiego dla Iłży z 1618 r. Treść dokumentu określa szereg zagadnień dotyczących życie w siedemnastowiecznej Iłży: kompetencje sądownicze starosty i rady miejskiej, ważenie towarów, porządku w mieście, obyczajów, moralności, korzystania z lasu i zbierania chrustu, powinności młynarzy, garncarzy, browarników, smolarzy. Najwięcej jednak miejsca poświęca bezpieczeństwu przeciwpożarowemu.

Mieszczanie iłżeccy mieli obowiązek gaszenia pożarów nie tylko w mieście ale także w lasach należących do klucza iłżeckiego. Biskup uzasadniał ten przymus faktem, że iłżanie z borów czerpią materiał na budulec i opał, więc ochrona tych dóbr stanowi ich żywotny interes. Wezwanie do pożaru odbywało się za pomocą ratuszowego dzwonka. Mężczyźni zorganizowani byli w zastępach  dziesiętnych kierowanych przez dziesiętnika. Nieobecny  nieusprawiedliwiony przy gaszeniu pożaru  obciążany był karą 6 groszy.

Ważne dla bezpieczeństwa przeciwpożarowego miasta było ustanowienie przepisów dla rzemiosł, które w  produkcji używały ognia. Dokument w pierwszej kolejności wymienia garncarzy, prawdopodobnie ze względu na powszechność tej profesji w Iłży i zakazuje prowadzenia wypału w piecach garncarskich od wieczora do północy. Dopiero po 12 w nocy można było rozniecić ogień i czuwać przy wypalanych wyrobach. W przypadku wcześniejszego rozpalenia pieca garncarz podlegałby karze 3 grzywien. Ograniczenie nocnego czasu wypału dawało większą pewność, że ogień będzie właściwie dozorowany.

Zarządzenia przeciwpożarowe dotyczyły także browarów i ozdowni (suszarni słodu). Co tydzień kominy w nich miały być sprawdzane przez sługi miejskie a czyszczone przez dziesiętników. Zarówno browary,  ozdownie jak i piece garncarskie nie powinny znajdować się w pobliżu stodół.

Do powinności gospodarza posesji należało wyposażenie obejścia w  określone narzędzia ogniowe: drabinę, osękę i naczynie do noszenia wody. Brak, któregoś z tych sprzętów skutkował karą 2 grzywien. Jednak w przypadku wybuchu pożaru, w posesji nie posiadającej zaleconych narzędzi, jej właściciel ukarany byłby na gardle. Gdyby nawet winny uratował się ucieczką nie mógłby już nigdy zamieszkać w dobrach kościelnych a jego majątek zostałby skonfiskowany.  Dokument przywołuje  tutaj przykład niejakiego Duchnika z Kielc.

Obowiązkiem każdego gospodarza była także dbałość o stan komina. Jeżeli okazało się, że wymagał on remontu, należało to jak najszybciej uczynić. Opieszałość w naprawie była karana 10 grzywnami. Przy wznoszeniu nowych budynków, piece w nich należy stawiać „na stolcach czterech” wkopanych w ziemię. Stolcami były drewniane drągi tzw. brożyny, które następnie oplatano wikliną i oblepiano gliną. Zdarzało się, że do budowy kominów używano także słomy przemieszanej z gliną. Były to konstrukcje zawodne, nietrwałe, wymagające ciągłego dozoru i remontów.  

Iłża w swojej historii była wielokrotnie  niszczona przez pożary. Pierwszy  łączy się z napadem tatarskim w 1241 r.[3]   Drugi pożar w 1412 r. wspomniany został w przywileju Władysława Jagiełły: (…), że one wyżej przytoczone miasto Iłża wskutek nieszczęśliwego wypadku, przez zachłanność ognia zupełnie się spaliło i obróciło w perzynę.[4] Trzeci wielki  pożar zniszczył miasto w 1498 r.[5] Straty musiały być znaczne skoro osada została zwolniona z wszelkich podatków na okres 10 lat. Czwarty pożar z 1544 r. musiał przynieść miastu stosunkowo małe zniszczenia gdyż mieszkańcy uzyskali zwolnienie jedynie z podatku czopowego i tylko na okres sześciu miesięcy.[6] Szósta pożoga, która wybuchła 20 czerwca 1621 r. znowu całkowicie spaliła Iłżę.[7] Kolejne dwa pożary miały miejsce w tym samym 1656 roku, pierwszy z nich wywołany przez wojska szwedzkie, drugi   przez wojska polskie dowodzone przez Krzysztofa Wąsowicza.[8] Dziewiąty wielki pożar wybuchł 25 kwietnia 1744 r. Jego skutki upamiętnione zostały na kamiennej tablicy wmurowanej w szkarpę kościoła parafialnego: (…)  Iłża doszczętnie została spalona, kiedy palono gorzałkę na ogniu domowym, roku pańskiego 1744, w narodzenie Marka Ewangelisty. Ogniem rozgorzała południową porą, który miasto z ratuszem i świątynię Pańską zniszczył, dzwonnicę aż do dna wypalił, dzwony stamtąd donośne w popiół obrócił, w ciągu trzech godzin dzieła wieków zniszczył.(…)[9]. Ostatnim pożarem (dziesiątym), o którym wspomnę była pożoga wywołana ostrzałem rosyjskich armat 9 sierpnia 1831 r. Z zabudowy miejskiej  ocalało wtedy 9 budowli z 312.[10] Henryk Bogdański żołnierz Legii Litewsko-Ruskiej, uczestnik bitwy wspominał … płomień szybko ogarnął i zniszczył kościół i prawie całe miasto. Ocalała tylko plebania, browar i niektóre domy. To nie tylko wstrzymało nasz pochód, ale utrudniło także połączenie się z naszymi za miastem; ulica którąśmy weszli była już całą w ogniu. Zwróciliśmy więc w bok, lecz niektórzy dla skrócenia drogi, puścili się płonąca ulicą i doszli wprawdzie do swoich, kilku jednak zniszczyło swoje mundury, a nawet poniosło rany od palących się i spadających gontów. W księgach parafialnych zachowało się 11 aktów zgonu  mieszkańców Iłży, którzy ponieśli śmierć w tym pożarze.

Dlaczego wybuchało tak wiele pożarów, które obejmowały całe miasto lub znaczną jego część? Oczywiście główną przyczyną była drewniana zabudowa i jej gęstość. Duże znaczenie podczas walki z pożarem miały warunki pogodowe, a w szczególności wiatr. To właśnie za przyczyną silnego wiatru pożar w sierpniu 1831 r. rozprzestrzenił się na całe miasto. Akcje pożarnicze utrudniały także niewielka ilość studni i ograniczony dostęp do rzeki. Należy w tym miejscu powiedzieć o ówczesnej metodzie walki z żywiołem. Polegała ona przede wszystkim na usunięciu z jego drogi dachów a nawet domów, po których mógłby rozszerzać się i przenosić. Stąd w  tłumieniu pożogi podstawowe znaczenie miały takie narzędzi jak siekiery czy osęki, służące do rozbierania drewnianych konstrukcji. Gaszenie przez zalewanie wodą, czy zasypywanie piaskiem skuteczne było jedynie w początkowej fazie pożaru. Polewano także profilaktycznie dachy budynków, na które mógł przerzucić się ogień.

Fragment obrazu Pożar miasta Lublina z kościoła oo. dominikanów w Lublinie [źródło: http://teatrnn.pl/pozar-lublina/]

Postulat Frycza Modrzewskiego o potrzebie wznoszenia domów murowanych, był stopniowo realizowany w Iłży dopiero od połowy XIX w.  W dobie przynależności osady do dóbr duchownych miała ona zdecydowanie charakter drewniany, choć Andreas Cellarius już w pierwszej połowie XVII w. zwrócił uwagę, że miasto posiada domibus latericiis elegans – eleganckie murowane domy.[11] Do murowanych budowli w mieście należał m.in. kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Dzięki temu przetrwał kilka pożarów, prawdopodobnie podczas potopu szwedzkiego a potem dwukrotnie miał spalony dach w 1744 r. i 1831 r. lecz ogień nie wtargnął do wnętrza.

Łatwą dostępność drewna dla mieszkańców Iłży zapewniał przywilej biskupi. Pozwalał mieszczanom bezpłatnie pozyskiwać budulec z okolicznych lasów na potrzeby własne.  Paulo Mucante przybywając do Iłży w 1596 r. napisał: Miasteczko drewniane, tuż rzeczka żywej wody”.[12]  W 1789 r. gdy właścicielem miasta stał się skarb państwa, posiadało ono zaledwie 18,7 % budynków murowanych.  W 1820 r. było ich 21 %. Odwiedzający Iłżę w tym samym czasie Julian Ursyn Niemcewicz zanotował ciekawy szczegół:  Cała postać dawnego grodu zachowała się w tem mieście: domy o  niższem i  wyższem piętrze z przodu przynajmniej murowane (…) Z powyższego wynika, że klasyfikacja  obiektu ze względu na budulec nie było jednoznaczna.

Powróćmy jeszcze do roku 1789 r., który był przełomowym w dziejach miasta. Nowy właściciel (skarb państwa) wysłał  swoich przedstawicieli dla zdiagnozowania stanu posiadłości. Ogólnie rzecz ujmując, każda dziedzina życia w Iłży wymagała reform. Członkowie Komisji Rzeczypospolitej Skarbu Koronnego sprecyzowali działania naprawcze w 14 punktach. Aż cztery z nich dotyczyły bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Pierwszy punkt mówił o konieczności posiadania przez nowe budynki kominów nad dach wyprowadzonych, które będą miały murowane fundamenty. W puncie drugim Komisja zaleciła mieszkańcom usunięcie ze swoich  domów kominów „lepionych” wychodzących bezpośrednio na ulicę. Zamiast nich mają zostać wzniesione kominy murowane i do domostw mają być dostawione sienie. Termin zakończenia tych modernizacji mijał w dniu św. Michała (29 września) 1790 r. Kto by nie dopełnił tego zarządzenia ukarany zostanie kwotą 18 zł.  Jeżeli właściciel domu  nie dostosuje się do przepisów w ciągu następnych 6 miesięcy, zostanie obciążony kwotą 36 zł a w przypadku dalszej obstrukcji jego dom zostanie wystawiony na licytację. Trzeci punkt  nakazuje aby każdy gospodarz posiadał drabinę przystawioną do dachu. Miasto ze swojej strony ufundować ma cztery kadzie przytwierdzone do  sań. Mają one być zawsze wypełnione wodą i stać przed ratuszem. Oprócz tego magistrat   zakupi 8  bosaków z długimi drzewcami, umieści je w ratuszu i  zabezpieczy przed kradzieżą.  

Punkt czwarty mówił o zachowaniu mężczyzn w przypadku pożaru. Na dźwięk grzechotki[13] sługi miejskiego do pożaru muszą przybyć jak najszybciej wszyscy mężczyźni zamieszkali w mieście w wieku od 18 do 60 lat, powinni mieć ze sobą siekiery i konewki. Nieobecność usprawiedliwiała tylko choroba.  Nieusprawiedliwiony podlegał karze 6 zł. Połowa z tej kwoty miała być przeznaczona na nagrodę dla tego, który do pożaru przybył pierwszy. 

Grzechotki używane m.in. przez stróżów miejskich [źródło: Z. Gloger, Budownictwo drewniane i wyroby z drzewa]

            Novum w powyższych przepisach był obowiązek zakupienia narzędzi pożarowych przez władze miejskie. Do tej pory posiadanie narzędzi ogniowych spoczywało tylko na poszczególnych gospodarzach.  Z biegiem czasu miasta i gminy będą stopniowo przejmować co raz więcej obowiązków ochrony przeciwpożarowej.

            W 1819 r. rozporządzenie namiestnika Królestwa Polskiego nakazało zakupienie przez miasta i gminy narzędzi ogniowych. Ich rodzaj i ilość  uzależnione były od liczby domostw. W owym czasie w Iłży znajdowało się 206 domów, dla których przypisano: sikawek zaprzęgowych 2, sikawek ręcznych 88, węborków (wiader) drewnianych 20, węborków skórzanych 206, osęków 40, stągwi 8, fasek 20, drabin przy dachach 206, drabin do wożenia 20. Z wykazu wynika, że z dawniejszych przepisów utrzymano posiadanie przez każde gospodarstwo drabiny i naczynia na wodę. Z roku 1826 pochodzi informacja, że władze miejskie zakupiły 4 stągwie drewniane i sanie. Zostały one okute i pomalowane w barwy narodowe.

Cały wiek XIX jest okresem krystalizowania się instytucji, którą dzisiaj nazywamy strażą pożarną. Pierwsza zawodowa straż ogniowa rozpoczęła służbę w Warszawie w 1836 r. W drugiej połowie  XIX w. nastąpił rozwój straży ochotniczych, w Radomiu działała już od 1877 r. Początek ochotniczej straży ogniowej w Iłży sięga 1903 r.

Walery Kiniorski [fot. ze zbiorów T. Pietrzykowskiego]

             W Iłży, d. 29-go z. m. [29 listopada] zorganizowano straż ogniową ochotniczą, do której zapisało się 83 członków rzeczywistych. Na założenie straży p. Walery Kiniorski ze Starosiedlic ofiarował rb. 1000. Członkowie rzeczywiści płacić mają rb. 2 lub rb. 25 jednorazowo, ofiarodawcy rb. 5 rocznie lub rb. 50 jednorazowo, honorowi rb. 100 jednorazowo. Pierwszy zarząd nowej w kraju straży tworzą pp.: prezes zarządu – Walery Kiniorski, członkowie zarządu: Alfons Ochyński, Rajmund Witkowski, Antoni Pietrzykowski; zastępcy członków zarządu: Stanisław Wojciechowski, dr Felis Zbrożek i Julian Rauszer; naczelnik straży ogniowej – Józef Pogorzelski, pomocnik naczelnika – Michał Bocheński; zarządzający taborem Karol Gantner; członkowie komisji rewizyjnej: Ksawery Smoleński, Józef Dobiecki i Władysław Grabiński; zastępcy członków komisji rewizyjnej: ks. prałat Józef Bagiński, Stanisław Herniczuk i Stanisław Mausz. P. Kiniorskiego wybrano członkiem honorowym Towarzystwa jednomyślnie. Stałym członkiem zarządu jest wójt gminy Iłża p. Michał Trześniewski.[14]

Pod koniec 1903 r. wraz z powstaniem w Iłży straży ogniowej  zakończył się okres dawnych porządków ogniowych.


Paweł Nowakowski


[1] Fr. Giedroyć, Porządek ogniowy w Warszawie, s. 16.

[2] A. Frycz Modrzewski, O poprawie Rzeczypospolitej, Księgi wtóre XIII. O uwarowaniu pożogi i gaszenia.

[3] J. Długosz, Roczniki czyli Kroniki Sławnego Królestwa Polskiego, Księga VII, s. 13.

[4] P. Nowakowski, Iłża miasto kościelne, s. 146.

[5] j.w., s. 151.

[6] Historia Ubezpieczeń ogniowych, s. 45.

[7] Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i Innych Krajów Słowiańskich, T. III, s. 272.

Jerzy Stępkowski w artykule pt. Ludność Iłży w XVII i XVIII w.  wspomina o wcześniejszym pożarze w 1610 r.

[8] P. Nowakowski, Iłża miasto …., s. 97.

[9] j.w., s. 138.

[10] J. Gacki, Wiadomości historyczne o biskupich niegdyś dobrach zamku i mieście Iłży, „Pamiętnik Religijno-Moralny”, R. XIII, nr 7, 1854, s. 395.

[11]A. Cellarii., Regni Poloniae Magnique Ducatus Lituaniae, Amsterdam 1659, s. 190.

[12]Zbiór pamiętników historycznych o dawnej Polszcze z rękopisów, T. 2, W-wa 1882,  s. 148.

[13] Grzechotki (klekotki, trajkotki, „chrząszcze”), do XIX w. używana często przez stróżów nocnych,  narzędzie to spore drewniane, w którym cienka deszczułka obracając się na walcu drewnianym pokarbowanym donośne czyni terkotanie, tym głośniejsze im tężej jest deszczułka  przymocowana (Z. Gloger)

[14] Kurier Warszawski z 4.12.1903 r.