W tym roku minęło 70 lat od rozpoczęcia budowy protoplasty obecnego Zakładu Górniczo-Metrowego „Zębiec” w Zębcu czyli Kopalni i Zakładu Wzbogacania Piasków Żelazistych w Zębcu. Zakład w Zębcu miał duży wpływ na rozwój Iłży i okolicznych miejscowości będąc największym lokalnym pracodawcą, który zatrudniał i umożliwiał utrzymanie się kilkuset rodzin w ciągu kilku dekad.
Wstępne prace nad budową dużej kopalni w okolicach Zębca rozpoczęto w 1950 r.[1] Dotychczas na tym terenie działało kilka niedużych kopalń rudy. Od listopada 1952 r. Przedsiębiorstwo Geologiczne Rud Żelaza w Częstochowie na zlecenie Centralnego Zarządu Kopalń Rud Żelaza rozpoczęła badania górnicze polegające na budowie szybików i wierceniu otworów, które miały potwierdzić występowanie dużych złóż rud na tym terenie. Badaniami kierował inżynier Tadeusz Wielocha. Przy pracach korzystano również z doradcy sowieckiego inż. Siemiejewskiego.[2]
Tuż po zakończeniu II wojny światowej profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie Witold Budryk rozpoczął badania nad wzbogacaniem piasków żelazistych. W Instytucie Metali Nieżelaznych w Gliwicach w latach 1953-1954 r. przeprowadzono próby wzbogacania piasków żelazistych na skale półtechniczną poprzez przemywanie piasków na płuczce w Konopiskach koło Częstochowy. Następnie tak uzyskaną rudę przewieziono do Zakładów Górniczo-Hutniczych w Szklarach (powiat ząbkowicki) gdzie w piecach obrotowych uzyskano żelgrudę czyli półprodukt stosowany zamiast złomu w procesie wytapiania stali. Ze strony instytutu badania nadzorował docent Władysław Madej. W latach 1956-1957 naukowcy pod kierownictwem docenta Madeja przeprowadzili w zakładzie w Ogorzelcu kolejne badania polegające na przemywaniu piasków, które następnie w piecach obrotowych Zakładów Cynkowych w Trzebini przerobiono na żelgrudę. Na podstawie badań zleconych przez Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego i Zjednoczenia, Biuro Projektów Przemysłu Hutniczego w Gliwicach opracowało dokumentację techniczną dla budującego się zakładu w Zębcu.[3]
Pozytywne badania geologiczne oraz efekty prób wzbogacania piasków żelazistych doprowadziły do podpisania w dniu 22 kwietnia 1954 r. uchwały nr 220/54 Prezydium Rządu, zobowiązującą Ministerstwo Hutnictwa do wybudowania dwóch kopalń odkrywkowych i zakładu wzbogacania piasków żelazistych. Do końca 1959 r. w podiłżeckim Tychowie miała powstać kopalnia, w której zakładano wydobycie dwóch milionów ton piasku rocznie i pozyskanie w ten sposób 200 tys. ton czystego żelaza. W Zębcu do końca 1957 r. miała powstać druga kopalnia, w której wydobycie piasku przewidywano na poziomie 500 tys. ton rocznie o zawartości 28-30% żelaz, co odpowiadało 50 tys. ton czystego żelaza. Do produkcji żelgrudy planowano wybudowanie 10 pieców obrotnych, które miały być uruchomione do końca 1959 r.
Zarządzeniem nr 230 z dn. 14.06.1954 r. Ministerstwo Hutnictwa powołało przedsiębiorstwo państwowe pod nazwą Kopalnie i Zakłady Wzbogacenia Piasków Żelazistych w Budowie w Zębcu.[4]
Wstępne koszty budowy zakładu wynosiły 787 400 000 zł. Po przeprowadzeniu prób technicznych w Ogorzelcu i Trzebinie postanowiono do pierwotnego planu wprowadzić zmiany, budując w Zębcu jedynie zakład wzbogacania piasków, który miał składać się 6 pieców o długości 95 metrów i średnicy 4,2 metra i zdolności produkcyjnej na poziomie 270 000 ton żelgrudy rocznie. W przyszłości planowano zwiększenie ilość pieców do 9 i zdolności produkcyjnej do 400 000 ton żelgrudy rocznie. Zatwierdzone nowe koszty budowy 6 pieców wzrosły do 1316 milionów złotych, a budowa kolejnych 3 pieców miała kosztować dodatkowo 306 milionów złotych. W wyżej wymienionych kosztach nie uwzględniono budowy zapory w Brodach i wodociągu z Brodów do Zębca, które oszacowano 133 miliony. Po kolejnych aneksach budowa zakładu wraz z budową osiedla dla pracowników w Iłży miała kosztować 1684 milionów złotych.[5]
Głównym wykonawcą inwestycji było Ostrowieckie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego. W 1956 r. Krakowski Oddział Zjednoczenia Robót Zmechanizowanych rozpoczął budowę od karczowania lasu i niwelowania terenu. W latach 1956-1957 wybudowano wiadukt żelbetonowy z torowiskiem do kopalni, oraz budynki garażowe. W 1958 r. wzniesiono budynek dla elektrowozów oraz magazyny główny i części zapasowych. W 1959 r. ukończony został budynek kotłowni, w której pracownicy Mostostalu Będzin rozpoczęli montaż 4 kotłów.
W tym samym czasie Warszawskie Zjednoczenie Wodno-Inżynieryjne rozpoczęło z opóźnieniem spowodowanym dodatkowymi badaniami hydrograficznymi (prowadzonymi przez Biuro Projektów Budownictwa Komunalnego w Krakowie) budowę zapory w Brodach Iłżeckich. W 1956 r. prace przy zaporze były na etapie modelowania upustu żelbetonowego.[6] Problem była lokalizacja osiedla przyzakładowego dla osób przesiedlonych z terenów przeznaczonych na zalanie i dla przyszłych pracowników. W końcu większość z 400 wysiedlonych rodzi zamieszkała w Michałowie i w Pałowie a część w powiecie opatowskim.
W latach 1954-1959 na budowę zakładu wydano łącznie 208 mln. zł co stanowiły 12,4 % całości kosztów. Inwestycja nie przebiegała tak dobrze jak założono. Zastanawiano się nawet nad jej wstrzymaniem. W czerwcu 1958 r. zapadła decyzja w Komisji Planowania przy Radzie Ministrów by kontynuować budowę zakładu. Decyzja ta spowodowała przyznanie większych środków pieniężanach z budżetu państwa.[7] W 1959 wydano nowe zarządzenie Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego nr 86/59, które zakładało dwuetapową budowę zakładu w Zębcu. W pierwszym etapie do końca 1962 r. planowano uruchomić dwa piece o zdolności produkcyjnej 90 tysięcy ton żelgrudy rocznie. W drugim etapie do końca 1964 r. zakładano uruchomić kolejne 4 piece, które z już wybudowanymi dwoma miały produkować 270 tysięcy ton żelgrudy rocznie. W trzecim etapie, do końca 1968 r. planowano wybudować kolejne 3 piece. Razem 9 pieców miało mieć zdolność produkcyjną na poziomie 400 tys. ton żelgrudy rocznie. W trakcie budowy zdecydowano jednak zredukować ilości pieców do 6. Postanowiono wybudować 3 piece w pierwszym etapie do końca 1965 r. i 3 w drugim etapie do 1968 r.
Większość prac budowalnych do 1963 r. była mocno zaawansowana, w niektórych budynkach rozpoczęły się już prace montażowe. Opóźnienia były przy instalacji drugiego i trzeciego pieca ponieważ nie dostarczono na czas pierścieni tocznych. Ostrowieckie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego nie wywiązywało się z terminów. Prace koordynowane były przez dyrekcję zakładu, która w tym celu powołała Samodzielny Oddział Wykonawstwa Inwestycyjnego.
Do roku 1962 r. w przygotowaniach do uruchomienia kopalni zdjęto około 2,5 miliona metrów sześciennych nadkładu. Aby dotrzeć do pokładów piasków żelazistych pozostało jeszcze do zdjęcie 4 miliony metrów sześciennych nakładu, które planowano wykonać w latach 1963-1964. Trudności przy budowie kopalni związane były także z charakterem złóż piasków żelazistych, które zalegały bardzo nieregularnie i wydobywanie ich koparką kołowo frezową było problematyczne. Do budowy kopalni oraz jej przyszłej eksploatacji zakupiono olbrzymią zwałowarkę i koparki kołowo-frezowe typu SchRs-315 w Niemieckiej Republice Demokratycznej (NRD). Były to koparki o długości 34,5 metrów, wysokości 15 metrów i masie 333 tony.[8] Ponadto kopalnia miała na stanie duże czechosłowackie koparki Škoda E-25[9], które bardziej się nadawały do zębieckich warunków niż koperki kołowo-frezowe, które ze względu na dość twardy grunt szybko się zużywały. Transport piasku z kopalni do zakładu odbywał się za pomocą lokomotyw elektrycznych LEW EL 2 popularnie zwanych krokodylami oraz 128 wagonów samowyładowczych.[10] Jedna z zębieckich lokomotyw o nr 08 do niedawna jeszcze używana była w Kopalni Węgla Brunatnego „Konin” w Kleczewie. Pod koniec 1962 r. zakończono już pierwszy etap budowy zbiornika wodnego w Brodach Iłżeckich o pojemności 3,5 mln m3 co w pełni zapewniała zapotrzebowanie wody do produkcji zakładu. Planowano do 1965 r. ramach drugiego etapu zwiększyć pojemność zbiornika do 6 mln m3. Woda do zakładu miała być doprowadzona wodociągiem budowanym przez Warszawskie Przedsiębiorstwo Wodno-Inżynieryjne.[11]
W Iłży rozpoczęto budowę osiedla dla pracowników, którą prowadziło PWRN Kielce. Na ten cel już 1961 r. przeznaczono 6 milionów zł. Do końca 1965 r. planowano wybudować 1120 izb mieszkalnych. W 1962 r. dla potrzeb zakładu utworzono w Iłży przy ulicy Błazińskiej przyzakładową Zasadniczą Szkole Zawodową. Początkowo miała kształcić uczniów w specjalnościach ślusarsko-mechanicznej i elektrycznej. 1 maja 1964 r. dotychczasowego dyrektora Dunalewicza zastąpił inż. Zbigniew Kasperczyk.
W styczniu 1965 r. budowa „Zębca” była już na ukończeniu, 3 lutego powołano komisję do odbioru ostatecznego. Jednak po przeprowadzeniu kontroli zakładu 16 marca 1965 r. komisja orzekła, że nie nadaje się on jeszcze do uruchomienia.
1 kwietnia 1965 r. (31.03.1965 r. taką datę uruchomienia znajduje w meldunku mjr. Pastuszki[12]) ruszyła częściowa produkcja na pierwszej nitce. Od tego dnia zmieniono także nazwę przedsiębiorstwa z Zakładów Wzbogacania Piasków Żelazisty w Zębcu na Zakłady Górniczo-Hutnicze „Zębiec” w Zębcu. Odpowiedzialnym za rozruch został inż. Bogdan Szczepaniak.[13] Uruchomiany zakład podlegał pod Zjednoczenie Kopalnictwa Rud Żelaza w Częstochowie i Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego.
Zakład składał się 6 wydziałów:
1. Kopalnia zaopatrująca zakład w piasek żelazisty.
2. W-1 Płuczka gdzie dokonywało się wstępnie wzbogacanie.
3. W-2 Wydział Produkcji Żelgrudy zwany tzw. wzbogacanie wtórne.
4 W-3 Wydział Produkcji Sit.
5 W-4 Warsztaty Mechaniczno-Remontowe.
6. W-5 Wydział Produkcji Nakrętek.
Już w pierwszym miesiącu pracy zakładu doszło do wybuchu w skruberze czyli urządzeniu do odpylania gazów z pieca obrotowego nr 1. W wyniku wybuchu został przesunięty ważący ponad 100 ton skruber, wyleciały szyby w budynkach oraz uległy pogięciu urządzenia łączące skruber z kominem.[14] Przyczyną wybuchu było prawdopodobnie nagromadzenie się tlenku węgla w skruberze. Do podobnej eksplozji doszło również w sierpniu 1965 r.[15]
W pierwszym miesiącu zaplanowano wyprodukowanie 2000 ton żelgrudy, a udało się uzyskać jedynie 101 ton czyli 5 % planu. W kolejnych miesiąc było nieco lepiej. W maju wyprodukowano 1954 tony żelgrudy, a w czerwcu 2837 ton co stanowiło 52 % zakładanej produkcji. Niską wydajność kierownictwo zakładu tłumaczyło brakiem opanowania procesu technologicznego przez załogę, niedostateczną obsadą kadrową, awariami, oraz ciągłymi przeprojektowaniami urządzeń, które nie zawsze były właściwie zaprojektowane i zainstalowane.[16]
Uroczyste otwarcie zakładu nastąpiło 8 stycznia 1966 r. Jak donosiła prasa lokalna Kombinat jest unikalny w skali światowej.[17]Na otwarciu zakładu zostali zaproszeni przedstawiciele władz państwowych, którą reprezentował Członek Biura Politycznego Komitetu Centralnego wiceminister Franciszek Waniołka oraz przedstawiciele władz wojewódzkich i powiatowych oraz kierownictwo i pracownicy zakładu. Wstęgę przeciął a następnie wygłosił przemówienie wiceminister Waniołka.[18] Na koniec uroczystości dyrektor Zjednoczenia Kopalnictwa Rud Żelaza inż. Roman Niewiarowski przekazał sztandar ufundowany przez zjednoczenie.
W lutym 1966 r. zakład zatrudniał 1830 pracowników, którzy pracowali w systemie trzyzmianowym. Bezpośrednio przy produkcji pracowało 1250 osób czyli 68,3%, pracowników pomocniczych było 310, personel inżynieryjno-techniczny stanowiło 173 osoby, a personel administracyjny 97 osób. Na pierwszej zmianie pracowało 976 osób, na drugiej 458 i na trzeciej 396.[19] Pierwszy rok istnienia zakładu nie był najlepszy. W pierwszym półroczu 1966 r. produkcja żelgrudy wyniosła 68.5 % w stosunku do planowanej. Zakład według prognoz kierownictwa miał uzyskać pełną zdolność produkcyjną dopiero po 2- 3 latach. Dużym problemem technologicznym było ustalenie najbardziej optymalnego wsadu do pieców. W projektowanym procesie produkcyjnym założono, że połowę wsadu żelazodajnego do pieców będzie stanowił szlam popłuczkowy. W praktyce produkcja żelgrudy tą metodą okazała się bardzo problematyczna co było przyczyną ograniczania bądź zarzucenia dodawania szlamu do wsadu. Stale produkowany szlam w wyniku przepłukiwania piasków zapełniał stawy osadowe co czasem uniemożliwiło pobieranie go drogą pompowania. Dla ratowania produkcji zakład dostawał wysiewki z rud importowanych.[20]
Zakład na każdy miesiąc miał centralnie zaplanowaną ilość wydobytej rudy i przerobionej żelgrudy. Wyśrubowane normy były nierealne, a ich spełnienie było warunkiem do wypłacenia pracownikom premii. Dyrekcja i pracownicy dla ratowania sytuacji gdy plan miesięczny był zagrożony zaczęli zawyżać księgowo ilość wyprodukowanej żelgrudy na składowisku. Inna metoda oszustwa polegała na sypaniu na dno wysyłanych do hut wagonów żelgrudy o małej zwartości żelaza a na wierzch sypano żelgrudę o większej zwartości żelaza. Polecenie na fałszowanie żelgrudy od dyrekcji mieli dostać kolejarze i pracownicy separatorowi, którzy ładowali żelgrudę na wagony. Żelgruda wysyłana do obiorcy powinna mieć minimum 72% żelaza a miała czasami tylko 46%.[21] Głównymi odbiorcami żelgrudy w tym czasie była Huta „Bobrek” w Bytomiu i Huta „Kościuszki” w Chorzowie. O całym procederze wkrótce dowiedzieli się funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa ze Starachowic. W wyniku śledztwa zwolnieniem z pracy ukarano 14 osób w tym dyrektora naczelnego i technicznego. Prokuratura w Strachowach wobec wyciągnica konsekwencji wobec winnych 21 wrzenia 1967 r. umorzyła śledztwo.[22]
6 października 1967 r. doszło do potężnego wybuchu w komorze pieca nr 3. Eksplozja była na tyle silna, że w budynku laboratorium wyleciało kilaka okien i został uszkodzony wentylator skrubera. Prawdopodobnie przyczyną wybuchu były przyspawane klapy bezpieczeństwa w komorach pieca. Dzień później do podobnego wybuchu doszło na piecu nr 1 co doprowadziło do przesunięcia skrubera na fundamencie.[23]
Od początku stycznia do końca października 1967 r. koszty wydobycia i przerobienia rudy na żelgrudę wynosiły 232 506 014 zł. Zakład za sprzedaną żelgrudę otrzymał 67 055 047 zł i poniósł stratę wysokości 165 450 966 zł. Koszt wyprodukowania jednej tony wynosił około 3470 zł a sprzedawano ją za niewiele powyżej 1000 zł. Czyli do każdej wypudrowanej tony zakład dopłacą prawie 2500 zł. Rudę płukaną „Zębiec” sprzedawał do ZGH Sabinów po cenie 100 za jedną tonę.[24]
Dużą część załogi stanowili ludzie młodzi i słabo wykwalifikowani. Niski poziom dyscypliny pracy, brak przestrzegania przepisów przy obsłudze urządzeń prowadził do różnych niebezpiecznych zdarzeń. Do jednego z najbardziej tragicznych wypadków doszło 30 sierpnia 1965 r. w wyniku, którego porażany śmiertelnie prądem został maszynista elektrowozu.
Innym poważnym problemem było nie przestrzeganie trzeźwości przez pracowników. Zjawisko nasilało się szczególnie w okresach świątecznych, np. podczas Bożego Narodzenia 1965 r., do pracy zgłosiła się tylko część załogi. Z tych co dotarli do zakładu połowa była nietrzeźwa i została zatrzymana przez straż przemysłową. Miało to dalsze konsekwencje w brakach na stanowiskach pracy, jeden palacz musiał obsługiwać dwa piece obrotowe co ostatecznie doprowadziło do awarii i wstrzymania pracy trzeciego pieca.[25] Pracownicy według doniesień funkcjonariuszy przeważnie zaopatrywali się w alkohol w sklepie w Lubieni oraz na melinie Marculach, gdzie handlem alkoholem zajmowała się kobieta zwana przez pracowników „Czarną Mańką”[26]. Dużym problemem było także zachowanie bezpieczeństwa przeciwpożarowego, szczególnie na Wytwórni Pyłu Węglowego, gdzie łatwo mogło dojść do wybuchy lub zapaleniu filtrów workowych. W 1969 r. w płomieniach palącego się filtra zginał jeden z pracowników.[27]
Zakład borykał się także z problemami natury płacowej. 5 lipca 1968 r. 74 pracowników pierwszej zmiany na kopalni nie rozpoczęło pracy. Przeszli pod budynek dyrekcji i żądali by wyjaśniono przyczyny wstrzymania wypłaty premii za miesiąc czerwiec. Przyczyną ponownie były normy. Premia nie została wypłacona ponieważ wydobyty piasek posiadał niższą zawartość żelaza niż przewidywała ustalona norma. Według niej piasek powinien zawierać 25% żelaza, a ten wydobyty zawierał średnio około 21,3%. Do pracowników kopalni przybył dyrektor zakładu Ignacy Marjański, który po rozmowach podjął decyzję o wypłaceniu premii, tłumacząc to przekroczeniem realizacji ogólnego planu wydobycia o 14,9 %. Załoga kopalni wróciła do pracy.
W październiku 1968 r. Naczelnik Wydziału III KWMO w Kielcach poinformował Naczelnika Wydziału VI Departamentu III MSW w Warszawie, że zakład od momentu uruchomienia produkcji żelgrudy nie wykonał planu produkcyjnego co powoduje wysokie koszty produkcji i powiększa deficyt zakładu. W 1965 planowano wyprodukować 43 000 ton żelgrudy a wyprodukowano 35 863. Koszt produkcji tony wynosił 4423 zł a cena zbytu 1024 zł. Podobnie było w kolejnych latach. W 1967 r. planowano wyprodukować 80 000 ton, a wyprodukowano 65 124 ton przy kosztach własnych 3625 zł i zbytu 1054 zł za tonę.[28]
Deficyt w produkcji żelgrudy październiku 1968 r. wynosił 626 milinów złotych. Głównym powodem tak wysokiego deficytu była niedopracowana technologia zagęszczania szlamów popłuczkowych, które przy dużej wilgotność nie mogły być pobierane do pieców obrotowych. Niewykorzystanie szlamów powodowało nieopłacalność produkcji. Próbowano pominąć proces wzbogacania próbując wykorzystać w produkcji rudę o dużej zawartości żelaza. Taka produkcja według fachowców spowodowałaby zakończeniu eksploatacji kopalni po 10 latach a nie jak planowano po 50 latach.
Kadra zakładu widząc problemy z wytwarzaniem żelgrudy szukała innej produkcji dla zakładu. 10 grudnia 1968 r. Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego i Maszynowego wydało zarządzenie nr 46/org/68 na podstawie, którego do 15 października 1969 r. w ZGH miała zostać uruchomiona produkcja sit. W tym celu na wydziale W-3 zostały zainstalowane maszyny przeniesione z Warszawskiej Fabryki Sit Blaszanych. Sprowadzono także nowoczesne maszyny firmy Schuler z RFN. Były one instalowane przez pracownika z Niemiec. Dyrekcja, a szczególnie funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, obawiając się szpiegostwa, ograniczyła do minimum kontakt instalatora z pracownikami oraz wstrzymała na ten czas nadawanie przez radiowęzeł audycji dotyczącej zakładu. Zdjęto również tabliczki informacyjne o bieżącej produkcji.[29] W 1969 r. ze względu na nierentowność zlikwidowano wydział produkcji nakrętek.
W maju 1969 r. tajny współpracownik SB „Rydecki” doniósł że plan za pierwszy kwartał 1969 r. nie został wykonany ponieważ według niego stanowiska kierownicze na Wydziale W-2 zostały obsadzone przez osoby, które nie znały dobrze procesu wytapiani żelgrudy. Ponadto na wyniki pracy miał wpływ alkohol spożywany przez cześć pracowników w czasie pracy, brak dyscypliny oraz nie przygotowanie odpowiednich ilości materiałów wsadowych do pieca na okres zimowy. Braki odnotowano głównie w koksie i wysiewkach. Koks próbowano zastąpić miałem węglowym a wysiewki rudą płukaną co spowodowało obniżenie jakości żelgrudy i szybsze zużywanie się urządzeń.[30] Maszyny po remontach odbierane były przez komisje, które tworzyły często osoby nie posiadające odpowiednich kwalifikacji.[31] Komisje wydawały zalecenia co do sposobów użycia urządzeń, które niewielu pracowników respektowało, dlatego po niedługim czasie znów musiały przechodzić naprawy.
W drugim kwartale 1969 r. nie wykonano planu ponieważ dwa piece były w remoncie, a na piecu nr 1 udało się wyprodukować około 4000 ton żelgrudy. W trzecim kwartale udało się osiągnąć produkcje na poziomie 5000 tom miesięcznie.
Produkcja żelgrudy nie osiągnęła wielkości planowanych przy budowie zakładu. W związku z wyżej wymienionymi problemami rozważano wstrzymanie produkcji żelgrudy lub zastąpienie ją inną produkcją przy wykorzystaniu urządzeń znajdujących się na terenie zakładu. Między 8 a 12 grudnia 1969 r. w Zębcu wykonano próbę produkcji tlenku cynku i wapna nawozowego w piecu obrotowym nr 3. Próbę na zlecenie Minerstwa Przemysłu Ciężkiego przeprowadzili pracownicy Instytut Metali Niezleżanych w Gliwicach.[32] Surowiec miał być pozyskiwany z hałd znajdujących się Miasteczku Śląskim. Zakładano produkcję wapna nawozowego na poziomie 2500 ton dziennie. Z powodu zbyt wysokich kosztów produkcji, które miały wynieść 350 zł za tonę w stosunku do ceny sprzedaży 70 zł za tonę oraz możliwości zatrucia atmosfery nie podjęto dalszych działań w tym kierunku.[33]
6 czerwca 1970 r. do zakładu przybyła delegacja władz wojewódzkich oraz delegacja z Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego, która przeanalizowała sytuację przedsiębiorstwa i zatwierdziła likwidację wydziału W-2 zajmującego się produkcją żelgrudy.[34] Od lipca 1970 Wydział Produkcji Żelgrudy W-2 znalazł się w likwidacji. Wytwarzanie żelgrudy prowadzono jeszcze do w połowy lipca, do momentu wyczerpania zapasów piasków. Cześć pracowników została przesłana na inne wydziały część przesłana do Fabryki Samochodów Ciężarowych w Starachowicach i jej filii w Iłży. Kolejna część dostała propozycję wyjechania do pracy w NRD poprzez firmę „Rudex”. Niewielka grupa pracowników została do zabezpieczania urządzeń na wydziale W-2, aby w przyszłości bez większych nakładów ponownie można było uruchomić produkcję na piecach obrotowych.[35] Zakończenie wydobycia piasku i produkcji żelgrudy zamknęło pewien rozdział w dziejach zakładu. Obecnie w miejscu kopalni piasku znajduje się zbiornik wodny Kotyzka Płuczka i nie ma już prawie żadnych śladów po jej istnieniu. Budynki znajdujące w zakładzie po zakończeniu produkcji żelgrudy zostały przystosowane do nowej roli. Zalew w Brodach z którego miano pozyskiwać wodę do produkcji pełni rolę akwenu rekreacyjnego.
Bibliografia:
Źródła
IPN Ki 014/1083 t. 1, Teczka podręczna dot. Zakładów Górniczo-Hutniczych „Zębiec” w Zębcu 1962-1971.
IPN Ki 014/1083 t. 2, Teczka podręczna dot. Zakładów Górniczo-Hutniczych „Zębiec” w Zębcu 1960-1963.
IPN Ki 014/1083 t. 3, Teczka podręczna dot. Zakładów Górniczo-Hutniczych „Zębiec” w Zębcu 1964-1965.
IPN Ki 014/1083 t. 4, Teczka podręczna dot. Zakładów Górniczo-Hutniczych „Zębiec” w Zębcu 1964-1967.
IPN Ki 014/1083 t. 5, Teczka podręczna dot. Zakładów Górniczo-Hutniczych „Zębiec” w Zębcu 1964-1969.
AIPN Ki 015/591, Sprawa operacyjnego sprawdzenia kryptonim „Wylew” dot. prac budowlanych prowadzonych przy układaniu rurociągu Brody – Zębiec.
AIPN Ki 014/990, Sprawa operacyjno-śledcza kryptonim „Pochylnia” dot. ustalenia przyczyn awarii pieca obrotowego nr 2 w Zakładach Górniczo-Hutniczych w Zębcu 1967-1968.
AIPN Ki 014/993, Akta dochodzenia w sprawie popełnienia przestępstwa z art. 263 § 1 KK, tj. o uszkodzenie pieca obrotowego nr 2 w Zakładach Górniczo-Hutniczych w Zębcu 1967-1967.
AIPN Ki 014/998 t. 1, Sprawa operacyjno-śledcza kryptonim „W-2” dot. wykrycia sprawcy nacięcia taśmy transportowej przenośnika nr 1 w Zakładach Górniczo-Hutniczych w Zębcu1967-1968.
AIPN Ki 014/998 t. 2, Materiały kontrolne sprawy operacyjno-śledczej kryptonim „W-2” dot. wykrycia sprawcy nacięcia taśmy transportowej przenośnika nr 1 w Zakładach Górniczo-Hutniczych w Zębcu 1967-1968.
AIPN Ki 015/636, Sprawa operacyjnego sprawdzenia kryptonim „Przestój” dot. licznych awarii maszyn i urządzeń w Kopalni i Zakładach Wzbogacenia Piasków Żelazistych w Zębcu [1961] 1962 – 1963.
Czasopisma
Kombinat górniczo-przeróbczy piasków żelazistych w Zębcu w pierwszej fazie budowy i przy pierwszych …kłopotach, Słowo Ludu, nr 207 z 30.08.1956 r.
Zakłady Wzbogacania Piasków Żelazistych w Zębcu rozpoczną produkcję w 1963 r., Słowo Ludu nr 152 z 17.06.1958 r.
Występnie tow. F. Waniołki w czasie uroczystości w Zębcu, Słowo Ludu, nr 10 z 10.01.1966 r.
Ariel Ciechański, Sieci kolei przemysłowych w obsłudze górnictwa rud żelaza-zarys dziejów, TTS Technika Transportu Szynowego, nr 7-8 z 2016 r.
Iłżeckie głosuje, Jednodniówka P.K.F.J.N. Powiatu Iłżeckiego, maj 1965r.
Fotografie większości zastały udostępnione zasobu archiwum Zakładu Górniczo-Metalowe „ZĘBIEC” w Zębcu Spółka Akcyjna za co bardzo dziękuje.
Jarosław Ładak
[1] Projekt wstępny Kopalni „Zębiec”, sygn. 21/343/0/-/144, Archiwum Państwowe w Kielcach.
[2] AIPN Ki 014/1083 t. 3, Informacja dot. Realizacji inwestycji w Zakładach Górniczo-Hutniczych Zębcu z dn. 09.10.1965 r., s. 297.
[3] AIPN Ki 014/1083 t. 3, Informacja dot. realizacji inwestycji w Zakładach Górniczo-Hutniczych Zębcu z dn. 09.10.1965 r., s. 296-297.
[5] AIPN Ki 014/1083 t.3, Informacja do Kolegium Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego o realizacji budowy K i ZWPZ w Zębcu, s.76-88.
[6] Kombinat górniczo-przeróbczy piasków żelazistych w Zębcu w pierwszej fazie budowy i przy pierwszych …kłopotach, Słowo Ludu, nr 207 z 30.08.1956 r., s.1.
[7] Zakłady Wzbogacania Piasków Żelazistych w Zębcu rozpoczną produkcję w 1963 r., Słowo Ludu nr 152 z 17 .06.1958 r. , s. 1-2.
[8] Obecnie taką koparkę jako atrakcję turystyczną można zobaczyć w Kleczewie koło Konina
[9] AIPN Ki 014/1083 t.3, Informacja do Kolegium Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego o realizacji bodowy K. i ZWPZ w Zębcu, s. 80.
[10] Ariel Ciechański, Sieci kolei przemysłowych w obsłudze górnictwa rud żelaza – zarys dziejów, TTS Technika Transportu Szynowego,, nr 7-8 z 2016 r., s.28.
[11] AIPN Ki 015/591, Sprawa operacyjnego sprawdzenia kryptonim „Wylew” dot. prac budowlanych prowadzonych przy układaniu rurociągu Brody – Zębiec.
[12] AIPN Ki 014/1083 t.3, Meldunek mjr. E. Pastuszki do kierownika Samodzielnej Sekcji Ogólno-Organizacyjnej KWMO w Kielcach z dn. 22.04.1965 r., s. 193.
AIPN Ki 014/1083 t.3, Informacja dot. Realizacji inwestycji w Zakładach Górniczo-Hutniczych Zębcu z dn. 09.10.1965 r., s.307.
[14] AIPN Ki 014/1083 t.,. Meldunek mjr. E. Pastuszki do kierownika Samodzielnej Sekcji Ogólno- Organizacyjnej KWMO w Kielcach z dnia 22.04.1965 r., s. 193.
[15] AIPN Ki 014/1083 t.3, Notatka Służowa z dn. 08.09.1965 r., s. 257-258.
[16] AIPN Ki 014/1083 t.3, Meldunek specjalny do Naczelnika Wydziału III KWMO w Kielcach z dnia 14.07.1965 r., s. 235-236.
[17] W Zębcu oddano do eksploatacji kopalnię piasków żelazistych i zakład przetwórczy, Słowo Ludu, nr 10 z 10.01.1966 r., s.1-2.
[18] Występnie tow. F. Waniołki w czasie uroczystości w Zębcu, Słowo Ludu, nr 10 z 10.01.1966 r., s. 2.
[19] AIPN Ki 014/1083 t.4, Zatrudnianie zakładu, s. 364.
[20] AIPN Ki 014/1083 t.3.,Charakterystyka zakładu za pierwsze półrocze 1966 r. podpisane przez Z-ce komedianta MO d/s Bezp. w Stachowicach ppłk, Czesława Kowalczyka, s. 210-215.
[21] AIPN Ki 014/1083 t.4, Oświadczenie pracownika z dn. 21.03.1966 r., s. 319.
[22] AIPN Ki 014/1083 t.2, wniosek z dn. 18.10.1967 r. o zakończenie sprawy operacyjnego sprawdzenia krypt. „Granulacja” nr rejestr. 4330, s. 364-366.
[23] AIPN Ki 014/1083 t.4, Informacja z dn. 21.10.1967 r. sporządzona przez por. Edmunda Stachurę na podstawie informacji zdobytych od tajnego współpracownika „Władysław”, s.39.
[24] AIPN Ki 014/1083 t.4, Informacja z dn. 22.11.1967 r. sporządzona [rzez por. Edmunda Stachurę na podstawie informacji zdobytych od tajnego współpracownika „J. Ząbecki”, s. 31.
[25] AIPN Ki 014/1083 t.4, Doniesienie nr 2/8/66 od tw. „Alfa” z dn. 06.01.1966 r, s. 392.
[26] AIPN Ki 014/1083 t.3. Notatka służbowa sporządzona na postawie rozmowy z tw „Kowalskim” na spotkaniu w dn. 20.10.1964 r., s. 121.
[27] AIPN Ki 014/1083 t.1, Informacja nr 28/69 napisana przez por. Stacherę na podstawie informacji uzyskanych od tajnego współpracownika „Styczeń”, s. 162.
[28] AIPN Ki 014/1083 t.2 Pismo do Naczelnika Wydziału VI Dep. III MSW w Warszawie z dn. 23.01.1968 r.., s. 310
[29] AIPN Ki 014/1083 t.2, Pismo z 18.10.1968 Zastępcy Komendanta MO ds. SB w Strachowach ppłk Cz. Kowalczyka do Naczelnika Wydziału III KWMO w Kielcach, s. 301.
[30]AIPN Ki 014/1083 t. 2, Informacja nr 48/69 napisana przez por. Stacherę na podstawie informacji uzyskanych od tajnego współpracownika „Rudecki”, s. 117.
[31] AIPN Ki 014/1083 t. 2, Informacja nr 50/69 napisana przez por. Stacherę, s. 133.
[32] AIPN Ki 014/1083 t. 1, Informacja nr 55/70 napisana przez por. Stacherę na podstawie informacji uzyskanych od tajnego współpracownika „Rudecki”, s. 182.
[33] AIPN Ki 014/1083 t. 2, Informacja Z-ca Kom. MO ds. SB w Starachowicach do Naczelnika Wydziału III KWMO w Kielcach, s. 349-351.
[34] AIPN Ki 014/1083 t. 2, Informacja Z-ca Kom. MO ds. SB w Starachowicach do Naczelnika Wydziału III KWMO w Kielcach, z dn. 08.06.1970 r., s. 352-353.
[35] AIPN Ki 014/1083 t. 1, Informacja nr 51/70 napisana przez por. Stacherę na podstawie informacji uzyskanych od tajnego współpracownika „Piątek, s. 248.
W okresie tworzenia zrębów PRL-u próbowano wykreować nowe święto państwowe – Międzynarodowy Dzień Walki o Pokój, które obchodzono 1 i 2 października. Władze państwowe czyniły wiele starań by nadać mu rangę zbliżoną do 1 majowego Święta Pracy. Powoływano w tym celu Komitety Obrońców Pokoju na szczeblach administracji rządowej i samorządowej (ogólnopolski, wojewódzki, powiatowy, miejski i gminny). Ówczesna prasa ukazuje rozmach przedsięwzięć w organizacji święta.
Będziemy nieugięcie walczyć o pokój, imponująca manifestacja społeczeństwa kieleckiego przed Domem Kultury i na ulicach miast. Sztafety i meldunki ze wszystkich powiatów. Gołąb pokoju nad 15 – tysięcznym tłumem Kielczan.
Ponad 15 – tysięczna rzesza społeczeństwa kieleckiego manifestowała wczoraj nieugiętą wolę polskich mas pracujących oddania wszystkich sił sprawie walki o Pokój. Na placu przed Domem Kultury Robotniczej ustawiono trybunę honorową. Dom Kultury bogato udekorowany barwami narodowymi, czerwienią i portretami Marksa, Lenina, Stalina i Prezydenta Bieruta. Już od 16.00 ze wszystkich stron na plac wkraczają grupy i kolumny robotników, pracowników i młodzieży, niosących liczne transparenty i czerwone szturmówki. (…) Od strony stadionu wkracza barwna grupa sportowców.(…) Jako pierwsza przybiega pod trybunę witana burzą oklasków sztafeta Miejskiego Komitetu Obrońców Pokoju. Zobowiązania przyniesione przez nią przyrzekają wytężenie wszystkich sił dla polepszenia bytu kieleckich robotników …..
W 1949 r. w miastach powiatowych województwa kieleckiego odbywały się wielotysięczne pochody i wiece. W mniejszych ośrodkach ograniczono się do organizacji odczytów i akademii. W Iłży 2 października 1949 r. obchody Dnia Walki o Pokój miały wyjątkowy i nieplanowany przebieg. W remizie strażackiej o godzinie 10 rozpoczęła się uroczysta akademia, w której wzięło udział ok. 150 osób. Odpowiedzialnym za uroczystość był Feliks Kolbicz, przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej. Po przywitaniu zebranych i wprowadzeniu w ideę obchodzonego święta, Kolbicz przekazał głos Janowi Kowalskiemu, który wygłosił referat na temat walki o pokój. Kolejna mówczyni, p. Maria Ciepielewska, przedstawicielka Ligii Kobiet, odczytała odezwę skierowaną do kobiet. Następnie głos zabrał obywatel Kurzępa Władysław, który rzeczowo i gruntownie naświetlił obecne położenie państwa polskiego w orbicie polityki świata, określając znaczenie i zmiany struktury gospodarczej odrodzonej Polski oraz znaczenie pokoju dla Polski. Wywody niniejsze publiczność przyjęła oklaskami. Po tym wystąpieniu przewodniczący Kolbicz odczytał rezolucję, która także została nagrodzona oklaskami, a nawet wywołała (kontrolowany) entuzjazm zebranych, którzy zaczęli wznosić okrzyki – Chcemy pokoju, niech żyje pokój, precz z wojną. W następnej części spotkania do głosu dopuszczono osoby z sali. Piasek Stanisław przypomniał swoje przeżycia wojenne. Kolejny mówca Zenon Kiepas, 21 letni iłżanin, wprawił w niemałą konsternację organizatorów uroczystości i zebranych w sali. Mówił głośnym i zdecydowanym głosem o prawdziwej sytuacji w kraju. – Co tu wiele mówić na temat pokoju na arenie międzynarodowej, kiedy u nas w Polsce nie ma pokoju. Strzela brat do brata i znęca się nad nim. W Polsce buduje się więzienia i obozy, w których osadza się ludzi niewinnych, a wtedy jak bat nad głową wisi, to wtedy chce się pokoju. Walczyliśmy wszyscy o Polskę Ludową, ale nie o taką jak jest obecnie – tylko na papierku. Gdyby była rzeczywiście Polska Ludowa to każdy by miał prawo swego głosu i wypowiedzi. Natomiast w tej demokracji każdy obawia się swojej wypowiedzi, bo za to zaraz go zamkną do więzienia. Mówcie ludzie to co was boli, nie bójcie się nikogo.
To zaskakująco odważne wystąpienie Zenona Kiepasa wywołało oklaski części zebranych. Jak najszybciej chciał je stłumić przewodniczący Kolbicz, odnosząc się krytycznie do wypowiedzi młodego mówcy.
Jak można było przewidzieć , wystąpienie Zenona miało dla niego przykre konsekwencje. Jeszcze tego samego dnia komendant posterunku MO w Iłży sierżant Szczepanek złożył pisemny meldunek do Komendy Powiatowej w Starachowicach. Przedstawił w nim nie tylko przebieg wydarzenia, ale także nakreślił sytuację rodziną i materialną występnego młodzieńca. Nie omieszkał wspomnieć, że obwiniony jest bratem zastępcy „Szarego” i nazwał „Krzyka” bandytą, który po wyzwoleniu zaginął bez wieści. W meldunku komendant prosi swojego przełożonego by skontaktował się z szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w celu wyciągnięcia konsekwencji wobec śmiałka. Ruszyła machina działająca według stalinowskiej zasady – dajcie mi człowieka a paragraf się znajdzie. Dwa dni później, tajny współpracownik „Leszcz” doniósł swoim przełożonym o wydarzeniu i otrzymał zadanie zbierania informacji o Zenonie i echach jego przemowy w środowisku robotniczym. Po paru dniach rozpoczęły się przesłuchania świadków. Przytaczali oni identyczny przebieg zdarzenia i podobną treść wypowiedzi Zenona. Byli również skłaniani przez śledczych do oceny czynu i motywów winowajcy. Na pięciu świadków tylko jeden wyraźnie uniknął oceny mówcy oraz imputowania jego zamiarów. Pozostali świadkowie usłużnie spełnili intencje śledczych, a jeden z nich oświadczył – Wypowiedzi te skierowane były przeciwko obecnemu ustrojowi w czym sposobem dwuznacznym Kiepas chciał oficjalnie wykazać, że Rząd nasz rządzi po dyktatorsku, że spycha niewinnych ludzi do więzień i obozów pracy, że obecna władza strzela do niewinnych osób, że Ameryka stanowi dla nas ten bat, którego się obawiamy. Mówiąc, że nie o taką demokrację walczyliśmy miał na myśli siebie i swych braci, którzy byli członkami AK i po wyzwoleniu jeszcze prowadzili wrogą robotę, za co zostali aresztowani i osadzeni. Sam on jest wrogiem obecnego ustroju, posiada orientację wrogą Polsce Ludowej i to skłoniło go do tych wypowiedzi . Chcę nadmienić, że pewna część osób przyjęła jego słowa za prawdziwe, co potwierdziło się w oddanych oklaskach po zakończeniu przezeń tych wypowiedzi. Tym sposobem Kiepas wykorzystując taką okazję, zebranych chciał wykorzystać to do swych niecnych planów. Zaszczepić spokojnej ludności jad nienawiści do Polski Ludowej i obniżyć powagę naczelnych organów i zmierzać do zmiany ustroju. Taki jest z mego punktu widzenia sens jego wypowiedzi.
Działania operacyjne polegały także na prześwietleniu rodziny Zenona – ojca Stanisława, siostry Leokadii i trzech braci: Zygmunta, Kazimierza i Franciszka. Notatka wywiadowcza tak charakteryzuje Kiepasów: Cała rodzina należała do AK. Franciszek należał do AK i AL.-u. Cała rodzina ustosunkowana do obecnego ustroju jest wrogo. Rzeczywiście wszystkie wymienione dzieci Stanisława, włącznie z Zenonem „Małym” należały do AK.
Po ponad roku od incydentu (21.10.1950 r.), Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Starachowicach wydał decyzję o tymczasowym zatrzymaniu podejrzanego Zenona Kiepasa oraz postanowienie o zarządzeniu rewizji domowej i osobistej. O co był właściwie podejrzany Zenon ? Na pewno nie o to co powiedział bo było to faktem i pewnikiem, ale nie podlegającym sankcjom karnym. Postanowiono więc znaleźć odpowiedni paragraf. Zdecydowano się na zarzut nielegalnego posiadania broni. Liczono być może na to, że w rodzinie partyzanckiej zawieruszył się gdzieś w obejściu jakiś pistolet lub granat. Takie znalezisko usprawiedliwiało by w pełni działania UB. W dniu 22 października 1950 r., o godz. 4:30 rano do domu Kiepasów weszli towarzysze z grupy operacyjnej. Nie znaleziono jednak żadnej broni i nie zatrzymano podejrzanego, który przebywał poza domem. Zenon prawdopodobnie aresztowany został jeszcze tego samego dnia w miejscu pracy tj. w Górach Pińczowskich gdzie w Szkole Przysposobienia Rolniczego był nauczycielem zawodu. Według relacji rodziny przesiedział 3 miesiące, które odcisnęły na nim piętno. Była to dotkliwa kara. Władza ludowa dopięła swego, karząc za to, za co legalnie nie można było karać. Sprawę zamknięto dopiero w kwietniu 1955 r., kiedy akta przesłano do archiwum.
Pod koniec lat czterdziestych XX w. opór zbrojny grup niepodległościowych był już zdławiony. Komuniści tłumili także wszelkie przejawy oporu mentalnego. Krytykę swoich poczynań traktowali jako działalność wywrotową i reakcyjną. Bezwzględnie karcili tych, którzy łamali tę zasadę. Zenon Kiepas przekonał się osobiście co znaczy przeciwstawić się władzy ludowej. Na tle powszechnego tłamszenia i zakłamania, wyrażenie oczywistej prawdy wymagało odwagi, a niekiedy heroizmu. Jaka więc była przyczyna przełamanie strachu i odważnego wystąpienia młodego człowieka. Można sądzić, że głównym powodem był sposób traktowania braci. Zygmunt „Krzyk” po ucieczce z obozu NKWD w Rembertowie musiał ukrywać się, podobny los dzielił Kazimierz „Oset” . Kroplą, która przelała czarę goryczy było aresztowanie trzeciego z braci Franciszka. Wszyscy oni podczas wojny byli w konspiracji i walczyli z Niemcami. Zamiast należnego szacunku i wdzięczności stali się „bandytami”. Ta niesprawiedliwość zrodziła gorycz i gniew, które znalazły ujście w publicznym wystąpieniu.
Należy zauważyć, że pierwsze dni października były czasem przełomowym dla Zenona. Od 01.10.1949 r. rozpoczął pracę w Szkole Przysposobienia Rolniczego w Górach Pińczowskich, 02.10. wypowiedział się podczas Dnia Walki o Pokój, 03.10. odebrał świadectwo dojrzałości w Liceum Gospodarstwa Wiejskiego w Wośnikach. Okoliczności te pozwalały Zenonowi żywić nadzieję, że zmieniając miejsce zamieszkania, opuszczając Iłżę, sprawa jego wypowiedzi nie będzie miała poważniejszych reperkusji. Stało się jednak inaczej.
Paweł Nowakowski
W artykule wykorzystano materiały:
1. IPN, teczka o sygn. Ki 013/1807
2. Słowo Ludu, 2 października 1949 r.
3. dokumenty i zdjęci ze zbiorów Tomasza Pietrzykowskiego, któremu serdecznie dziękuję za udostępnienie.
Zygmunt Kiepas ps. „Róg”, „Krzyk” vel Józef Wróbel vel Zygmunt Kwieciński ur. 02.04.1917 r. w Iłży, zm. 29.01.1989 r. w Gdańsku. Syn Ziemi Iłżeckiej, harcerz – drużynowy i instruktor, strażak, żołnierz, konspirator, dowódca partyzancki, nauczyciel z powołania, kombatant, inwalida wojenny. W swoim życiu kilkukrotnie więziony, torturowany przez Gestapo, NKWD i UB. „Posługiwał się wieloma nazwiskami. Na Jego piersi przypięto najwyższe odznaczenia wojskowe: Srebrny Order Virtuti Militari, Krzyż Walecznych, Medal Zwycięstwa i Wolności. Był ciężko ranny – stracił jedno oko. Walczył za Polskę i za Nią siedział w Polskim Więzieniu”. Tak pisano o Nim niegdyś w jednej z gazet.[1]
W latach okupacji był najbliższym współpracownikiem i przyjacielem Antoniego Hedy „Szarego”. Sukcesy oddziału partyzanckiego, którym razem dowodzili były Ich wspólnym osiągnięciem. Wieloma działaniami tej grupy leśnej Kiepas dowodził osobiście często zastępując Hedę. A jednak w przeciwieństwie do „Szarego” nie wybudowano Mu pomnika, Jego nazwiskiem nie nazwano: ronda, ulicy, izby pamięci, szkoły itp. Mimo swoich zasług przez wiele lat nie został w żaden sposób indywidualnie, imiennie, należycie uhonorowany, zarówno w Jego rodzinnej Iłży, jak i w żadnej innej miejscowości, w której walczył ramię w ramię z legendarnym dziś „Szarym”.
Ten stan rzeczy postanowiło zmienić społeczeństwo jednej z dzielnic Gdańska, z którą iłżecki bohater związał się po wojnie, fundując Mu pamiątkową tablicę. W Oruni – Świętym Wojciechu – Lipcach, Zygmunt Kiepas dał się poznać przede wszystkim jako nauczyciel i wychowawca młodzieży. Ukrywając się przed komunistyczną władzą pod fałszywym nazwiskiem – Wróbel Józef, w 1945 r. osiedlił się na przedmieściach Gdańska gdzie wraz z nauczycielami pochodzącymi z Wilna współorganizował i tworzył Szkołę Podstawą nr 40, która istnieje do dzisiaj. W szkole tej uczył do 1953 r., do momentu gdy został aresztowany za działalność w Armii Krajowej. W trakcie pokazowego procesu sądowego został skazany na 3 lata wiezienia. Po wyjściu na wolność powrócił do prawdziwego nazwiska. Początkowo nie mógł wykonywać zawodu nauczyciela ze względu na swoją przeszłość. W 1956 r. po ogłoszeniu kolejnej amnestii przez sejm PRL, kara sądowa Kiepasa została mu darowana w całości. Dzięki temu, w 1957 r. mógł powrócić do pracy w szkolnictwie. W Gdańsku pracował w Szkole Podstawowej nr 10, Szkole Podstawowej nr 40 i Szkole Podstawowej nr 41. Dnia 1 września 1977 r. przeszedł na zasłużoną emeryturę.
Z pewnością wielu z Jego podopiecznych siedząc w szkolnej ławie nie znało wojennych dokonań swojego nauczyciela. Niechętnie wracał on pamięcią do lat wojny i okupacji. Był skromny. Pomimo tego iż w 1939 r. bronił Warszawy, a w kolejnych latach okupacji został partyzanckim dowódcą, nigdy nie lubił się wywyższać. Nie chciał też by Go wywyższano. Jednak wraz z upływem lat Jego podopieczni poznali kim był naprawdę. Dziś z pewnością mają pełną świadomość tego, iż uczył ich prawdziwy bohater, który swoim życiem udowodnił co znaczy hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna”. Kiepas zwykł mawiać „Twarde życie wychowuje twardego człowieka”. Z pewnością nikt bardziej niż On sam nie poznał znaczenia tej sentencji. Wielokrotnie patrzył śmierci prosto w oczy. Epizodami jego życiowych, często tragicznych doświadczeń, można by obdzielić dziesiątki osób. Z pewnością jako „belfer” zajmuje szczególne miejsce w sercach i pamięci wychowanków skoro zostanie upamiętniony na budynku dawnej Szkoły Podstawowej nr 10, w której uczył i pracował. Sama data odsłonięcia tablicy również nie jest przypadkowa ponieważ poprzedzi Dzień Edukacji Narodowej – Święto Nauczyciela. Inicjatorem i pomysłodawcą stworzenia pamiątkowej płyty jest mieszkaniec Oruni Krzysztof Kosik – regionalista i miłośnik tej dzielnicy Gdańska, były radny miasta Gdańska i oczywiście w dzieciństwie uczeń Zygmunta Kiepasa. Środki na ufundowanie tablicy pomogła zorganizować Rada Dzielnicy Orunia – Św. Wojciech – Lipce.
Tak lata szkolne i swojego nauczyciela wspomina Krzysztof Kosik: „Pan Zygmunt uczył mnie i mego starszego brata w latach 60-tych w Szkole Podstawowej nr. 10 w Oruni. Uczył matematyki, fizyki i tzw. prac ręcznych. Dał się poznać jako nauczyciel z wielkim autorytetem, był surowym ale sprawiedliwym wychowawcą. Spokojny, opanowany, dla oruńskich „chuliganów” miał ojcowskie podejście. Jak nic nie skutkowało sięgał po argument, który niejednego wyprostował przy całkowitej aprobacie rodziców. Dziś to by było nie do pomyślenia. Uczył mnie i kolegów na zajęciach technicznych sztuki introligatorskiej. Uważał, że mężczyzna oprócz wykształcenia ogólnego powinien posiadać umiejętności techniczne, które w trudnych nawet czasach pozwolą na uczciwe zarobienie na chleb. Łagodniejszy, ale tak samo sprawiedliwy stosunek miał do dziewczyn. Klasy gdzie był wychowawcą stały za Nim murem. Przykład – uczeń z klasy niższej pozwolił sobie na drwiny z wojennej kontuzji Pana Zygmunta zza drzwi krzyczał: „Pirat, pirat”. Paru uczniów dorwało delikwenta, na klatce schodowej. Kara była mocna i zasłużona, odechciało się mu głupich zachowań. Był to człowiek szanowany również przez rodziców uczniów, kolegów i koleżanki z pracy. Nie spotkałem nigdy osoby, która niechętnie wyrażałaby się o nauczycielu Zygmuncie Kiepasie. Taki był. Po latach poznałem dramatyczną a zarazem heroiczną biografię Pana Kiepasa i uznałem iż jego postać zasługuje na upamiętnienie. Raz, że mamy taki obowiązek moralny jako uczniowie, dwa mamy obowiązek jako mieszkańcy Oruni”.
Uroczyste odsłonięcie tablicy nastąpi 13 października 2021 r. o godzinie 11.00 w dzielnicy Gdańsk – Orunia, przy ulicy Gościnnej 17, na budynku dawnej Szkoły Podstawowej nr 10. Organizatorzy zapraszają poczty sztandarowe i środowiska kombatanckie. (Spotkanie organizacyjne oficjeli i pocztów sztandarowych o godz. 10.15 pod wyżej wskazanym adresem).
Jest mi niezwykle miło przypomnieć, iż biogram Zygmunta Kiepasa publikowany był na stronie Iłżeckiego Towarzystwa Historyczno-Naukowego, w setną rocznicę urodzin „Krzyka”, w 2017 r. Była to pierwsza internetowa odsłona przedstawiająca całościowo Jego życie. Dla osób zainteresowanych Jego biografią dołączam link do wspomnianego artykułu:
W latach ubiegłych powstało również kilka innych publikacji internetowych bezpośrednio związanych z Zygmuntem Kiepasem. ITHN opublikował artykuł dotyczący potyczki w Edwardowie 26 lutego 1944 r., podczas której „Krzyk” został ciężko ranny: https://www.ilzahistoria.pl/?s=edward%C3%B3w
Jeden z artykułów publikowany był na portalach w Polsce i w Wielkiej Brytanii. Dotyczył jednego z ostatnich żyjących przyjaciół i towarzyszy broni „Krzyka” – Sergiusza Paplińskiego „Kawki”. Jest to prawdopodobnie ostatni żołnierz wyklęty, który wciąż żyje w Anglii:
Ppor. Wacław Wojciechowski ps. „Wacek” urodził się 24.08.1923 roku w Seredzicach koło Iłży. Był synem Józefa i Franciszki z domu Kiepas. Uczęszczał do szkoły powszechnej w Seredzicach, a następnie do gimnazjum w Iłży. Dalszą naukę kontynuował w Technikum Mechanicznym w Radomiu gdzie zdał maturę w 1942 r. Do konspiracji wstąpił już w 1940 r. Jako „Gryz” trafił do oddziału NOW/AK (Narodowa Organizacja Wojskowa/Armia Krajowa) „Filip” dowodzonego przez ppor. Jana Kaima, działacza Stronnictwa Narodowego. Członkowie grupy pochodzili głównie z okolic Iłży, a także z Radomia i Starachowic. Oddział „Filip” wykonywał zadania dywersyjno – rekwizycyjne, oraz szkoleniowe (kursy podchorążych). Zdobywaną w ten sposób broń, żywność i pieniędze przeznaczano na potrzeby organizacji. Żołnierze oddziału często w niemieckich mundurach dokonywali ekspropriacji w fabrykach, magazynach i bankach. Działali na terenie całej Generalnej Guberni. Przeprowadzili wiele brawurowych akcji. Zdobytą przez nich broń wykorzystano później w Powstaniu Warszawskim do uzbrojenia oddziałów NOW/AK. W 1943 roku grupę przeniesiono do Warszawy gdzie przyjęła nazwę „Wiktor”. Oddział został plutonem specjalnym przy Komendancie Głównym NOW/AK. Sprawował funkcję ochrony Komendy, a także kontynuował dawną działalność. Wacław Wojciechowski teraz jako „Kosiński” został dowódcą sekcji, której zadaniem było zdobywanie środków finansowych dla centralnego kierownictwa Stronnictwa Narodowego. Na początku 1944 r. ukończył konspiracyjną Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty Agricola i został mianowany na stopień kaprala podchorążego. Uczęszczał także na tajne komplety Politechniki Warszawskiej na kierunku architektura. 1 sierpnia 1944 r. „Wacek” – nowy pseudonim Wojciechowskiego, wraz ze swoim oddziałem znajdował się w Warszawie. Całe Powstanie walczył na pierwszej linii, należąc do Plutonu Specjalnego „Juliusz” – „Tygrysy Woli” z batalionu „Gustaw”. Był zastępcą dowódcy plutonu, a przez pewien czas także jego dowódcą. Przeszedł morderczy szlak bojowy: Wola – Stare Miasto – kanały – Śródmieście Północ. Rozkazem Komendanta Głównego AK gen. Tadeusza Bora‐Komorowskiego za heroizm i odwagę otrzymał Krzyż Walecznych i mianowany został na stopień podporucznika.
Po powstaniu osadzony został w niemieckim obozie. Wyzwolony przez wojska angielskie pozostał na zachodzie. Nie godzi się z narzuconym ustrojem i zniewoleniem ukochanej Ojczyzny. Podejmuje walkę przeciw sowieckiej okupacji. Jako kurier Stronnictwa Narodowego kilkukrotnie przez zieloną granicę przedziera się do Polski. Organizuje tu struktury konspiracyjne walczące z nowym ustrojem. Ścigany przez służby bezpieczeństwa ucieka z kraju, ale nawet w Niemczech musiał ukrywać się przed komunistycznymi siepaczami. Był silnie związany z emigracją polską w Londynie. Współpracował między innymi ze znanymi działaczami Stronnictwa Narodowego Adamem Mireckim i Władysławem Lisieckim. Wacław Wojciechowski zajmował się zagadnieniami politycznymi, społecznymi i gospodarczymi Polski okupowanej przez Sowietów. Uzyskiwane przez niego wiadomości bez ingerencji cenzury służyły do opracowań i artykułów prasowych zamieszczanych w periodykach emigracyjnych. Współpracował także z Rozgłośnią Polską Radia Wolna Europa. Jego relacje wielokrotnie były tam wykorzystywane. Tymczasem w kraju komuniści podejmują represje wobec rodziny Wacława. Brat Marian zostaje skazany na karę śmierci, jego żona Krystyna otrzymała wyrok 8 lat więzienia, a najmłodszy brat, a mój ojciec Mieczysław, skazany został na 12 lat. Rodzice zostali aresztowani i byli przetrzymywani w UB w Starachowicach.
Po tym jak prysły ostatnie nadzieje na odzyskanie niepodległości, ze względu na brak możliwości powrotu do kraju, Wacław decyduje się na pozostanie na emigracji. W 1957 roku wyjechał do USA. „Nagrodami” jaką otrzymał od nowej Polski były kara śmierci, banicja i list gończy, który obowiązywał aż do 1992 roku.
Obecnie staram się, aby jak najwięcej rodaków poznało historię tego bohaterskiego żołnierza, mojego stryja. Dzięki takim ludziom jak Wacław Wojciechowski Polska jest dzisiaj niepodległym i demokratycznym krajem. W tym roku [2020 r.] z pomocą płk. Demediuka z Urzędu d/s Kombatantów złożyliśmy wniosek do Prezydenta RP o odznaczenie Wacława Wojciechowskiego. W dniu 16.07 2020 r. otrzymałem potwierdzenie z Kancelarii Prezydenta RP o nadaniu ppor. Wacławowi Wojciechowskiemu Orderu Odrodzenia Polski – Polonia Restituta. Niestety podporucznik Wacław Wojciechowski nie doczekał uroczystej dekoracji która miał się odbyć 2.10.2020 r. w Chicago. Odszedł od nas na wieczną wartę 23.09.2020 r.
Cześć Jego pamięci!!! Niech trwa pamięć o tym niezłomnym żołnierzu.
Ważnym epizodem w wojennych przeżyciach Wacława Wojciechowskiego był udział w Powstaniu Warszawskim. Poniżej przedstawiam kilka wspomnień, które zebrałem od stryja.
” Dnia 3 sierpnia 1944r pluton specjalny 1908, którym tego dnia dowodziłem zajął stanowiska w budynku Ubezpieczalni Społecznych na rogu ul. Wolskiej i ul. Działdowskiej. Znaleźliśmy się za liniami wroga. Za nami barykadę na ul. Młynarskiej zajmował batalion „Zośka”, a obok nich pozycje zajmowała kompania „Anna” z naszego batalionu. Nagle ok. godz. 9 od strony ul. Leszno zobaczyliśmy zbliżających się Niemców. Był to konwój złożony z dwóch czołgów i dwóch ciężarówek pełnych żołnierzy niemieckich. Myśmy weszli na drugie piętro budynku i otworzyli do nich ogień. Ten drugi czołg uszkodziłem granatem, który rzuciłem i spadł pod nim. To był straszny wybuch. Miałem przygotowany węgierski granat. Włożyłem go w puszkę po konserwie i owinąłem 0.5 kg plastiku, dorzuciłem tam jeszcze różne śrubki i to wszystko zadrutowałem. Drugi czołg podpalili moi chłopcy butelkami z benzyną. Uszkodzone czołgi dojechały jeszcze do barykady „Zośki” i tam się poddały. Straty wśród Niemców były wielkie, nieznane. Jeden czołg został użyty przez batalion „Zośka” do wyzwolenia Gęsiówki. „
Wszędzie w relacjach z Powstania podaje się, że czołg zdobyli żołnierze „Zośki”, a całkowicie pomija się zasługi plutonu 1908, którym wtedy dowodził „Wacek”. Od tego dnia pluton zyskał nazwę „Tygrysy Woli”. Istnieje także wersja, że nazwali ich tak mieszkańcy Woli, gdyż jako pierwszy powstańczy oddział umundurował się w niemieckie panterki zdobyte w magazynach na Stawkach.
Potyczka na Placu Bankowym 9 sierpnia 1944 r. Tego dnia pluton „Tygrysy Woli” zajmował pozycje obronne w okolicach Placu Bankowego. Ok. godz. 15 jeden z żołnierzy oddziału melduje dowódcy ppor. „Juliuszowi” (Urbanyi Zygfryd), że dwa autobusy wypełnione żołnierzami niemieckimi i wóz pancerny wjechały na plac od strony pałacu Brüchla. Wjechali wprost na placówki plutonu nie przypuszczając, że mogą tu natknąć się na ogień powstańców. Pluton „Tygrysy Woli” ze swoich pozycji otworzył bardzo silny ogień, który zmusił autobusy do zatrzymania się, a Niemcy powyskakiwali z nich i ukryli się w zaroślach na środku placu. Ppor. „Juliusz” daje rozkaz aby natychmiast ściągnąć CKM. Pluton rozpoczął ostrzał w kierunku ukrytych Niemców. CKM sieje spustoszenie siekając zarośla i Niemców tam ukrytych. Po tym ostrzale ppor. „Juliusz” z okrzykiem hura podrywa do ataku pluton. Biegnie na czele z pistoletem w ręku, a ramię w ramię z nim biegnie jego zastępca „Wacek”, strzelając do Niemców z karabinu maszynowego. Po tym ataku na placu pozostaje 30 zabitych żołnierzy niemieckich. Zdobyto 2 autobusy i sporą ilość broni. Nagle zza drzew Ogrodu Saskiego wyjeżdża samochód pancerny, a za nim osobowy. Pod silnym ostrzałem powstańców samochody zatrzymują się, a jadący w nich Niemcy wyskakują na plac i próbują się wycofać. „Wacek” podbiega do samochodu osobowego i serią z karabinu maszynowego
zabija kierowcę i jednego z pasażerów. Siedzący z tyłu mężczyzna zostaje ranny, ale udaje mu się uciec w kierunku pozycji niemieckich. Tym drugim pasażerem według relacji „Wacka” i żołnierzy plutonu był gubernator Warszawy Ludwig Fischer. Za akcję na placu bankowym dowódca plutonu ppor. „Juliusz” napisał wniosek o odznaczenia Wacława Wojciechowskiego Krzyżem Walecznych. Następnego dnia ginie „ Juliusz” i wniosek nie dociera do sztabu dowództwa. Nikt też już nie może potwierdzić tego faktu. Wacław Wojciechowski twierdzi, że rozmawiał później z ppłk. Wachnowskim (Karol Ziemski, dowódca obrony Starego Miasta), który stwierdził, że tego dnia wysłana do „Juliusza” łączniczka zaginęła, a wraz z nią rozkazy. Od dnia 9 do 12 sierpnia „Tygrysy Woli” bronią barykad na ul. Leszno, Pasta, Tłomacka i Rymarska, zamykających Niemcom dostęp do Placu Bankowego. Mimo bardzo silnego ostrzału artyleryjskiego i naporu Niemców z brygady Drilewangera, złożonej z kryminalistów, mimo ciężkich strat, wytrwali na powierzonych im pozycjach. Przez cztery dni bohatersko bronili swoich barykad umożliwiając innym oddziałom umocnienie się na Starym Mieście.
„O świcie 12 sierpnia 1944 r. rozpoczął się huraganowy koncert artylerii , moździerzy, ciężkich karabinów maszynowych. Ogień nieprzyjaciela koncentrował się na Lesznie, Rymarskiej i Pałacu Mostowskich. Dowódcą pododcinka był mjr „ Zawisza”. Barykady na Lesznie, Rymarskiej, Pastę, Tłomacką bronił Oddział Specjalny „Juliusz”-„Tygrysy Woli”, którego byłem tymczasowym dowódcą. To nie był nasz chrzest bojowy. Zamiast ginąć w piekle ognia jak głodne wilki byliśmy gotowi rzucić się do ataku. Widząc chwiejącego się od wybuch granatu na Lesznie mjr. „Zawiszę” zameldowałem: Panie Majorze opuszczamy barykadę – Nie opuści pan barykady, krzyknął. – Ale Panie Majorze chcemy przejść do kontrataku!!! Nie dał mi dokończyć. – Do historii przejdzie Pan jako bohater albo zmieszany z błotem okryje się pan wieczna hańbą. Nie mogłem wydać głosu i po chwili ryknąłem: – Rozkaz Panie Majorze! Pozycje utrzymaliśmy poprzez wysunięcie dwóch silnych patroli do ul. Orlej, wbrew rozkazowi nieustraszonego legionisty.”
Inna relacja już z końcowego okresu Powstania, w której Wacław Wojciechowski opisuje patrol na Czerniaków.
Dnia 17.09.1944 pluton Specjalny „Juliusz”, którego byłem z-cą dowódcy zajmował pozycje na Śródmieściu Północ. Broniliśmy barykad na linii ulic Mazowiecka ‐ Świętokrzyska – plac Napoleona. W dniu 16.09 dowiedzieliśmy się, że na Czerniakowie w nocy z 15 na 16.09. wylądowali żołnierze z 1 Armii Wojska Polskiego. Powróciły nadzieje, że jeszcze możemy to powstanie wygrać i wspólnie z nimi pokonać Niemców. Niestety Czerniaków na którym lądowali żołnierze Berlinga jak ich wtedy nazywano był odcięty od reszty Warszawy. Po południu 17.09 do mojego plutonu dociera łączniczka od płk. „Radwana” (Franciszek Pfeiffer) dowódcy grupy Śródmieście-Północ, z rozkazem, że nasz pluton ma wyznaczyć patrol, który podejmie próbę dotarcia na Czerniaków i zbadania możliwości przebicia się większych oddziałów powstańczych i ewentualne połączenie ponownie ze Śródmieściem. Do zadania tego zgłosiłem się na ochotnika i wyznaczono mnie na dowódcę patrolu. Do patrolu wyznaczyłem dwóch żołnierzy, moich dobrych kolegów: plut. pchor. „Marka” (Andrzej Kowalew) i plut. pchor. „Staśka” (Stanisław Kunicki). Dwaj bardzo doświadczeni i odważni żołnierze, z którymi byłem w konspiracji od dwóch lat i w wielu akcjach walczyliśmy ramię w ramię. Postanowiłem, że przedostaniemy się na Śródmieście Południowe i stamtąd od północnej strony Instytutu Głuchoniemych spróbujemy przebić się na Czerniaków idąc równolegle do ulicy Książęcej. Aby dostać się na Śródmieście Południowe należało przejść przez al. Sikorskiego (dziś Al. Jerozolimskie) w jedynym możliwym miejscu kontrolowanym przez powstańców. Był to płytki przekop w poprzek ulicy osłonięty płytami chodnikowymi i ziemią. Przekop chronił przed ostrzałem ciężkich karabinów maszynowych i snajperów niemieckich od strony Dworca Głównego. Przejścia tego strzegli żołnierze z plutonu żandarmerii AK i tylko ze specjalną przepustką można było przedostać się na drugą stronę. Z rozkazu płk. „Radwana”, który mieliśmy przy sobie, dowódca plutonu żandarmerii wydał nam przepustkę upoważniającą do przejścia na drugą stronę.
Było już ciemno ok. 21.00 przekroczyliśmy al. Sikorskiego. Na razie wszystko szło zgodnie z planem ale najgorsze było dopiero przed nami. Po przekroczeniu naszych pozycji obronnych znaleźliśmy się na ziemi niczyjej. Przed nami pozycje Niemców. Były marne szanse aby się przebić lub przejść niepostrzeżenie. Postanowiłem, że będziemy udawać patrol niemiecki. Ubrani byliśmy w mundury niemiecki zdobyte w pierwszych dniach powstania z magazynów na Stawkach. Zdjęliśmy z ramion opaski biało ‐ czerwone a hełmy zakryliśmy pokrowcami maskującymi. Na akcję wzięliśmy broń niemiecką. Każdy z nas dysponował pistoletem maszynowym MP40 – Shmeisser, a ja miałem jeszcze pistolet parabellum. Wyglądaliśmy jak prawdziwy patrol niemiecki. Mówiłem trochę po niemiecku. Nie była to moja pierwsza akcja gdzie musiałem udawać Niemca. Przed powstaniem wielokrotnie brałem udział w atakach na niemieckie magazyny, zakłady produkcyjne, banki i różne placówki także przebrany w mundur niemiecki. Było to bardzo ryzykowne, ale jak do tej pory bardzo skuteczne. Była już późna noc. Szliśmy wcześniej wyznaczoną trasą wzdłuż ul. Książęcej. Niedaleko od nas na południu w kierunku Poselstwa Chińskiego duże oddziały powstańcze, nie wiem z jakich batalionów, próbowały przebić się tak jak my na Czerniaków. Słuchać było ciężki ostrzał z karabinów maszynowych i odgłosy walki. Cała uwaga i siła ognia Niemców była skupiona na oddziałach przebijających się w kierunku Czerniakowa. Jak później dowiedzieliśmy się natarcie okupione dużymi stratami w oddziałach powstańczych załamało się. Powstańcy musieli wycofać się na Śródmieście, nam udało się przejść bezpiecznie. Mimo, że po drodze mijaliśmy wielokrotnie pozycje niemieckie nikt nas nie zatrzymał. Zachowywaliśmy się bardzo swobodnie i Niemcom nawet do głowy nie przyszło, że jesteśmy patrolem powstańczym. Po jakimś czasie dotarliśmy szczęśliwie do ul. Czerniakowskiej a za nią do pozycji zajmowanych przez batalion „Parasol” ze zgrupowania „Radosław”. Dalej udaliśmy się już przez teren zajmowany przez powstańców. Dotarliśmy do dużej grupy garaży znajdujących się za jakimś kościołem. Następnie skierowałem mój patrol na południe równolegle do Wisły. Nad rzekę dotarliśmy na wysokości ulicy Przemysłowej. Niestety nie spotkaliśmy na naszej drodze żołnierzy z 1 Armii Wojska Polskiego i postanowiliśmy wracać. Już teraz zdałem sobie sprawę, że przebicie się większych oddziałów jest niemożliwe. Tuż nad Wisłą chłopcy znaleźli duże drewniane wrota z jakiegoś garażu. W związku z tym, że powrót był bardzo ryzykowny i było duże prawdopodobieństwo, że nie zdołamy przejść ponownie i zginiemy, chłopcy wpadli na pomysł aby wykorzystać bramę jako tratwę i próbować przepłynąć Wisłę. Przez chwilę i mnie spodobał się ten pomysł, sytuacja Powstania była dramatyczna i marne były szans na zwycięstwo. Jednak to ja byłem dowódcą patrolu i ja decydowałem co robić dalej. Dotarło do mnie ,że nie możemy tego
zrobić gdyż w mojej ocenie była by to dezercja. Nie mogłem zostawić swojego oddziału i towarzyszy broni z którymi tyle przeszedłem dlatego wydałem rozkaz powrotu. Wracaliśmy tą samą drogą i dzięki Bogu bez większych problemów udało nam się przejść przez pozycje niemieckie. Mieliśmy naprawdę niesamowite szczęście. Już zaczęło świtać kiedy dotarliśmy ponownie do przejścia przez al. Sikorskiego i już bez przygód do swojego oddziału. Rano zdałem raport z mojego patrolu i potwierdziłem to co już wiedziało dowództwo, że przebicie i połączenie się z Czerniakowem jest niemożliwe. Natarcie nie ma szans powodzenia i spowoduje tylko olbrzymie straty w oddziałach powstańczych. Z tego co dowiedziałem się później niestety desant Berlingowców skończył się klęską i ponosząc ciężkie straty wycofali się po kilku dniach za Wisłę. Prysły wszelkie nadzieje na zwycięstwo powstania. Mimo to do końca broniliśmy naszych barykad i nie wpuściliśmy Niemców na Śródmieście. To było nasze małe zwycięstwo. Mogliśmy z podniesionymi głowami opuścić nasze pozycje i Warszawę.
Rozkazem z 20.09.1944 roku generał Bór-Komorowski, dowódca Armii Krajowej, przyznał ppor. Wacławowi Wojciechowskiemu Krzyż Walecznych.
28 kwietnia 1980 roku w trakcie prac inwentaryzacyjnych w kościele p.w. Wniebowzięcia NMP w Iłży, prowadzonych przez
Miejsce, w którym znajdował się portret ks. Rogalli (fot. zasoby IPN)
pracowników Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Radomiu, zauważono brak portretu epitafijnego ks. Józefa Rogalli. Dotychczas znajdował się on na marmurowej tablicy po lewej stronie od wejścia do zakrystii. Olejny portret na blasze w kształcie owalnym, został wyjęty z obramowania po odgięciu czterech gwoździ blokujących i skradziony. Zaraz po zauważeniu braku wizerunku ks. Rogalli, ksiądz Dziadowicz (ówczesny proboszcz) poinformował wiernych o kradzieży i zaapelował jednoczenie, aby osoby, które coś wiedzą o zniknięciu obrazu zgłosiły się do niego. Natomiast Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej (KWMO) w Radomiu została powiadomiona o kradzieży dopiero we wrześniu 1980 roku przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Radomiu.
Sprawę zniknięcia obrazu z iłżeckiego kościoła funkcjonariusze z KWMO powiązali z zaginięciem nagrobka na cmentarzu żydowskim w Przytyku. Ustaleniem sprawców kradzieży zajęli się milicjanci z Wydziału Śledczego przy wsparciu funkcjonariuszy SB Wydziału IV, zajmującego się głównie zwalczaniem działalności kościoła i innych związków wyznaniowych.
W czasie oględzin miejsca zdarzenia nie odnaleziono żadnych śladów, co nie jest dziwne biorąc pod uwagę fakt, że od kradzieży minęło pół roku. W notatce sporządzonej z rozmowy z ks. Dziadowiczem ustalono, że obraz mógł zaginąć miedzy 27 a 28 kwietnia 1980 r. ponieważ ostatni raz ksiądz widział portret 26 lub 27 kwietnia.
W kręgu podejrzanych znalazł się sam ks. Józef Dziadowicz ponieważ od dłuższego czasu był kolekcjonerem dzieł sztuki, które przechowywał na plebani oraz u swojej siostry w Sandomierzu. Co więcej SB posiadło informacje, że w 1977 roku zarysował się konflikt miedzy iłżeckim proboszczem a biskupem Wójcikiem, który zarzucał mu nieuczciwość w prowadzeniu inwentaryzacji obrazów znajdujących się w kościołach na terenie parafii oraz handel tymi obrazami. Trudno teraz stwierdzić skąd funkcjonariusze posiadali takie informacje o księdzu i na ile były one wiarygodne.
9 grudnia 1980 r. wiceprokurator Zofia Gołębiowska z Prokuratury Wojewódzkiej w Radomiu wszczęła śledztwo w sprawie kradzieży portretu ks. Rogalli. Prokurator przesłuchała ponownie ks. Dziadowicza, który zeznał, że kradzież obrazu zauważył podczas inwentaryzacji zabytków wraz z pracownikami z WKZ z Radomia. Ponadto stwierdził, że było to pierwsze tego typu zdarzenie w parafii, a sam kościół jest dobrze zabezpieczony założonymi w 1979 r. kratami w głównym wejściu.
W trakcie prowadzonego dochodzenia Wydział Śledczy KWMO w Radomiu zwrócił się również do komisariatu w Iłży by ten wytypował osoby mogące mieć związek z kradzieżą.
Epitafium ks. Józefa Rogalii (fot. zasoby IPN)
By zapobiec sprzedaży obrazu do muzeów lub wywiezienia za granicę, o kradzieży został poinformowany Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz Szef Wywiadu Ewidencji i Technik Operacyjnej Zwiadu WOP w Warszawie. O tym że Graniczne Punkty Kontroli (GPK) zostały poinformowane o kradzieży przekonał się sam ks. Dziadowicz podczas wylotu do Hiszpanii w czerwcu 1982 r. kiedy to doszło do bardzo dokładnego sprawdzenia bagażu na Granicznym Punkcie Kontroli na lotnisku Warszawa –Okęcie. Podczas rewizji i przeszukania nie odnaleziono skradzionego epitafium.
W toku prowadzonego śledztwa przesłuchano organistę, byłego kościelnego, księży oraz inne osoby. Wydział Śledczy KWMO w Radomiu wobec nie wykrycia sprawców postanowił 9 marca 1981 roku umorzyć dochodzenie. Mimo oficjalnego zamknięcia sprawy funkcjonariusze na polecenie Komendanta Wojewódzkiego MO dalej kontynuowali prace w celu wykrycia sprawców kradzieży.
Prokuratura Wojewódzka w Radomiu umorzyła śledztwo w dniu 24 marca 1981 r. ponieważ podczas oględzin miejsca kradzieży nie znaleziono żadnych śladów działania narzędzi ani śladów linii papilarnych. Najdłużej sprawą zajmował się Wydział IV SB. Dopiero w listopadzie 1982 r. poinformowano naczelnika Wydziału Śledczego, że dotychczasowe działania operacyjne zmierzające do wykrycia sprawców kradzieży nie dały pożądanych rezultatów, ponieważ SB nie posiada głębokiego rozpoznania operacyjnego w środowisku księży posługujących w iłżeckiej parafii. Po ponad dwóch latach od kradzieży, tzn. w styczniu 1983 roku, ksiądz Dziadowicz otrzymał paczkę, nadaną z Warszawy przez niejakiego Manteufla. Ksiądz po rozpakowaniu starannie zabezpieczonej przesyłki ujrzał skradziony portret oraz małą karteczkę z napisem „Z racji jubileuszu 600-lecia Matki Bożej Częstochowskiej”. Ks. Dziadowicz nie poinformował prawdopodobnie milicji o odlezieniu obrazu. Komenda Wojewódzka MO o tym fakcie dowiedziała się dopiera od Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Radomiu, który pismem z 17.06.1983 r. zwracał się do śledczych z prośbą o zwrot do kościoła w Iłży materiału dowodowego w postaci metalowych ćwieków, stanowiących oryginalne zamontowanie portretu epitafijnego ks. Rogalli.
Epitafium z portretem (fot. zasoby IPN)
Wydział Śledczy na wieść o odnalezieniu portretu, dzięki pomocy pracowników poczty ustalił skąd i przez kogo została nadana paczka. Niestety A. Manteufel nie mieszkał pod wskazanym adresem, mało tego nie figurował w stołecznym biurze ewidencji ludności.
Wobec odnalezienia obrazu i nie wykrycia sprawców Wydział Śledczy Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Radomiu w października 1983 r. złożył cała sprawę do archiwum.
Na podstawie zachowanych akt można przypuszczać, że kradzież była elementem gry operacyjnej SB, mającej na celu lepsze rozpoznanie lub pozyskanie do współpracy księży z iłżeckiej parafii. Świadczy o tym także zachowanie „złodzieja”, który z bliżej nieznanych powodów zwrócił cenny łup prawowitemu właścicielowi.
Jarosław Ładak
Powyższy artykuł napisany został na podstawie dwóch jednostek archiwalnych z Archiwum Delegatury Instytutu Pamięci Narodowej w Radomiu:
-AIPN Ra, 04/126, Akta kontrolne postępowania przygotowawczego w sprawie kradzieży portretu epitafijnego z kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Iłży w dniu 28-04-1980, tj. przestępstwo z art. 201 kodeksu karnego,
-AIPN Ra, 04/235, Akta główne postępowania przygotowawczego w sprawie kradzieży portretu epitafijnego z kościoła p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Iłży w dniu 28-04-1980, tj. przestępstwo z art. 201 kodeksu karnego.
Krzyż za którym odnaleziono szczątki Antoniego Mazurka (fot. http://swietokrzyskiewloczegi.blogspot.com/2014/10/uciek-nam-autobus-i.html
Piotrowe Pole to dziś mało znana osada leśna leżąca przy ważnym trakcie zwanym „Gościńcem Ostrowieckim”. Zawsze była gościnna podróżnym i szukającym schronienia w Puszczy Iłżeckiej Obrońcom Ojczyzny. Tu znajdowali schronienie Powstańcy Styczniowi, tu również gromadzili się we wrześniu 1939 r. żołnierze polscy po bitwie pod Iłżą 8-9 IX, zepchnięci w lasy w nierównej walce z pancernymi zagonami niemieckiego agresora. Tutaj, po wspomnianej bitwie, gen. Stanisław Skwarczyński, dowódca Południowego Zgrupowania Armii „Prusy” rozkazem rozwiązał Zgrupowanie, zlecając przedzieranie się przez nieprzyjacielskie pozycje małymi grupami w celu dalszej walki. Teren wokół Piotrowego Pola był miejscem gdzie pierwsi konspiratorzy gromadzili broń po wrześniowych żołnierzach. Tę historię większość już zna. Była ona bowiem tematem wielu obszernych i ciekawych publikacji, które są szeroko dostępne dla zainteresowanych.
Historia, którą zamierzam przedstawić, dla mnie zaczęła się ponad ćwierć wieku temu. Wówczas jako student II roku historii, zapalony harcerz wraz kolegą nauczycielem organizowaliśmy tygodniowy biwak harcerski dla młodzieży szkolnej Szkoły Podstawowej w Jasieńcu Iłżeckim. Teren wydawał na się ciekawy, tajemniczy a więc przygoda na nas czekała nie było na co czekać. Pieszo wyruszyliśmy z Jasieńca przez pola, dukty leśne wypatrując celu, który czekał na nas gdzieś tam daleko w lesie. Po kilkugodzinnym marszu zaczęła w oddali wyłaniać się wielka polana, i wszyscy coraz częściej, głośniej i radośniej zaczęli podnosić głowy i wzrok szeptając „ jest”, to Piotrowe Pole. Z leżni leśnej zwanej „Ciętą” skręciliśmy w prawo na „Ostrowiecki Gościniec” aby na skraju polany skręcić w lewo na drogę wzdłuż której widać było nieliczne zabudowania wiejskie. Na skrzyżowaniu tej drogi z Gościńcem Ostrowieckim, po lewej stronie zauważyłem duży krzyż otoczony płotkiem. Za tym krzyżem widać było mały kopczyk a obok leżący stary, zmurszały krzyż. Od razu pomyślałem – stara mogiła.
Gdy dotarliśmy na wschodni skraj wsi, naprzeciw chaty mieszkającego tam wówczas starszego, samotnego człowieka zaczęliśmy rozbijać namioty i urządzać całe obozowisko. Gdy nasze prace zbliżały się do końca, zauważyłem tego gospodarza, że z zaciekawieniem przygląda się nam z sieni swojej drewnianej chatki. Z kolegą podeszliśmy do furtki jego zagrody zachęcając tym i jego do podejścia. Przywitaliśmy się, przedstawili i zapytali czy będzie możliwość skorzystać z jego studni na korbę bo wiadomo wody będzie dużo potrzeba dla nas wszystkich. Zgodził się bez wahania a my ucieszyliśmy się, że będziemy mieć przychylnego „sąsiada” i gospodarza. Dziś pamiętam, że ten miły pan nazywał się Klepacz i trudnił się wyrobem klepek na beczki i inne wiejskie naczynia – był bednarzem. Na jego podwórku widać było zgromadzony surowiec do tej produkcji. Po wieczornej kolacji i apelu wszyscy położyliśmy się spać w naszych namiotach oczywiście nad wszystkim czuwała warta, która zgodnie z planem zmieniała się co godzinę. Cały biwak był dobrze zaplanowany bo oprócz rutynowych czynności takich jak pobudki, zaprawy poranne, apele i zajęcia służb dyżurnych poznawaliśmy także najbliższą okolicę – oczywiście las. W czasie wspólnych rozmów przy ognisku na wiele różnych tematów dotyczących głównie historii i wsi Piotrowe Pole zapytałem „naszego” gospodarza o historię mogiły za krzyżem. Pamiętam, że powiedział „… tam leży…….(podał nazwisko które wkrótce zapomniałem)”. Któregoś dnia podczas tego biwaku zebrałem chętnych na „wyprawę” aby zrobić nowy krzyż na tej mogile i uporządkować teren przy krzyżu. Siekierą ścięliśmy brzózkę i starym znalezionym gwoździem zbiliśmy i wkopaliśmy krzyż. Teraz mogiłka prezentowała się o wiele lepiej. Biwak zakończył się wszyscy byli rozradowani po tygodniowym pobycie w lesie. Było żal żegnać się z obozowiskiem i „naszym” panem Klepaczem. Biwaki jeszcze organizowaliśmy czterokrotnie starając się za każdym razem aby miejsca były ciekawe i dobre do wypoczynku dla nas wszystkich. Piotrowe Pole i pana Klepacza odwiedziliśmy jeszcze raz z biwakiem następnego roku ale wówczas zachorował i rodzina zabrała go do szpitala. Po zakończeniu wyprawy i powrocie do domów dowiedzieliśmy się, że pan Klepacz zmarł. Zawsze kiedy odwiedzam rodzinne groby na nowym cmentarzu w Iłży zatrzymuję się przy nagrobku p. Klepacza, który jest widoczny w bocznej alejce prowadzącej do wejścia na nowy cmentarz od strony drogi do Pakosławia. Piotrowe Pole odwiedzałem wielokrotnie przy różnych okazjach i zauważyłem, że „nasz” brzozowy krzyż został zastąpiony metalowym. A więc ktoś się zainteresował i zamienił na bardziej trwały.
Wydawać by się mogło, że to będzie już koniec mojej „przygody” z tą mogiłą. Jest krzyż, ktoś nawet zapala znicze bo są wypalone szklane miseczki a więc jest i czyjaś pamięć. Ale jednak los szykował mi kolejną niespodziankę a zarazem przygodę z tą nieznaną, leśną mogiłą przy Piotrowym Polu.
Minęły lata, jesienią 2017 roku wraz z grupą przyjaciół i znajomych tj. Tomkiem Glińskim, Pawłem Nowakowskim i Krzysztofem Wicikiem zaczęliśmy coraz silniej myśleć o projekcie uporządkowania mogił żołnierzy poległych w Bitwie o Iłżę we wrześniu 1939 roku. Oczywiście główne ekshumacje były przeprowadzane w latach 40-tych i 60-tych w wyniku których powstał w 1969 roku cmentarz-mauzoleum w Iłży i zbiorowa mogiła żołnierska w Grabowcu. Jednak w dalszym ciągu budziły się wielkie wątpliwości czy naprawdę ekshumowano wszystkie mogiły? Dochodziły bowiem do nas sygnały, że w lesie rzechowskim – miejscu pierwotnej mogiły żołnierzy polskich poległych w porannym ataku 9 września 1939 roku, nadal pod leśną ściółką „walają się” ludzkie szczątki. Sprawę tą dość dokładnie zbadaliśmy utwierdzając się w przekonaniu, że rzeczywiście tak jest i coś należy z tym zrobić. Spotkałem się z Pawłem Nowakowskim i przekazałem mu całą swoją wiedzę o mogile w lesie rzechowskim. Na podstawie tych informacji został zredagowany list do Instytutu Pamięci Narodowej z prośbą o przeprowadzenie ekshumacji. Odpowiedź przyszła zadziwiająco szybko, telefonicznie umówiliśmy się na spotkanie z przedstawicielem IPN – Piotrem Kedziorą-Babińskim. Do spotkania doszło w pewną niedzielę w miejscu równie ciekawym bo w „Malinowym Chruśniaku” Leśmiana gdzie na ławeczkach omawialiśmy kolejne kroki jakie powinniśmy wykonać aby realizować nasz projekt. Nie czas w tym miejscu na opisywanie długiej kwerendy akt PCK, listy poległych, ksiąg parafialnych, protokołów ekshumacyjnych itp., bo to temat na osobny artykuł i o wiele większe opracowanie.
Mogiła żołnierzy września okazała się pusta. (fot. P.N.)
Niemniej jednak przeglądając w/w dokumenty natrafiliśmy na informację z grudnia 1939 roku, z której wynikało, że koło wsi Piotrowe Pole znajduje się mogiła dwóch nieznanych żołnierzy wojska polskiego. Nieznana mogiła obok krzyża sama wpisywała się na listę poszukiwań. Po ekshumacjach w lasku rzechowskim i obok Strażowej przy wsi Zawały przyszedł czas aby zająć się tą nieznaną mogiłą przy Piotrowym Polu. Pech chciał, że zepsuła się koparka i roboty ziemne musieliśmy wykonywać ręcznie łopatami co nie było rzeczą łatwą zważając na gęste korzenie .
Tym razem mogiła okazała się pusta. Zdarza się i tak, pomyśleliśmy wszyscy i zrezygnowani zamierzaliśmy opuścić to miejsce gdy wtem usłyszeliśmy znany nam warkot koparki. Naprawiony sprzęt był gotów do akcji, ale po co, przecież pod żelaznym krzyżem nic nie było. Archeolodzy zaproponowali aby zebrać ziemię bliżej tego dużego krzyża tuż obok płotka. Mieli rację po usunięciu wierzchniej warstwy ukazała się ciemna plama przypominająca ślad pochówkowy. Na głębokości około 1,5 metra ukazał się czubek buta.
Pierwszą warstwę ziemi delikatnie zdejmowano koparką (fot. P.N.)
Sterczący czubek buta był pierwszym zwiastunem, że tu ktoś leży (fot. P.N.)
Zarys jamy grobowej (fot. P.N.)
Scyzoryk (fot. P.N.)
A więc jest żołnierz pomyśleli wszyscy widząc, że buty mają cholewy. Maszyna stop i archeolodzy delikatnie i dokładnie zaczęli odsłaniać cienkie warstwy piachu odsłaniając kości .Na wysokości miednicy szkieletu znaleźli duże dwa scyzoryki, może to zwiadowca? Ktoś skomentował ale dalsze prace odsłoniły skurzany portfel, w którym były …..carskie kopiejki. A więc Rosjanin. No cóż w I wojnie światowej też ginęli żołnierze i trafił się Rosjanin. Jednak medalik, który pokazał się na koniec prac obalił wszystkie dotychczasowe hipotezy dotyczące osoby, którą ekshumowano.
Pozostałości portmonetki (fot. P.N.)
Rosyjskie monety (fot. P.N.)
Medalik, pamiątka misji świętych głoszonych w Iłży w 1906 r. Napis wokół wizerunku Maryi „Królowo Korony Polskiej módl się za nami” (fot. P.N.)
Medalik okazał się być pamiątką misji przeprowadzonych w Iłży z 1906 roku. A więc to nasz krajan, tylko kto? Wówczas przypomniałem sobie opowieść p. Klepacza sprzed lat ale nazwiska, które on wspominał nijak nie mogłem sobie przypomnieć. Pytałem starsze osoby, które mogły coś na ten temat powiedzieć ale nic nie wnosiło to do naszej sprawy ustalenia personaliów tego człowieka, którego szczątki złożono do trumienki drewnianej i zamierzano pochować wraz z wrześniowymi żołnierzami na cmentarzu w Grabowcu. Przez przypadek w targowy poniedziałek spotkałem pana Stanisława Ziewieckiego z Kotlarki, który nie raz służył nam pomocą opowiadając znane mu fakty z dziejów naszej okolicy i kiedy z jego ust padło nazwisko …. Mazurek… runęła we mnie blokada, która nie pozwalała przypomnieć sobie nazwisko, które wymieniał kiedyś p. Klepacz, opowiadając kto jest koło krzyża pochowany. A więc, mamy nazwisko Mazurek. Kiedy za parę dni odwiedził mnie p. Ziewiecki i oznajmił, że to są szczątki Antoniego Mazurka, który został tam pochowany podczas Wielkiej Wojny. Kolejne puzle układanki dołożył Paweł Nowakowski odnajdując jego akt zgonu. O śmierci Mazurka, która
Księga zmarłych z aktem zgonu Antoniego Mazurka. (fot. P.N.)
miała miejsce 28 lipca 1915 r. świadczyło przed iłżeckim proboszczem dwóch mieszkańców Błazin, Franciszek Kempiński i Antoni Kosakowski. Dokument nie zawiera informacji o okolicznościach śmierci. O tych dowiedziałem się od p. Ziewieckiego.
Mazurek został zastrzelony przez austriackiego żołnierza. Być może nie usłyszał komend w obcym języku bądź ich nie rozumiał? Zginął niosąc wodę z jedynej wówczas studni na Piotrowym Polu, z obejścia p. Kiepasa. Mazurek wraz z rodziną i dobytkiem uciekł z Błazin i schronił się w lesie w pobliżu Piotrowego Pola przed działaniami wojennymi. Miał 53 lata. Przybliżony wiek określił również antropolog badający kości podczas ekshumacji. Dodał, że zmarły musiał nosić, ze względu na odkształcenia na kościach, znaczne ciężary.
No tak ale co dalej ze szczątkami zastrzelonego przez austriackiego wartownika? Odnalazłem współczesnych potomków Mazurka. Niestety nie przejawiają zainteresowania swoim przodkiem. Można go pochować w Grabowcu, ale wydaje się, że odpowiedniejszym miejscem będzie rodzinna ziemia. Postanowiliśmy skontaktować się z księdzem Edwardem Skorupą proboszczem parafii w Koszarach. Z tą myślą udaliśmy się z Pawłem Nowakowskim do kościoła w Koszarach aby porozmawiać z ks. proboszczem. I kolejna niespodzianka. Oczekując na spotkaniem przed wejściem do kościoła, zauważyliśmy tablicę poświęconą ofiarom wojny. O dziwo na dodanej do niej małej tablicy wraz z innymi nazwiskami zauważyliśmy napis … Antoni Mazurek lat 53 zastrzelony przez Austriaków 28.VII.1915 roku we wsi Piotrowe Pole.
Tablica na kościele w Koszarach (fot. S. Kurek)
A więc historii zatoczyła koło. Ksiądz Edward słuchając naszej opowieści bez wahania zgodził się na pochówek „naszego” Mazurka, który jako że jest ofiarą wojny będzie miał nagrobek, na koszt państwa tak oznajmił przedstawiciel IPN Piotr Kędziora-Babiński. Konkretny termin pochówku zostanie ustalony po przejęciu szczątków Antoniego Mazurka od proboszcza parafii w Grabowcu ks. kan. Zbigniewa Wypchło i podany do ogólnej wiadomości.