Urodził się w Iłży dnia 2 stycznia 1898 roku, jako syn Marcelego i Marii z Trześniewskich. Od siódmego roku życia uczęszczał do Szkoły Powszechnej w Iłży, po ukończeniu której zaczął naukę w gimnazjum w Radomiu. Tam też rozpoczął pracę społeczną w harcerstwie jako sekcyjny. W 1916 roku ukończywszy 4 klasy, zaczyna szukać pracy. 1 kwietnia 1917 roku – mając 19 lat, wstępuje w Iłży w szeregi tajnej organizacji POW – Polska Organizacja Wojskowa, Został do niej wprowadzony przez księdza Prospera Malinowskiego – pierwszego komendanta Obwodu Iłżeckiego oraz instruktora Maksymiliana Jakubowskiego. Przed nimi także składał przysięgę. Otrzymał przydział – lokalka Iłża, obwód 8 A, okręg VIII – Radom. W miesiącach letnich tegoż roku dostaje nominację na sekcyjnego drugiej sekcji, z którą kilkakrotnie brał udział w ćwiczeniach tak nocnych jak i dziennych. W okresie działalności w POW przechowywał w domu swego ojca broń i amunicję. Brał udział w organizowaniu przedstawień i innych imprez na rzecz POW. W końcu października 1917 roku, na wyraźne życzenie ojca, wyjeżdża do Seminarium Duchowego w Sandomierzu. Komendant Obwodu POW ps. „HALKA”, udziela mu bezterminowego urlopu z tym, że pozostaje w ewidencji w Iłży. Przyjeżdżając na święta i ferie, bierze udział w zebraniach i ćwiczeniach. We wrześniu 1919 roku występuje z Seminarium i 25 września tego roku jako ochotnik wstępuje do 1 pułku Wojsk Łączności w Warszawie. Po zwolnieniu w dniu 2 stycznia 1922 roku z wojska, wraca do Iłży. Otwiera sklep bławatno-galanteryjny. W miarę upływu lat rozszerza asortyment towarów o części rowerowe, zabawki, amunicję myśliwską, radia, gazety itp. Jednocześnie bierze czynny udział w życiu społeczno-kulturalnym miasta: w Klubie Sportowym POLONIA – wiceprezes i bibliotekarz (wydawanie książek odbywało się w niedziele w godz. 10-11), w Towarzystwie Śpiewaczym LUTNIA – prezes, a następnie członek Komisji Rewizyjnej, w Stowarzyszeniu Robotników Chrześcijańskich – członek Zarządu, w Ochotniczej Straży Pożarnej jako Naczelnik, a następnie jako Naczelnik Rejonowy, w 1929 roku współorganizuje Koło Związku Peowiaków i zostaje jego prezesem a po reorganizacji komendantem, jako radny miasta Iłży, w Lidze Obrony Powietrznej Państwa – członek Komitetu, w Lidze Morskiej i Kolonialnej, w Związku byłych Ochotników Armii Polskiej – komendant. Bierze także udział w wystawieniu przedstawień amatorskich, organizowaniu zabaw i zbiórek pieniężnych np. na cele dobroczynne. W 1926 roku żeni się z Marią Radzimowską, córką Stanisława – właściciela młyna wodnego w Jedlance (Wesołówce). 21 października 1927 roku przychodzę na świat ja.
Jak daleko sięgam pamięcią, poza pracą w sklepie, widzę ojca w mundurze strażackim bojowym na zbiórkach i ćwiczeniach, które odbywały się w niedziele o godzinie 6 rano (chodziłem na nie od najmłodszych lat), wyjeżdżającego do pożaru lub dowodzącego akcjami gaśniczymi. Bylem obecny przy kilku pożarach. Pamiętam olbrzymi pożar szeregu domów przy ulicy „Przy murach”, w którego gaszeniu brało udział aż 17 jednostek straży z całej okolicy. Widzę go także w mundurze paradnym, w błyszczącym hełmie z grzebieniem i oficerskim toporkiem przy boku. Prowadzącego defilady z udziałem orkiestry – oczywiście strażackiej z okazji świąt państwowych lub innych uroczystości np. wizyty wojewody kieleckiego (dożynki 1938). Pamiętam jak z latami zmieniało się wyposażenie straży. Pompę ręczną ssącą wodę ze zbiornika lub beczkowozu i tłoczącą wężami do prądownic, zastąpiła motopompa. Konie częściowo zastąpił samochód strażacki. Został utworzony kobiecy oddział SAMARYTANEK, którego komendantką była p. Ciepielewska. Nigdy nie zapomnę widoków, gdy na glos syreny, strażacy – ochotnicy, rzucali pracę w polu lub domu, zrywali się w nocy, biegli, bo każda minuta była droga, zapinając po drodze mundur. Ba, nawet konie (gdy miał je jeszcze dziadek), wystarczyło odwiązać od żłobu, nałożyć uprząż i otworzyć bramę, a one same już galopowały do remizy. Strażacy wracali niesamowicie zmęczeni, brudni często przemoczeni, czasami poparzeni lub pokaleczeni. By zdobyć fundusze na swoją działalność, urządzali „cudowne” loterie fantowe, na których można było wygrać od jajek (5 sztuk), do prosiaka. Fanty zbierali wśród mieszkańców miasta, chodząc od domu do domu. Każdy dawał co mógł lub miał na zbyciu. Podobnie rozprowadzali „Kalendarze Strażackie”, za które otrzymywali dobrowolny datek. Rano, w Wigilię
Bożego Narodzenia budziła mnie orkiestra strażacka. Grała pod oknem na podwórku z okazji imienin mojego ojca Adama, a swojego naczelnika. Ojciec był już ubrany bo zaraz przychodziła delegacja straży z życzeniami i skromnym upominkiem np.: pięknie wykonaną laurką (jedną z nich posiadam). Potem przychodziły następne delegacje, przyjaciele, koledzy i znajomi, których nigdy me brakowało, no i oczywiście rodzina. Po życzeniach, siadano do skromnie zastawionego stołu (post). Dominowały śledzie w różnej postaci. Pamiętam ojca często wychodzącego na zebrania i spotkania licznych organizacji do których należał. Włączał się także we wszelkiego rodzaju akcje społeczne. W uznaniu zasług został odznaczony: Krzyżem Zasługi, Medalem Niepodległości, Medalem za Wojnę 1918-1921, Krzyżem Waleczności Powstań Narodowych, Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa, Medalem X-lecia Odrodzenia Polski. Posiadał Krzyż Legionowy, odznakę pułkową, odznaki strażackie itp. Otrzymał także wiele dyplomów i dowodów uznania, między innymi od biskupa Kubickiego (w moim posiadaniu).
Stosunkowo dużo czasu poświęcał mnie. Do listopada 1938 roku, byłem jedynakiem (siostra zmarła w wieku 2- ch lat). Pamiętam częste rozmowy w „cztery oczy” wieczorem lub rano w łóżku, między innymi dotyczące planów naszych wspólnych wypadów Chcąc być więcej ze mną, zabierał mnie na wyżej wspomniane zbiórki strażackie i różne imprezy organizowane w mieście. Towarzyszyłem mu kilkakrotnie w wyjazdach do Warszawy po towar do sklepu. Wygospodarowany czas poświęcaliśmy na zwiedzanie muzeów i miasta. Bylem także z delegacjami Peowiaków w Wilnie, gdy na cmentarzu na „Rossie” składano serce Józefa Piłsudskiego w groble jego matki oraz w Krakowie na Sowińcu w 1935 roku z urną zawierającą ziemię z pól bitewnych i grobów, na sypanie kopca J. Piłsudskiego. Niewiele miał czasu na własne przyjemności. Jego pasją były książki których miał pokaźny księgozbiór, pamiątki z I wojny światowej, numizmatyka. Zbiory te prawie całkowicie zaginęły (w tym część książek) w czasie rabunków naszego mieszkania w 1939 i 1945 roku. Grał na mandolinie, od czasu do czasu wędkował w Jedlance lub polował.
Z pierwszego chyba polowania z moim udziałem na dzikie kaczki w Jedlance, pamiętam takie zdarzenie. Ojciec z dubeltówki (2 naboje), wystrzelił raz do kaczki, która spadła do sadzawki. Popłynął po nią pies. Ojciec postawił strzelbę opartą kolbą na bucie, z lufą odchyloną w bok. Czekaliśmy na aport psa. Podszedłem do dubeltówki i nacisnąłem spust. Śrut przeleciał ojcu obok ucha. Przez pewien czas źle na to ucho słyszał. Zmieszczenie tych wszystkich zajęć w ciągu dnia, było możliwe dzięki dobrej organizacji pracy tak zawodowej jak i społecznej, a przede wszystkim dzięki mojej mamie, która zajmowała się nie tylko dziećmi i domem ale także często zastępowała i pomagała ojcu w sklepie. Pracowała także społecznie. 1 września 1939 rok wybucha II wojna światowa. Zgodnie z poleceniem władz, ojciec pakuje do skrzynek dubeltówkę, karabinek małokalibrowy (tzw. flower, który był w zasadzie mój, a tylko na ojca pozwolenie) i amunicję by oddać na posterunek policji, ale już nie ma komu przekazać. Wojska niemieckie są już blisko. Ojciec zakopuje broń i bierze udział w pamiętnej ucieczce „za Wisłę”(6 września?). Wraca po kilkunastu dniach, zmęczony, brudny i bez pieniędzy. W 1939 roku – prawdopodobnie w październiku – wstępuje do konspiracyjnej organizacji wojskowej Związek Walki Zbrojnej – ZWZ. Ojciec był do lutego 1940 roku pierwszym komendantem podobwodu III Iłża – kryptonim DOLINA (patrz W. Borzobohaty „JODŁA” wydanie PAX z 1984 r. str. 138). Ja w tym okresie kilka razy nosiłem tajne dokumenty do kpt. Kazimierza Starowicza, gdyż jako mały chłopak zwracałem mniejszą uwagę Niemców. Zgodnie z poleceniem władz niemieckich, ojciec oddaje odbiorniki radiowe, ale jeden ukrywa u adwokata i burmistrza miasta – Jan Grubskiego, mieszkającego wówczas w naszym domu. U niego słuchają wiadomości z „zachodu”. Prawdopodobnie od niego w końcu maja lub na początku czerwca 1940 r. dowiaduje się o mających się odbyć aresztowaniach. 3 czerwca przeprowadza ze mną dłuższą rozmowę. Mówi, że może lada dzień być aresztowany. Nie będzie się ukrywał, gdyż boi się represji w stosunku do rodziny, że zamiast niego mogą zabrać moją matkę. Spokojnie przekazuje mi co mam mówić i jak się zachować, gdyby mnie Niemcy wypytywali o broń, spotkania ojca, o znajomych itp. Wsiadamy na rower i jedziemy do Jedlanki do dziadka, gdzie przebywała moja mama wraz z młodszym bratem. 4 czerwca o świcie zostałem zbudzony przez ciotkę Reginę Matacz, u której spałem na podłodze. Nade mną stał żandarm z karabinem wycelowanym we mnie. Kazał się ubrać i zaprowadził do pokoju stołowego dziadka, gdzie nocował ojciec. Przechodząc z jednego mieszkania do drugiego zauważyłem, że dom był obstawiony przez żandarmów. W pokoju ojciec ubierał się, wyjmując z kieszeni posiadane przedmioty i układał je na stole, przy którym siedział gestapowiec. Przed nim leżały dwa długie paski papieru. Na jednym z nich było imię i nazwisko mego ojca wraz z pełnymi danymi personalnymi, a na drugim moje. Pewnie dlatego zostałem sprowadzony. Przed wojną byłem w harcerstwie, a w pierwszych dniach wojny, na polecenie Komendy Hufca w Radomiu, zorganizowałem i dowodziłem harcerską akcją kontrolowania napowietrznych linii telefonicznych oraz trzymania wart (z biało-czerwonymi opaskami) przy poczcie, szpitalu itp. Byłem niskiego wzrostu i szczupły. Wyglądałem na mniej niż 12 i pół roku życia. Dlatego pewnie – tak sobie tłumaczę – nie wzięli mnie, a aresztowali Jurka Zaborowskiego, który był ode mnie o rok starszy, o wiele potężniejszy i też był harcerzem. Rozpoczęło się moje przesłuchanie. Pytania po polsku dotyczyły ojca. Z kim się spotykał ? Gdzie chodził ? Kto przychodził do niego ? Gdzie broń ? Odpowiadałem zgodnie z ustaleniami poczynionymi z ojcem, lub – nie wiem. Wyprowadzając ojca gestapowiec zwrócił się do mnie – „Nie chciałeś mówić, nie zobaczysz ojca więcej”. Już przed domem zdążyła dobiec matka z bratem na ręku. Nocowali na piętrze u brata mamy. Pożegnaliśmy się z ojcem. Powiedział: „Dbaj o matkę” i więcej go nie widzieliśmy. Zaprowadzili ojca do samochodu, który stał kilkaset metrów dalej i odjechali. Razem z ojcem tej nocy w Iłży zostali aresztowani: Antoni Jabłoński l. 36, Karol Męciwoda l. 26, Bolesław Nosowski l. 42, Feliks Renner l. 39, Piotr Sępioł l. 49, Kazimierz Sionek l. 29, Kazimierz Starowicz l. 39, Karol Szlachetko l. 41, Józef Wasatko l. 52, Henryk Szymański l. 26, Jerzy Zaborowski l. 14. Aresztowanych wywieziono do aresztu w Wierzbniku. Wcześniej został aresztowany Józef Zięba – peowiak.
Wkrótce zwolniono Jurka Zaborowskiego i Henryka Szymańskiego – najmłodszego brata mego ojca. Pozostałych wywieziono do Skarżyska Kamiennej, gdzie byli przetrzymywani w szkole (przy zbiegu ul. Konarskiego i Krakowskiej) razem z aresztowanymi Z innych miejscowości. Ojciec z miejsca zatrzymania napisał kilka „listów” na urwanym z opakowania paczki papierze. Kserokopie części z nich są w posiadaniu Adama Bednarczyka (oryginały u mnie)..
Matka czyniła starania o uwolnienie ojca. Jeździła często do Wierzbnika i Skarżyska. Była także w Gestapo w Radomiu. Niestety bez skutku. 29 czerwca 1940 roku rano – w niedzielę, w Piotra i Pawła ojciec został rozstrzelany w lesie „Brzask” koło Skarżyska Kamiennej. Leży we wspólnej ponad 760 osobowej mogile. Na tym olbrzymim grobie został postawiony pomnik, a na nim tablica z napisem – „Przechodniu ! Powiedz Polsce, tu leżym jej syny: posłuszni i wierni do ostatniej godziny”. Zginął w wieku 42 lat. O działalności ojca wspominają w swoich książkach: Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk – „Echa Puszczy Jodłowej, • Stefan Skwarek – „Ziemia niepokonana”, Wojciech Borzobohaty – „Jodla”, Marian Langer – „Lasy i ludzie”, Adam Bedanrczyk – „Polska Organizacja Wojskowa w Iłży”, „Polska Organizacja Wojskowa na Ziemi Iłżeckiej”, „Studia Sandomierskie t. V”, itp.
Ojciec swoim życiem oraz niezapomnianymi rozmowami wywarł na mnie bardzo duży wpływ. Odziedziczyłem po nim zamiłowanie do książek, które umiejętnie podsycał ofiarując z rożnych okazji wartościowe egzemplarze z własnoręczną dedykacją . Kilka mam do dzisiaj. Po nim mam manię zwiedzania i kolekcjonowania, chęć do pracy społecznej, sentyment do Ochotniczych Straży Pożarnych (przez parę lat bylem prezesem Zakładowej OSP) i wielu, wielu innych rzeczy, które traktuję jako swoje dodatnie cechy. Nie przejąłem natomiast zamiłowania do polowań i wędkarstwa. Traktował mnie zawsze jak dorosłego – jak swojego młodszego kolegę Mimo to miałem do ojca olbrzymi szacunek i czułem duży respekt. Uderzył mnie tylko raz – symbolicznie- za niewłaściwe zachowanie w stosunku do matki. Nigdy się go nie bałem. Wystarczyło mi jego spojrzenie. Nigdy świadomie nie chciałem zrobić mu przykrości, bo nie chciałem, by popsuła się choć trochę atmosfera między nami. Zawsze mieliśmy dużo wspólnych tematów i nigdy jego osobą nie byłem znudzony. Zawsze było mi go mało i dlatego jego śmierć tak bardzo przeżyłem. Przez całe życie gdy coś robiłem, zapytywałem siebie w duchu jakby On w tej sytuacji postąpił i całe życie żałowałem, że nie widział wyników mojej pracy zawodowej i Społecznej, bo może byłby czasami choć trochę ze mnie dumny. Wyrastałem w atmosferze spokoju i rodzinnej miłości (jeśli były jakieś nieporozumienia, to poza mną), widząc w każdym człowieku przyjaciela, w dużym podziwie i uznaniu dla marszałka Józefa Piłsudskiego. Ojciec nauczył mnie szacunku dla matki i starszych, punktualności, dotrzymywania słowa i pojęcia honoru, samodzielności i załatwiania spraw z kolegami we własnym zakresie. Przychodzenie ze skargą na kogoś nie było mile widziane. Chciał o moich przewinieniach wiedzieć pierwszy i ode mnie. Uczył mnie porządku zabawą w wojsko. Ubranie wieczorem było poskładane, buty wyczyszczone i postawione na baczność. Rano łóżko porządnie posłane i to bez krzyków nie mówiąc o biciu. Czy miał wady ? Na pewno tak. Nie mnie je oceniać. Niech mi wybaczy. Niestety nie zrealizowałem w pełni wszystkich wymienionych jak i pozostałych życzeń. Oczywistym jest, że wpływ mojej mamy na mnie nie był mniejszy, a może nawet większy, była przecież ze mną na co dzień, a od aresztowania ojca, a więc od 12 roku życia miałem tylko Ją. On jednak był dla mnie, młodego chłopca tym niedoścignionym wzorem.
Od jesieni 2019 r. władze Iłży rozpoczęły prace nad stworzeniem nowej stylizacji herbu miasta, zgodnego z regułami heraldyki miejskiej i możliwego do akceptacji przez Komisję Heraldyczną. Do realizacji tego zadania zatrudniono specjalistów zajmujących się zawodowo tworzeniem herbów i ich legalizacją. Projekt herbu przedstawiono mieszkańcom w październiku 2020 r., ostatnio został zaakceptowany przez Radnych i wkrótce ma być przedłożony Komisji Heraldycznej do zaopiniowania. Zbliżamy się więc do końca procesu, który został tak zaaranżowany by nie sprawiać problemów zarówno lokalnym decydentom jak i heraldykom wykonującym zlecenie. Formowanie herbu powinno odbywać się jawnie, przez żywą wymianę argumentów, poglądów i ścieranie się koncepcji. Tego wszystkiego zabrakło. Powstał jeden projekt, formalnie zgodny z regułami sztuki heraldycznej, ale to tylko podstawowy warunek jaki powinien spełniać. Oprócz tego powinien czynić zadość naszej tradycji heraldycznej, być symboliczną kwintesencją dziejów miejsca wyrażoną graficznie, oddawać ducha naszej tożsamości i być zaakceptowany przez lokalną społeczność.
Skupiono się przede wszystkim na poprawności heraldycznej, która w standardowym podejściu nie może uwzględniać specyfiki iłżeckiego przypadku. Z tego powodu w projekcie odrzucono najważniejsze znamię miejscowej tradycji heraldycznej, którym jest zestawienie dwóch elementów – tarczy z godłem Trzy Korony (Aron) oraz biskupiej infuły, umieszczonej nad nią . Należy z mocą podkreślić, że nie istnieje grafika historycznego herbu Iłży przedstawiająca jedynie tarczę z trzema koronami. Zawsze tarczy towarzyszył element związany z biskupstwem. W pierwszym znanym herbie z 1500 r. była to postać biskupa, a w kolejnych stylizacjach sylwetkę hierarchy zastąpiła na stałe infuła. Można powiedzieć, że zawsze posługiwaliśmy się herbem wielkim. W ten sposób wyrażano przynależność Iłży do mensy biskupów krakowskich, która była głównym determinantem jej rozwoju, zasadniczym czynnikiem miastotwórczym i dziejotwórczym.
Infuła w heraldyce jest najpopularniejszym symbolem określającym godność biskupią. Używana jest powszechnie od XI w. Papież Innocenty III (1198-1216) określił znaczenie poszczególnych jej elementów: .. rogi to dwa Testamenty, taśmyzaś to duch i litera, złoty pas dookoła głowy wskazuje na biskupa jako uczonego w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare. Biskupi posiadali przywilej dodawania infuły do znaków rodowych oraz do herbów posiadłości, które były ich uposażeniem. Ten zwyczaj ukształtował herb Iłży. Połączenie znaku krakowskiej kapituły katedralnej z infułą biskupią określało dwie najważniejsze instytucje kierujące kościołem diecezjalnym. Doskonałość tej kompozycji, wzbogacona o pastorał i krzyż patriarchalny, wykorzystana została współcześnie do stworzenia herbu Archidiecezji Krakowskiej. Liczne przykłady łączenia herbu własnego z infułą odnajdziemy w iłżeckim kościele. Jest tam dziewięć herbów Ostoja biskupa Marcina Szyszkowskiego i Nowina biskupa Filipa Padniewskiego. Infuła umieszczona nad herbami jednorodnymi spełniała funkcję identyfikacyjną. Dzięki temu możemy odróżnić Ostoje biskupa Marcina od znaków jego krewnych Jana i Piotra. Osobliwością iłżeckiego kościoła jest obecność w nim dwóch rodzajów herbów Marcina Szyszkowskiego. Jedne powstały w dobie jego proboszczowania drugie gdy pełnił funkcję biskupa krakowskiego.
Infuła była i jest identyfikatorem herbów Iłży i Pabianic. Rezygnacja z tej dystynkcji w herbie Iłży sprawi, że znaki obu miast będą trudne do rozróżnienia dla przeciętnego obserwatora. Pabianice zostały założone przez kapitułę krakowską i stanowiły jej własność, Iłża natomiast należała do uposażenia biskupów krakowskich. Ta istotna różnica własnościowa znalazła odbicie w historycznym herbie.
Infuła w iłżeckim znaku nie była jedynie ozdobą heraldyczną. W pewnym okresie przejęła pierwszoplanową rolę, stając się elementem godła. Prawdopodobnie po wyłączeniu Iłży z dóbr kościelnych nastąpiła zmiana jej herbu, polegająca na zastąpieniu koron infułami. W ten sposób trzy infuły stały się znakiem Iłży. Pierwsza informacja o takim herbie pochodzi z 1824 r., z jednoczesną adnotacją, że jest już nieaktualny – Miasto Iłża pieczętowało się dawniej trzema infułami biskupimi (Regestr pomiaru realności do Miasta Narodowego Iłża należących). Drugi herb z trzema infułami i elementami architektonicznymi powstał w drugiej ćwierci pierwszej połowy XIX w. Jego wizerunek, w błękitnym polu wyszczerbiona srebrna wieża z takimiż murami i nad nią w półkole trzy srebrne infuły obrzeżone złotem, został utrwalony przez Teodora Chrząńskiego w Albumie Heroldii Królestwa Polskiego. Reforma administracyjna w 1869 r. przyniosła zmiany w znakach ziemskich i miejskich. Zaprojektowano nowy herb miasta, w którym pozostawiono mury i wieżę, usunięto infuły, a w prawym górnym rogu umieszczono mały herb Guberni Radomskiej. Projekt nie wszedł w życie gdyż w następnym roku Iłża zrezygnowała z praw miejskich i stała się osadą. Mimo utraty statusu miasta pozostała nadal siedzibą władz powiatowych i gminnych. Kontynuowano miejską tradycję heraldyczną. Gmina Iłża przyjęła za herb trzy infuły (bez elementów architektonicznych). Znaku tego używano aż do 1925 r., czyli do momentu odzyskania praw miejskich. Odrodzone miasto powróciło do herbu z okresu przynależności do biskupstwa – Aron z infułą, wzorując się na pieczęci z 1564 r.
Prymat herbu z infułą utrzymał się nawet w okresie PRL-u, kiedy z powodów ideologicznych unikano wskazywania na jego religijną proweniencję. Mimo niesprzyjających okoliczności herby z infułą pojawiały się na drukach okolicznościowych, proporczykach, odznakach itp. Trudno wskazać na czas powstania pierwszego herbu z infułą w tarczy. Wydaje się, że inspiracją do takiej innowacji był owalny znak z „Magistratu”, zamówiony z okazji odzyskania praw miejskich. Ze względów estetycznych jego twórca umieścił infułę częściowo na tarczy. Dało to asumpt do zupełnego przeniesienia jej na tarczę w kolejnych transformacjach. Pod koniec lat 70 ubiegłego wieku, prawdopodobnie z okazji obchodów 740 lecia istnienia miasta (1979 r.) duży herb na blasze wykonał dh Władysław Jastalski. Na tarczy, oprócz trzech koron w nietypowym położeniu, znalazła się czerwona infuła i data 1239. Emblemat wykorzystywano głównie podczas zlotów i obozów z udziałem iłżeckich harcerzy. W kolejnej modyfikacji herbu zmieniono górną krawędź tarczy, aby lepiej komponowała się z ostro zakończoną infułą. Na początku lat 90 herb w tej formie stał się oficjalnym znakiem miasta, zatwierdzonym uchwałą Rady Miejskiej. Choć obarczony jest błędami heraldycznymi, to jednak utrzymuje się w nurcie tradycji.
Czy wobec tak licznych i istotnych ról, które odgrywała infuła w heraldyce iłżeckiej można ją pominąć w symbolice nowego herbu? Według projektantów jest to zabieg konieczny, aby zachować regułę mówiącą, że herbem jest tylko to co znajduje się w tarczy. Przyjęcie takiej opcji w oczywisty sposób będzie łamać inną regułę, która stanowi o konieczności zachowania tradycji przy tworzeniu nowych znaków. Specyfika iłżeckiego przypadku wymaga rozwiązań niestandardowych, respektujących zarówno literę prawa jak i ducha tradycji. Według opinii autora odrzucenie infuły to pewny sposób pozbawienia przyszłego oficjalnego herbu istotnego działu dziedzictwa przeszłości i indywidualizmu. W konsekwencji powstanie tworu fasadowego, zdeterminowanego przez wymóg unifikacji, oderwanego w połowie od tradycji i na pewno w znacznym stopniu nie akceptowanego przez mieszkańców. Doświadczenia minionych lat wskazują, że herb pozbawiony infuły, nigdy nie będzie dla iłżan znakiem pierwszoplanowym. Zostanie skazany na funkcjonowanie w wąskiej przestrzeni oficjalno-urzędniczej. Sfera osobista pozostanie domeną herbu z infułą.
Stworzenie nowego herbu jest zadaniem trudnym i odpowiedzialnym. Choć mamy do dyspozycji specjalistów sami nie powinniśmy pozostać w ignorancji. Niniejszy artykuł powstał z myślą o udostępnieniu informacji dotyczących miejsca i znaczenia infuły w heraldyce iłżeckiej. Dedykowany jest szczególnie osobom biorącym udział w procesie ustanawiania nowego herbu. Autor liczy, że przedstawione fakty i opinie wpłyną korzystnie na trafność w podejmowaniu decyzji.
Ostatnią grafiką w artykule jest herb Iłży zaprojektowany przez Norberta Jastalskiego. Wskazuje on na kierunek w jakim powinno się podążać w poszukiwaniu nowej formy, ale wyrastającej z tradycji.
Odwiedzając miejsca historyczne spotykamy często obiekty,
które dotrwały do naszych czasów w formie ruin. Takie spotkania budzą emocje i
refleksje, zastanawiamy się jak doszło do tego, że to co kiedyś było wielkie i wspaniałe
dziś jest tylko złomem murów zatopionym w bujnej roślinności. Pobudzają także
naszą wyobraźnię, która przede wszystkim chce zobaczyć jak obiekt wyglądał w latach
swojej świetności. Próba mentalnej rekonstrukcji jest bardzo pociągająca gdyż daje poczucie
bycia odkrywcą i twórcą. Jeżeli rekonstrukcja ma być poważna i autentyczna należy
zapoznać się najpierw z wszelkimi materiałami źródłowymi – grafikami i opisami obiektu.
Pozyskane w ten sposób informacje należy przeanalizować, porównać poddać
krytycznej ocenie by wyłuskać istotę przekazu.
Ruiny Zamku
Iłża są dobrym przykładem do ćwiczenia wyobraźni. Poczyńmy więc próbę odbudowy kilku przestrzeni i elementów
wyposażenia zamku na podstawie
materiałów źródłowych. Wygląd zewnętrzny zamku iłżeckiego w okresie jego
funcjonowania znany jest z dwóch rycin. Pierwsza pochodząca z połowy XVII
w. autorstwa Eryka Dahlbergha, druga
datowana na koniec XVIII w. lecz w XX wiecznym odrysie prof. Czesława Thullie. Obie grafiki są
wiarygodne i prezentują budowlę z podobnej perspektywy, od strony miasta.
Rysunek prof. Thullie jest bardziej szczegółowy, dzięki czemu możemy bliżej
rozpoznać formy attyk i bram.
Każdy obiekt oprócz strony zewnętrznej posiada wnętrze, które ze względu na ograniczony ogląd stanowi pewną tajemnicę. Tej regule podlegał również Zamek Iłża. Niestety jak do tej pory nie odnaleziono żadnego planu czy rysunku prezentującego jego przestrzeń wewnętrzną, Zachowały się natomiast źródła pisane – inwentarze zamkowe, które po części rekompensują brak wizerunków. Obecnie znanych jest sześć takich dokumentów z lat: 1630, 1644, 1653, 1668, 1747, 1789. Każdy z nich w różnym stopniu rejestrował wygląd zamkowych obiektów i pomieszczeń, ich wystrój i wyposażenie. Lustratorzy najwięcej miejsca poświęcili opisom stałych elementów budowli takim jak drzwi, okna, piece, kominy, pułapy i podłogi. Inwentarze nie wystarczą do pełnego zobrazowania przestrzeni dawnego zamku. Pozwalają jedynie na fragmentaryczną rekonstrukcję. Dla łatwiejszej lokalizacji omawianych przestrzeni do artykułu dołączono rzuty poziome zamku górnego.
Zamek składał się z dwóch członów, zamku górnego i zamku dolnego, zwanego również przygródkiem. Zamek górny został wzniesiony z miejscowego kamienia wapiennego. Był otynkowany zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Zabudowa przygródka wykonana była w większości z drewna, jedynie od strony wschodniej (Dom Starosty) i zachodniej wzniesiono mury i budynki murowane.
Poznawanie dawnego zamku rozpocznijmy od kapliczki na zachodnim skraju wzniesienia i przy drodze wjazdowej prowadzącej od miasta. Kapliczkę możemy określić jako obiekt graniczny, gdyż przy niej rozpoczynały się fortyfikacje zamku. Dochodziły do niej dwa parkany, w jednym z nich były wrota wjezdne, w drugim furtka dla podchodzących od strony miasta. Kapliczka istniała już w 1630 r. Wtedy miała dwie ściany z drewna i zatyłek murowany, pobita była gontem. Wewnątrz znajdował się obraz Matki Boskiej Bolesnej. W 1644 r. obraz był ozdobiony rzeźbionym aniołkiem z herbem Snopek, kardynała Jana Alberta Wazy. W 1747 r. obrazowi towarzyszył herb Łabędź, należący do bp. Andrzeja Trzebickiego. Prawdopodobnie w 1782 r. kapliczka zyskała obecną formę. Jej mury zostały wzmocnione czterema ankrami a dach pobito nowym gontem. W tym czasie z obrazem związany był herb Junosza należący do bp. Andrzeja Stanisława Załuskiego. W bezpośredniej bliskości kapliczki znajdował się krzyż z nakryciem i figurą Chrystusa.
Bramy
Zamek posiadał 5 bram, jedną od strony zachodniej, dwie od strony wschodniej i dwie do zamku górnego. Dodatkowo przed bramą zachodnią przy kapliczce znajdowały się drewniane wrota, o których już wspomniano wyżej. Brama zachodnia z furtą usytuowana była w murze kurtynowym w bliskości bastei zachodniej. Poprzedzało ją drewniane pomieszczenie nakryte banią. Nad bramą widniał herb Ostoja należący do bp. Marcina Szyszkowskiego. Wstępując do zamku od wschodu, pierwsza brama z mostem zwodzonym prowadziła do bastionu bramnego. Z bastionu do zamku dolnego prowadził most stały, dochodzący do bramy wschodniej z furtą. Na bramie umieszczona była tablica z herbem Grabie i datą 1737 jako poświadczenie remontu dokonanego przez kardynała Jana Aleksandra Lipskiego.
Dwie bramy z podzamcza do zamku górnego miały podobny wystrój uformowany w okresie pontyfikatu bp. M. Szyszkowskiego. Pierwsza z bram znajdowała się w wieży przedzamkowej. Posiadała trójkątny naczółek wsparty na kolumnach, wewnątrz którego mieszczony był kartusz z herbem Ostoja. W 1668 r. bramę poprzedzał most zwodzony, podnoszony za pomocą liny i kołowrotu. Druga brama (główna) znajdowała się w wieży bramnej. Podobnie jak do poprzedniej, dostęp do niej prowadził przez most zwodzony, posiadała również zbliżoną formę architektoniczną – trójkątny naczółek z herbem Ostoja, wsparty na kolumnach spowitych motywem roślinnym. Pod naczółkiem na belce znajdował się napis MARTINVS SZYSZKOWSKI EPISCOPVS CRACOVIENSIS A.D. 1618.[1] Obronność wjazdu wzmacniana była sąsiedztwem południowo-zachodniej baszty. W 1653 r. drewniane wrota bramy obite były blachą i żelaznymi pasami. Ozdobione były ciętymi z blachy, malowanymi herbami i różami. Wrota posiadały rygiel, zaporę i wielki zamek.
Przejazd bramny wyłożony był kocimi łbami. Po bokach znajdowały się dwie ławy, nad którymi przymocowano listwy do zawieszania strzelb. Prawdopodobnie w obu ścianach bocznych wieży znajdowało się po jednym otworze okiennym umożliwiającym obserwacje flanek.
Wschody na piętro
Na górną kondygnację zamku można było się dostać trzema wschodami. Główna i reprezentacyjna klatka schodowa rozpoczynała się w przejeździe bramnym a kończyła w sieni (pomieszczenie I), miała przebieg spiralny i była sklepiona . Wchodziło się do niej przez odrzwia ozdobione herbem Ostoja. W pobliżu wejścia znajdowała się latarnia. Po każdym czterostopniowym biegu występował spocznik i zmiana kierunku klatki o 90° w lewo (idąc od dołu). Całą klatkę schodową oświetlały prawdopodobnie cztery okratowane okna.
Drugi wschod rozpoczynał się wyjściem przed wieżą główną. Drzwi do niego były zakończone półokrągło a odrzwia ozdobione herbem Ostoja. Schody biegły prosto do spocznika, skąd rozdzielały się, w lewo prowadziły do pokoi pańskich a w prawo na wieżę i piętro skrzydła południowego. Trzeci wschod znajdował się w maziarni (pomieszczenie IX). Miał formę prostych drewnianych schodów, które dochodziły do drzwi w podłodze pomieszczenia XIII (piętro).
Piece i kominy
Większość pomieszczeń piętra zamku górnego posiadało urządzenia grzewcze w postaci kominków i pieców, które najczęściej sąsiadowały ze sobą. W pokojach pańskich (skrzydło zachodnie i część skrzydła północnego) piece i kominki były bardziej reprezentacyjne. Np. w pomieszczeniu II w 1630 r. znajdował się piec malowany lazurowy na fundamencie i gałkach kamiennych. W 1644 opisany jest jako piec wielki biały na lazurowym dnie, a w 1653 jako piec biały, wielki na fundamencie z kamienia ciosanego. W 1668 lustrator określa piec w tym miejscu jako małogoski, a w 1747 nazwany jest piecem gdańskim. W III pomieszczeniu piec gdański pojawia się dopiero w dokumencie z 1668 r. , a wcześniejsze opisy wymieniają tylko obecność komina. W IV pomieszczeniu był piec malowany z herbami na kaflach wielkich (1653) a kolejne lustracje (1668 i 1747) mówią o piecu gdańskim. W pomieszczeniu XIV był piec zbudowany z dużych białych kafli malowanych na żółto z herbami bp. Szyszkowskiego (Ostoja). Jego podstawą było cztery lwy. W pomieszczeniu znajdował się także komin szafiasty ozdobiony sztukaterią, herbem Ostoja i kamiennym lwem.
W budynkach zamku
dolnego znajdowały się piece, które nie tylko służyły do ogrzewania pomieszczeń
ale także do przygotowywania posiłków. W 1630 r. pisarz zarejestrował obecność pieców
garnczarskiech i chlebowych. Pożywienie przyrządzano również w kominach z
blachą.
Kaplice
Głównym zadaniem zamku średniowiecznego była ochrona życia i majątku właściciela i jego poddanych. Grube i wysokie mury, fosy, mosty zwodzone itp. utrudniały fizyczny dostęp do wnętrza twierdzy. Istniały także zabezpieczenia w wymiarze duchowym, które miały blokować przestrzeń zamku na zło i wzmacniać morale obrońców podczas oblężenia. Tradycja ochrony obiektów obronnych przed mocami zła sięga starożytnych cywilizacjach Egiptu, Mezopotamii, Rzymu i Grecji. Była ona realizowana poprzez wznoszenie w bramach lub w ciągach murów obronnych kapliczek z bóstwami a później z ikonami i wizerunkami świętych. Także dawni Słowianie widzieli potrzebę magicznej ochrony swoich domostw i grodów składając w ich fundamentach ofiary zakładzinowe. Chrystianizacja nie wyparła pogańskich tradycji związanych z protekcją duchową miejsc obronnych. W średniowiecznej architekturze militaris szczególne znaczenia przywiązywano do obronności bram. Wierzono, że przez nie do wnętrza obiektu może przedostać się zarówno realny wróg jak i zło duchowe. Z tego powodu rozpowszechnił się zwyczaj umieszczania w bramach budowli obronnych kaplic lub wizerunków świętych. Zamek Iłża jest egzemplifikacją tego zwyczaju. Jedna z jego dwóch kaplic znajdowała się w wieży bramnej zamku górnego. Mogła posiadać patronat związany z Maryją. Lustrator w 1653 r. wspomniał, że w ołtarzu znajdował się obraz Najświętszej Panny Dziewicy, nie określając bliższych cech wizerunku. Oprócz niewielkiego ołtarza do wyposażenia kaplicy należały dwa klęczniki z podnóżkami. Pomieszczenie było sklepione i całe malowane, posiadało trzy okna i posadzkę z cegły. Do kaplicy wchodziło się przez ozdobne drzwi w formie kraty, ujęte w drewniany portal z facjatą (naczółkiem).
Druga kaplica znajdowała się na zamku dolnym w pobliżu północno-zachodniego narożnika. Stanowiła przybudówkę budynku pańskiego. Posiadała konstrukcję drewnianą, o czterech oknach z żelaznymi prętami. Zwieńczona była banią pobitą gontem, nad którą górował krzyż. W pomieszczeniu znajdował się murowany ołtarzyk z obrazem św. Sebastiana w 1644 r., a w 1653 r. Matki Boskiej Bolesnej i dwoma innymi obrazami na blasze (tryptyk?).[2] Na ścianach wisiały jeszcze dwa obrazy wykonane na papierze. Kaplica zamku dolnego uległa zniszczeniu podczas potopu szwedzkiego i nie została odbudowana. Pojawiła się natomiast druga kaplica na zamku górnym (pomieszczenie VI na piętrze). Posiadała mały ołtarzyk z obrazem na marmurze przedstawiającym św. Szczepana. Przy nim zawieszone były srebrne wota (10 szt.). W kaplicy był też obraz z wizerunkiem Maryi w zielonych ramach ze złoconymi brzegami.
Malatura
Ściany pomieszczeń zamku górnego malowane były jedynie na krańcach przylegających do stropu (na szerokość 1 łokcia). Pozostała powierzchnia murów mogła być jedynie bielona. Prawdopodobnie malaturę miały zastępować tkaniny bądź dywany. Większość pomieszczeń posiadało listwy do zawieszania materii. Odmiennie traktowano sufity, które malowano w całości (wraz z górnym krańcem ścian). Dwa pomieszczenia zamku górnego wyróżniały się malaturą – kaplica (pomieszczenie XVI) i pokój pański (pomieszczenie IV piętra). Lustrator z 1644 r. w opisie kaplicy, w pierwszej kolejności zauważa, ze jest malowana, w 1653 r. i 1668 r. pisarze jednomyślnie uważają, że jest porządnie malowana, lustrator w 1747 pisze o starym malowaniu. Nie posiadamy żadnych przekazów o treści malowideł. Można jedynie domniemać, że kaplica w zamku biskupów krakowskich posiadała malaturę na dobrym poziomie artystycznym, która zawierała także przekaz ideowy. Wyjątkowe są informacje o wystroju malarskim pomieszczenia IV. Dwa inwentarze (1668, 1747) mówią o treści malowideł, mianowicie na ścianach pod sufitem namalowano postacie czterech doktorów Kościoła z nieokreślonymi bliżej napisami.[3]
W dokumentach inwentarzowych odnaleziono jeszcze jedną osobliwą informację o malaturach. W izbie stołowej (pom. II piętra) znajdował się siestrzan, na którym po obu jego stronach były wymalowane herby Ostoja i Łabędź. Poza tym często powtarza się przekaz o drzwiach malowanych ale nie określano ich koloru. Inne elementy drewniane (okiennice, szafy) były malowane na zielono i szaro. Tylko w jednym przypadku podano że drzwi metalowe były pomalowane na czerwono. Tę samą barwę posiadała blacha na świeżo wyremontowanym dachu wieży głównej (1668).
Omawiając malatury zamku należy wspomnieć o zdobieniach murów zewnętrznych, o których dowiedzieliśmy się niedawno. Podczas badań archeologiczno-architektonicznych zamku w 2015 r. odnaleziono złom muru ceglanego z tynkiem, na którym znajdował się fryz dekoracyjny. Tworzył go czarny pas z podwójnym ciągiem białych półkoli przesuniętych względem siebie i zwróconych łukami na zewnątrz, zamykających w sobie koła z czarnymi rozetami. Fryzy składające się z kombinacji kół, półkoli i rozet były powszechne stosowane w dobie renesansu.
Pułapy
Pomieszczenia dolnej kondygnacji zamku górnego zwano sklepami. Określenie pochodziło od rodzaju stropu, kamiennego sklepienia w formie kolebki. W pomieszczeniu II i III parteru zachowały się dolne fragmenty łuków kolebki. Sklepienie kolebkowe zastosowano we wszystkich zamkowych piwnicach. Pierwotnie na zamku górnym piwnice posiadały stropy drewniane, które dopiero podczas przebudowy zostały zastąpione kamienną kolebką. Sklepione były również pomieszczenia w wieży bramnej. Ze względu na ich plan centralny sklepienia mogły posiadać charakter krzyżowo-żebrowy.
Pomieszczenia
piętra zamku górnego i kuchni przykryte zostały stropami drewnianymi.
W dwóch przypadkach lustratorzy wspominają o obecności siestrzanów.
Podłogi
Pomieszczenia zamku górnego wyłożone były trzema rodzajami materiałów: płytki ceramiczne (przez lustratorów nazywane kamieniem), cegła i drewno. Płytki ceramiczne posiadały kształt kwadratu o wymiarach ok. 20x20x4 cm. W większości występowały w barwie białej ale niektóre pokryte były polewą brązową bądź zieloną.
Płytki ceglane miały różne rozmiary i układane były na różne sposoby. Na przykład w pomieszczenie III parteru płytki o wymiarach ok. 25 cm na 19 cm (grubość ok. 5 cm) ułożone były na prosto, natomiast na spocznikach głównej klatki schodowej tworzyły jodełkę, a w pomieszczenie I parteru – kredensie, płytki o wymiarach ok. 27 na 14 cm ułożone były w „cegiełkę” (pasy z przesunięciem).[4] Informacja o podłogach drewnianych w zamku górnym pojawiają się dopiero w inwentarzu z 1668 r. Najpierw zostały zainstalowane jedynie w dwóch pokojach pańskich (pomieszczenie III i IV). Inwentarz z 1789 wymienia dodatkowe dwa pomieszczenia – pom. II gdzie posadzka z ukosa dawana i pom. XIV z posadzką w tafle drewniane.
Natomiast na
zamku dolnym zdecydowana większość pomieszczeń posiadało podłogi z prostych tarcic.
Heraldyka
Dokumenty inwentarzowe wskazują na istnienie w przestrzeni zamku sześciu rodzajów herbów. Najliczniej reprezentowany był znak rodowy bp. Marcina Szyszkowskiego – Ostoja. Znajdował się w następujących miejscach: 1) portal bramy zachodniej, 2) naczółek bramy w wieży przedzamkowej, 3) naczółek bramy w wieży bramnej, 4) portal wejścia do głównej klatki schodowej, 5) odrzwia z klatki schodowej do I pomieszczenia na piętrze, 6) kominek i piec w pomieszczeniu XIV piętra, 7) Portal wejścia z dziedzińca na wschod do wieży głównej, 8) siestrzan w pomieszczeniu II piętra, 9) odrzwia prowadzące z pomieszczenia III do IV na piętrze, 10) piec w mieszkaniu pisarskim zamku dolnego (zbudowany ze starych kafli w 1745 r.)[5]
Herb Łabędź należący do bp. Andrzeja Trzebickiego można było odnaleźć na: 1) siestrzanie w pomieszczeniu II piętra, 2) chorągiewce zwieńczającej iglicę dachu wieży głównej, 3) tablicy upamiętniającej remont zamku z 1670 r., zainstalowanej prawdopodobnie nad przejazdem bramnym od strony dziedzińca na zamku górnym 4) na odrzwiach między IV a V pomieszczeniem piętra, 5) na obrazie w kapliczce.
Herb Nałęcz
należący do bp. Piotra Gembickiego znajdował się w: 1) oknach budynku pańskiego
na zamku niskim, 2) na kaflach pieca w tym samym budynku.
Jednokrotnie zarejestrowano występowanie herbów Junosza (bp. Andrzeja Załuskiego) – obraz w zamkowej kapliczce; Grabie (kardynała Jana A. Lipskiego) – na tablicy upamiętniającej remont, przy bramie wschodniej; Snopek (kardynała Jana Alberta Waza) przy obrazie w zamkowej kapliczce.
Inwentarz z
1653 r. wspomina o istnieniu pieca z malowanymi herbami w pomieszczeniu V
piętra, ale nie określa ich nazwy. Podobna sytuacja dotyczy wrót bramy w wieży
bramnej, które były herbami z
blachy rzniętemi przyozdobione.
W przestrzeni zamku znajdowało się znacznie więcej pamiątek heraldycznych, których pisarze nie zauważyli, bądź nie opisali. Przykładem tego jest herb bp. Jana z Radliczyc – Korab, którego pozostałości jeszcze dziś można dostrzec na wieży głównej. W 2015 r. podczas prac archeologicznych odnaleziono fragmenty kafli z herbami: Nowina, Odrowąż, Leliwa, Nałęcz, Jastrzębiec.
Okna
Okno pełniło bardzo ważną rolę. Przez nie dostawało się do wnętrza budowli światło i powietrze. Ze względu na obronny charakter zamku górnego ilość otworów na zewnątrz w jego dolnej kondygnacji została ograniczona do koniecznego minimum. Na tym poziomie (od strony zewnętrznej, nie licząc wieży bramnej) zamek posiadał tylko jedno okno i to zabezpieczone podwójną kratą (pomieszczenie III). Poza tym mur obwodowy na parterze miał jeszcze tylko dwa otwory. W pomieszczeniu studni znajdowała się strzelnica zabezpieczona kratą, a w smolarni drzwi tajemnego wyjścia.[6] Światło dzienne do sklepów miało dostęp tylko od strony dziedzińca. Do pięciu pomieszczeń dochodziło przez zakratowane okna, a do trzech (II, IX, XI) przez niewielkie okienka nad drzwiami. Tylko pomieszczenie IV nie posiadało żadnego otworu zapewniającego dostęp światła. Pełniło ono funkcję lodowni.
W wielu oknach zamku stosowano kraty. Na zamku górnym posiadały je okna parteru od strony dziedzińca i okna piętra od zewnątrz. Wolne od krat były okna piętra wychodzące na dziedziniec. Nieokratowane były również zewnętrzne okna pokoi pańskich (pomieszczenie III , IV i V), które w zamian zaopatrzone były w wewnętrzne okiennice pomalowane na zielono (1668). Większość okien na zamku miało charakter częściowo otwieranych lub nieotwieranych. Oznacza to, że np. górna część okna była zamocowana na stałe a tylko dolne kwatery posiadały zawiasy. Niekiedy ruchome kwatery zamiast szkła wypełnione były gontami. Do szklenia okien używano tzw. błon szklanych, czyli niewielkich szybek łączonych ołowiem. W XVI i XVII stuleciu najczęściej używano błon w kształcie sześciobocznym lub ośmiobocznym. Okna pokoi pańskich posiadały więcej kwater otwieranych i wypełnione były szkłem lepszej jakości (większe szyby i bardziej przeźroczyste). W 1644 w pom. IV piętra znajdowały się szyby francuskie niemałe, przeźroczyste. Natomiast pomieszczenie III piętra miało okien cztery wysokich, przeźroczystych.
W murach zamku przetrwał
jeden z oryginalnych parapetów. Zachowały się oznaczenia szerokości okna (104
cm) i otwory po 5 metalowych prętach.
Pręty posiadały przekrój kwadratu o boku 2,5 cm i były rozmieszczone co 15 cm. Prawdopodobnie
okna pozostałych sklepów miały ten sam wygląd i zbliżone wymiary, podobnie jak i
odrzwia.
Drzwi
Drzwi były
najczęściej opisywanym elementami wyposażenia zamku. Charakterystyki sporządzano według schematu, które na początku
podawały informację o materiale z
którego zostały wykonane – drzewo (czasami określano gatunek), żelazo;
następnie rodzaj drzwi i wykończenie – fasowane, futrowane, listwowane,
stoczyste, kraciane, malowane, obite blachą;
sposób osadzenia w odrzwiach (bieguny, zawiasy); na koniec wymieniano
wszystkie akcesoria w jakie były wyposażone
(antaba, wrzeciądz, klamka, zamek, kuna, hak, skobel, zapora). Pisarze czasami używali określeń dotyczących
jakości wykonania. Pisząc o drzwiach stolarskiej roboty – sygnalizowali, że
drzwi są zrobione przez fachowca zgodnie z zasadami sztuki. Natomiast dla drzwi słabszej jakości używali określenia
prostej roboty.
Na zamku drzwi były wykonane z drewna. Tylko jedne drzwi drewniane obite były blachą (do pomieszczenia X na parterze) i jedne drzwi w całości wykonane były z żelaza (do pomieszczenia II – skarbiec). Na piętrze zamku górnego drzwi posiadały klamki i ślepe zamki, zaopatrzone były również w antaby i wrzeciądze. Zdecydowana większość drzwi była malowana i na zawiasach, jedynie kilka (w pomieszczeniach zamku dolnego) było osadzonych na biegunach. W inwentarzu 1630 r. na zamku górnym wyszczególniono dwoje drzwi dwoistych (dwuskrzydłowych). Jedne znajdowały się między główną klatką schodową a sienią (pom. I), drugie między sienią do kaplicą. Drzwi do kaplicy były kraciaste i miały wewnętrzny zamek. Zostały osadzone w drewnianym portalu z naczółkiem, który być może nawiązywał do formy naczółków bramnych.
Lustrator w
1653 r. zwrócił uwagę, że do pomieszczenia III (skarbiec drugi) są drzwi dębowe, potężne. Na pewno tę samą
cechę musiały posiadać pierwotne drzwi
do wieży głównej, które w razie potrzeby miały stanowić przeszkodę trudną do
sforsowania. W zamku gotyckim odrzwia wykonane były z kamienia wapiennego. Fragmenty
pierwotnych portali zachowały się w
wieży głównej i w przejściu między II a III pom. parteru.[7]
Przebudowa renesansowa wprowadziła framugi z piaskowca, z typowymi dla tego
okresu żłobieniami. W pokojach pańskich dwa
portale wykonane były z marmuru. Niektóre odrzwia w nadprożach ozdobione
były herbami. Portale do klatek schodowych
(głównej i na wieżę) były zakończone półokrągło.
Jakie były wymiary otworów drzwiowych? Zachowane fragmenty portali wskazują, że światło między węgarami miało od 92 cm do 104 cm. natomiast odległość progu od nadproża wynosiła ok. 200 cm.
Meble, sprzęty, narzędzia
Trzy z sześciu dokumentów lustracyjnych szczegółowo zajmują się zamkowymi sprzętami. Jednak listy, które zawierają nie są długie. Wydaje się, że tak znaczący obiekt powinien posiadać większy zasób mebli, sprzętów, narzędzi i inwentarza żywego. Trzeba jednak pamiętać, że spisy dotyczyły wyłącznie własności kościelnej i nie obejmowały dóbr prywatnych, należących do stałych mieszkańców zamku. Na co dzień w zamku nie było też przedmiotów osobistych biskupów. Pojawiały się dopiero wraz z przybyciem dostojników do rezydencji. Cechą znamienną posługi biskupów krakowskich było ustawiczne podróżowanie po rozległej diecezji. Dla zapewnienia odpowiednio godnych warunków pobytu w często zmieniających się miejscach postoju, biskupowi towarzyszył pokaźnym bagaż sprzętów i rzeczy osobistych.
Powszednie wyposażenie iłżeckiego zamku w meble było bardzo skromne. Ograniczało się głównie do stołów, ław i zydli. Do stałego wyposażenia należały również tzw. służby czyli duże kredensy, przeznaczane dla zastaw stołowych i naczyń. Jedynymi bardziej wytwornymi sprzętami były zarejestrowane w inwentarzu z 1668 r. w IV pomieszczeniu piętra zamku górnego – Stolik i krzeseł miększym suknem obitych 3, mniejszych 4.
Statki i sprzęty zamkowe (1644)
(w wykazach zachowano oryginalną pisownię)
stołów wielkich, długich, olszowych – 17
stół mniejszy, okrągły w kwadrat olszowy – 1
stołów sosnowych – 15
stół lipowy – 1
zydlików z poręczami na 2 osobie każdy – 8
zydle z poręczami długie, każdy na osób 5 – 3
zydlików nowych z poręczami – 6
zydlików starszych dawnych z poręczami – 35
ława na 5 osób, poręcza nie ma – 1
beczka wodna, w której wożą wodę
cebrów – 2, cebretek – 2
koryt 2 na solenie połci
sanki żelazne do pieca albo kładzenia drew
skrzyń 2 do wożenia wapna albo piasku, nowe in A[nno] 1644 sporządzone
kary do wożenia wody dwie
kara okowana do ciężarów wożenia
forma do ciągnienia świec
korców sandomierskich – jeden okowany o 25 garncach
korzec stary sepry na odmierzanie owsa od poddanych czynszowego
korzec iłżecki do wymiarów
dzieża jedna chlebna jedna, miśnik do naczynia mycia
kiecki niemałe, stare
pił trackich trzy, pilnik stalowy do nich jeden
łańcucha sztuka i druga , obiedwie po 4 łokcie
żelaza kowalskie sposobione przez J.M. Pana Michałowskiego starostę iłżeckiego chcąc postawić kowalnię dla prętszej zawsze wygody zamkowej: naprzód kowadło, półkowadle, kowadełko mniejsze trzecie, goździownica, młotów 3, kleśczy dwie, żelaza do łamania kamieni, drąg żelazny, kijań żelazna, młotki dwa, szybi pięć, klinów sześć
wołów cztery robotnych przy zamku będących zawsze do wożenia wody
Statki zamkowe (1653)
stołów różnych in summa 25
sanki żelazne do łamania kamienia 1
zydlów z poręczami 4, bez poręczów 2
drąg żelazny 1, kuna żelazna 1
zydelków małych z poręczami 24
szybów 5, klinów 6
ław długich 13, krótszych 12
pieł trackich 3, pilnik stalowy 1
beczek rybnych 6, wanienek 4
łańcuch po łokci 4, sztuk 2
koryt do solenia połci 2
kocioł saletry miedziany 1
skrzynia wapienna 1
kowadło do kowania koni 1
kar bosych do wożenia wody 2
szpong 1, goździownica 1
kary z trzema kołami kowanemi 1
młotków małych 2, babka młot 1
korzec sandomierski bosy 1, kowany 1
kleszczy kowalskich 2
cuner [?] sandomierska 1, miarka 1
kłódek do wrót różnych 8
Naczynia przy zamku zostające
(1668)
garniec gorzałczany z rurami, pokrywką 1
fasz leguminowych 3, małych 4, facit 7
cebrzyków małych 4
nieczek do ciast 2
perlik żelazny 1
kaganiec żelazny 1
latarnie w ołów sklana 1
nóż bosy z potrzebami 1
tarcic olszowych n’s 13
beczek leguminowych 19
cebrów nowych 4, starych 1, facit 5
korzec 1, ćwierć 1, miarka 1 kwarta f 4
kilofów żelaznych 3
hankier żelaznych 2
konew 1
ołowi ciągnionego do okien prętów 21
kary do wożenia drzewa 1
katanek z sukna zielonego 4
Istotnym wyposażeniem zamku było uzbrojenie. Najstarsza informacja o arsenale zamkowym pochodzi z fragmentarycznie zachowanego inwentarza z 1577 r. Było wtedy w zamku jedno duże działo o długości 6 i ¼ łokcia, jedno polne półdziało o długości 3 łokci i cztery mniejsze półdziała o tej samej długości. Wszystkie były osadzone na łożach i kołach. W 1630 r. było działek cztery na kołach okowanych, żelazne w łoza osadzone , a w 1644 r. spisano działek cztery śpiżanych z łożami i kołmi, żelaznych działek 4 na kołach kowanych, moździerzów w łożach 3. Znacznie większa ilość broni znajdowała się w zamkowym cekhauzie w 1653 i 1668 r.
Armata zamkowa (1653)
działek spiżowych polnych 4
saletry funtów
13 [ok. 5,2 kg]
działek żelaznych większych 2
siarki funtów 22
[ok. 8,9 kg]
działek żelaznych mniejszych 2
szufel do nabijania działek 7
muszkietów lontowych 17
szabel głowni 26, w pochwach 4
samopałów kszosowych 4
kotłów kozackich 2
mozdżierzów żelaznych 3
bęben piechotny 1
kul żelaznych pospolitych 450
chorągiew kozacka biała z krzyżem ceglastym 1
kul hakownicznych ołowianych 343
chorągiew piechotna płócienna, biała z krzyżem
arasowym 1
kul kobalnych ołowianych 7930
grot do chorągwi kozackiej złocisty na drzewcu
malowanym 1
kul muszkietowych i bandelotnich 2000
prochu kamieni 17 f 25 [ok.
230 kg]
prochu do zapałów funtów 12 [ok. 4,9 kg]
Armata zamkowa (1668)
dział wielkich ze wszystkiemi potrzebami, na wieży 1, w
bramie 5 – facit 6
muszkietów nowych 17, starych 23 – facit 40
rur muszkietowych 8
hantab od muszkietów 2
kajdan 4, dyby 1 – facit 5
motyk żelaznych 16
prochu bareła wielka 1
lutrowanego barełka mniejsza 1
muszkietowego prochu barełki 1/4
hakownic na wieży i w bramie 5
mozdzierz na kole okowanym porzonnym 1
łoz starych od osady muszkietów 12
zamków starych od strzelby 10
łyszka do lania kul 1
łopatek złych połamanych 17
kul ręcznych granatowych 28
kul działkowych 268, mniejszych 260
– facit 528
ołowiu kamieni 5
f 23 [ ok. 74 kg]
Do dziś autorzy opracowań poruszających kwestie wyposażenia zamku opierają się głównie na bałamutnych informacjach zaczerpniętych z XIX wiecznych publikacji.[8] Powielają one legendę o bogatym wystroju komnat, unicestwionym dopiero przez ostatni pożar zamku. Miały wtedy zniszczeć: Rzadki zbiór portretów królów polskich, biskupów krakowskich i innych sławnych Polaków, tudzież obicia, posadzki marmurowe, posągi i inne pomniki, oraz wszystkie ozdoby wspaniałego gmachu tego (…)[9]Z ostatniego inwentarza wiemy, że zamek górny w 1789 r. był poważnie zdewastowany. Nie miał już żadnego wyposażenia poza kilkoma drzwiami, które zastawiały otwory okienne. Tym bardziej nie było tam wtedy żadnych obrazów, posągów, ozdób itp. W każdej legendzie jest jednak ziarno prawdy. Ostatni właściciel zamku biskup Kajetan Sołtyk sprowadził do Iłży księdza – malarza Antoniego Brygierskiego. Artysta podobno na miejscu wykonał portrety wszystkich biskupów krakowskich, które miały wisieć w największej zamkowej sali.[10] Fakt ten mógł mieć miejsce przed 1767 r. a obrazy mogły zostać zniszczone lub wyprowadzone z zamku podczas Konfederacji Barskiej.
Paweł Nowakowski
[1] Inwentarzy z 1789 r. wspomina jedynie o dacie, lecz na zachowanej belce kilkadziesiąt lat temu można było odczytać już dziś niewidoczny tekst.
[2] W 1644 w
ołtarzu znajdował się obraz św. Sebastiana.
[3] Święci:
Augustyn, Ambroży, Hieronim i Grzegorz
[4]
Kompletna posadzka kredensu została odkryta w 2009 r. a następnie przysypana
warstwą piasku. Podczas prac budowlanych w 2018 r. rumosz z murów zrzucano do
pomieszczenia kredensu. Mogło to spowodować popękanie ceglanych płytek. W 2015
r. podczas prac archeologicznych zniszczono fragment dobrze zachowanej posadzki
ceglanej w pomieszczeniu IX
[6] Oprócz
tego dwa okna mogły znajdować się w przejeździe wieży bramnej o czym było już pisane
wyżej.
[7] Gotycki
portal wejścia do wieży głównej charakteryzuje się zakończeniem w formie łuku
gotyckiego obniżonego. Zrekonstruowany został w 2015 r. wg projektu
autora.
[8] Pierwsze
wydawnictwa, w których pojawiły się rzeczone informacje to Przyjaciel Ludu
(patrz niżej) i francuskojęzyczna książka La
Pologne Leonarda Chodźko (podrozdział Ruines du chateaux d’Ilza. s. 376).
[9]
Przyjaciel Ludu, 1835, rok drugi, T. 1, s. 357.
[10] Wł.
Sierakowski, Antoni Brygierski nieznany artysta kielecki, Kielce 1878, s. 8.
Iłżeckie Towarzystwo Historyczno-Naukowe upamiętniło rocznicę urodzin Bolesława Leśmiana, śmierci Teodory Lebenthal oraz wybuchu Powstania Styczniowego. Wszystkie te wydarzenia związane są z dniem 22 stycznia.
W dniu 22 stycznia 2019 r. o godzinie 16:30 spotkaliśmy się na iłżeckim cmentarzu parafialnym przy tablicy poświęconej Teodorze Lebenthal. Barbara Celuch przypomniała związki Bolesława Leśmiana i Teodory Lebenthal z Iłżą. W tym miejscu złożyliśmy symboliczne róże i zapaliliśmy znicz. Następnie udaliśmy się do grobów powstańców styczniowych znajdujących się na iłżeckim cmentarzu. Robert Celuch przypomniał najważniejsze informacje dotyczące Powstania Styczniowego w rocznicę jego wybuchu. Przenikliwe zimno mocno uświadomiło nam jaki trud podjęli powstańcy. Zapaliliśmy znicze na trzech grobach uczestników powstania.
28 kwietnia 1980 roku w trakcie prac inwentaryzacyjnych w kościele p.w. Wniebowzięcia NMP w Iłży, prowadzonych przez
Miejsce, w którym znajdował się portret ks. Rogalli (fot. zasoby IPN)
pracowników Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Radomiu, zauważono brak portretu epitafijnego ks. Józefa Rogalli. Dotychczas znajdował się on na marmurowej tablicy po lewej stronie od wejścia do zakrystii. Olejny portret na blasze w kształcie owalnym, został wyjęty z obramowania po odgięciu czterech gwoździ blokujących i skradziony. Zaraz po zauważeniu braku wizerunku ks. Rogalli, ksiądz Dziadowicz (ówczesny proboszcz) poinformował wiernych o kradzieży i zaapelował jednoczenie, aby osoby, które coś wiedzą o zniknięciu obrazu zgłosiły się do niego. Natomiast Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej (KWMO) w Radomiu została powiadomiona o kradzieży dopiero we wrześniu 1980 roku przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Radomiu.
Sprawę zniknięcia obrazu z iłżeckiego kościoła funkcjonariusze z KWMO powiązali z zaginięciem nagrobka na cmentarzu żydowskim w Przytyku. Ustaleniem sprawców kradzieży zajęli się milicjanci z Wydziału Śledczego przy wsparciu funkcjonariuszy SB Wydziału IV, zajmującego się głównie zwalczaniem działalności kościoła i innych związków wyznaniowych.
W czasie oględzin miejsca zdarzenia nie odnaleziono żadnych śladów, co nie jest dziwne biorąc pod uwagę fakt, że od kradzieży minęło pół roku. W notatce sporządzonej z rozmowy z ks. Dziadowiczem ustalono, że obraz mógł zaginąć miedzy 27 a 28 kwietnia 1980 r. ponieważ ostatni raz ksiądz widział portret 26 lub 27 kwietnia.
W kręgu podejrzanych znalazł się sam ks. Józef Dziadowicz ponieważ od dłuższego czasu był kolekcjonerem dzieł sztuki, które przechowywał na plebani oraz u swojej siostry w Sandomierzu. Co więcej SB posiadło informacje, że w 1977 roku zarysował się konflikt miedzy iłżeckim proboszczem a biskupem Wójcikiem, który zarzucał mu nieuczciwość w prowadzeniu inwentaryzacji obrazów znajdujących się w kościołach na terenie parafii oraz handel tymi obrazami. Trudno teraz stwierdzić skąd funkcjonariusze posiadali takie informacje o księdzu i na ile były one wiarygodne.
9 grudnia 1980 r. wiceprokurator Zofia Gołębiowska z Prokuratury Wojewódzkiej w Radomiu wszczęła śledztwo w sprawie kradzieży portretu ks. Rogalli. Prokurator przesłuchała ponownie ks. Dziadowicza, który zeznał, że kradzież obrazu zauważył podczas inwentaryzacji zabytków wraz z pracownikami z WKZ z Radomia. Ponadto stwierdził, że było to pierwsze tego typu zdarzenie w parafii, a sam kościół jest dobrze zabezpieczony założonymi w 1979 r. kratami w głównym wejściu.
W trakcie prowadzonego dochodzenia Wydział Śledczy KWMO w Radomiu zwrócił się również do komisariatu w Iłży by ten wytypował osoby mogące mieć związek z kradzieżą.
Epitafium ks. Józefa Rogalii (fot. zasoby IPN)
By zapobiec sprzedaży obrazu do muzeów lub wywiezienia za granicę, o kradzieży został poinformowany Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Szef Wywiadu Ewidencji i Technik Operacyjnej Zwiadu WOP w Warszawie. O tym że Graniczne Punkty Kontroli (GPK) zostały poinformowane o kradzieży przekonał się sam ks. Dziadowicz podczas wylotu do Hiszpanii w czerwcu 1982 r. kiedy to doszło do bardzo dokładnego sprawdzenia bagażu na Granicznym Punkcie Kontroli na lotnisku Warszawa –Okęcie. Podczas rewizji i przeszukania nie odnaleziono skradzionego epitafium.
W toku prowadzonego śledztwa przesłuchano organistę, byłego kościelnego, księży oraz inne osoby. Wydział Śledczy KWMO w Radomiu wobec nie wykrycia sprawców postanowił 9 marca 1981 roku umorzyć dochodzenie. Mimo oficjalnego zamknięcia sprawy funkcjonariusze na polecenie Komendanta Wojewódzkiego MO dalej kontynuowali prace w celu wykrycia sprawców kradzieży.
Prokuratura Wojewódzka w Radomiu umorzyła śledztwo w dniu 24 marca 1981 r. ponieważ podczas oględzin miejsca kradzieży nie znaleziono żadnych śladów działania narzędzi ani śladów linii papilarnych. Najdłużej sprawą zajmował się Wydział IV SB. Dopiero w listopadzie 1982 r. poinformowano naczelnika Wydziału Śledczego, że dotychczasowe działania operacyjne zmierzające do wykrycia sprawców kradzieży nie dały pożądanych rezultatów, ponieważ SB nie posiada głębokiego rozpoznania operacyjnego w środowisku księży posługujących w iłżeckiej parafii. Po ponad dwóch latach od kradzieży, tzn. w styczniu 1983 roku, ksiądz Dziadowicz otrzymał paczkę, nadaną z Warszawy przez niejakiego Manteufla. Ksiądz po rozpakowaniu starannie zabezpieczonej przesyłki ujrzał skradziony portret oraz małą karteczkę z napisem „Z racji jubileuszu 600-lecia Matki Bożej Częstochowskiej”. Ks. Dziadowicz nie poinformował prawdopodobnie milicji o odlezieniu obrazu. Komenda Wojewódzka MO o tym fakcie dowiedziała się dopiera od Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Radomiu, który pismem z 17.06.1983 r. zwracał się do śledczych z prośbą o zwrot do kościoła w Iłży materiału dowodowego w postaci metalowych ćwieków, stanowiących oryginalne zamontowanie portretu epitafijnego ks. Rogalli.
Epitafium z portretem (fot. zasoby IPN)
Wydział Śledczy na wieść o odnalezieniu portretu, dzięki pomocy pracowników poczty ustalił skąd i przez kogo została nadana paczka. Niestety A. Manteufel nie mieszkał pod wskazanym adresem, mało tego nie figurował w stołecznym biurze ewidencji ludności.
Wobec odnalezienia obrazu i nie wykrycia sprawców Wydział Śledczy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Radomiu w października 1983 r. złożył cała sprawę do archiwum.
Na podstawie zachowanych akt można przypuszczać, że kradzież była elementem gry operacyjnej SB, mającej na celu lepsze rozpoznanie lub pozyskanie do współpracy księży z iłżeckiej parafii. Świadczy o tym także zachowanie „złodzieja”, który z bliżej nieznanych powodów zwrócił cenny łup prawowitemu właścicielowi.
Jarosław Ładak
Powyższy artykuł napisany został na podstawie dwóch jednostek archiwalnych z Archiwum Delegatury Instytutu Pamięci Narodowej w Radomiu:
-AIPN Ra, 04/126, Akta kontrolne postępowania przygotowawczego w sprawie kradzieży portretu epitafijnego z kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Iłży w dniu 28-04-1980, tj. przestępstwo z art. 201 kodeksu karnego,
-AIPN Ra, 04/235, Akta główne postępowania przygotowawczego w sprawie kradzieży portretu epitafijnego z kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Iłży w dniu 28-04-1980, tj. przestępstwo z art. 201 kodeksu karnego.
Orkiestra obchodzi w tym roku 110 – tą rocznicę swojego istnienia. Dziesięć lat temu dzięki życzliwości wielu osób i instytucji powstała Kronika Iłżeckiej Orkiestry Dętej, którą niemal w całości można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Domu Kultury w Iłży.[1]
Ramowa historia orkiestry jest wiec znana. Warto jednak ją przypomnieć a także rozszerzyć skupiając się na różnych ciekawostkach historycznych dotyczących licznych muzyków i na zabytkowych instrumentach pamiętających jeszcze początki orkiestry oraz wiele lokalnych wydarzeń. Pomimo tego iż większość z grających obecnie instrumentów jest nowa, używane są jednak i te, które gdyby umiały mówić opowiedziały by historię istnienia tej instytucji od dnia jej powstania. Nie wiadomo czy gdzieś w Polsce jest jeszcze orkiestra, w której grają instrumenty mające ponad 110 lat. Niewątpliwie, niektóre „trąby” jak je żartobliwie nazywamy, dzięki temu, że dalej wydają dźwięki i cieszą ucho są muzycznym ewenementem na skalę kraju.
Tytułem wstępu jako autor niniejszego tekstu chciałbym zaapelować o dozę wyrozumiałości. Proszę mi wybaczyć żartobliwy tytuł oraz formę artykułu napisanego „pół żartem, ale serio”. W niektórych fragmentach będę pisał pierwszoosobowo. Sam jestem członkiem orkiestry od 2005 r. dlatego w dziejach tego zespołu muzycznego i ja odegrałem jakąś skromną rolę. W artykule postaram się zawrzeć ciekawostki o instrumentach jakie z biegiem lat udało mi się poznać z opowieści moich starszych przyjaciół orkiestrantów. O nich również wtrącę kilka słów, bo przecież oni stworzyli tę historię. W końcu przeszłość nie zawsze musi mieć encyklopedyczną, podniosłą i patetyczną formę. Tym bardziej jeśli jest to historia, której możemy na co dzień dosłownie dotknąć. Bo tak właśnie jest z zabytkowymi instrumentami, przez pryzmat których powstał niniejszy tekst. Nie jest to artykuł o charakterze naukowym. Niektóre z jego fragmentów będą pochodziły w całości z kroniki orkiestry, którą współtworzyłem 10 lat temu. Z niej zaczerpnięta została również większość wykorzystanych w artykule zdjęć. Orkiestra i jej muzyka towarzyszy mieszkańcom Iłży w różnych momentach: zarówno podniosłych i uroczystych, niekiedy przykrych, żałobnych jak również wesołych i radosnych. Dlatego właśnie wybrałem taką, a nie inną formę artykułu, aby opisując poważny temat wzbudzić momentami na twarzach uśmiech.
Fot. 1 Strona tytułowa Kroniki Iłżeckiej Orkiestry Dętej powstałej dziesięć lat temu (projekt Norberta Wojtana)
Znając burzliwą i dramatyczna historie Iłży w XX wieku można się zastanowić jakim sposobem instrumenty orkiestry przetrwały do dnia dzisiejszego? W końcu w okresie I wojny światowej przez sam środek Iłży przetoczył się front. Miasto na skutek prowadzonych walk było niemal zrównane z ziemią. Następnie II wojna światowa, we wrześniu 1939 r. bitwa pod Iłżą, „kto by się tam instrumentami martwił” kiedy w Iłży płonęły domy a w okolicy całe wsie. Kolejne lata to okupacja. Dlaczego Niemcy nie zabrali instrumentów? Przecież tak postępowali w innych rejonach kraju. Mało tego: Jak to się stało, że instrumentów w czasie wojny przybyło orkiestrze? Pomimo tego iż jej działalność była wówczas zawieszona i zatajona. Dlaczego w powojennej komunistycznej Polsce instrumenty były „aresztowane”? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym artykule. Chociaż już w tym momencie mogę napisać iż niejednokrotnie dla tych instrumentów nieznani dziś bohaterowie: muzycy, strażacy i inni dobrzy ludzie oraz ich rodziny ryzykowali swoim życiem aby je uratować. Istnienie orkiestry łączy się nieodzownie z iłżecką Ochotniczą Strażą Pożarną, która rozpoczęła swoją działalność w 1903 r. Wraz z powstaniem straży zrodziła się idea stworzenia zespołu muzycznego, mającego uświetniać oprawę uroczystości strażackich i kościelnych. W 1908 roku została zawiązana Strażacka Orkiestra Dęta w Iłży. Kapelmistrzami orkiestry przed I wojną światowa byli:
– Gniewecki ok. 1908 r.,
– Domitr Henryk ok. 1910 – 1917 r.
Fot. 2 Kapelmistrz Henryk Domitr (fot. ze zbioru rodzinny dyrygenta)
Pierwszym fundatorem instrumentów muzycznych dla zespołu był dziedzic ze Starosiedlic koło Iłży Walerian Kiniorski prezes Iłżeckiego Towarzystwa Straży Ogniowej. Niektóre z zakupionych przez niego instrumentów znajdują się w orkiestrze do dziś. Ciekawostką jest, że dziedzic ten jako miejscowy działacz był również fundatorem zegara na dzwonnicy kościoła, który również przetrwał do dnia dzisiejszego.
Fot. 4 Pierwsza zachowana fotografia Iłżeckiej Orkiestry wykonana przed I wojną światową. Muzycy grali wówczas pod batutą Henryka Domitra (ur. 1885 r. – zm. 1917 r.), który siedzi na ławce drugi z lewej w kapeluszu; w ostatnim rzędzie drugi z prawej klarnecista Domagała Władysław (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 5 Najstarsze instrumenty będące „na stanie” orkiestry, zakupione przez dziedzica ze Starosiedlic. (fot. Jacek Osojca).
Fot. 6 Sygnatura producenta na basie B; instrument został wykonany w XIX wieku w Fabryce Muzycznych Instrumentów w Warszawie (fot. Jacek Osojca).
Fot. 7 Kapelmistrz Henryk Domitr z rodziną – żoną Wandą, trzymającą syna oraz bratem Zygmuntem (fot. ze zbioru rodziny dyrygenta)
Trudno powiedzieć co działo się z instrumentami w czasie I wojny światowej. Prawdopodobnie przez cały okres działań wojennych ukryte były w iłżeckim kościele p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jednak okoliczności ich przechowywania nie są dokładnie znane. Pomimo wszystko przetrwały one wojenną zawieruchę i używane były w dwudziestoleciu międzywojennym. Wielkiej Wojny nie przeżył jednak kapelmistrz iłżeckiej orkiestry, który zmarł 11 listopada 1917 r.
Fot. 8 Zapis o śmierci kapelmistrza z księgi zmarłych parafii iłżeckiej (fot. ze zbioru rodziny dyrygenta)
Kapelmistrzami orkiestry przed II wojną światową byli:
– Czerwienkow ok. 1918 r.
– Ochalik ok. 1918 – 1920 r.
– Brzuszczyński ok. 1920 – 1928 r.
– Ciepielewski Jan ok. 1928 – 1936 r.
– Kolbicz Feliks 1936 – 1939 r.
Okres ten był czasem rozwoju zarówno straży jak i orkiestry. W 1920 r. strażakom i muzykom został przekazany na własność, przez ówczesne władze gminy budynek remizy wyposażony w scenę. Właśnie ta malutka scena, kilkanaście lat później miała odegrać kluczową rolę dla losu instrumentów.
Muzycy i inni członkowie OSP chcąc zdobyć środki na zakup nowych instrumentów oraz sprzętu pożarniczego musieli dokonywać we własnym zakresie zbiórek pieniężnych. Organizowane były zabawy taneczne, kwesty uliczne, majówki, loterie fantowe itp.
Fot. 10 Informacja o jednej z kwest zorganizowanej w 1926 r., w której brała udział orkiestra (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 11 Zdjęcie pamiątkowe z jubileuszu 25-lecia istnienia OSP Iłża w dniu 08 maja 1929 r. połączonego z poświeceniem sztandaru tej instytucji (fot. Kronika Orkiestry)
Na powyższym zdjęciu w porównaniu do fotografii z okresu poprzedzającego I wojnę światową widać kilka nowych instrumentów, m.in. na pierwszym planie dwa klarnety i trąbka. Warto w tym miejscu podkreślić iż nie tylko instrumenty z biegiem lat były sobie wzajemnie przekazywane, ale też i tradycje gry na nich. Zależności sąsiedzkie i rodzinne dominowały nawet nad wykształceniem muzycznym. W końcu od zawsze była to orkiestra amatorska. Grały w niej całe rody składające się z wnuczków, ojców, dziadków, wujków, stryjków itd. Do takich muzycznych wielopokoleniowych rodzin należeli: Barszczyńscy, Czarneccy, Jaśkiewiczowie, Michalczykowie, Ostrowscy, Pastuszkowie, Pietrzykowscy i wiele innych. Zdarzało się również, że pomimo tego iż niektórzy muzycy nie byli spokrewnieni ze sobą, to byli lub nadal są sąsiadami lub dobrymi znajomymi. Wśród Iłżeckich ulic zamieszkiwanych przez członków orkiestry niewątpliwie króluje ul. Bodzentyńska. Oszacować można, że od momentu założenia orkiestry do chwili obecnej zamieszkiwało na niej około 27 muzyków. Co ciekawe na początku Bodzentyńskiej mieszkał niegdyś najstarszy ze znanych członków zespołu klarnecista Domagała Władysław, który grał w orkiestrze przed I wojną światową, natomiast dziś na końcu tej ulicy mieszka jeden z najmłodszych obecnie muzyków saksofonista Jakub Fręchowicz. Bardzo bliskie relacje członków orkiestry były niekiedy ogromnym problemem dla kapelmistrzów. Czasem kłótnie rodzinne czy sąsiedzkie zupełne paraliżowały działalność orkiestry. Często odbywało się to na zasadzie śmiesznego obrażalstwa: „Skoro on przyszedł dziś grać, to ja grać nie będę. Idę do domu”.
Jak duży wpływ na orkiestrę miały skomplikowane zależności rodzinne można wykazać na podstawie starych zdjęć. Na wspomnianej fotografii z jubileuszu OSP, który miał miejsce w 1929 r. w pierwszym rzędzie drugi z prawej siedzi trzymając nową niezwykle długą trąbkę Pastuszka Jan. Nazwisko doskonale znane w Iłży. W końcu to ojciec mistrza fryzjerstwa Bogdana Pastuszki – byłego basisty, śp. Grzegorza Pastuszki – niegdyś tenorzysty i Marcina Pastuszki – obecnego trębacza. Trzej bracia tak jak ich ojciec byli i są członkami orkiestry. Bogdan przez niespełna pół wieku (48 lat) grał na basie Es, (choć właściwie ten instrument powinien być nazywany helikonem – zakładaną na grającego odmianą tuby basowej). Widać właśnie ten instrument w centralnej części powyższego starego zdjęcia, to niemal największa „trąba” znajdująca się w orkiestrze. Na fotografii bas trzyma w rękach mój dziadek Władysław Pietrzykowski. Ja chcąc kontynuować rodzinną tradycje w dniu kiedy pierwszy raz dostałem instrument do ręki usłyszałem od jednego z muzyków barytonisty i tenorzysty Jacka Domańskiego: „Dziadek grał to i ten będzie grał”. Po ekspresowym przygotowaniu muzycznym przez kilka lat grałem na barytonie, obecnie okazyjnie na tenorze lub barytonie. Zresztą do orkiestry wciągnął mnie wujek wspomniany już trębacz Marcin Pastuszka obecnie jest on jednym z najstarszych czynnych muzyków orkiestry grającym nieprzerwanie ponad 50 lat.
Fot. 12 Bogdan Pastuszka (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 13 Władysław Pietrzykowski (fot. Kronika Orkiestry)
Wśród innych czynnych członków orkiestry kontynuujących rodzinne tradycje wymienić można: Piotra Czarneckiego – grającego na trąbce (niegdyś również na trąbce grał jego dziadek Czarnecki Wacław), Małgorzatę Pogodę – flecistkę (dawniej na bębnie i czynelach grał jej dziadek Jan Wilczyński), Jacka Osojcę – tenorzystę (gdy był dzieckiem starsi członkowie orkiestry nazywali go „Mały Małek” ponieważ jego dziadek – Marian Małek też grał na tenorze), Pawła Michalczyka – barytonistę i jego brata Huberta – grającego na tamburinie w sekcji perkusyjnej (obaj są synami lubianego i zawsze uśmiechniętego Mieczysława Michalczyka – wirtuoza bębna), Piotra Migdalskiego – saksofonistę (jego ojciec Andrzej Migdalski jest puzonistą i kapelmistrzem). Wszystkie te zależności rodzinne można mnożyć i nie sposób ich wymienić, to tylko niektóre z nich. Tworząc dziesięć lat temu listę członków orkiestry na przestrzeni 100 lat udało się ustalić personalia jedynie 72 osób. Nie wliczając w tą liczbę około 14 kapelmistrzów (niektórzy z nich batutę nad orkiestrą obejmowali w różnych latach kilkukrotnie). Przypuszczać należy, że od 1908 r. do dnia dzisiejszego przez orkiestrę przewinąć się mogło nawet kilkuset grających.
Fot. 14 Zdjęcie pamiątkowe wykonane z okazji 30-lecia OSP w Iłży, 8 maja 1934 r.; w pierwszym rzędzie trzeci z lewej, z kotylionem na piersi Czarnecki Wacław, tuż na prawo za nim Pastuszka Jan, obok bębna Wilczyński Jan; w drugim rzędzie, po prawej stronie z finezyjnie zawiniętym puzonem Pietrzykowski Władysław; kapelmistrzem orkiestry był wówczas Ciepielewski Jan, na zdjęciu w pierwszym rzędzie z batutą w ręku (fot. Kronika Orkiestry)
Wracając do przedwojennej historii orkiestry i jej instrumentów niewątpliwie złotą kartą zapisał się Feliks Kolbicz wybitny muzyk, nauczyciel, dawny kierownik Szkoły Podstawowej w Iłży. Batutę nad orkiestrą obejmował trzykrotnie w latach 1936-39, 1945-48, 1972-79. Dzięki swoim zdolnościom muzyczno-pedagogicznym w szeregi orkiestry wciągnął wielu młodych ludzi. W 1936 r. został kapelmistrzem orkiestry choć jej członkiem był z pewnością znacznie wcześniej. Dzięki dostępności do instrumentów dętych w szkole podstawowej stworzył druga iłżecką orkiestrę dętą nazywaną młodzieżową lub harcerską. Co ciekawe obydwie orkiestry grały na dokładnie tych samych „trąbach”. Nie były to zespoły konkurujące. Wręcz przeciwnie obie orkiestry funkcjonowały na zasadzie kooperacji. Zaawansowani muzycznie członkowie zespołu czasowo powierzali swoje instrumenty młodzieży szkolnej. W ten sposób dzieci mogły rozwijać się muzycznie grając proste i nie skomplikowane utwory w trakcie różnych uroczystości szkolnych. Współpraca ta zaowocowała kilka lat później. Dzieci, które opanowały dobrze technikę gry na instrumentach wkrótce zasiliły szeregi orkiestry, stojąc ramię w ramię z zaawansowanymi muzykami. Nie wszystkim „starym orkiestrantom” to pasowało, niektórzy nie chcieli grać z dziećmi i czasowo zaprzestali udziału w występach. Jednak po pewnym czasie zgrzyty te w wielu przypadkach zostały zażegnane. Przed wojną orkiestra brała udział we wszystkich uroczystościach na terenie Iłży. Koncertowała również kilkukrotnie w Starachowicach i Ostrowcu Świętokrzyskim.
Fot. 15 Orkiestra harcerska – młodzieżowa złożona z uczniów szkoły podstawowej prowadzona przed wojną przez Feliksa Kolbicza; obok stojącego w centralnej części kapelmistrza po prawej stronie grający niegdyś na bębnie Józef Kumanowski (fot. Kronika Orkiestry)
Wraz z wybuchem wojny orkiestra zawiesza swoja działalność, a w latach kolejnych utajniania się przed okupantem. Aby ocalić przed zarekwirowaniem instrumenty, muzycy chowają akcesoria zespołu pod sceną w budynku remizy strażackiej. W czasie wojny orkiestranci stali się po prostu strażakami. Brali udział w akcjach pożarniczo – gaśniczych na terenie Iłży oraz w okolicy. Po dwóch patrolowali nocą ulice miasta w miejscach dla Niemców ważnych lub strategicznych. Byli mimowolnymi konspiratorami przymykając oko na grupy młodych osób przemycające nocą pakunki dla „chłopców z lasu”. Pełnili również dyżury całodobowe w remizie strażackiej. Tym samym monitorowali i nadzorowali przez cały okres wojny swój muzyczny schowek pod sceną w strażnicy. Muzycy dzięki przynależności do iłżeckiej straży nie mogli być skierowani do pracy w innych miejscowościach Generalnej Guberni lub wywożeni na roboty do Niemiec.
Fot. 16 Strażacki wóz rekwizytowy zaopatrzony w pompę ręczną na tle remizy w Iłży 1942 r.; w budynku tym pod sceną ukryte zostały instrumenty (fot. Kronika Orkiestry)
Pomimo wszystko niektórzy orkiestranci i strażacy mieli poważne problemy z władzami okupacyjnymi. Od początku 1940 r. Niemcy obserwowali wzrastającą wśród Polaków wrogość i działalność konspiracyjną. Aby temu zapobiec wprowadzili w życie Akcję AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion) – Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna. W jej wyniku, nastąpiły masowe aresztowania szczególnie wśród inteligencji oraz elit politycznych i patriotycznych. Z nich bowiem mogli wywodzić się liderzy ruch oporu. Na początku czerwca 1940 r. w ramach tej akcji w dystrykcie radomskim rozpoczęły się masowe aresztowania. Zatrzymanych przewożono do Skarżyska-Kamiennej gdzie byli przesłuchiwani i torturowani. Zdecydowana większość uwięzionych (ponad 760 osób) została rozstrzelana 29 czerwca 1940 r. w lesie Brzask koło Skarżyska. Wśród nich znalazło się aż 10 iłżan, w tym kilku strażaków. Wśród osób aresztowanych znalazł się również kapelmistrz Feliks Kolbicz, który cudem uratował swoje życie. Okoliczności swego ocalenia po latach wielokrotnie opowiadał muzykom orkiestry. Dziś tak wspomina te relacje Marcin Pastuszka: „Kolbicza uratowała umiejętność gry na skrzypcach i choroba na którą zapadł tuż przed aresztowaniem – żółtaczka. W momencie aresztowania kapelmistrz miał ze sobą skrzypce, z którymi rzadko się rozstawał. W trakcie wstępnego przesłuchania starał się przekonać Niemców, że jest zwykłym muzykiem. Mówił, że nie interesuje się polityką (choć jeszcze przed wojną miał poglądy lewicowe). Twierdził, że jedyne co do tej pory robił to nauka dzieci gry na instrumentach. Zresztą miał okazje zaprezentowania umiejętności muzycznych swoim niedoszłym oprawcą, dając im koncert gry na skrzypcach. Dodatkowo oświadczył, iż jest śmiertelnie chory ponieważ lekarze zdiagnozowali u niego ciężką chorobę. Jego wygląd zewnętrzny w czasie żółtaczki faktycznie wskazywał na bardzo zły stan zdrowia, dlatego wkrótce po przesłuchaniu jako jeden z nielicznych aresztowanych został zwolniony”.
Sporo szczęścia miał również mój dziadek basista i puzonista Władysław Pietrzykowski. Jako przedwojenny samochodziarz i kierowca we wrześniu 1939 r. został zmobilizowany i skierowany do służby medycznej. W Radomiu otrzymał samochód i został osobistym szoferem nieznanego dziś z nazwiska wojskowego lekarza, z którym wyruszył na wojnę. Niestety przesuwający się szybko wrześniowy front skierował ich przymusowo na drogi prowadzące w kierunku wschodnich rubieży Polski. Zresztą ów lekarz, gdzieś na terenach dzisiejszej Ukrainy miał zamożną rodzinę, u której postanowił się zatrzymać. Obydwaj przejechali rzekę Bug. Pokonali drogę miedzy miejscowościami: Kowel, Równe, Dubno i Sarny. Po czym przez pewien czas przebywali w polskim majątku ziemskim na Wołyniu. Lekarz namawiał go aby został tu na stałe i skutecznie próbował swatać z nieprzeciętnej urody polską nauczycielką. Jednak po wrześniowej klęsce dziadek Władysław szybko zorientował się w nowej sytuacji w jakiej się znalazł. Uświadomił sobie, że nie jest to miejsce bezpieczne ponieważ okoliczni chłopi podchodzili nienawistnie do rodziny doktora – „polskich panów” i dwór ten postanowił opuścić z uwagi na narastające napięcia narodowościowe. Oświadczył lekarzowi i zapoznanej nauczycielce, że wraca w rodzinne strony na piechotę. Tą decyzją prawdopodobnie po raz pierwszy ocalił swoje życie. Gdyby tam pozostał być może stał by się po kilku latach ofiarą Rzezi Wołyńskiej. Po opuszczeniu dworu jego marszruta nie trwała zbyt długo, został schwytany przez żołnierzy radzieckich i przekazany NKWD. Jako 34-latek, schludnie ubrany w wysokie oficerskie buty i zielone bryczesy z dłońmi wskazującymi na to iż nie pracował fizycznie, zweryfikowany został jako polski oficer częściowo przebrany w cywilne ubrania. Bardzo szybko skierowano go do grupy jenieckiej polskich oficerów i policjantów prowadzonej gdzieś w głąb Rosji. W niewoli nie pozostał jednak zbyt długo. Pewnej nocy wraz z oficerem z okolic Poznania podjął udaną próbę ucieczki. Z kolumny tej zbiegło wówczas wielu jeńców wykorzystując to, że strażnicy, którzy ich pilnowali po prostu zasnęli. Pomimo wszczętego za uciekinierami pościgu większość z nich zdołała oddalić się na bezpieczną odległość unikając pojmania. Władysław ponownie rozpoczął marsz do rodzinnej Iłży. Znów musiał przekroczyć Bug, który w tym czasie stał się już granicą miedzy III rzeszą a ZSRR. Do Iłży dotarł na piechotę pod koniec 1939 r. Tak jak pozostali członkowie orkiestry udzielał się w czasie okupacji jako strażak ciesząc się „wolnością”. O losie polskich jeńców, który również mógł podzielić dowiedział się dopiero kilka lat później w 1943 r. gdy Niemcy podali do wiadomości publicznej, iż na wschodzie odkryto masowe groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD.
Fot. 17 Siedzący w samochodzie Władysław Pietrzykowski; zdjęcie wykonane po wojnie (fot. ze zbioru rodziny Pietrzykowskich)
Niestety nie wszyscy członkowie orkiestry i OSP mieli tyle szczęścia. W więzieniach, obozach lub przez rozstrzelanie zginęli: Ciepielewski Jan (były kapelmistrz), Trześniewski Adam, Sępioł Piotr oraz Szymański Adam (członkowie straży). Trudno dziś powiedzieć konkretnie jakie straty osobowe poniosła orkiestra w czasie wojny, ale trzeba też przyznać, że zawierucha wojenna wpłynęła na powiększenie liczby instrumentów. Znana jest historia tylko jednego z nich – tenora wykonanego przez częstochowską firmę „Malko”.
Fot. 18 Tenor firmy „Malko” (fot. Łukasz Babula).
Fot. 19 Sygnatura producenta na opisanym tenorze (fot. Łukasz Babula)
Fot. 21 Opisany wyżej instrument oraz inne przedmioty przyniesione z okolicznych lasów po rozbrojeniu: koc żołnierski letni, fragment muzycznego pulpitu koncertowego, saperka z sygnaturą na trzonku „Kres”, nożyce do ciecia drutu wz.35 produkcji Gerlach Warszawa, bagnety wz. 29 produkcji F.B. Radom i Perkun, maska przeciwgazowa wz. 24 RSC (fot. Łukasz Babula)
Będąc wieloletnim członkiem orkiestry od mieszkańców okolicznych wsi często słyszałem żartobliwe sformułowanie w moim kierunku: „Ale masz Pan trąbę”. Faktycznie tenor, na którym okazyjnie gram jest instrumentem dosyć dużym. Jest wskazywany przez najstarszych członków orkiestry jako „ten przyniesiony z lasu w 1939 r.” Gra na tym konkretnie instrumencie to prawdziwy zaszczyt. Z pewnością żołnierz, który koncertował na nim w okresie międzywojennym słyszał to samo sformułowanie wielokrotnie. Wraz z tym instrumentem jego przedwojenny właściciel wyruszył na kampanię wrześniową w 1939 r. Trudno powiedzieć dlaczego? W końcu pułkowe orkiestry dęte „uzbrojone” w instrumenty i sprzęt muzyczny miały znikomą wartość bojową. Z pewnością pułk, w którym wspomniany muzyk służył został rozbity w trakcie bitwy pod Iłżą. Po niej rozpoczęło się tzw. „rozbrojenie”. Żołnierze niszczyli, wyrzucali bądź zakopywali środki walki, mundury, ekwipunek i wszystko inne co mogło by w jakikolwiek sposób łączyć ich z formacją wojskową. Taki właśnie los spotkał również instrumenty rozbrajających się w okolicy orkiestr. Wojskowy sprzęt poniewierał się wzdłuż głównych duktów lasów starachowickich. Oczywiście rynsztunkiem porzuconym przez wojsko zainteresowali się okoliczni mieszkańcy. Jedni poszukiwali przedmiotów przydatnych w domu i gospodarstwie: koce, płaszcze, siodła i uprzęże, bagnety, łopatki, siekierki, wyposażenie kuchni polowych itd. Inni kierowani duchem dalszej walki zbierali broń i amunicję tworząc leśne magazyny uzbrojenia, które po pewnym czasie znalazły się w rękach konspiracyjnych formacji. Takie początkowo przez nikogo nie kierowane działanie było zalążkiem zbrojnego podziemia. Oczywiście wspomniane zbieractwo było niezwykle ryzykowne. Okupant wprowadzając nowe porządki na tych terenach surowo karał takie postępowanie. Znane są przypadki kiedy owi zbieracze kończyli swój żywot rozstrzelaniem w lesie lub aresztowaniem, które mogło skończyć się zesłaniem do obozu koncentracyjnego. Trudno powiedzieć co kierowało człowiekiem, który ryzykując swoim życiem przytargał z lasu „wielką trąbę” i instrument ten ukrył. Z pewnością obywatel ten musiał mieć dusze „konspiratora artysty”. Po pewnym czasie znalazca instrumentu przekazał go w czasie okupacji znanym mu byłym muzykom orkiestry. Dołączył on do „tajnego składziku” w remizie. Dzięki takim właśnie miłośnikom muzyki orkiestra wzbogaciła się w czasie wojny i tuż po niej o kilka instrumentów wojskowych. Mieszkańcy Iłży i okolic znajdowali porzucone instrumenty i przechowali je przez okres okupacji, następnie po ustaniu działań wojennych przekazali tworzącej się na nowo orkiestrze. Historia tego konkretnego instrumentu – tenora zatoczyła krąg. Po kilkudziesięciu latach od zakończenia wojny instrument znów trafił w ręce żołnierza. W latach 2005-2013 grał na nim Filip Nachyła niegdyś student a obecnie absolwent Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Aktualnie instrument podczas niektórych występów znajduje się w moich rękach. Zdarza się jednak, że niekiedy przekazuję ów tenor gościnnie występującemu z nami Filipowi Nachyle.
Mimo tego iż budynek strażnicy w trakcie wojny uległ częściowemu zniszczeniu, to ukryte w nim pod sceną instrumenty przetrwały. Po wojnie orkiestra wznowiła swoją działalność. Od 1945 r. do chwili obecnej prowadzona była i jest przez następujące osoby:
– Kolbicz Feliks 1945– 1948 r.
– Myszka Stanisław ok. 1948 – 1958 r.
– Ostrowski Józef (prowadzący) ok. 1958 – 1963 r.
– Zarychta Edward ok. 1963 – 1970 r.
– Kuchciak Zdzisław 1970 – 1972r.
– Kolbicz Feliks 1972– 1979 r.
– Kuchciak Zdzisław 1979 – 2010 r.
– Rachudała Marian (prowadzący) 2010 r.
– Kwieciński Julian 2010 – 2011 r.
– Migdalski Andrzej – 2012 r. – obecnie
Bezpośrednio po wyzwoleniu, już w lutym 1945 r. Feliks Kolbicz ponownie zorganizował orkiestrę dętą i prowadził ją przez 3 lata. Orkiestra brała udział w wiecach, manifestacjach, uroczystościach państwowych, w pogrzebach ekshumowanych żołnierzy i partyzantów na terenie Iłży i Starachowic. W owym okresie była to jedyna orkiestra na terenie całego powiatu. Zdarzało się nawet, że muzycy grali kilka razy dziennie, w kilku różnych miejscowościach.
Fot. 22 Pogrzeb ekshumowanych zwłok żołnierzy i partyzantów (fot. Kronika Orkiestry)
Problemem dla powojennej orkiestry stał się brak lokalu, w którym można by było wykonywać próby, ponieważ budynek OSP był częściowo zniszczony. Pierwsze powojenne spotkania orkiestry odbywały się przy ulicy Bodzentyńskiej w budynku należącym do państwa Wieczorskich (w okresie wojny mieściła się tam siedziba niemieckiej żandarmerii). Próby odbywały się również na pierwszym piętrze tak zwanego „przedwojennego polskiego sklepu” (obecnie Banku Spółdzielczego w Iłży). Kolejnym miejscem spotkań i występów orkiestry była sala przedwojennej bóźnicy żydowskiej przy ulicy Mostowej w sąsiedztwie młyna. Przechowywane tam były również instrumenty w wygospodarowanej na ten cel szafie.
Kolejnym kapelmistrzem w 1948 r. został Stanisław Myszka, były muzyk wojskowy (kornecista). Prowadzenie orkiestry odbywało się na styl wojskowy. Stanisław Myszka dyrygując orkiestrą sprawnie posługiwał się kapelmistrzowską buławą. Ciekawostką jest, że jako kapelmistrz został zwolniony z opłat podatkowych od prowadzenia restauracji, która mieściła się przy ulicy Podzamcze. Wielokroć orkiestra po koncertach i uroczystościach spotykała się właśnie w tym lokalu.
Fot. 23 Orkiestra pod buławą Stanisława Myszki (fot. Kronika Orkiestry)
Jak wspominają najstarsi członkowie orkiestry z kapelmistrzem tym wiąże się zabawna sytuacja. W trakcie jednego z występów do tamburmajora zwróciła się jakąś piękna kobieta pytając: „Czy orkiestra umie zagrać „Jesienne róże” bo uwielbia tę piosenkę?”. Kapelmistrz odpowiedział, iż na chwilę obecną jest to nie możliwe ponieważ orkiestra nie umie utworu i nie ma takich nut. Widząc zasmuconą minę kobiety z żartem serdecznie dopowiedział: „Za 20 minut specjalnie dla pani zagramy”. Tak też się stało! Kapelmistrz na szybko z pamięci rozpisał nutowo utwór na różne głosy i po krótkim czasie orkiestra faktycznie grała zażyczoną piosenkę.
Stanisław Myszka prowadził zespół do 1958 r. Po jego śmierci orkiestra nie posiadała kapelmistrza. Był to niewątpliwie trudny okres dla muzyków. Brakowało ogólnej organizacji: systematycznych spotkań, prób i wzbogacania repertuaru
Fot. 24 Stanisław Myszka na czele orkiestry (fot. Kronika Orkiestry)
muzycznego. Nie tworzono i nie grano nic nowego. Pomimo to orkiestra potrafiła zmobilizować się do występów, podczas których prowadzącym zespół był Józef Ostrowski, który pełnił obowiązki dyrygenta. Człowiek ten wniósł nieoceniony wkład w to by instytucja ta przetrwała pomimo braku muzycznego przewodnika i przedstawiciela. Orkiestra działała wówczas społecznie z inicjatywy własnej.
Trudna sytuacja orkiestry zmieniła się na lepsze ok. 1963 r. wraz z rozwojem życia kulturalnego Iłży, kiedy to został zbudowany i otworzony Miejski Dom Kultury. Pod naciskiem społeczeństwa i miłośników orkiestry ówczesne władze zatrudniły zawodowego kapelmistrza. Został nim Edward Zarychta – człowiek legenda. Gdy zaczynałem swoją przygodę muzyczną niemal każde spotkanie członków orkiestry wiązało się z jakąś opowieścią na jego temat. „Czego to orkiestra nie wyprawiała za Zarychty!”
Fot. 25 Orkiestra prowadzona przez Józefa Ostrowskiego (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 26 Orkiestra prowadzona przez Edwarda Zarychtę (fot. Kronika Orkiestry)
Edward Zarychta pochodził z Wąchocka. Przed objęciem stanowiska w Iłży pracował w Starachowicach w PKP. Grał w orkiestrze dętej w Starachowicach początkowo na klarnecie następnie na saksofonie (mimo wypadku, w którym stracił trzy palce prawej ręki). Ktoś kto zna technikę gry na saksofonie (która podobnie jak pianino czy fortepian wymaga zaangażowania obu dłoni) z pewnością wie iż to nie lada problem grać bez części palców w prawej dłoni. W sumie to niemal niemożliwe… a Zarychta umiał! Mało tego był multiinstrumentalistą. Potrafił grać lewą ręką na instrumentach przystosowanych do osób praworęcznych takich jak trąbka czy tenor. Z pewnością musiał być to człowiek niesamowicie charyzmatyczny i wytrwały w swoim działaniu. Wypadek nie przeszkodził mu w dalszej pracy muzycznej. Postanowił skończyć kurs kapelmistrzowski. Dzięki temu mógł być zatrudniony w iłżeckiej orkiestrze. Jako niezwykle twórczy kapelmistrz prowadził orkiestrę seniorów kształtując jednocześnie nowych muzyków. Był to niezwykle prężny okres dla orkiestry, w którym opanowano wiele nowych utworów. Młodzież iłżecka została zafascynowana grą na instrumentach, zgłaszało się wielu chętnych i na próbach dochodziło do sytuacji, że na jeden instrument przypadało dwóch chętnych do nauki. Aby rozwiązać ten problem utwory grane były kilkukrotnie a członkowie orkiestry przekazywali sobie nawzajem „trąby” aby każdy umiał zagrać dany utwór. Próby odbywały się 3 razy w tygodniu. Wówczas orkiestra zdobywała laury na przeglądach i konkursach orkiestr. Zajęła I miejsce w wojewódzkim przeglądzie orkiestr dętych w Kielcach oraz wraz z inną orkiestrą ex aequo II miejsce we Włoszczowej. Co ciekawe na wspomnianym włoszczowskim przeglądzie nie przyznano żadnej z orkiestr I miejsca. Prawdopodobnie miał się na nim znaleźć iłżecki zespół, który niewątpliwie był najlepszy, jednak ze względu na „niekoleżeński” fortel jakim posłużył się kapelmistrz, nie mógł stanąć na najwyższym podium, co miało być formą kary. W trakcie uroczystego przemarszu prezentującego umiejętności poszczególnych orkiestr każda z nich miała odegrać jakiś utwór marszowy. Zarychta przemarsz ten postanowił wykorzystać aby pokazać, że są niedoścignieni w swoich umiejętnościach. Gdy kolumna stworzona z wielu orkiestr ruszyła kapelmistrz wykorzystując przerwę w utworze innej orkiestry dał sygnał do rozpoczęcia grania przekazując uprzednio swoim kolegom, że maja grać cały repertuar marszowy bez przerwy, jeden utwór za drugim. W ten sposób grający uprzednio zespół został zagłuszony, natomiast ciągłość granych przez iłżaków marszy nie pozwalała rozpocząć gry innym. Niemal cały przemarsz grała wyłącznie orkiestra z Iłży. Za co inni kapelmistrzowie mieli później do Zarychty ogromne pretensje bo nie mogli się wykazać. We Włoszczowej jako nagrodę za zajęcie drugiego miejsca orkiestra otrzymała kilka instrumentów muzycznych. Wkrótce zespół pozyskał dodatkowo nowe instrumenty zakupione przez Dom Kultury, natomiast stare instrumenty oddane zostały do profesjonalnego remontu, który wykonywany był w Kielcach.
Fot. 27 Trąbka firmy Weltklang wygrana na przeglądzie orkiestr we Włoszczowej (fot. Jacek Osojca)
W okresie dyrygentury Edwarda Zarychty orkiestra przestała być instytucją strażacką. Przekształcenie to odbywa się z inicjatywy ówczesnych władz. Zespół zaczął funkcjonować w strukturach Iłżeckiego Domu Kultury jako Miejska Orkiestra Dęta, odłączając się tym samym od straży. Zmienił się również właściciel instrumentów. „Dęciaki” będące do tej pory w posiadaniu straży przeszły na własność Domu Kultury, do którego należą do dziś. Warto w tym miejscu podkreślić, że pomimo tego iż zwierzchnictwo nad orkiestrą zmieniało się to zespół od początku swego istnienia wykazywał się pewną autonomią, (niekiedy zupełnie na przekór poleceniom „szefostwa i włodarzy”). Często o udziale orkiestry w wielu imprezach czy uroczystościach decydowali sami muzycy wraz z poszczególnymi kapelmistrzami. Dlatego poza świętami i uroczystościami państwowymi orkiestra występowała podczas świąt i wydarzeń kościelnych, na różnych festynach, ślubach muzyków lub kogoś z ich rodziny oraz na wielu innych uroczystościach okolicznościowych. Trzeba to wyraźnie podkreślić, że w wielu przypadkach miejsce i okoliczności występu wynikały z woli orkiestry a nie decyzji kierownictwa, któremu ówcześnie podlegała. Taki stan rzeczy funkcjonuje od momentu powstania orkiestry aż do dziś
Fot. 28 Orkiestra grająca w trakcie uroczystości rodzinnej u członka orkiestry Mariana Rachudały (fot. Kronika Orkiestry)
Istnieją różne rodzaje orkiestr dętych np.: strażacka, górnicza, reprezentacyjna wojskowa, policyjna, marszowa itd. Iłżecka orkiestra grała i gra zwykle stacjonarnie (siedząc lub stojąc) albo marszowo. Ale bywały wyjątki od tej reguły. Śmiało możemy powiedzieć, że „za Zarychty” była to również orkiestra „zmotoryzowana”. Najstarsi muzycy wspominają z uśmiechem na ustach iż kilkukrotnie ku uciesze mieszkańców okolicznych wsi (po części dla dowcipu) orkiestra grała jadąc na odkrytej platformie samochodu ciężarowego (Stara) lub na chłopskich furmankach. Takie niecodzienne „koncerty” odbywał się często w drodze na uroczystości w miejscowościach znacznie oddalonych od Iłży. Głównie z uwagi na brak innych środków lokomocji. Znany jest przypadek iż pewnego razu orkiestra wracając z zawodów strażackich w Suchedniowie wjechała do Wąchocka i grała objeżdżając wielokrotnie rynek (obecny plac Majora Ponurego). W trakcie tego „koncertu” wielu okolicznych mieszkańców i dzieci przybiegło na wąchocki rynek żeby zobaczyć co to za uroczystość. Natomiast na miejscu zobaczyli rozbawionych ludzi z instrumentami skupionych w kolejce pod miejscową gospodą gdzie orkiestranci postanowili się zatrzymać i „rozgościć”.
Rozwój orkiestry widać również w jej składzie. Najprawdopodobniej dopiero w czasie kapelmistrzowania Zarychty po raz pierwszy w orkiestrze pojawiła się płeć piękna. Był to niewątpliwy progres kończący wyłącznie „męskie granie” po ponad pół wieku istnienia tej instytucji. Pierwszą kobietą grającą w orkiestrze była pochodząca z niezwykle zasłużonej dla zespołu rodziny Jadwiga Jaśkiewicz – klarnecistka. Wkrótce w składzie pojawiły się kolejne klarnecistki: Wiesława Orczykowska (obecnie Kuc) i Teresa Różalska. Dziś sytuacja ta nie jest już tak wyjątkowa. W orkiestrze grało i gra wiele dziewczyn i kobiet. Tę najpiękniejszą części orkiestry na przestrzeni ostatnich lat stworzyły: Borowiec Anita (klarnet), Borowiec Anna (saksofon altowy), Celuch Aleksandra (tenor), Fereniec Małgorzata (saksofon altowy), Gębusia Katarzyna (puzon), Kocjan Malwina (saksofon altowy), Krawczyk Anna (saksofon altowy), Pogoda Małgorzata (flet), Wróbel Julia (flet).
Fot. 29 W pierwszym rzędzie orkiestry (druga z lewej) Jadwiga Jaśkiewicz z klarnetem (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 30 Kobiety w orkiestrze dziś. Pierwszoplanowo od lewej: Malwina Kocjan i Gosia Fereniec, za nimi: Ola Celuch i Kasia Gębusia w czasie próby. (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Orkiestra prowadzona była przez kapelmistrza Edwarda Zarychtę do 1970 roku. 2 października 1970 r. kapelmistrzem został Zdzisław Kuchciak, absolwent szkoły muzycznej II-go stopnia w Kielcach. Orkiestrę prowadził tylko przez dwa lata. Musiał ustąpić miejsca niezwykle zasłużonemu dyrygentowi, który chciał powrócić do prowadzenia orkiestry.
Fot. 31 Feliks Kolbicz po raz kolejny przewodzi orkiestrze (fot. Kronika Orkiestry)
W 1972 r. po raz trzeci dyrygentem Orkiestry Dętej przy Miejskim Domu Kultury został Feliks Kolbicz. Nie najmłodszy bo 68 letni schorowany kapelmistrz poruszał się na co dzień wyłącznie o lasce bez której „ponoć” nie mógł sobie poradzić w chodzeniu. Jednak działalność w orkiestrze wkrótce dodała mu takiego animuszu, że na niektórych występach zapominał o swoim kosturku krocząc dumnie przed orkiestra bez podparcia. Wśród grających było wówczas jeszcze 8 zasłużonych weteranów, którzy należeli do orkiestry od 1936 r. Z lat siedemdziesiątych do dnia dzisiejszego zachowało się najstarsze nagranie orkiestry. Pomimo tego iż jest słabej jakości obrazuje w jaki sposób orkiestra wówczas koncertowała. Niektóre z utworów wzbogacone były również o śpiew. Funkcję wokalisty pełnili wówczas wymiennie Biwan Stanisław, grający na alcie oraz Paweł Wiączek klarnecista. Wśród poważnych utworów w repertuarze znalazły się również piosenki niemal kabaretowe tworzone przez Feliksa Kolbicza. W jednej z wyśpiewywanych piosenek – obereku słychać ludowy tekst: „Od podłogi do pułapu moje cyce chlapu chlapu, moja główka podskakuje gdy nóżkami przytupuję”. Wiele z utworów kapelmistrz rozpisywał dostosowując zapis nutowy zarówno do umiejętności poszczególnych muzyków jak i całej orkiestry. Ze względu na stan zdrowia w 1979 r. Feliks Kolbicz jest zmuszony do rezygnacji z dalszego prowadzenia zespołu, opuszcza Iłżę i wyjeżdża do rodziny w Płocku.
Fot. 32 Wiersz Feliksa Kolbicza na okoliczność pożegnania z orkiestrą (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 32a Wiersz Feliksa Kolbicza na okoliczność pożegnania z orkiestrą (fot. Kronika Orkiestry)
Warto zwrócić uwagę iż w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej rządzonej przez komunistów orkiestra biorąca udział w różnych uroczystościach kościelnych miała nie rzadko spore problemy. Udział muzyków w niektórych wydarzeniach religijnych był niczym sól w oku ówczesnej lokalnej władzy. „W końcu komuniści znali wszystkich wrogów władzy ludowej zaczynając od samego Pana Boga”. Gdy orkiestra grała na pochodach 1 majowych, 22 lipca w Narodowe Święto Odrodzenia Polski, kiedy to rozbrzmiewała Międzynarodówka a zaraz za hymnem Polski był grany hymn Związku Radzieckiego wszystko było w porządku.
Fot. 33 Nuty orkiestry z czasów PRL-u (fot. Łukasz Babula)
Problem pojawiał się gdy orkiestra grała utwory religijne. Stosowane były często różnego rodzaju fortele aby występy takie utrudnić lub uniemożliwić. Zdarzało się, że muzyków czy kapelmistrzów zastraszano sugerując potencjalne problemy związane z ich pracą np. utratę stanowiska, czy brak możliwości awansu. Niektórzy orkiestranci wiedząc iż ryzykują swoją karierę zawodową, woleli nie przychodzić grać w kościele. Przez to orkiestra w świątyni musiała występować w okrojonym składzie. Niektórzy kapelmistrzowie w święta kościelne unikali prowadzenia orkiestry. Pomimo tego, że zespół grał, to nie było przed nim kapelmistrza czyli osoby, którą można by było pociągnąć do odpowiedzialności. Niekiedy poszczególni kapelmistrzowie wzywani byli do urzędu „na rozmowę”. Tak jedną z rozmów zapamiętali członkowie orkiestry: Wezwany kapelmistrz ponoć usłyszał: „jak to wygląda towarzyszu dyrygencie, że orkiestra na Bożym Ciele gra? przecież mogła by nie grać!?” Wtedy padała niezwykle ryzykowna odpowiedz: „oczywiście sekretarzu, że mogła by nie grać, ale w takim razie na 1 maja i 22 lipca też nie zagra”. I tu powstał problem i sprzeczność interesów. „Co by było gdyby na tak ważnych dla partii świętach zabrakło orkiestry! Skandal! To już lepiej niech gra tu i tu”. W taki właśnie sposób udało się „załatwiać” udział orkiestry w obrządkach liturgicznych za cichym wymuszonym przyzwoleniem władz. Znane są jednak przypadki gdy przed świętami kościelnymi częścią muzyków czy kapelmistrzem „zaopiekowali się” partyjni „koledzy”, którzy obchodzili jakieś okolicznościowe uroczystości. Pewnego razu przed Bożym Ciałem pretekstem stały się imieniny „towarzysza” z zakładu pracy suto zakrapiane alkoholem. Dwóch muzyków – trębaczy zaproszonych na biesiadę zostało upojonych i przetrzymanych do samego rana przez „kolegów”. Dzięki takiej metodzie w składzie zabrakło kluczowych głosów, bez których orkiestra nie była w stanie zagrać na procesji Bożego Ciała. W ten sposób „czerwonym” udało się osiągnąć zamierzony cel.
Fot. 34 Kserokopia zdjęcia operacyjnego orkiestry wykonanego przez agenta Służby Bezpieczeństwa; oryginał fotografii znajduje się w zbiorach IPN (kserokopia w posiadaniu autora)
Jednak nie zawsze dezorganizacyjne działania władzy były skuteczne. Niekiedy orkiestra wykazywała się lisim sprytem przed niezwykle ważnymi uroczystościami religijnymi. Do czego zdolna była władza i orkiestra świadczy fakt iż pewnego razu instrumenty zostały poddane „aresztowi” w Domu Kultury. Działanie to było nadzorowane i kontrolowane przez milicję. Miało to miejsce w 1972 r. gdy orkiestra przygotowywała się do występu z okazji nawiedzenia iłżeckiej parafii przez kopię cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Idea peregrynacji obrazu miała być sposobem przygotowania narodu na jubileusz 1000-lecia chrztu Polski. Prymas Stefan Wyszyński zawiózł najpierw wizerunek do Rzymu gdzie został poświęcony przez papieża Piusa XII. Po powrocie do kraju obraz rozpoczął peregrynację podczas której miał odwiedzić wszystkie polskie parafie. Ówczesne władze robiły wszystko aby pielgrzymkę cudownej kopii przerwać lub przynajmniej utrudniać. W trakcie peregrynacji obraz był kilkukrotnie zatrzymywany i siłą odbierany przez milicję. W tej sprawie interweniował nawet arcybiskup Karol Wojtyła.
Podczas powitania wizerunku Matki Boskiej Częstochowskie w Iłży istotną rolę miała spełnić orkiestra. Na tę okoliczność przygotowano specjalny repertuar. Na kilka dni przed uroczystością muzycy, którzy po próbie zabrali „trąby” do domów, otrzymali pisemne wezwanie wydane przez władzę, aby zwrócić instrumenty do Domu Kultury. Niektóre z wezwań dostarczone były przez milicjantów. Pismo jasno określało sankcje za nie wykonania polecenia. Brak zwrotu instrumentu traktowano jako kradzież i muzyk miał być aresztowany. W związku z powyższym sytuacja była bardzo poważna. Wszyscy muzycy wykonali polecenie i odnieśli „trąby” do Domu Kultury, który nadzorowany był przez milicjantów, tak aby nikt instrumentu na tą okoliczność nie mógł pobrać. Miało to „załatwić sprawę” podniosłego powitania z orkiestrą Świętego Obrazu. W końcu uznano, że bez instrumentów orkiestranci nie zagrają. Z pewnością wszyscy nadzorujący akcję milicjanci oraz przedstawiciele komunistycznej władzy na drugi dzień przecierali oczy ze zdumienia widząc i słysząc grającą orkiestrę, której zatrzymane instrumenty wciąż odbywały „areszt domowy”! Dla nich powinien być to cud! Na szczęście nie wszystkie działania milicji władzy były dobrze przemyślane. Pomimo tego iż orkiestra pozbawiona była instrumentów to w dalszym ciągu miała przygotowane na tą uroczystość nuty. Wielu z muzyków zaangażowało się w całonocne poszukiwania instrumentów dętych w okolicy. Niektórzy zorganizowali sobie instrumenty we własnym zakresie. Dla innych instrumenty wypożyczono z Sienna gdzie również swego czasu funkcjonowała orkiestra dęta. Umożliwiło to tym samym występ zespołu na tak ważnej uroczystości. Niestety nie dla wszystkich wówczas instrumentów wystarczyło. Ówczesny proboszcz (ks. Józef Dziadowicz) znając zaangażowanie i perypetie muzyków związane z tym występem zaprosił w formie podziękowania cały zespół na uroczysty obiad już po uroczystości. Orkiestra brała również udział w trzeciej iłżeckiej peregrynacji obrazu w 2007 r., której przebieg nie był już przez nikogo zakłócany.
Fot. 35 Pamiątka z peregrynacji w 1972 r. (fot. ze zbioru p. Zofii Włodarskiej)
Fot. 35a Orkiestra grająca w czasie I peregrynacji kopii Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Iłży na wypożyczonych instrumentach (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 36 III pielgrzymka kopii Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Iłży (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 36a III pielgrzymka kopii Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Iłży (fot. Kronika Orkiestry)
Nie tylko działania orkiestry były niekiedy opozycyjne wobec ówczesnej władzy, podobnie zachowywali się poszczególni jej członkowie w życiu prywatnym. Warto w tym miejscu zaznaczyć iż muzyk orkiestry saksofonista Marian Rachudała działacz Solidarności i pracownik Wytwórni Części Samochodowych (WCS) w Iłży, już w pierwszy dzień po wybuchy stanu wojennego zaangażował się w akcję, przez którą ryzykował nie tylko zwolnieniem z pracy ale i karą więzienia. Jak sam wspomina 14 grudnia 1981 r. brał udział w wynoszeniu z terenu WCS-u sztandaru Solidarności. Gdyby sztandar pozostał w zakładzie z pewnością zostałby wkrótce zarekwirowany przez służby. W akcji uczestniczyli trzej solidarnościowcy: Marian Świercz, Janusz Kumanowski (jego ojciec również by członkiem orkiestry) oraz pan Marian Rachudała. Świercz owinięty został płatem sztandaru, natomiast dwaj pozostali byli jego obstawą przy przejściu przez zakładową wartownię. Po zakończonej pracy wraz z tłumem wychodzących pracowników trójka konspiratorów opuściła szczęśliwie bramę zakładu. Udali się do kościoła uznając iż będzie to najbezpieczniejsze miejsce dla przechowania solidarnościowego sztandaru. W świątyni pan Marian podszedł do konfesjonału, w którym przebywał proboszcz i powiedział: „Proszę księdza ja nie do spowiedzi, chcemy z kolegami zostawić coś w kościele”. Po tych słowach proboszcz wyszedł z konfesjonału i wraz z trzema „solidarnościowymi konspiratorami” udał się do zakrystii. Po przeprowadzonej przez pana Rachudałę rozmowie z księdzem Józefem Dziadowiczem sztandar spoczął w jednej z szuflad w zakrystii gdzie przeczekał stan wojenny. Sztandar ten znajduje się w kościele do dziś.
Fot. 40 Marian Rachudała z saksofonem altowym i Marcin Pastuszka z trąbką (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Wracając do historii orkiestry. Po opuszczeniu Iłży przez Feliksa Kolbicza, 1 kwietnia 1979 r. kapelmistrzem został po raz drugi Zdzisław Kuchciak, który prowadził orkiestrę do 2010 r. Był niewątpliwym rekordzistą ponieważ łącznię na czele orkiestry stał przez 33 lata. To właśnie pod jego czujnym okiem wraz z innymi kolegami zdobywałem szlify muzyczne. Przez wiele lat był kapelmistrzem, który orkiestrą dyrygował nie buławą marszową tamburmajora a puzonem, na którym jednocześnie grał z pamięci bez nut w trakcie występów idąc przed orkiestrą.
Fot. 42 Orkiestra prowadzona przez Zdzisława Kuchciaka (fot. Kronika Orkiestry)
Fot. 43 Korowód Młodzieży Szkolnej idący ulicami Iłży z Orkiestrą Dętą – inauguracja Iłżeckich Dni Kultury (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Latami od znaku danego przez Zdzisława orkiestrze i odegraniu krótkiej melodii rozpoczynały się Iłżeckie Dni Kultury. Dziś śmiało można powiedzieć iż iłżeckiej orkiestrze poświecił większość swojego życia i sporo zdrowia. Zawsze umartwiał się brakiem muzyków, stresował i denerwował przed każdym z koncertów. Zdarzało się, że przed niektórymi występami muzycy, w ogóle nie przychodzili na próby nie mając na to czasu. A w dniu koncertu pojawiali się dopiero bezpośrednio przed graniem. Kapelmistrz stał wówczas zmartwiony przed wejściem domu kultury wypatrując „ilu to się dziś uda zebrać? bo przecież zaraz mamy wychodzić?!” Zdzisław po mistrzowsku radził sobie z kłótniami czy nieporozumieniami miedzy muzykami i ich niesubordynacją dzięki swojemu „złotemu muzycznemu sercu” i cierpliwości „z tytanu”, która kosztowała go wiele nerwów. Był przy tym niezwykle skromny. Dziesięć lat temu gdy tworzona była kronika orkiestry nie chciał aby o nim jako ówczesnym kapelmistrzu cokolwiek pisać. O tym, że za swoją działalność był odznaczony „Brązowym Krzyżem Zasługi” oraz wyróżniony „Odznaką Zasłużonego Działacza Kultury” dowiedziałem się wówczas dopiero od jego żony Pani Eli. Wspaniałym gestem władz było odznaczenie orkiestry jako instytucji z okazji 100-lecia istnienia w 2008 r. medalem „Zasłużony dla Powiatu Radomskiego”. Odznaczenie to było złożone wówczas właśnie na ręce Zdzisława Kuchciaka.
Fot. 44 Odznaczenie nadane orkiestrze w 2008 r. (fot. Łukasz Babula)
Fot. 45 Zdjęcie pamiątkowe wykonane z okazji setnego jubileuszu istnienia orkiestry (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Fot. 46 Kapelmistrz Zdzisław Kuchciak z buławą tamburmajora, za nim Tomasz Pietrzykowski z zabytkowym czteroklawiszowym barytonem (fot. ze zbioru rodziny Pietrzykowskich)
Wkrótce potem wieloletnią działalność kapelmistrza przerwała niespodziewana choroba. Był to niewątpliwy kryzys dla orkiestry, który początkowo zdezorganizował funkcjonowanie zespołu. Każdy z muzyków zadawał sobie wówczas pytanie „Jak to dalej będzie bez Ździcha i kiedy wyzdrowieje?!” Pomimo wszystko przez pewien czas orkiestra występowała bez kapelmistrza. Obowiązki prowadzenia orkiestry objął wówczas saksofonista Marian Rachudała.
Fot. 47 Prowadzący Marian Rachudała daje znak do rozpoczęcia gry (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Zdzisław Kuchciak ze swoją orkiestra związany był do końca życia. Pamiętam jak pomimo ciężkiej choroby, częściowo sparaliżowany wciąż przychodził na próby z ręką na temblaku aby dalej monitorować postępy orkiestry i nowego kapelmistrza Juliana Kwiecińskiego, który go zastąpił. Zdzisław zmarł 20 listopada 2011 r. W ostatniej drodze kapelmistrza licznie uczestniczyła orkiestra. Na pogrzeb przybyło wówczas znaczne grono muzyków, którzy na co dzień nie grali już w orkiestrze ale chcieli oddać hołd swojemu przyjacielowi.
Fot. 48 Ostatnim miejscem spoczynku naszego muzycznego przewodnika jest cmentarz parafialny w Iłży (fot. Tomasz Pietrzykowski)
W 2011 roku kapelmistrzem orkiestry został muzyk wojskowy Julian Kwieciński, który orkiestrę prowadził około roku. Wówczas powstaje koncepcja zakupienia nowych instrumentów.
Fot. 49 Orkiestra pod batutą Juliana Kwiecińskiego (fot. Iłżecki Dom Kultury)
W 2012 r. batutę nad orkiestra objął Andrzej Migdalski, który prowadzi zespół do dnia dzisiejszego. Kapelmistrz swoje dzieciństwo i młodość spędził w Iłży. Następnie przez wiele lat mieszkał i pracował w Wałbrzychu gdzie prowadził miedzy innymi ognisko muzyczne oraz grał jako muzyk orkiestrowy w Filharmonii Sudeckiej. Jest to zarazem akademicki kolega byłego kapelmistrza Zdzisława Kuchciaka. Również absolwent szkoły muzycznej II-go stopnia w Kielcach. Zresztą obydwaj wiele lat temu egzamin końcowy na puzonie zdawali u tego samego profesora. Po opuszczeniu Wałbrzycha zamieszkał w Radomiu skąd po pewnym czasie zaczął przyjeżdżać do iłżeckiej orkiestry i grał w niej początkowo jako puzonista. Następnie posiadając wysokie kwalifikacje muzyczne został mianowany na kapelmistrza. Wielu z mieszkańców Iłży zauważyło iż w ostatnich latach zmieniło się zupełnie brzmienie orkiestry. Dzięki sześcioletnim wysiłkom kapelmistrza i intensywnej pracy zespołu niemal cały repertuar orkiestry został zaktualizowany i wzbogacony o wiele nowych utworów. Orkiestra zyskała również wielu nowych muzyków odmładzając tym samym swój skład.
Fot. 50 Orkiestra prowadzona przez Andrzeja Migdalskiego (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Fot. 51 Orkiestra prowadzona przez Andrzeja Migdalskiego (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Fot. 52 Przykładowe etapy „chałupniczej” naprawy wgiętego i pękniętego instrumentu (fot. Tomasz Pietrzykowski)
Przyczyna zmiany brzmienia orkiestry wynikała również z faktu iż cześć wysłużonych instrumentów, których dźwięk pozostawiał wiele do życzenia została zastąpiona nowymi. Jednak trzeba przyznać, że niektóre leciwie „trąby” mają swój niepowtarzalny urok a niekiedy i kaprysy (złośliwość rzeczy martwych). Z grą na starym instrumencie jest niekiedy jak z jazdą starym samochodem, „często coś się psuje”. Kilkukrotnie w swojej historii stare instrumenty oddawane były do profesjonalnych firm „na przegląd”. Drobnymi naprawami instrumentów i akcesoriów muzycznych niegdyś zajmowali się członkowie orkiestry miedzy innymi: Jan Wilczyński, Bogdan Pastuszka i Marian Rachudała (skóry do bębna). Obecnie w dalszym ciągu takie drobne renowacje wykonują we własnym zakresie członkowie orkiestry: Jerzy Kopacz (specjalista w naprawie saksofonów), Marcin Pastuszka (naprawy akcesoriów i instrumentów) oraz Tomasz Pietrzykowski (instrumenty dęte blaszane). W naprawach pomagają niekiedy sympatycy orkiestry i znajomi muzyków posiadający odpowiednie urządzenia i narzędzia lub pracownicy domu kultury. Niekiedy takie „desperackie” naprawy wykonywane były (ku niezadowoleniu rodzin muzyków) w największe święta kościelne czy państwowe. Przykładowo, były przypadki, że w niedzielę, Boże Ciało czy 3 Maja „coś się urwało, coś zepsuło i zginęło”, a następnego dnia rano już jest kolejne granie i nie można sobie pozwolić na to aby zabrakło zepsutego instrumentu. Wtedy właśnie w przydomowych warsztacikach muzyków i ich znajomych w ruch szły: lutownice, palniki, szlifierki, wiertarki, pilniki a niekiedy nawet tokarki i frezarki! Z pewnością niektórzy ludzie słysząc takie dźwięki burzące atmosferę podniosłego święta zadawali sobie pytanie: „Co za wariat w takie święto pracuje!?” Tymczasem już następnego dnia ci sami ludzie mogli usłyszeć efekty tych „niechlubnych dziwnych dźwięków” w czasie koncertu orkiestry, podczas którego grał naprawiony instrument. Często właśnie takie „naprawy świąteczne” wykonywałem osobiście. W chwili obecnej sytuacja ta znacznie się poprawiła z uwagi na fakt iż większość z grających „trąb” jest nowa. Udało się sfinalizować zakup przez Dom Kultury nowych instrumentów miedzy innymi dzięki funduszom pozyskanym na ten cel z środków Unii Europejskiej. Swój udział z zakupie nowych instrumentów miał również iłżecki proboszcz ks. kan. mgr Stanisław Styś. W Iłżeckim Domu Kultury w pomieszczeniu użytkowanym przez orkiestrę nowe instrumenty jak również i te najstarsze znalazły swoje miejsce w nowych, specjalnie dla nich stworzonych szafach. Być może w przyszłości uda się zorganizować ekspozycję w nowej Sali Widowiskowo Kinowej im. Józefa Myszki prezentującą najstarsze instrumenty muzyczne, które obecnie przeszły już „na emeryturę”.
Nie tylko instrumenty są elementem łączącym dawną historię z dniem dzisiejszym. Kolejnym przykładem kiedy stare wiąże się z nowym są „iłżeckie zamkowe hejnały”. I nie chodzi tu o takie „wykonywane na zamku przez okoliczną młodzież z butelką czy puszką przy ustach”. Co ciekawe i dotychczas zupełnie nieznane od kilku lat istnieje już „Hejnał Iłżecki” skomponowany przez kapelmistrza Andrzeja Migdalskiego. Od kilku lat ten krótki sygnał rozpoczyna Iłżeckie Dni Kultury.
Fot. 53 Nuty „Hejnału Iłżeckiego” (fot. Piotr Czarnecki)
Przyczyn powstania tego krótkiego, prostego sygnału jest wiele i związane są one oczywiście z regionalną historią. Zamek, związki Iłży i Krakowa za sprawą biskupów krakowskich. Dawne od lat nie słyszane dźwięki, które niegdyś spływały z zamku w latach jego świetności na miasto, dały podwalinę do stworzenia tego granego na trąbkach krótkiego utworu, oraz nadały mu barokowego charakteru. Być może właśnie dzięki temu hejnałowi uda się w przyszłości odtworzyć zapomnianą regionalną Wielkanocną tradycję. Z pewnością mało kto już dziś pamięta, że w Wielkanoc przed wojną w Iłży rozbrzmiewał nie tylko baraban ale grała też trąbka. Nieznany dziś utwór odgrywał członek orkiestry, strażacki sygnalista druh Cichosz stojąc na wzgórzu zamkowym. Zresztą sygnały odgrywane z iłżeckiego zamku towarzyszyły mieszkańcom Iłży również w innych uroczystościach czy wydarzeniach zwiastując tym samym ważne dla miasta wydarzenie. Znany jest przypadek z 8 maja 1929 roku kiedy to O.S.P. Iłża obchodziło jubileusz 25-lecia istnienia. Tego dnia o godzinie 5 rano ze wzgórza zamkowego popłynął dźwięk „Pobudki” granej przez Cichosza. Być może uda się tą tradycję odtworzyć by powróciła na stałe. Sporadycznie w nawiązaniu do tego zwyczaju w trakcie rekonstrukcji historycznych organizowanych przez Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej 51 pułku piechoty Strzelców Kresowych z iłżeckiego wzgórza zamkowego słychać „Hasło Wojska Polskiego” i „Ciszę” w wersji wojskowej. Sygnały te odgrywane są przeze mnie na zabytkowej wojskowej trąbce sygnałowej Armii Stanów Zjednoczonych prawdopodobnie używanej przez wojsko polskie w 1939 r.
Fot. 54 Trąbka sygnałowa Reiffel & Husted US. Produkowana w latach 1916-1930 w Chicago (fot. Łukasz Babula)
Nie zawsze takie „zamkowe występy” były indywidualnym „solo – wybrykiem” jakiegoś muzyka orkiestry działającego z inicjatywy własnej. Na przestrzeni dziejów nie były to wyjątki gdy dęciaki iłżeckiej orkiestry rozbrzmiewały na zamku. Orkiestra w pełnym składzie na wzgórzu zamkowym grała wielokrotnie. Jak wynika z przekazywanych opowieści, po pierwszej wojnie światowej w jednym z zamkowych pomieszczeń (służącym niegdyś jako lazaret dla żołnierzy austriackich) mieszkańcy miasta zorganizowali punkt kulturalno rozrywkowy. W pomieszczeniu tym przy wtórze zespołu urządzano nawet zabawy taneczne. Po jednej z nich zorganizowanych przez straż i orkiestrę wybuchł pożar niszcząc ostatnie użytkowe poniszczenie na zamku.
Orkiestra przed wojną w pełnym składzie grała nawet na szczycie baszty. Z pewnością był to nie lada wyczyn. Dostęp na koronę wierzy był wówczas znacznie ograniczony i wymagał sporo wysiłku aby tam się dostać. Dodatkowo kolejnym problemem stało się przetransportowanie na górę instrumentów. Większość z nich na szczyt baszty wciągnięta była przy pomocy liny, dzięki czemu orkiestra koncertowała z najwyższego w okolicy punktu widokowego. Prawdopodobną datą tego wydarzenia jest rok 1928. Orkiestra grała wówczas na zamku w 10 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.
Również po wojnie cały skład orkiestry wielokrotnie grał stojąc na starych murach górujących nad miastem. Występy takie pamiętają najstarsi z żyjących muzyków orkiestry miedzy innymi Bogusław Pastuszka i Marian Rachudała. Niekiedy występy takie organizowane były aby uczcić imieniny obchodzone 8 maja przez jednego z dyrygentów Stanisława Myszkę po czym orkiestra spotykała się z solenizantem w gospodzie, której kapelmistrz był właścicielem. Często gdy kapelmistrzem był Edward Zarychta orkiestra defilowała na placu zamkowym ćwicząc musztrę marszową w trakcie grania i sposób chodzenia. Podobne spontaniczne orkiestrowe defilady odbywały się w formie prób na obrzeżach Iłży. Czasem takie próby okazywały się niebezpieczne. Pewnego razu grająca orkiestra szła ulicą Batalionów Chłopskich w kierunku Pakosławia. Dźwięki instrumentów wystraszyły dwa konie zaprzężone do chłopskiego wozu, który jechał z naprzeciwka. Gdy zza zakrętu wyłoniły się pędzące w stronę muzyków konie, nad którymi woźnica nie był w stanie zapanować Zarychta zmuszony był przerwać granie żeby nie doprowadzić do tragedii. Podobne sytuacje z udziałem wystraszonych koni miały również miejsce wielokrotnie w trakcie występów orkiestry na ulicach miasta.
Patrząc na historie orkiestry i jej muzyków z perspektywy 110 lat możemy śmiało powiedzieć, że iłżecka orkiestra jest instytucją wielonarodową. Warto zwrócić uwagę iż na przestrzeni lat w składzie orkiestry usłyszeć można było inne języki niż tylko polski, miedzy innymi język rosyjski i francuski. Przed I wojną światową w składzie orkiestry znaleźli się Rosjanie. Natomiast obecnie czasem podczas koncertów występy uświetniają muzycy z Belgii grający na co dzień w Fanfare Royale „Les Amis Réunis” d’Ellezelles. Od 1997 roku zwykle w okresach wakacyjnych wraz z orkiestrą gościnnie występuje Belg trębacz Joël Hustache. Znalazł się w składzie Iłżeckiej orkiestry gdy ta koncertowała miedzi innymi w: Grabowcu, Starachowicach, Maruszowie i Krępie Kościelnej. Kilka lat temu w Rzeczniowie z zespołem zagrał w sekcji perkusyjnej również jego syn werblista Thomas Hustache.
Fot. 55 Trębacz Joël Hustache wraz z synem Thomasem (fot. ze zbioru rodziny Hustache)
Fot. 56 Thomas Hustache (obecnie) w trakcie występu w Belgii (fot. ze zbioru rodziny Hustache)
Fot. 57 Na pierwszym planie w centralnej części zdjęcia Joël Hustache podczas występu orkiestry w Starachowicach (fot. ze zbioru Marcina Pastuszki)
Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat przez orkiestrę przewinęło się wiele osób, przez co jej skład niemal na każdym występie był zmienny. W ostatnich kilku latach w zespole grali, bądź nadal grają następujący muzycy:
Czarnecki Piotr – trąbka
Pastuszka Marcin – trąbka
Iwanicki Paweł – trąbka
Szelmanowski Piotr – trąbka
Lis Daniel – trąbka
Rachudała Marian – saksofon altowy
Kocjan Malwina – saksofon altowy
Fereniec Małgorzata – saksofon altowy
Fręchowicz Jakub – saksofon altowy
Borowiec Anna – saksofon altowy
Kozieł Wiesław – alt
Borowiec Anita – klarnet
Dudek Henryk – klarnet
Zaręba Marcin – klarnet
Kępa Jakub – klarnet
Wróbel Julia – flet
Pogoda Małgorzata – flet
Lis Andrzej – saksofon altowy
Migdalski Piotr – saksofony: tenorowy/altowy/sopranowy
Kopacz Jerzy – saksofon tenorowy
Kwiatkowski Jan – saksofon tenorowy
Osojca Jacek – tenor
Celuch Aleksandra – tenor
Borek Bartłomiej – tenor
Pietrzykowski Tomasz – tenor
Konieczny Roman – tenor/puzon
Nachyła Filip – tenor
Gębusia Katarzyna – puzon
Migdalski Andrzej – puzon
Kosowski Ireneusz – tuba
Matysek Jan – tuba
Góralski Karol – tuba/helikon
Kurek Bartłomiej – werbel/perkusja
Kurek Dariusz – werbel/perkusja
Kamil Majewski – werbel/perkusja
Michalczyk Mieczysław – bęben/czynele
Duraziński Grzegorz – czynele
Sar Edward – czynele
Fot. 58 Cześć członków orkiestry przed pasterką w 2017 r. (fot. Katarzyna Gębusia)
Rok 2018 będący jednocześnie 110 rocznicą powstania orkiestry, powoli dobiega już końca. Jednak dla zespołu był to rok niezwykły. Wśród wielu uroczystości, które uświetniła iłżecka orkiestra, kilka miało dla nas szczególne znaczenie.
W dniu 30 września w Iłżeckim amfiteatrze MGOSiR-u odbył się Finał Konkursu na najlepszą Orkiestrę Dętą Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich 2018 w Województwie Mazowieckim. Co dla nas najważniejsze, była to pierwsza takiego rodzaju impreza zorganizowana kiedykolwiek w Iłży! Jury zakwalifikowało osiem orkiestr dętych z terenu województwa mazowieckiego. W tym gronie znalazła się również Iłżecka Orkiestra Dęta. Zorganizowanie festiwalu właśnie w Iłży było niewątpliwym prezentem władz w roku naszego jubileuszu, za który możemy być wdzięczni Marszałkowi Województwa Mazowieckiego Adamowi Struzikowi oraz byłemu Burmistrzowi Iłży Andrzejowi Moskwie. Konkurs po raz piąty zorganizowało Biuro Regionalne Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich. Poprzednie jego edycje odbywały się w Wyszogrodzie, Jońcu, Grodzisku Mazowieckim i Rejmontówce. Pula nagród w piątej edycji konkursu wyniosła 15.000 zł. Było zatem o co walczyć.
Fot. 59 Plakat promujący Iłżecki przegląd (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Na iłżecki przegląd przybyło finalnie siedem orkiestr. Sześć z nich brało udział w konkursie, natomiast gwiazda imprezy, Kozienicka Orkiestra Dęta Furioso wystąpiła jako laureat ubiegłorocznego konkursu KSOW. Orkiestry konkursowe były niezwykle zróżnicowanie. Mogliśmy usłyszeć zespoły klasyczne, młodzieżowe, strażackie i big-bandowe. Wybrane utwory wykonywano wraz z wokalistami. Orkiestry konkurowały ze sobą się nie tylko muzycznie. Niektóre z nich paradowały w barwnych strojach pokazując różnorodne układy choreograficzne musztry paradnej zarówno zespołów jak i towarzyszących im mażoretek. Każda z orkiestr prezentowała się podczas półgodzinnego koncertu. Pięcioosobowa Komisja Konkursowa dokonała wyboru tegorocznych laureatów, których ranking układał się następująco:
I miejsce – Orkiestra Dęta OSP PILAWA (nagroda 5 tys. zł)
II miejsce – Orkiestra Dęta OSP WYSZKÓW (nagroda 4 tys. zł)
III miejsce – Miejska Orkiestra Dęta MODERATO z Warki. (nagroda 3 tys. zł)
Pomimo tego iż pozostałe zespoły nie stanęły na podium jury za udział w tej „muzycznej batalii” postanowiło przyznać im wyróżnienia w wysokości 1 tys. złotych dla każdego. Nagrody te otrzymały:
– Iłżecka Orkiestra Dęta
– Orkiestra Dęta BONI ANGELI z Jedlni
– Orkiestra Dęta THE ORCHESTROSE z Różana
Fot. 60 Iłżecka orkiestra występująca podczas konkursu (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Nagrody zostały wręczone kapelmistrzom i reprezentantom poszczególnych orkiestr w postaci symbolicznych czeków. Iłżecka orkiestra nie była jedyną orkiestrą, która w tym roku miała swój jubileusz. Również 110 lat swojego istnienia obchodził zwycięzca tegorocznego konkursu z Pilawy. Jednak możemy się pochwalić, że w składzie naszej orkiestry rozbrzmiewało kilka historycznych instrumentów. Między innymi cztero klawiszowy tenor, (na którym miałem okazje zagrać osobiście) będący w orkiestrze od początku jej istnienia. Oraz opisany już wcześniej wojskowy tenor pochodzący z pobojowiska bitwy pod Iłżą, na którym zagrał gościnnie Filip Nachyła. Piękna i pogodna niedziela 30 września była niewątpliwym świętem muzyki, w którym mogliśmy uczestniczyć. W imieniu swoim i moich kolegów chciałbym serdecznie podziękować za doping i obecność na konkursie naszym rodzinom, znajomym i sympatykom iłżeckiej orkiestry.
Fot. 61 Kapelmistrz Andrzej Migdalski prezentujący symboliczny czek nagrodowy (fot. Iłżecki Dom Kultury)
Nasz jubileusz zbiegł się w 2018 roku z kolejnym ważnym wydarzeniem. 11 listopada w kraju obchodzone były uroczystości 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Również orkiestra wydarzenie to chciała upamiętnić we własny osobliwy sposób. W nawiązaniu do hejnałów granych niegdyś z iłżeckiego zamku, oraz do wydarzenia, które prawdopodobnie miało miejsce 90 lat wcześniej tj. 11 listopada 1928 roku. Orkiestra po raz drugi w swojej historii zagrała z iłżeckiej wieży zamkowej. „Hejnał Iłżecki” w wykonaniu Piotra Czarneckiego, Marcina Pastuszki oraz Jacka Osojcy zagrany ze szczytu baszty o godz. 11.00, przerwał świąteczną ciszę i stał się znakiem do rozpoczęcia iłżeckich obchodów Święta Odzyskania Niepodległości. Następnie orkiestra w całym składzie zagrała dwa utwory patriotyczne „Rotę” oraz „Marsz, Marsz Polonia”. Ten krótki ale niezwykły koncert słyszany był doskonale w cały mieście a nawet w pobliskich wsiach. Patrząc z wieży na uliczki miasta można było zauważyć wielu mieszkańców, którzy zatrzymali się i kierowali wzrok na ruiny zamku skąd dochodziły dźwięki naszego koncertu. Po „zamkowym” graniu orkiestra uczestniczyła w dalszej części obchodów w kościele parafialnym oraz pod Pomnikiem Obrońców Ziemi Iłżeckiej. Wielu z mieszkańców Iłży już po uroczystościach gratulowało nam pomysłu, oraz wyjątkowego występu z zamkowej wieży. Niemal każda z osób, z którymi mieliśmy okazję porozmawiać namawiała nas by orkiestra koncertowała z baszty częściej.
Fot. 62 Zdjęcie członków orkiestry na szczycie wieży. Od lewej: Tomasz Pietrzykowski, Malwina Kocjan, Piotr Czarnecki i Katarzyna Gębusia (fot. Jacek Osojca)
Iłżecka orkiestra przez 110 lat swojego istnienia miewała różne okresy, lata „grube i chude”, rosła w potęgę bądź walczyła o przetrwanie. Latami muzyka orkiestry jednym się podobała, rodząc zachwyt … innym nie. Tak jest też i dziś. Jednak zarówno niegdyś jak i obecnie w okolicy bez mała nie ma uroczystości, w której nie brałaby udziału orkiestra. Utwory grane przez zespół w święta kościelne, państwowe czy podczas zupełnie innych okoliczność towarzyszą mieszkańcom miasta uświetniając dane wydarzenie. Wszyscy są do tego przyzwyczajeni i nie wyobrażają sobie by orkiestry w takich momentach mogło zabraknąć. Z pewnością tak wspaniały jubileusz nie byłby możliwy gdyby nie wytrawili ludzie – pasjonaci muzyki i gry na instrumentach. To oni tworzyli, tworzą i będą tworzyć orkiestrę. Dlatego zapraszamy na próby wszystkich miłośników muzyki i orkiestry oraz zachęcamy do nauki gry na instrumentach. W końcu jest to zespół zupełnie amatorski. Niektórzy na myśl o graniu na instrumencie mogą się uśmiechać z powątpiewaniem w swoje możliwości. Jestem jednak przekonany, że z odrobiną wiary we własne siły i samozaparcia, początkujący, którzy będą ćwiczyć z nami, otrzymają szansę tworzenia historii tej instytucji, która jest najdłużej funkcjonującym lokalnym zespołem muzycznym, oraz jedną z niewielu tutejszych organizacji mogących się pochwalić tak długoletnim dorobkiem i tradycjami.
Niniejszy artykuł nie powstałby gdyby nie relacje członków i sympatyków orkiestry. Za poświęcony czas na długie rozmowy serdecznie dziękuję: Bogdanowi Pastuszcze, Marcinowi Pastuszce, Marianowi Rachudale, Andrzejowi Pietrzykowskiemu, Elżbiecie Kuchciak i Andrzejowi Migdalskiemu. Dziękuje również za przekazane materiały, wykonane zdjęcia i udzielanie rozmaitych informacji: Piotrowi Czarneckiemu, Jackowi Osojcy, Łukaszowi Babuli, Tomaszowi Skibie, Pawłowi Nowakowskiemu, Zofii Włodarskiej, rodzinie Henryka Domitra, Beacie Bujakowskiej – dyrektorowi Muzeum Regionalnego w Iłży oraz Dyrekcji i Pracownikom Domu Kultury w Iłży.