Wspomnienia o moim ojcu Adamie Szymańskim
Urodził się w Iłży dnia 2 stycznia 1898 roku, jako syn Marcelego i Marii z Trześniewskich. Od siódmego roku życia uczęszczał do Szkoły Powszechnej w Iłży, po ukończeniu której zaczął naukę w gimnazjum w Radomiu. Tam też rozpoczął pracę społeczną w harcerstwie jako sekcyjny. W 1916 roku ukończywszy 4 klasy, zaczyna szukać pracy. 1 kwietnia 1917 roku – mając 19 lat, wstępuje w Iłży w szeregi tajnej organizacji POW – Polska Organizacja Wojskowa, Został do niej wprowadzony przez księdza Prospera Malinowskiego – pierwszego komendanta Obwodu Iłżeckiego oraz instruktora Maksymiliana Jakubowskiego. Przed nimi także składał przysięgę. Otrzymał przydział – lokalka Iłża, obwód 8 A, okręg VIII – Radom. W miesiącach letnich tegoż roku dostaje nominację na sekcyjnego drugiej sekcji, z którą kilkakrotnie brał udział w ćwiczeniach tak nocnych jak i dziennych. W okresie działalności w POW przechowywał w domu swego ojca broń i amunicję. Brał udział w organizowaniu przedstawień i innych imprez na rzecz POW. W końcu października 1917 roku, na wyraźne życzenie ojca, wyjeżdża do Seminarium Duchowego w Sandomierzu. Komendant Obwodu POW ps. „HALKA”, udziela mu bezterminowego urlopu z tym, że pozostaje w ewidencji w Iłży. Przyjeżdżając na święta i ferie, bierze udział w zebraniach i ćwiczeniach. We wrześniu 1919 roku występuje z Seminarium i 25 września tego roku jako ochotnik wstępuje do 1 pułku Wojsk Łączności w Warszawie. Po zwolnieniu w dniu 2 stycznia 1922 roku z wojska, wraca do Iłży. Otwiera sklep bławatno-galanteryjny. W miarę upływu lat rozszerza asortyment towarów o części rowerowe, zabawki, amunicję myśliwską, radia, gazety itp. Jednocześnie bierze czynny udział w życiu społeczno-kulturalnym miasta: w Klubie Sportowym POLONIA – wiceprezes i bibliotekarz (wydawanie książek odbywało się w niedziele w godz. 10-11), w Towarzystwie Śpiewaczym LUTNIA – prezes, a następnie członek Komisji Rewizyjnej, w Stowarzyszeniu Robotników Chrześcijańskich – członek Zarządu, w Ochotniczej Straży Pożarnej jako Naczelnik, a następnie jako Naczelnik Rejonowy, w 1929 roku współorganizuje Koło Związku Peowiaków i zostaje jego prezesem a po reorganizacji komendantem, jako radny miasta Iłży, w Lidze Obrony Powietrznej Państwa – członek Komitetu, w Lidze Morskiej i Kolonialnej, w Związku byłych Ochotników Armii Polskiej – komendant. Bierze także udział w wystawieniu przedstawień amatorskich, organizowaniu zabaw i zbiórek pieniężnych np. na cele dobroczynne. W 1926 roku żeni się z Marią Radzimowską, córką Stanisława – właściciela młyna wodnego w Jedlance (Wesołówce). 21 października 1927 roku przychodzę na świat ja.
Jak daleko sięgam pamięcią, poza pracą w sklepie, widzę ojca w mundurze strażackim bojowym na zbiórkach i ćwiczeniach, które odbywały się w niedziele o godzinie 6 rano (chodziłem na nie od najmłodszych lat), wyjeżdżającego do pożaru lub dowodzącego akcjami gaśniczymi. Bylem obecny przy kilku pożarach. Pamiętam olbrzymi pożar szeregu domów przy ulicy „Przy murach”, w którego gaszeniu brało udział aż 17 jednostek straży z całej okolicy. Widzę go także w mundurze paradnym, w błyszczącym hełmie z grzebieniem i oficerskim toporkiem przy boku. Prowadzącego defilady z udziałem orkiestry – oczywiście strażackiej z okazji świąt państwowych lub innych uroczystości np. wizyty wojewody kieleckiego (dożynki 1938). Pamiętam jak z latami zmieniało się wyposażenie straży. Pompę ręczną ssącą wodę ze zbiornika lub beczkowozu i tłoczącą wężami do prądownic, zastąpiła motopompa. Konie częściowo zastąpił samochód strażacki. Został utworzony kobiecy oddział SAMARYTANEK, którego komendantką była p. Ciepielewska. Nigdy nie zapomnę widoków, gdy na glos syreny, strażacy – ochotnicy, rzucali pracę w polu lub domu, zrywali się w nocy, biegli, bo każda minuta była droga, zapinając po drodze mundur. Ba, nawet konie (gdy miał je jeszcze dziadek), wystarczyło odwiązać od żłobu, nałożyć uprząż i otworzyć bramę, a one same już galopowały do remizy. Strażacy wracali niesamowicie zmęczeni, brudni często przemoczeni, czasami poparzeni lub pokaleczeni. By zdobyć fundusze na swoją działalność, urządzali „cudowne” loterie fantowe, na których można było wygrać od jajek (5 sztuk), do prosiaka. Fanty zbierali wśród mieszkańców miasta, chodząc od domu do domu. Każdy dawał co mógł lub miał na zbyciu. Podobnie rozprowadzali „Kalendarze Strażackie”, za które otrzymywali dobrowolny datek. Rano, w Wigilię
Bożego Narodzenia budziła mnie orkiestra strażacka. Grała pod oknem na podwórku z okazji imienin mojego ojca Adama, a swojego naczelnika. Ojciec był już ubrany bo zaraz przychodziła delegacja straży z życzeniami i skromnym upominkiem np.: pięknie wykonaną laurką (jedną z nich posiadam). Potem przychodziły następne delegacje, przyjaciele, koledzy i znajomi, których nigdy me brakowało, no i oczywiście rodzina. Po życzeniach, siadano do skromnie zastawionego stołu (post). Dominowały śledzie w różnej postaci. Pamiętam ojca często wychodzącego na zebrania i spotkania licznych organizacji do których należał. Włączał się także we wszelkiego rodzaju akcje społeczne. W uznaniu zasług został odznaczony: Krzyżem Zasługi, Medalem Niepodległości, Medalem za Wojnę 1918-1921, Krzyżem Waleczności Powstań Narodowych, Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa, Medalem X-lecia Odrodzenia Polski. Posiadał Krzyż Legionowy, odznakę pułkową, odznaki strażackie itp. Otrzymał także wiele dyplomów i dowodów uznania, między innymi od biskupa Kubickiego (w moim posiadaniu).
Stosunkowo dużo czasu poświęcał mnie. Do listopada 1938 roku, byłem jedynakiem (siostra zmarła w wieku 2- ch lat). Pamiętam częste rozmowy w „cztery oczy” wieczorem lub rano w łóżku, między innymi dotyczące planów naszych wspólnych wypadów Chcąc być więcej ze mną, zabierał mnie na wyżej wspomniane zbiórki strażackie i różne imprezy organizowane w mieście. Towarzyszyłem mu kilkakrotnie w wyjazdach do Warszawy po towar do sklepu. Wygospodarowany czas poświęcaliśmy na zwiedzanie muzeów i miasta. Bylem także z delegacjami Peowiaków w Wilnie, gdy na cmentarzu na „Rossie” składano serce Józefa Piłsudskiego w groble jego matki oraz w Krakowie na Sowińcu w 1935 roku z urną zawierającą ziemię z pól bitewnych i grobów, na sypanie kopca J. Piłsudskiego. Niewiele miał czasu na własne przyjemności. Jego pasją były książki których miał pokaźny księgozbiór, pamiątki z I wojny światowej, numizmatyka. Zbiory te prawie całkowicie zaginęły (w tym część książek) w czasie rabunków naszego mieszkania w 1939 i 1945 roku. Grał na mandolinie, od czasu do czasu wędkował w Jedlance lub polował.
Z pierwszego chyba polowania z moim udziałem na dzikie kaczki w Jedlance, pamiętam takie zdarzenie. Ojciec z dubeltówki (2 naboje), wystrzelił raz do kaczki, która spadła do sadzawki. Popłynął po nią pies. Ojciec postawił strzelbę opartą kolbą na bucie, z lufą odchyloną w bok. Czekaliśmy na aport psa. Podszedłem do dubeltówki i nacisnąłem spust. Śrut przeleciał ojcu obok ucha. Przez pewien czas źle na to ucho słyszał. Zmieszczenie tych wszystkich zajęć w ciągu dnia, było możliwe dzięki dobrej organizacji pracy tak zawodowej jak i społecznej, a przede wszystkim dzięki mojej mamie, która zajmowała się nie tylko dziećmi i domem ale także często zastępowała i pomagała ojcu w sklepie. Pracowała także społecznie. 1 września 1939 rok wybucha II wojna światowa. Zgodnie z poleceniem władz, ojciec pakuje do skrzynek dubeltówkę, karabinek małokalibrowy (tzw. flower, który był w zasadzie mój, a tylko na ojca pozwolenie) i amunicję by oddać na posterunek policji, ale już nie ma komu przekazać. Wojska niemieckie są już blisko. Ojciec zakopuje broń i bierze udział w pamiętnej ucieczce „za Wisłę”(6 września?). Wraca po kilkunastu dniach, zmęczony, brudny i bez pieniędzy. W 1939 roku – prawdopodobnie w październiku – wstępuje do konspiracyjnej organizacji wojskowej Związek Walki Zbrojnej – ZWZ. Ojciec był do lutego 1940 roku pierwszym komendantem podobwodu III Iłża – kryptonim DOLINA (patrz W. Borzobohaty „JODŁA” wydanie PAX z 1984 r. str. 138). Ja w tym okresie kilka razy nosiłem tajne dokumenty do kpt. Kazimierza Starowicza, gdyż jako mały chłopak zwracałem mniejszą uwagę Niemców. Zgodnie z poleceniem władz niemieckich, ojciec oddaje odbiorniki radiowe, ale jeden ukrywa u adwokata i burmistrza miasta – Jan Grubskiego, mieszkającego wówczas w naszym domu. U niego słuchają wiadomości z „zachodu”. Prawdopodobnie od niego w końcu maja lub na początku czerwca 1940 r. dowiaduje się o mających się odbyć aresztowaniach. 3 czerwca przeprowadza ze mną dłuższą rozmowę. Mówi, że może lada dzień być aresztowany. Nie będzie się ukrywał, gdyż boi się represji w stosunku do rodziny, że zamiast niego mogą zabrać moją matkę. Spokojnie przekazuje mi co mam mówić i jak się zachować, gdyby mnie Niemcy wypytywali o broń, spotkania ojca, o znajomych itp. Wsiadamy na rower i jedziemy do Jedlanki do dziadka, gdzie przebywała moja mama wraz z młodszym bratem. 4 czerwca o świcie zostałem zbudzony przez ciotkę Reginę Matacz, u której spałem na podłodze. Nade mną stał żandarm z karabinem wycelowanym we mnie. Kazał się ubrać i zaprowadził do pokoju stołowego dziadka, gdzie nocował ojciec. Przechodząc z jednego mieszkania do drugiego zauważyłem, że dom był obstawiony przez żandarmów. W pokoju ojciec ubierał się, wyjmując z kieszeni posiadane przedmioty i układał je na stole, przy którym siedział gestapowiec. Przed nim leżały dwa długie paski papieru. Na jednym z nich było imię i nazwisko mego ojca wraz z pełnymi danymi personalnymi, a na drugim moje. Pewnie dlatego zostałem sprowadzony. Przed wojną byłem w harcerstwie, a w pierwszych dniach wojny, na polecenie Komendy Hufca w Radomiu, zorganizowałem i dowodziłem harcerską akcją kontrolowania napowietrznych linii telefonicznych oraz trzymania wart (z biało-czerwonymi opaskami) przy poczcie, szpitalu itp. Byłem niskiego wzrostu i szczupły. Wyglądałem na mniej niż 12 i pół roku życia. Dlatego pewnie – tak sobie tłumaczę – nie wzięli mnie, a aresztowali Jurka Zaborowskiego, który był ode mnie o rok starszy, o wiele potężniejszy i też był harcerzem. Rozpoczęło się moje przesłuchanie. Pytania po polsku dotyczyły ojca. Z kim się spotykał ? Gdzie chodził ? Kto przychodził do niego ? Gdzie broń ? Odpowiadałem zgodnie z ustaleniami poczynionymi z ojcem, lub – nie wiem. Wyprowadzając ojca gestapowiec zwrócił się do mnie – „Nie chciałeś mówić, nie zobaczysz ojca więcej”. Już przed domem zdążyła dobiec matka z bratem na ręku. Nocowali na piętrze u brata mamy. Pożegnaliśmy się z ojcem. Powiedział: „Dbaj o matkę” i więcej go nie widzieliśmy. Zaprowadzili ojca do samochodu, który stał kilkaset metrów dalej i odjechali. Razem z ojcem tej nocy w Iłży zostali aresztowani: Antoni Jabłoński l. 36, Karol Męciwoda l. 26, Bolesław Nosowski l. 42, Feliks Renner l. 39, Piotr Sępioł l. 49, Kazimierz Sionek l. 29, Kazimierz Starowicz l. 39, Karol Szlachetko l. 41, Józef Wasatko l. 52, Henryk Szymański l. 26, Jerzy Zaborowski l. 14. Aresztowanych wywieziono do aresztu w Wierzbniku. Wcześniej został aresztowany Józef Zięba – peowiak.
Wkrótce zwolniono Jurka Zaborowskiego i Henryka Szymańskiego – najmłodszego brata mego ojca. Pozostałych wywieziono do Skarżyska Kamiennej, gdzie byli przetrzymywani w szkole (przy zbiegu ul. Konarskiego i Krakowskiej) razem z aresztowanymi Z innych miejscowości. Ojciec z miejsca zatrzymania napisał kilka „listów” na urwanym z opakowania paczki papierze. Kserokopie części z nich są w posiadaniu Adama Bednarczyka (oryginały u mnie)..
Matka czyniła starania o uwolnienie ojca. Jeździła często do Wierzbnika i Skarżyska. Była także w Gestapo w Radomiu. Niestety bez skutku. 29 czerwca 1940 roku rano – w niedzielę, w Piotra i Pawła ojciec został rozstrzelany w lesie „Brzask” koło Skarżyska Kamiennej. Leży we wspólnej ponad 760 osobowej mogile. Na tym olbrzymim grobie został postawiony pomnik, a na nim tablica z napisem – „Przechodniu ! Powiedz Polsce, tu leżym jej syny: posłuszni i wierni do ostatniej godziny”. Zginął w wieku 42 lat. O działalności ojca wspominają w swoich książkach: Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk – „Echa Puszczy Jodłowej, • Stefan Skwarek – „Ziemia niepokonana”, Wojciech Borzobohaty – „Jodla”, Marian Langer – „Lasy i ludzie”, Adam Bedanrczyk – „Polska Organizacja Wojskowa w Iłży”, „Polska Organizacja Wojskowa na Ziemi Iłżeckiej”, „Studia Sandomierskie t. V”, itp.
Ojciec swoim życiem oraz niezapomnianymi rozmowami wywarł na mnie bardzo duży wpływ. Odziedziczyłem po nim zamiłowanie do książek, które umiejętnie podsycał ofiarując z rożnych okazji wartościowe egzemplarze z własnoręczną dedykacją . Kilka mam do dzisiaj. Po nim mam manię zwiedzania i kolekcjonowania, chęć do pracy społecznej, sentyment do Ochotniczych Straży Pożarnych (przez parę lat bylem prezesem Zakładowej OSP) i wielu, wielu innych rzeczy, które traktuję jako swoje dodatnie cechy. Nie przejąłem natomiast zamiłowania do polowań i wędkarstwa. Traktował mnie zawsze jak dorosłego – jak swojego młodszego kolegę Mimo to miałem do ojca olbrzymi szacunek i czułem duży respekt. Uderzył mnie tylko raz – symbolicznie- za niewłaściwe zachowanie w stosunku do matki. Nigdy się go nie bałem. Wystarczyło mi jego spojrzenie. Nigdy świadomie nie chciałem zrobić mu przykrości, bo nie chciałem, by popsuła się choć trochę atmosfera między nami. Zawsze mieliśmy dużo wspólnych tematów i nigdy jego osobą nie byłem znudzony. Zawsze było mi go mało i dlatego jego śmierć tak bardzo przeżyłem. Przez całe życie gdy coś robiłem, zapytywałem siebie w duchu jakby On w tej sytuacji postąpił i całe życie żałowałem, że nie widział wyników mojej pracy zawodowej i Społecznej, bo może byłby czasami choć trochę ze mnie dumny. Wyrastałem w atmosferze spokoju i rodzinnej miłości (jeśli były jakieś nieporozumienia, to poza mną), widząc w każdym człowieku przyjaciela, w dużym podziwie i uznaniu dla marszałka Józefa Piłsudskiego. Ojciec nauczył mnie szacunku dla matki i starszych, punktualności, dotrzymywania słowa i pojęcia honoru, samodzielności i załatwiania spraw z kolegami we własnym zakresie. Przychodzenie ze skargą na kogoś nie było mile widziane. Chciał o moich przewinieniach wiedzieć pierwszy i ode mnie. Uczył mnie porządku zabawą w wojsko. Ubranie wieczorem było poskładane, buty wyczyszczone i postawione na baczność. Rano łóżko porządnie posłane i to bez krzyków nie mówiąc o biciu. Czy miał wady ? Na pewno tak. Nie mnie je oceniać. Niech mi wybaczy. Niestety nie zrealizowałem w pełni wszystkich wymienionych jak i pozostałych życzeń. Oczywistym jest, że wpływ mojej mamy na mnie nie był mniejszy, a może nawet większy, była przecież ze mną na co dzień, a od aresztowania ojca, a więc od 12 roku życia miałem tylko Ją. On jednak był dla mnie, młodego chłopca tym niedoścignionym wzorem.
Łódź w maju 1994 roku. Janusz Szymański